To powieść-portret. Obraz kobiety nieszczęśliwej przez całe swoje życie.
Córka polskiego emigranta, wychowana w Rosji. W dzieciństwie wyrwana z
bezpiecznego rodzinnego domu przez ciotkę. Długo nie czuła się dobrze w
Polsce. Utalentowana muzycznie, a jednak ukierunkowana w stronę, która
nie dawała jej satysfakcji. Odrzucona przez największą i jedyną miłość
swojego życia. To przez Michała nigdy nie zaznała szczęścia w
małżeństwie. To przez tego mężczyznę, który mamił ją czułymi gestami i
słowami, a potem na żonę wybrał inną - całe życie karała siebie i
innych. Żal i smutek odrzucenia spowodowały, że mściła się na
najbliższych, nienawidziła ich i siebie. Sama sobie nie dawała prawa do
szczęścia. Zawsze i wszędzie czuła się obca, żadnego miejsca nie mogła
nazwać swoim, z żadnym się nie identyfikowała, nie zżywała. Wszędzie
była cudzoziemką...
Powieść jest wspaniałym studium psychologicznym. Autorka dokładnie
opisuje odczucia, nastroje zarówno Róży, jak i jej męża czy dzieci.
Każde z nich żyło w cieniu i pod wpływem przeszłości matki i żony.
Przyznam, że lektura momentami mnie męczyła, po pierwsze formą (bardzo
długie, kilkulinijkowe zdania) jak i zachowaniami bohaterki. Bo Róża
irytuje. Mimo chęci zrozumienia, nie potrafiłam zaakceptować jej sposobu
odnoszenia się do męża i córki. Jedynie synów, i tego zmarłego w
dzieciństwie, i tego żyjącego, wciąż uwielbiała, kochała i
gloryfikowała, mamiąc się myślą, że - podobni z urody do niej - mogliby
być dziećmi jej i Michała....Wierzyła, że ukochany syn pomoże jej
przenieść się do innego świata, zaznać życia, które było tylko daleką
mrzonką, spełnić marzenia i ambicje. To w sumie smutna opowieść o tym,
jak można zmarnować swoje życie. Mimo, że koniec życia Róży przyniósł
ostatecznie pojednanie, nazwanie uczuć po imieniu, to jednak pozostaje
gorycz tych wszystkich lat, które upłynęły w smutku, rozczarowaniu i
gniewie...
Notka ukazała się również na moim blogu.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Maria Kuncewiczowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Maria Kuncewiczowa. Pokaż wszystkie posty
środa, 27 stycznia 2016
niedziela, 22 września 2013
Tristan 1946 - Maria Kuncewiczowa.
Akcja 'Tristana 1946 " toczy się głównie w Wielkiej Brytanii gdzie osiadali polscy emigranci nie mający możliwości powrotu po wojnie do kraju.
Michał, dziecko rodziców, których nie łączyła miłość,
pozbawiony czułej miłości matczynej, którą traktował jak przyjaciółkę a
nie jak matkę, pozostawiony przez nią w 1939 roku w Polsce, w której
zaczęła się okupacja Niemiecka, przeżywa w zasadzie samotnie traumę wojny, powstania warszawskiego, śmierć ojca i jego kochanki a później
obozu.
Wszystko to odbija się negatywnie na jego psychice a traumatyczne
wspomnienia, od których nie może się wyzwolić oraz jego egocentryzm
sprawiają, że mimo wydawałoby się wielkiego uczucia jakim obdarza
Kathleen, nie jest w stanie w związku z nią trwać i opuszcza ją
wyjeżdżając za ocean.
A wskutek nieporozumień , które stają się ich udziałem nie potrafią już do siebie wrócić.
Czytaj więcej na moim blogu.
piątek, 3 maja 2013
Maria Kuncewiczowa "Cudzoziemka"
Czas wydarzeń Cudzoziemki ma miejsce w ostatnim dniu życia Róży, kobiety
niespełnionej, która czuła się wszędzie niedopasowana. Poznajemy też jednak w
sposób niechronologiczny jej wcześniejsze życie. Taka narracja sprawiała, że
czułam się, jakbym poznawała Różę w taki sam sposób, w jaki poznaję żywego
człowieka. Dlatego też żałuję, że nie udało mi się przeczytać tej książki w
ciągu jednego dnia; mogłabym lepiej zrozumieć główną bohaterkę, gdyż to tok jej
wspomnień determinuje fabułę.
Główna bohaterka jest irytująca,
ale budzi jednocześnie współczucie, jej postać jest bardzo ciekawie
skonstruowana. Powieść Kuncewiczowej jest powieścią psychologiczną, w związku z
czym dowiadujemy się wiele o stanach emocjonalnych Róży, jak również o wpływie
bohaterki na innych. Wpływ ten jest naprawdę duży i – jak można się domyślić –
niezbyt pozytywny. Jej rodzina zachowuje się jak zespół znerwicowanych ludzi,
których życie kręci się wokół tytułowej cudzoziemki. Nawet jej przemiana (czy
prawdziwa, można się zastanawiać) przeraża bliskich.
Lubię powieści psychologiczne, bo
nie są jednoznaczne. Niekoniecznie polecam Cudzoziemkę na odpoczynek, gdyż jest niestety równie smutna jak Pani Bovary. Można długo zastanawiać się, czy Róża była po prostu
egoistką, czy może skrzywdzoną przez życie kobietą, czy zmieniła się, czy
jednak nie… Serdecznie zapraszam wszystkich do lektury; tej książce warto
poświęcić chociaż jeden dzień i trochę pomyśleć.
