Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ostrowicka Beata. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ostrowicka Beata. Pokaż wszystkie posty

środa, 8 lipca 2015

"OPOWIADANIA Z KLUCZEM" Polscy Pisarze Dzieciom

Nareszcie wakacje!! Czas swobody i radości. A jak wykorzystać go najlepiej? Rozwiązując zagadki i odkrywając tajemnice, oczywiście. Nic tak nie pociąga dzieciaki niż coś ukrytego, coś do znalezienia i wydedukowania. Ta książka to prawdziwa inspiracja na letnie przeżywanie przygód śmiesznych czy mrożących krew w żyłach. Każde opowiadanie, a jest wiele i rożnych autorów, to historia  niezwykła. Najmłodsi, niczym detektywi, wciągnięci w wir wydarzeń i akcji, poznają smak życia prawdziwego tajniaka czy agenta. Poszlaki, tajemnica, dowody, w końcu rozwiązanie to  etapy pasjonującego doświadczenia wakacyjnego. Dzieci, mając niesamowitą intuicję i wyostrzony zmysł obserwacji, potrafią zauważyć to, co dorosłym często umyka.  Bohaterowie lektury dążąc do wyjaśnienia zagadkowej sytuacji są w stanie zrobić wszystko, by zaspokoić ciekawość i doprowadzić do ujawnienia prawdy. I to bez względu na to czy chodzi o wykrycie rzekomego mordercy i "rozkrajacza " zwłok, siostrzeńca-złodzieja dzieł sztuki, odnalezienie skarbu z dzieciństwa w ziemi czy ustalenie anonimowego zabieracza igieł jeżozwierza. Zawsze towarzyszą temu wielkie emocje. choć może zacząć się niepozornie, bo od niewinnych pocztówek, pierścionka czy zaproszenia na urodziny. Może zdarzyć się wszędzie: w domu, na podwórku w pociągu, czy w środku miasta. Nie ma reguły. Trzeba być czujnym, by nie przeoczyć wspaniałej przygody. Każde śledztwo ma na celu wykrycie sprawcy lub wyjaśnienie zagadkowej sytuacji. Niekiedy  jednak prowadzi to do przykrych wniosków jak sprawa zniknięcia mamy Niki, ale najważniejsze, że ma swój koniec. Bo nie ma nic bardziej irytującego na świecie niż niedokończone, niewyjaśnione tajemnice. A jaka satysfakcja z samodzielnie odgadniętego zakończenia! Bezcenne. Z tą książką niestraszna nuda, bo wiele ciekawych spraw czeka na dedukcję i rozwikłanie. Potem pozostaje tylko uważnie rozejrzeć się dokoła  oraz wykazać się odrobiną cierpliwości, pomyślunku i dobrego humoru. To recepta na niezapomniane wakacje. Gwarantuję udaną zabawę umysłową, której nie powstydziłby się sam Sherlock Holmes! Szczerze polecam.