Zapraszam też jeszcze serdeczniej na http://minerwaproject.blogspot.com
Zdjęcie okładki pochodzi z LubimyCzytać
czwartek, 7 czerwca 2012
Przezrocza Maria Kuncewiczowa, czyli włoskie reminiscencje
Wydawnictwo Lubelskie, Rok wydania 1997. Stron 175
Książeczkę przeczytałam dzięki uprzejmości Lirael.
Przezrocza nazwała Kuncewiczowa „podróżą przez miejsca i czasy”. Ale jakie to miejsca i jakie to czasy chciałoby się powiedzieć. W okresie od 1970 do 1983 roku Włochy były areną niecodziennych wydarzeń (od porwania Aldo Moro przez Czerwone Brygady po wybór Karola Wojtyły na papieża). Przezrocza to zbiór wspomnień, z pobytów we Włoszech. Jak w kalejdoskopie przewijają się tutaj obrazki (przezrocza), w których bohaterami są ludzie, zdarzenia, natura. A wszystko to okraszone refleksją autorki na temat sytuacji społeczno-politycznej, wiary, przemijania. Pisane przez osobę stojącą u kresu drogi pełne są melancholijnej zadumy.
Obrazki Włoch, jakie wyłaniają się z kart wspomnień niewiele mają wspólnego z utrwalonym w powszechnej świadomości wizerunkiem Italii, wizerunkiem, jaki prezentują „turystom” biura podróży. Obrazki Włoch tu prezentowane są taką małą impresją na temat doświadczeń, doznań, wzruszeń, przeżyć religijnych, na temat chwil zatrzymanych w czasie, na temat ludzi żyjących we wspomnieniu, na temat wielkich zdarzeń postrzeganych przez wnikliwego obserwatora. Wnikliwego i niezwykle wrażliwego.
Przezrocza to wspomnienia niezwykle osobiste, a jednak pomimo całej melancholii i pewnego rodzaju smutku, jaki zawsze towarzyszy wspomnieniom, nie można mieć wątpliwości co do temperatury uczuć, jakie żywiła do tego niezwykłego kraju autorka. Dostrzegając absurdy życia polityczno-społecznego zachwyca się architekturą, krajobrazem, aurą i klimatem.
Jej wspomnienia koncentrują się głównie na Rzymie, bo tam spędziła gro czasu. Mnie natomiast w pamięci zapadł szczególnie pewien obrazek z Amalfi.
„W rynku wznosi się niestosowna katedra, należna jakiemuś wielkiemu placowi. Staje się przed katedrą i wzdycha; Memento Mori. Promenada nad morzem jest długa, wąska, ze skrętami na dwa mola, o które – zima była- roztrącają się z hukiem grzywiaste fale. Słodyczy szukać trzeba w prostopadłych ogródkach za murami. Do nich prowadzą serpentyny i stamtąd im wyżej- można ogląda coraz dalszy teatr morza i Czu coraz bliższy zapach wiosny. […] Szliśmy na płaską promenadę, biegnącą wzdłuż jezdni. Przed zachodem Jerzy nieodmiennie skręcał na molo, to dalsze. Tak jak ja szukałam słodyczy, tak on zdawał się szukać dramatu. Stawaliśmy na cyplu wysuniętym w żywioł, bryzgi oblewały twarze, kamienny wał pod nogami robił się wątły, prawie niematerialny, nad głowami zaczepnie krzyczały mewy, wiatr porywał czapki i włosy. Coś napastliwego zbliżało się i cofało. Teatr morza podpływał pod stopy i kusił w głąb sceny. To co się na niej działo, było większe od przyrody. Ściany, przepaście i smugi światła pod rozdartym niebem ziały przestrzenią międzyludzką. Także takich ciemnych filetów, takich płomiennych cynobrów, takich stężałych od gęstości farb, nie było mi dane nigdzie indziej oglądać. Chwilami blask wody i blask powietrza zlewały się w kipiel oderwaną od samego początku: ciemniała, rosła i stawała się chmurą.”
I muszę tu napisać, że generalnie nie jestem zwolenniczką opisów przyrody w literaturze. Zdecydowanie bardziej wolę ją w naturze, albo w malarstwie, ale czyż ten opis ustępuje najlepszym malarskim dziełom? Dla mnie to majstersztyk, jest tak plastyczny, że wyobraźnia bez trudu pozwala przenieść się do Amalfi i do tej niezapomnianej atmosfery, jaka była udziałem autorki.
Nie znalazłam w internecie dorównującej pięknem powyższemu opisowi fotografii.
Był piękny opis przyrody, a zatem dla równowagi coś z architektury:
„Barokowy kościół Jezuitów w Rzymie, jest chyba najbogatszym, jaki widziałam. Znajduje się tam, pod bocznym ołtarzem, zdobnym w oślepiające klejnoty, urna złocona Az prochami założyciela zakonu, Św. Ignacego Loyoli. Na stropie są bezcenne malowidła sławiące tryumf Jezusa. Podłoga z najdelikatniejszej mozaiki, statua św. Ignacego cała pokryta srebrem. Człowiek się czuje we wnętrzu fantastycznego pałacu, pełnego blasku i tęczy, strach zbiera czynie naruszyło się jakiegoś prześwietnego ceremoniału. Strach i dziw, że taka pyszna świątynia została ofiarowana bosonogiemu Synowi Boga i jego misjonarzowi, Ignacemu, który nauczał, pielgrzymując o żebraczym chlebie”.