"- Okradli mnie!
W jednej chwili oprzytomniałem. Strzelając oczami na wszystkie strony, instynktownie sprawdziłem tylną kieszeń spodni. Odetchnąłem z ulgą: SpiderPen, czyli długopis, z którym od pierwszej klasy nigdy się nie rozstawałem, pozostawał na swoim miejscu. Nie to, żebym wierzył w talizmany, czary, zaklęcia, miłość i tym podobne bzdury, ale gdybym stracił SpiderPena, nie miałbym po co wracać po wakacjach do szkoły. To tak oczywiste, jak to, że dwa razy dwa równa się cztery.
Wezuwiusz Bis zaczęła lać łzy. wszyscy wbili wzrok w podłogę. Wszyscy z wyjątkiem mnie i Szweda, czyli Baseballówki: niczego nieświadomy, z przymkniętymi oczami kiwał się w rytm muzyki, a ja zacząłem wypełniać zapiskami zeszyt, który wyjąłem z plecaka. Obserwacja, reakcja - pamiętacie? Zebrałem już dość obserwacji, by sformułować pierwsze w nioski. Teraz musiałem tę wiedzę uporządkować. I obmyślić plan działania.
Kobieta przestawała płakać. Tata pierwszy się odezwał. Trzeba przyznać, że zachował się jak zawodowiec. Przynajmniej na tym etapie śledztwa.
- Co pani zginęło? - zapytał tata.
- Pieniądze... - wychlipała.
- Portfel?
- Nie - pokazała wewnętrzną kieszeń po lewej stronie żakietu. - Tu je trzymałam. Dla bezpieczeństwa. - Znowu broda się jej zatrzęsła. 
- Może przełożyła je pani do walizki? - podsunął tata.
- Wykluczone! Jest tak pełna, że gazety bym nie wcisnęła. Poza tym to mało bezpieczne.
Z opóźnieniem dotarło do niej, co właśnie powiedziała - i łzy znowu napłynęły jej do oczu.
- Dużo tego było? - zainteresował się Biznesmen.
- Dużo.
- A dokładnie?
- A po co to panu wiedzieć?
- Staram się tylko być miły.
Tata próbował rozładować wiszącą w powietrzu awanturę rzeczowym pytaniem:
- Jest pani absolutnie pewna, że nie zginęły wcześniej?
- Przy kontroli biletów jeszcze je miałam.
- Właśnie! - tata się poderwał. - Odszukam konduktora. Obsługa pociągu powinna się tym zająć. Niech zawiadomią policję. 
W tym momencie mężczyzna z tatuażem się poruszył. Nie wstając z miejsca, przytrzymał ręką drzwi.
- Teraz nikt stąd nie wyjdzie - zabasował.
- A to dlaczego?
Jęknąłem w duchu. Tata może i jest wybitnym specjalistą od poszukiwania gazu ziemnego, ale o zachowaniu w obliczu przestępstwa nie ma bladego pojęcia. A wystarczy przecież przeczytać choćby jeden kryminał.
Zanim Tatuaż zdążył odpowiedzieć, wtrącił się Biznesmen:
- Znam takich spryciarzy! Niby się idzie po konduktora, a przy okazji można ukryć trefny towar.
- Jaki trefny towar?
- Ukradzione pieniądze.
Tata zrobił się blady, jak kredowa skała, o zastosowaniu której pisał pracę magisterską.
- Pan mnie posądza o kradzież? Mnie? - wykrztusił.
- Nie twierdzę, że to pan - Biznesmen wbił w tatę wzrok, który zdawał się sugerować coś zgoła przeciwnego. - Ale same się nie rozpłynęły.
- To oczywiste - zgodził się Tatuaż.
Biznesmen przygryzł czarny wąs, a potem wycedził:
- Czyli złodziej jest wśród nas."




Wydawnictwo Literatura


środa, 1 kwietnia 2015

"JEST TAKA HISTORIA OPOWIEŚĆ O JANUSZU KORCZAKU" Beata Ostrowicka


Kim był Janusz Korczak, chyba każdy z nas wie, ale kim jest teraz dla nas,- rodziców i wychowawców, to już nie każdy. To właśnie on jest autorem najbardziej uniwersalnych i najmądrzejszych, choć bardzo prostych zasad dotyczących wychowania i traktowania dzieci. Jego "prawidła" są ponadczasowe i będą aktualne także za 100 lat, bo każde dziecko mimo, że jet inne to wymaga tego samego - miłości. 
"Kochaj i da­waj przykład. "

Ten wychowawca nie odkrył niczego nowego, ale całym swym sercem, przez całe swe życie i każdym czynem udowadniał wartość szanowania najmłodszych. Na każdym kroku i w każdej sytuacji traktował je na równi z dorosłymi, pozwalając na dokonywanie samodzielnych decyzji, uczenia odpowiedzialności za nie, pozostawiając dzieciom swobodę i czas w rozwoju pasji, na samorealizację przy jednoczesnym wyznaczeniu obowiązków i bezpiecznych granic.  Powtarzał, że cokolwiek się robi, należy to robić dobrze, tak naprawdę, do końca. Praca bowiem kształtuje charakter. Kochał dzieci ponad wszystko na świecie i dążył do tego, by w ówczesnych wojennych czasach zaznały to, co powinno dać prawdziwe dzieciństwo. Dzięki temu wychowankowie Janusza Korczaka to były bardzo radosne i spokojne dzieci. 