To co w książce Kuncewiczowej najpiękniejsze wymyka się opisom, takie jest ulotne i nieuchwytne.
Moja ocena 5/6
niedziela, 27 maja 2012
Cudzoziemka Maria Kuncewiczowa
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Rok wydania 2005, ilość stron 224
Od chwili przystąpienia do Wyzwania Marzec z Marią i przeczytania u Lirael jej zachwytów nad twórczością Kuncewiczowej i ja poszukiwałam takiej książki, która poruszy we mnie jakieś czułe struny, która porwie tak bezwarunkowo i do końca, która sprawi, że powiem to jest TO. Po nazbyt moim zdaniem metaforycznej Twarzy mężczyzny, po ciekawym Tristanie 1946, po dobrych Przezroczach trafiłam w końcu na Moją Kuncewiczową. Ta książka wciągnęła mnie od pierwszej strony i myślę, że zapadnie w mojej pamięci na długo.
A wszystko to za sprawę głównej bohaterki - Róży. Cóż to za wyśmienity portret psychologiczny kobiety nieszczęśliwej, niespełnionej, zawiedzionej, kobiety niekochanej i niepotrafiącej kochać, kobiety irytującej, ziejącej jadem nienawiści do wszystkich i wszystkiego poza muzyką.
Róża nie wzbudza uczucia sympatii, przeciwnie Róża irytuje. Zawsze interesowało mnie skąd się bierze taka zajadłość i nienawiść do życia w tych pozornie miłych i cudownych kobietach. Jakie nieszczęście sprawia, że wrażliwa kobieta (w tym przypadku utalentowana artystka, kobieta wielu zalet i umiejętności) zamienia w piekło życie męża, dzieci i swoje własne.
Czy coś usprawiedliwia Różę w jej nienawiści do męża, że okazał się nie być NIM (wyidealizowanym niedoszłym kochankiem), do dzieci, że nie są JEGO dziećmi (i tak bardzo przypominają ojca), do ludzi wokół, że nie potrafią zrozumieć kobiety, artystki, cudzoziemki, do świata wreszcie, że nie tańczy tak, jak mu ona zagra. Róża, jako młoda dziewczyna przeżyła trzy „tragedie”. Musiała opuścić ziemię, na której się urodziła i gdzie spędziła młode lata, została opuszczona przez młodzieńca, w którym ulokowała pierwsze uczucia, została zawiedziona przez nieodpowiedzialnego nauczyciela muzyki, który złamał jej artystyczną karierę. Czy to dużo? Dla młodej, wrażliwej osoby niemało. Ale czy to powód, dla którego można by zamienić życie w piekło? Róża postanawia odtąd żyć zemstą. Za swoje „zmarnowane życie”, za brak uczucia, za złamaną karierę dręczy wszystkich wokół, a skoro najłatwiej skrzywdzić najbliższych to oni stają się jej ofiarami.
Adam dobry, kochający, troszkę niezaradny życiowo człowiek żyje w ciągłym strachu przed każdym nowym dniem, przed gniewem, histerią, irytacją, złością, napastliwością żony, której ulubionym zajęciem wydaje się dręczenie męża, wyśmiewanie go, pogardzanie nim. Dzieci wychowywane w poczuciu winy nie potrafią wyzwolić się spod dyktatury i terroru matki. Z jednej strony się jej boją, a z drugiej pragną zasłużyć na jej aprobatę, jej miłość, Róża je zarówno przeraża, jak i fascynuje. Róża, jest jak tornado, które niszy wszystko co spotka na swojej drodze. A jej niszczycielska siła polega na tym, że najbliżsi nie są w stanie wyzwolić się spod jej wpływu nawet, jeśli zdołali założyć własne rodziny i ograniczyć kontakty do minimum. Najbardziej dramatycznym wydaje się to, iż „pozorna przemiana Róży” (uświadomienie sobie, jak bardzo skrzywdziła swoich bliskich) bardziej ich przeraża niż uspokaja. To przypomina mi strach człowieka ciężko chorego przed myślą, że mógłby wyzdrowieć, kiedy on już pogodził się z tym, że nie ma nadziei na jakąkolwiek zmianę. W tym przejawia się cały paradoks sytuacji szantażu w rodzinie; ofiary nie pragną niczego więcej, jak wyzwolenia, ale kiedy pojawia się nadzieja, że mogłoby do niego dojść one nie potrafią w to uwierzyć.
Największe wrażenie zrobiło na mnie stwierdzenie Róży „jak ja mogę umrzeć, skoro wcale jeszcze nie żyłam”. Jeśli Róża naprawdę uświadomiłaby sobie do czego doprowadziło jej postępowanie, może zrobiłoby mi się jej troszkę żal. Jednak trochę mało wiarygodne wydaje mi się zakończenie powieści.
Pomimo to książka moim zdaniem wspaniała i obok Gron gniewu Steinbecka najlepsza, jaką w tym roku przeczytałam.
Moja ocena 6/6
poniedziałek, 9 kwietnia 2012
Tristan 1946 Maria Kuncewiczowa
Po książkę sięgnęłam dzięki wyzwaniu Miesiąc z Marią. Wyzwanie spowodowało wysyp recenzji książek jednej z ulubionych pisarek Lirael, dlatego, aby się nie powtarzać dziś jedynie parę refleksji, które przyniosła lektura.
Zanim przeczytałam (wysłuchała) „Tristana” Marii Kuncewiczowej nie znałam starej celtyckiej legendy. Nie przeszkadzało to jednak w odnalezieniu stycznych pomiędzy powieściowymi wątkami i tragiczną historią kochanków.
W rok po wojnie, mieszkająca w Anglii Wanda oczekuje przybycia z Polski swego dorosłego syna Michała. Wanda jest pełna obaw, czy uda jej się nawiązać kontakt z młodym mężczyzną, który przeżył piekło wojny, powstania, obozu. Wanda nigdy nie umiała zaprzyjaźnić się z synem, nie potrafiła mu wybaczyć, tego, że wiele lat temu opowiedział się w konflikcie pomiędzy rodzicami po stronie ojca. Nie potrafiła zrozumieć, jak mógł wybrać zamiast bezpiecznej emigracji z matką niebezpieczne życie w kraju. Michał - Tristan, schorowany, wyniszczony psychicznie dwudziestodwulatek poznaje w Kornwalii Kasię – Izoldę i chcąc ratować dziewczynę (studentkę psychologii) przed beznadzieją i pustką życia zawozi ją do starego profesora Bradleya – króla Marka. Młodzi zakochują się w sobie, lecz, jak chce legenda nad ich losem ciąży jakieś fatum. A może to nie fatum, tylko strach, obawa, niedowierzanie, iż to im mogła się przydarzyć miłość, że to oni mogliby normalnie, szczęśliwie żyć. „Tristan” to przede wszystkim powieść psychologiczna o skomplikowanych losach ludzi doświadczonych przez hekatombę II wojny światowej, ludzi okaleczonych nie tylko fizycznie, ale i psychicznie, ludzi, którzy próbują „normalnie” żyć. Tyle, że po takich doświadczeniach nie można żyć normalnie. Toteż trudno nazwać normalnymi zachowania bohaterów. Są rozchwiani emocjonalnie, niestabilni psychicznie, miotają się i nie potrafią uwierzyć, że to co się im przytrafiło może trwać nadal, że nikt im tego nie odbierze. Może dlatego ich zachowania są tak irracjonalne i dziwaczne. Powroty i ucieczki, próby samounicestwienia, walka, poddanie i bunt, apatia i agresja. Bohaterowie, których trudno zrozumieć, a jeszcze trudniej polubić, ale bohaterowie wyraziści i nieszablonowi, bohaterowie o skomplikowanym życiu wewnętrznym.
Powieść w swej warstwie fabularnej trochę przypomina mi powieść Singera Cienie nad rzeką Hudson. W przeciwieństwie do Przymierza z dzieckiem (mojej pierwszej książki M.K) w Tristanie spodobał mi się język powieści, poetycki, ale nie nadmiernie metaforyczny. To właśnie ten poetycki język nadaje lekkości ciężkiej w swym wydźwięku fabule.
Mnie się książka bardzo podobała. I jeszcze jedno a propos wydania. Książki wysłuchałam (w może właściwiej byłoby napisać słuchowiska wysłuchałam) w formie audiobooka. Wiele już na blogach padło argumentów za, a chyba jeszcze więcej przeciw audiobookom, że to nie prawdziwe książki, że nie pachną farbą drukarską, że nie szeleszczą papierem, że nie uczulają kurzem, że wysłuchanie nie umywa się do przeczytania. Nie mam zamiaru nikogo ani przekonywać, ani odwodzić, chcę jedynie napisać, że czasami audiobook może podnieść wartość książki, a to za sprawą osoby lub osób czytających a także za sprawą możliwości, jakie daje technika.
Słuchanie audiobooka Tristan 1946 mnie sprawiło mi dużą przyjemność, gdyż poza warstwą literacką miałam możność poznania pięknej interpretacji powieści Elżbiety Kijowskiej i Mariusza Benoit. Dodatkową zaletą audiobooka był podkład muzyczny (klasyka).
Moja ocena powieści 5/6.
I tym sposobem zamiescilam moja 60 ta recenzje klasyki :) Troche tego ostatnio przeczytalam, zdarzylo mi sie nawet dwa razy zamiescic jedna recenzje (na szczescie zauwazylam to, choc po pol roku i usunelam drugi wpis).
środa, 14 marca 2012
"Dni powszednie państwa Kowalskich" - Maria Kuncewiczowa
Kowalscy to para jakich wiele w mieście stołecznym Warszawie. Obydwoje są "elementem napływowym". Paweł pochodzi z Krakowa, Irena zaś z Kazimierza nad Wisłą. Obydwoje przygnała do tego miasta (jakżeby inaczej) praca. Są jakiś rok po ślubie, niczego się jeszcze nie dorobili, wynajmują tylko nędzny pokoik w Śródmieściu u pani Sklepiczyńskiej. W końcu, wiedzeni potrzebą posiadania własnego kąta przeprowadzają się do małego mieszkanka na Żoliborzu (wówczas były to niemal przedmieścia). Jako, że rzecz dzieje się w latach 30-stych za mieszkankiem nie idzie kredyt hipoteczny, który spłacaliby pewnie do dziś:).
Ale to nie jedyne zmiany w ich życiu. Tak się składa, że obydwoje Kowalscy uwielbiają rozmawiać. Być może wynika to z tego, że są parą jeszcze dość świeżą, która wciąż nie działa na zasadzie autopilota i wykazuje pewną otwartość na drugiego człowieka;). Jedna z takich rozmów zostaje przypadkiem nie tylko podsłuchana, ale i wyemitowana w radiu. Odtąd za Kowalskimi snuje się niewidzialny cień. Każde wydarzenie z ich życia (wywiadówki, Boże Narodzenie, wizyta teściowej i ciotki feministki, domniemana kochanka Pawła, atak wyrostka u Ireny), zostaje detalicznie obgadane, czasem kończy się chwilą zadumy, czasem karczemna awanturą, a czasem... (tu spuszczamy zasłonę milczenia, jesteśmy ostatecznie w dość purytańskich latach 30-stych). No a rozmowy te może usłyszeć niemal online od razu pół Polski.