"Kiedy śmieje się dziec­ko, śmieje się cały świat. "

Czy dziś jest możliwy taki model wychowania? W wielu domach na pewno tak, ale nie jest to łatwe, kiedy odpowiedzialność zrzuca się często, z braku czasu i chęci, na telewizję, internet czy kolegów. A oto recepta na to, by jednak spróbować:

"Szu­kaj włas­nej dro­gi. Poz­naj siebie, za­nim zechcesz dzieci poz­nać. Zdaj so­bie sprawę               z te­go, do cze­go sam jes­teś zdol­ny, za­nim dzieciom poczniesz wyk­reślać zak­res praw            i obo­wiązków. Ze wszys­tkich sam jes­teś dziec­kiem, które mu­sisz poz­nać, wycho­wać i wyk­ształcić prze­de wszystkim. "




Niniejsza książka, to podróż Babci do czasów wojny. Wzięła ze sobą swojego wnuczka, by poznał tamten świat. Ale jej opowieść nie jest za bardzo smutna czy przygnębiająca, bo dzieciństwo spędziła szczęśliwie "pod skrzydłami" Janusza Korczaka. Jego ciepło i troska choć na parę lat oszczędziła niejednej sierocie bólu i cierpienia, choć historia tego człowieka i jego Domu skończyła się tragicznie. Babcia opowiada o swoich kolegach i koleżankach, zasadach panujących u Panadoktora, jego codziennym trudzie i staraniach o pożywienie, dach nad głową, pracę dla opuszczających wspólnotę. Jasiek porównuje oba światy i żałuje, że dziś nie ma takiego Nauczyciela. Pozwalał bowiem na wiele, a dziś w szkole nie może się nawet pobić z chłopakami:-). Ilustracje Joli Richter-Magnuszewskiej są bardzo ciepłe i kolorowe nie wprowadzające nastroju grozy, niepewności czy strachu wojennej zawieruchy. Mimo to, sygnalizują samotność dzieci, ból rozstania z rodzinami, a nawet ostateczne odejście wraz z Pandoktorem. I tylko dzięki jego zrozumieniu i opiece poczuły się szczęśliwe, jak na to zasługiwały mimo straszliwego losu jaki im zgotowali dorośli. Bardzo przejmująca i zastanawiająca lekturka. Polecam!



"Przymykam oczy.
Znowu widzę Franię. Siedzi przy stole w dużej sali. Obok Różyczka. W czerwonym sweterku. Grają w domino. A wokół pełno dzieci. Jedne odrabiają lekcje, inne czytają, inne się bawią, jeszcze inne nic nie robią, po prostu siedzą. Wielki Aron wcisnął się na parapet, majda nogami i dłubie w nosie. Eeee, obrzydliwość. Pandoktor, w takim zielonawym fartuchu, podaje książkę rudej dziewczynce. Coś jej tłumaczy, a ona tak kiwa głową, aż jej się chwieje niebieska kokarda na czubku głowy. Obok dziewczynki mały chłopiec. Też rudy. Pewnie brat. Jedną ręką trzyma ją za brzeg spódnicy, a drugą - za nogawkę Pandoktora. A ten podaje dziewczynce kolejną książkę. No tak, babcia mówiła, że w Domu dzieci pożyczały książki, tak jak w bibliotece. I naraz zamieszanie. Na korytarzu bije się dwóch chłopaków.
- Trzeba powiedzieć Panudoktorowi! - wołam do Frani. - Albo pani Stefie.
- Ale co?
- No, że się tłuką.
- To Fałka i Brylek. Ale oni się wpisali do zeszytu - odpowiada pogodnie Różyczka.
- I co? - pytam. Który to już raz dziś zadaję to pytanie? 
- Bić się wolno. Pandoktor pozwala.
- Pozwala? - Patrzę ponad głową Frani. Pandoktor spokojnie się przygląda bijącym, za to Aron podskakuje, jakby go mrówki oblazły.
- Jak nie da się inaczej sprawy załatwić, to się mogą bić. Muszą to wpisać do takiego specjalnego zeszytu. Wolno bić się tylko uczciwie, chłopaki wiedzą, o co chodzi. I duży nie może bić małego - wyjaśnia Frania.
- Oj, to by wstyd był wielki - wtóruje jej Różyczka.
Nam nie pozwalają się bić w szkole ani nigdzie, a do zeszytu to mogę wpisać tylko uwagę, którą mi nauczyciel podyktuje.
Fałka i Brylek przestali się już tłuc. Nie wiem, który z nich wygrał. Patrzą na siebie wilkiem, ale uścisnęli sobie ręce na zgodę. Pandoktor do nich podchodzi, coś mówi. Spokojnie, z uśmiechem."