Po co w ogóle śledzić rozmowy przeciętniaków o ich zwyczajnym życiu?
"Wszyscy ukrywamy porażki, lęk, desperacką nadzieję jak sekretną chorobę. Noszac nędzę w sercu chodzimy jak pawie. Doznalem ulgi wejrzawszy - niewidzialny - w głąb życia państwa Kowalskich. Dlatego postanowilem spotkać ich jeszcze nie raz i rozplotkować przez radio podsłuchane rozmowy. Żeby ci, którzy rozpaczają nad własnym ubóstwem i ci, którzy małość swego życia uważają za haniebny wyjątek we wspaniałych dziejach ludzkości - żeby ci właśnie zostali pocieszeni".
"Kowalscy" to pierwsza polska powieść radiowa, jeszcze z czasów przedwojennych, na dużo jednak wyższym poziomie niż mocno telenowelowe produkcje PRL-owskie. (nie wyobrażam sobie wydanych w formie książkowej Matysiaków). Najbardziej skojarzyli mi się z felietonami rodzinnymi Talków, tyle, że tu chyba więcej jest ciepła, mniej natomiast satyry (co nie oznacza, że Marii Kuncewiczowej zbywa na poczuciu humoru).
Książka zdecydowanie nadaje się do podczytywania (w autobusie, poczekalni u dentysty, przy myciu zębów....). A jeśli ktoś chciałby zasymulować oryginalne warunki brzegowe - czyli radio, może pokusić się o głośne czytanie.
Przeczytane w ramach akcji:
Źródło zdjęcia okładki: allegro.
czwartek, 1 marca 2012
Twarz mężczyzny Marii Kuncewiczowej, czyli kilka słów o dojrzewaniu do macierzyństwa i nie tylko
Twarz mężczyzny to zbiór trzech opowiadań oraz dwóch nowelek (220 stron).
W skład zbioru wchodzi stanowiące debiut literacki Przymierze z dzieckiem. Wydany w 1927 roku utwór wywołał skandal z powodu poruszenia - stanowiącego do tej pory tabu - tematu ciąży i porodu oraz trudnego okresu rodzenia się uczuć macierzyńskich. Do tej pory ciąża określana mianem stanu błogosławionego, tak też była traktowana, jako najszczęśliwszy okres w życiu kobiety, a miłość macierzyńska pojawiała się jeśli nie w okresie prenatalnym, to najpóźniej wraz z pierwszym krzykiem dziecięcia. Tymczasem Kuncewiczowa przelała na papier własne doświadczenia pokazując, iż uczucia macierzyńskie rodzą się czasami w większym bólu niż dziecko i nie każda kobieta stworzona jest do rodzenia dzieci.
Dobrze jest poprzedzić lekturę Przymierza lekturą Twarzy mężczyzny. Bohaterką obu opowiastek jest Tereska. W pierwszym opowiadaniu poznajemy nieco egzaltowanego podlotka, który odkrywa swoją seksualność i którego zainteresowania zaczynają i kończą się na chłopcach, miłosnych wzdychaniach i podobaniu się. Typowa nastolatka, tyle, że sprzed wieku.
„Terenia popadła w ciężkie wątpliwości. Czy jej nogi całkiem są jak należy? Czy ramiona mają tę długość i przepisową rozpiętość? Czy nie za szerokie są dłonie? I czy w tych wszystkich wiązaniach i płaskich miejscach nie przywarowało ziarno brzydoty, grożące lada moment rozrostem… Ustawiała tak lustra, aby od razu móc widzieć i piersi i profil…”
W drugim opowiadaniu Tereska jest już mężatką. Nadal jest pustą, głupiutką kobietką, która interesuje się wyłącznie strojami, bywaniem w kawiarniach i na dansingach. Kiedy zachodzi w ciążę oczekuje wybuchu uczuć nieziemskich, tymczasem zamiast fajerwerków, eksplozji radości i szczęścia, pojawiają się obrzęknięte nogi, bolesne piersi, ociężałość i zmęczenie. „Długie miesiące rządziło się w niej cudze życie”.
Poród opisany jest niemal, jako apokalipsa, koniec świata. Dla osoby beztroskiej i skoncentrowanej wyłącznie na sobie był to koniec świata.
„Kiedy zdyszana na śmierć zaszczuta do plugawego obłędu, potworna i ślepa ze strachu, chciała spłynąć z łoża tortur na kształt strumienia, co bez pamięci pada w przepaść – wychynęły z brzasku żelazne paszczęki, kleszcze złowrogie i opasłe butle jodyny.. Tłuszcza oprawców przywarowała w ciszy, by na dane hasło dziesiątkiem zębów szarpnąć łono i rozedrzeć je na dymiące ochłapy…”
Czyż nie brzmi, jak opis średniowiecznych tortur?
Instynkt macierzyński nie pojawia się także, kiedy na świat przechodzi strzyga, ssak, nowy twór. Dziecko sprowadziło Tereskę do roli karmicielki, opiekunki, niewolnicy, tymczasem ona chce być kobietą, kochanką, człowiekiem. Długi czas po porodzie Tereska nie nadaje dziecku imienia, jest ono tylko żarłocznym ssakiem, krzykiem/wrzaskiem z kosza, prześladowcą.
"Teraz ciało matki było zahukane, do cna wyzute z pewności siebie, całe nasiąknięte jeszcze pamięcią o ranach. […] Piersi ciążyły i rozpierały stanik. Prześliczne piersi, stokrotki wdzięczne – tak upragnione oczom i ustom mężczyzny, tak beztroskie – piersi Teresy stały się łupem ssaka. Wiadomo było, że kiedy wrzask z kosza bucha szczególnie natarczywy, trzeba ująć w dłonie różowe czarki i pozwolić wargom żarłoka, by niezdarnie szarpały to, co nie zaznało innego dotknięcia prócz pieszczoty. Zresztą nowe to już były piersi – nie te sny opalowe, ledwie znaczne wśród falistości ramion; raczej krzyczące magnolie, nalane pychą i mlekiem. Wszystkie suknie zostały poszerzone i Teresa – ze śmiercią w duszy – obnosiła po świecie nienawistny przepych swego ciała."
Akceptacja przychodzi dopiero wówczas, kiedy dziecko nie potrzebuje już tak intensywnej opieki matki, wówczas Teresa nawiązuje przymierze. Tylko pojawia się pytanie. Z nim? Czy z sobą samą? Czy to narodziny uczucia, czy odzyskanie panowania nad własnym życiem powoduje to przymierze?
Dawno już nie czytało mi się książki z tak mieszanymi uczuciami. W szerokiej gamie tychże na pierwsze miejsce wychodziły zachwyt i utrudzenie.
Pierwsze wrażenia z lektury to język. Poetycko-metaforyczny. Przywodzi na myśl inne dziedziny sztuki. Gdybym miała zobrazować opowiadania wybrałabym któryś z obrazów Alfreda Muchy. … Któregoś ranka w lipcu było tak prawdziwe, że czuła na piersiach, na ustach twarde i gorące dotyki. Zamknęła oczy – a wtedy Ono legło na niej, całe włochate i lśniące, jak nieziemski zwierz. Gęsta słodycz zalepiła usta, nie chciało się śliny połykać, a kolana drżały coraz słabsze i słabsze. …
To było o słońcu.
We wstępie czytam, że nadmierne metaforyzowanie zarzucali młodej debiutantce Irena Krzywicka i Antoni Słonimski. A Zofia Nałkowska – stwierdziła – „Pisarz musi mieć z czego wyrastać. Jeśli autor debiutuje jako artysta bez nadmiarów, natomiast z aptekarską wagą, należy się spodziewać, że jego styl dojrzały będzie scenografią”.
Zdecydowanie podpisuję się pod tą opinią. Nadmiar metafor powoduje, iż to, co początkowo zachwyca, z czasem zaczyna męczyć.
Najpierw smakowałam te literackie porównania, delektowałam się nimi. Taki np. zwrot „Wydaje mi się wtedy, że nie ma rzeczy, której bym nie nauczył… [kobiety]. Nawet milczenia w osiemnastu językach” powalił mnie na kolana.
Czy też „W październiku Bóg pokarał drzewa nagością za ich pychę sierpniową”.
Jednak w miarę czytania zagęszczenie metafor powoduje przesyt i zaczyna nużyć. Zgodnie z powiedzeniem, co za dużo to nie zdrowo. Poza nadmiarem metafor jest tu sporo egzaltacji.
Przez dwieście dwadzieścia stron lektury brnę cały tydzień. Równocześnie pochłaniając Królową Margot Dumasa (496 str.).
Jest jednak w tym języku, w tej poetyce coś co wciąga, nawet pomimo znużenia, coś, co daje obietnicę dobrych kolejnych utworów, utworów, w których mam nadzieję autorka przyjmie krytyczne rady kolegów po piórze i zapanuje równowaga pomiędzy ozdobnikami a poetyką.
Naprawdę bardzo jestem ciekawa, jak sprawa przedstawia się w dojrzalszych dziełach pisarki.
Kolejna sprawa to postać bohaterki. Z jednej strony pięknie odmalowane, pogłębione studium psychologiczne, z drugiej taż właśnie bohaterka szalenie mnie irytuje swoją powierzchownością. No bo niby oczytana, niby bywalczyni teatru, a jednak to przedkładanie swojego wyglądu i swoich przyjemności nade wszystko jakoś nie zjednuje mojej sympatii.
Nowatorstwo tematu - na pewno miało duże znaczenie w momencie wydania, świadczyło o odwadze i pewnym pójściu pod prąd. Wywołało ono oburzenie i falę listów protestacyjnych do publikującego Przymierze z dzieckiem kobiecego czasopisma „Bluszcz”. Dzisiaj temat nie wywoła takich emocji, zwłaszcza, kiedy o depresji poporodowej wiedzą już prawie wszyscy, a kobieta bezdzietna (z wyboru) nie jest wytykana palcami, jako egoistka i dziwadło.
Dla mnie zbiór opowiadań, jak na debiut jest całkiem niezły. Jednak czytanie go, jako lekturę pierwszego kontaktu jest ryzykowne, gdyż to co we mnie wywoływało mieszane uczucia innych może zniechęcić do dalszej znajomości z pisarką. Polecałam na kolejną lekturę.
Osobiście jestem bardzo ciekawa Dwóch księżyców. Oglądałam ekranizację i chętnie sięgnę po książkę.
Książkę przeczytałam dzięki wyzwaniu Miesiąc z Marią, za co dziękuję Lirael, bo zapewne gdyby nie ona nie przypomniałabym sobie o tej autorce.