Wydawnictwo Literatura


środa, 12 listopada 2014

"MISIA RZĄDZI" Beata Ostrowicka



Michalina Klepacz to gimnazjalistka jakich pewnie wiele jest w szkołach. Wyróżnia się jednak temperamentem, stylem ubierania i wysoką samooceną. Powiecie, że to dobrze. Owszem, ale kiedy sama zaczyna decydować o tym co jest dobre, a co złe, kto jest bardziej wartościowy w klasie, a kto nie wart uwagi, to robi się już mniej optymistycznie. Bohaterka bardzo rozrzutnie obdarza każdego kłamstwami na temat swój, znajomych i wszystkiego dookoła. Bardzo jej się to podoba, bo pozwala według Michasi, kontrolować sytuację i ludzi. Nic bardziej mylnego. To pozorne "rządzenie" światem wciąga dziewczynę w coraz poważniejsze kłopoty. Na początku nie zdaje sobie z tego sprawy, ale przykra przygoda z niby przyjaciółką otwiera w końcu bohaterce oczy. Zagubienie się gimnazjalistki w pętli niekończących się kłamstw  nie jest niczym nowym w dzisiejszych czasach. Za to jej rozpaczliwe szukanie pomocnej dłoni i pocieszenia to wątek niezwykle ważny i potrzebny. Pomimo otaczających bohaterkę bliskich, nauczycieli, przyjaciół, nikt niczego nie zauważył. To bardzo smutne i przykre. Zarówno zabiegani dorośli jak i zainteresowani czymś innym znajomi, bagatelizują narastające problemy. Żadna z osób z otoczenia Michaliny nie ma czasu na rozmowę i chwilę uwagi. Ona sama, do pewnego czasu bardzo pewna siebie, uważała, że nie potrzebuje żadnej pomocy. Stworzyła własny świat, w którym czuje się dobrze. Ucieka do niego udowadniając swoją ponadprzeciętność i świetne radzenie sobie w życiu. Wszyscy widzą szczęśliwą, wesołą, a nawet zakochaną Miśkę. Ale czy na pewno tak jest? Czy to nie jest tylko maska? Jak długo można udawać i oszukiwać ciągle wszystkich, łącznie z samą sobą ? Na szczęście epilog daje nadzieję. Pokazuje, że młodzi ludzie są bardzo mądrzy, a odpowiednie ich potraktowanie i zmobilizowanie pomoże dojrzeć do podejmowania właściwych decyzji.

                                                 

"Do budy idę tylko dlatego, żeby nie siedzieć w domu nie zadręczać się czarnymi myślami. A w budzie nie ma Mikołaja, albo jest, tylko się przede mną ukrywa, i nie ma Wypławki. Gdy do niej dzwonię, chrypi, że jest przeziębiona. Humor mam taki, że chętnie bym kogoś zagryzła. Najchętniej własną matkę.
Po szkole gnam do Babi. Nie mam ochoty na podgrzewanie obiadu, wolę podpytać jeszcze o mojego ojca. Babi na mój widok uśmiecha się rozpłaszczonym serduszkiem. Dzisiaj jest ubrana w różne odcienie brązu.
- Dzień dobry, Michalino. Nastrój cie się poprawił?
- Nie - burczę.
- A co ciekawego w szkole? - Wersal jak zawsze.
- Normalka.
- A w domu? - Babi jest nie do starcia.
- Ona jest nie do wytrzymania.
- Wytrzyj buty.
Przechodzimy do kuchni. Babi wstawia wodę na herbatę, wyjmuje z kredensu kawałek piernika.
- Po obiedzie - fuka na mnie, gdy skubię ciasto. - I umyj ręce.
- A co będzie?
- Ziemniaki, jajka sadzone i surówka. Możesz zacząć skrobać marchew.
Koszyczek z jarzynami, obieraczka z czerwoną rączką. I do roboty.
- Babi, czy ty też chciałaś zamordować swoją matkę?
- Też? - podnosi wyskubane brwi do połowy czoła. -  Nie, ja nie chciałam. Moja mamusia umarła, gdy miałam dwa lata. Wychowywała mnie cicioa Marysia. Starsza siostra mamusi - mówi spokojnie.
Ale ze mnie krowa! Zrobiłam jej przykrość.
- Zapomniałam... Całkiem wyleciało mi z głowy - burczę.
"Przepraszam" nie chce mi przejść przez gardło.
- Znowu wojujesz?
- Muszę - mówię z przekonaniem. - Ona mnie niszczy.
- Większej bzdury chyba nie słyszałam! Ewa cię niszczy? Michalino, przejrzyj wreszcie na oczy.
- Oj, nie chcę cię słuchać! - prycham.
- Za dużo rzeczy nie chcesz. Tak się nie da żyć.
- Ja miałam trudne dzieciństwo!
- Ewa też.
- Tak? Miała chroniczny katar, co? - szydzę.
- Twój dziadek pił... - słyszę, ale nie rozumiem. O dziadku wiedziałam tylko, że lubił grzybową, grał na grzebieniu i umarł dość młodo. Miał wypadek. Wpadł pod tramwaj. Albo autobus. Nie pamiętam. Babi chyba czyta w moich myślach: - Był pijany, kiedy wszedł na torowisko. - Czyli jednak tramwaj. Pijak dziadek, moja kochana Babi, moja mama. Co za koszmar!
- Smutno ci było? - szepczę. I w tym samym momencie zdaję sobie sprawę, ze to najgłupsze pytanie, jakie mogłam zadać. Kiedy smutno? Gdy pił, czy gdy umarł?
- Bardzo smutno - kiwa głową, ale jakoś tak w zwolnionym tempie. - Bo to był kiedyś dobry człowiek...
- Dobry? - powtarzam z głupią miną.
- Dobry - mówi z przekonaniem. - Ale poczułam też ulgę, że...Ewa nie będzie musiała być już świadkiem awantur, że mnie więcej... nie uderzy. - Babi ma dziwny wzrok, w ogóle dziwnie wygląda. Pierwszy raz ją taką widzę, pierwszy raz tak rozmawiamy. - Uwierzyłam, że nareszcie poukładamy sobie życie.
- I poukładałyście? - bardziej stwierdzam, niż pytam.
- Na tyle, na ile umiałyśmy. Co z tą marchwią? - mówi już swoim normalnym głosem.
Biedna Babi... Musiała nieźle dostać od życia. Co takiego przeskrobała w poprzednim? Co przeskrobał dziadek, że był z niego taki kawał drania? Sorry. Najpierw "dobrego człowieka"? A moja mama w tym wszystkim? A teraz ja?
- Ale przecież chodzisz do tego pijaka na cmentarz! - Tego nie mogłam skumać.
- To był mój mąż! - mówi surowo, jakby to było wytłumaczenie. - Ojciec mojego dziecka. Nie może być inaczej.
Coś mi tu nie pasuje.
- Babi, tylko dlatego? - Kładę rękę na jej pomarszczonej dłoni.
- Kochałam go - mówi cicho. Z taką miną, jakby wyznawała swój największy grzech. - Bardzo."