Iza podesłała link do wypowiedzi współczesnej matki, której słowa brzmią bardzo podobnie do wypowiedzi Tereski choć mniej metaforycznie, a którą zapewne wszyscy znacie choćby z piosenki A jak powiem sobie dość. I jeśli nie dziwiły w ustach młodej mężatki z lat trzydziestych to w ustach gwiazdki pop brzmią jak kolejny chwyt marketingowy; nie ważne co piszą, ważne aby pisali.
W skład zbioru wchodzi stanowiące debiut literacki Przymierze z dzieckiem. Wydany w 1927 roku utwór wywołał skandal z powodu poruszenia - stanowiącego do tej pory tabu - tematu ciąży i porodu oraz trudnego okresu rodzenia się uczuć macierzyńskich. Do tej pory ciąża określana mianem stanu błogosławionego, tak też była traktowana, jako najszczęśliwszy okres w życiu kobiety, a miłość macierzyńska pojawiała się jeśli nie w okresie prenatalnym, to najpóźniej wraz z pierwszym krzykiem dziecięcia. Tymczasem Kuncewiczowa przelała na papier własne doświadczenia pokazując, iż uczucia macierzyńskie rodzą się czasami w większym bólu niż dziecko i nie każda kobieta stworzona jest do rodzenia dzieci.
Dobrze jest poprzedzić lekturę Przymierza lekturą Twarzy mężczyzny. Bohaterką obu opowiastek jest Tereska. W pierwszym opowiadaniu poznajemy nieco egzaltowanego podlotka, który odkrywa swoją seksualność i którego zainteresowania zaczynają i kończą się na chłopcach, miłosnych wzdychaniach i podobaniu się. Typowa nastolatka, tyle, że sprzed wieku.
„Terenia popadła w ciężkie wątpliwości. Czy jej nogi całkiem są jak należy? Czy ramiona mają tę długość i przepisową rozpiętość? Czy nie za szerokie są dłonie? I czy w tych wszystkich wiązaniach i płaskich miejscach nie przywarowało ziarno brzydoty, grożące lada moment rozrostem… Ustawiała tak lustra, aby od razu móc widzieć i piersi i profil…”
W drugim opowiadaniu Tereska jest już mężatką. Nadal jest pustą, głupiutką kobietką, która interesuje się wyłącznie strojami, bywaniem w kawiarniach i na dansingach. Kiedy zachodzi w ciążę oczekuje wybuchu uczuć nieziemskich, tymczasem zamiast fajerwerków, eksplozji radości i szczęścia, pojawiają się obrzęknięte nogi, bolesne piersi, ociężałość i zmęczenie. „Długie miesiące rządziło się w niej cudze życie”.
Poród opisany jest niemal, jako apokalipsa, koniec świata. Dla osoby beztroskiej i skoncentrowanej wyłącznie na sobie był to koniec świata.
„Kiedy zdyszana na śmierć zaszczuta do plugawego obłędu, potworna i ślepa ze strachu, chciała spłynąć z łoża tortur na kształt strumienia, co bez pamięci pada w przepaść – wychynęły z brzasku żelazne paszczęki, kleszcze złowrogie i opasłe butle jodyny.. Tłuszcza oprawców przywarowała w ciszy, by na dane hasło dziesiątkiem zębów szarpnąć łono i rozedrzeć je na dymiące ochłapy…”
Czyż nie brzmi, jak opis średniowiecznych tortur?
Instynkt macierzyński nie pojawia się także, kiedy na świat przechodzi strzyga, ssak, nowy twór. Dziecko sprowadziło Tereskę do roli karmicielki, opiekunki, niewolnicy, tymczasem ona chce być kobietą, kochanką, człowiekiem. Długi czas po porodzie Tereska nie nadaje dziecku imienia, jest ono tylko żarłocznym ssakiem, krzykiem/wrzaskiem z kosza, prześladowcą.
"Teraz ciało matki było zahukane, do cna wyzute z pewności siebie, całe nasiąknięte jeszcze pamięcią o ranach. […] Piersi ciążyły i rozpierały stanik. Prześliczne piersi, stokrotki wdzięczne – tak upragnione oczom i ustom mężczyzny, tak beztroskie – piersi Teresy stały się łupem ssaka. Wiadomo było, że kiedy wrzask z kosza bucha szczególnie natarczywy, trzeba ująć w dłonie różowe czarki i pozwolić wargom żarłoka, by niezdarnie szarpały to, co nie zaznało innego dotknięcia prócz pieszczoty. Zresztą nowe to już były piersi – nie te sny opalowe, ledwie znaczne wśród falistości ramion; raczej krzyczące magnolie, nalane pychą i mlekiem. Wszystkie suknie zostały poszerzone i Teresa – ze śmiercią w duszy – obnosiła po świecie nienawistny przepych swego ciała."
Akceptacja przychodzi dopiero wówczas, kiedy dziecko nie potrzebuje już tak intensywnej opieki matki, wówczas Teresa nawiązuje przymierze. Tylko pojawia się pytanie. Z nim? Czy z sobą samą? Czy to narodziny uczucia, czy odzyskanie panowania nad własnym życiem powoduje to przymierze?
Dawno już nie czytało mi się książki z tak mieszanymi uczuciami. W szerokiej gamie tychże na pierwsze miejsce wychodziły zachwyt i utrudzenie.
Pierwsze wrażenia z lektury to język. Poetycko-metaforyczny. Przywodzi na myśl inne dziedziny sztuki. Gdybym miała zobrazować opowiadania wybrałabym któryś z obrazów Alfreda Muchy. … Któregoś ranka w lipcu było tak prawdziwe, że czuła na piersiach, na ustach twarde i gorące dotyki. Zamknęła oczy – a wtedy Ono legło na niej, całe włochate i lśniące, jak nieziemski zwierz. Gęsta słodycz zalepiła usta, nie chciało się śliny połykać, a kolana drżały coraz słabsze i słabsze. …
To było o słońcu.
We wstępie czytam, że nadmierne metaforyzowanie zarzucali młodej debiutantce Irena Krzywicka i Antoni Słonimski. A Zofia Nałkowska – stwierdziła – „Pisarz musi mieć z czego wyrastać. Jeśli autor debiutuje jako artysta bez nadmiarów, natomiast z aptekarską wagą, należy się spodziewać, że jego styl dojrzały będzie scenografią”.
Zdecydowanie podpisuję się pod tą opinią. Nadmiar metafor powoduje, iż to, co początkowo zachwyca, z czasem zaczyna męczyć.
Najpierw smakowałam te literackie porównania, delektowałam się nimi. Taki np. zwrot „Wydaje mi się wtedy, że nie ma rzeczy, której bym nie nauczył… [kobiety]. Nawet milczenia w osiemnastu językach” powalił mnie na kolana.
Czy też „W październiku Bóg pokarał drzewa nagością za ich pychę sierpniową”.
Jednak w miarę czytania zagęszczenie metafor powoduje przesyt i zaczyna nużyć. Zgodnie z powiedzeniem, co za dużo to nie zdrowo. Poza nadmiarem metafor jest tu sporo egzaltacji.
Przez dwieście dwadzieścia stron lektury brnę cały tydzień. Równocześnie pochłaniając Królową Margot Dumasa (496 str.).
Jest jednak w tym języku, w tej poetyce coś co wciąga, nawet pomimo znużenia, coś, co daje obietnicę dobrych kolejnych utworów, utworów, w których mam nadzieję autorka przyjmie krytyczne rady kolegów po piórze i zapanuje równowaga pomiędzy ozdobnikami a poetyką.
Naprawdę bardzo jestem ciekawa, jak sprawa przedstawia się w dojrzalszych dziełach pisarki.
Kolejna sprawa to postać bohaterki. Z jednej strony pięknie odmalowane, pogłębione studium psychologiczne, z drugiej taż właśnie bohaterka szalenie mnie irytuje swoją powierzchownością. No bo niby oczytana, niby bywalczyni teatru, a jednak to przedkładanie swojego wyglądu i swoich przyjemności nade wszystko jakoś nie zjednuje mojej sympatii.
Nowatorstwo tematu - na pewno miało duże znaczenie w momencie wydania, świadczyło o odwadze i pewnym pójściu pod prąd. Wywołało ono oburzenie i falę listów protestacyjnych do publikującego Przymierze z dzieckiem kobiecego czasopisma „Bluszcz”. Dzisiaj temat nie wywoła takich emocji, zwłaszcza, kiedy o depresji poporodowej wiedzą już prawie wszyscy, a kobieta bezdzietna (z wyboru) nie jest wytykana palcami, jako egoistka i dziwadło.
Dla mnie zbiór opowiadań, jak na debiut jest całkiem niezły. Jednak czytanie go, jako lekturę pierwszego kontaktu jest ryzykowne, gdyż to co we mnie wywoływało mieszane uczucia innych może zniechęcić do dalszej znajomości z pisarką. Polecałam na kolejną lekturę.
Osobiście jestem bardzo ciekawa Dwóch księżyców. Oglądałam ekranizację i chętnie sięgnę po książkę.
Książkę przeczytałam dzięki wyzwaniu Miesiąc z Marią, za co dziękuję Lirael, bo zapewne gdyby nie ona nie przypomniałabym sobie o tej autorce.
Iza podesłała link do wypowiedzi współczesnej matki, której słowa brzmią bardzo podobnie do wypowiedzi Tereski choć mniej metaforycznie, a którą zapewne wszyscy znacie choćby z piosenki A jak powiem sobie dość. I jeśli nie dziwiły w ustach młodej mężatki z lat trzydziestych to w ustach gwiazdki pop brzmią jak kolejny chwyt marketingowy; nie ważne co piszą, ważne aby pisali.
poniedziałek, 21 marca 2011
Tristan 1946
Tristan 1946, Maria Kuncewiczowa, Mozaika
Moją ulubioną książką Marii Kuncewiczowej jest "Cudzoziemka" i raczej tak pozostanie, może po prostu "Tristan 1946" nie do końca wpisał się w moje oczekiwania. Pisarka sięgnęła po znaną legendę o Tristanie i Izoldzie by przenieść ich losy w powojenną rzeczywistość prozy psychologicznej.
Michał Gaszyński, który przybywa ze zniszczonej okupacją Warszawy do Anglii, jest jak książe z innej bajki. Nie umie odnaleźć wspólnego języka z matką, która uciekła z Polski na początku wojny i próbuje teraz nawiązać jakąś nić porozumienia z synem. Ten młody człowiek doświadczony wojenną traumą jest pełen sprzeczności, ba, ociera się o chorobę psychiczną. Były powstaniec, mężczyzna swoich czasów, rycerz z gitarą. Mieszanka okaleczonej osobowości, młodości, głupoty i dobrych chęci.
c.d.
Smietanka LIteracka
Subskrybuj:
Posty (Atom)