Wydawnictwo Literatura


wtorek, 2 września 2014

"OPOWIADANIA O ZWIERZĘTACH" Polscy pisarze dzieciom

I znów cała plejada wspaniałych twórców i artystów spotyka się w jednej lekturze, by bawić  i cieszyć swych czytelników. Joanna Olech, Paweł Beręsewicz, Agnieszka Frączek, Ewa Chotomska, Beata Ostrowicka, Renata Piątkowska, Barbara Gawryluk, Grażyna Bąkiewicz, Marcin Brykczynski, Anna Onichimowska, Roksana Jędrzejewska-Wróbel, Irena Landau, Magdalena Kozieł-Nowak, Katarzyna Bajerowicz, Mikołaj Kamler to nazwiska z "górnej półki". Reprezentują najwyższy poziom merytoryczny i estetyczny. Dzieci po prostu nie mogą się oderwać od czytania, oglądania i słuchania.
Adresatem książki są nie tylko najmłodsi, ale każdy kochający zwierzęta. W naszym przypadku to raczej brak możliwości posiadania zwierzaka w domu, dzieci więc rekompensują sobie ten brak wszelkimi dostępnymi historiami. Trafiliśmy na te bardzo mądre i ciepłe. Opowiadania z rozwiniętą fabułą przybliżają życiowe perypetie także ludzi. Książka udowadnia, że   tytułowi bohaterowie  także posiadają uczucia i problemy. Spotykają nie tylko ludzką miłość i współczucie, ale również doświadczają cierpienie i ból.
Te bezbronne istoty, żyjąc obok nas, są zdane wyłącznie na los i choć odrobinę dobroci ze strony dorosłych i dzieci. Historie życiowe niekiedy budzą smutek i żal. Pełno też radości i szczęścia, czyli jak w życiu. Dlatego ta pozycja jest tak bliska i przystępna. Nienachalnie uczą jak postepować, zachować się i co zrobić w kłopotliwym położeniu. Ale przede wszystkim emanują szczerą gotowością zwierząt do przywiązania się i całkowitego oddania przyjaźni. Kochają ludzi bezinteresownie i pomagają im jak potrafią. Ale czy człowiek chce odwzajemnić te uczucia? Okazuje się, że nie zawsze. I to jest bardzo przykre.




"Mila z ociąganiem poszła do siebie. Mieli bardzo duże mieszkanie i jej pokój też był spory, teraz jednak połowę przestrzeni zabierało terrarium. Mila włączyła lampkę, bo znowu nikt o tym nie pamiętał. W ciągu dnia wpadało tu słońce i nie było takiej potrzeby, ale gdy zapadał zmrok, żółwik potrzebował dodatkowego podgrzewania. Włożyła do środka trochę gotowej karmy i smętny listek sałaty, ostatni zresztą, bo też zapomnieli kupić. Popatrzyła na żółwia.
- A idź sobie - powiedziała cicho. - Nudny jesteś.
Próbowała wymyślić, co mogłaby robić z żółwiem. Ale przecież żółw ani nie biega za patykiem, ani nie bawi się piłeczką. Jedyne, co było fajne, to obserwować go, jak chodzi na krótkich łapkach. Wyjęła żółwia na dywan i patrzyła, jak śmiesznie sunie w stronę szafy.
Było gorąco. Uchyliła drzwi balkonowe, a potem usiadła na łóżku, podłożyła sobie pod plecy parę poduszek i wzięła z półki książkę o Franklinie. Brat się trochę z niej śmiał, że czyta takie dziecinne książki, ale ona je lubiła. Poza tym nie było w nich za dużo tekstu, a z czytaniem jeszcze sobie nie radziła zbyt dobrze. Nie wiedząc kiedy, zasnęła."






"Tego wieczora nie dałam się zagonić do łóżka o zwykłej porze. Biegałam w piżamie za szopem, który zdawał się być niezmordowany. Minęła jedenasta, a on nawet nie ziewnął. Buszował pod tapczanem rodziców, skąd raz po raz słychać było szalone galopady za kłębkiem kurzu albo urojonym przeciwnikiem. Wreszcie klatkę szopa postawiono w przedpokoju i tam miał spędzić noc. Najwyraźniej jednak nie skonsultowano tego pomysłu z Franiem. Zamknięty w klatce awanturował się tak bardzo, że rodzicom zmiękły serca i wypuścili więźnia. 
Ledwo drzwiczki się otworzyły - wyprysnął ze środka i wdrapał się na nasze piętrowe łóżko. Nie pytajcie, jak to zrobił - najwyraźniej jakimś magicznym sposobem, zgapionym od Spidermana.
Starsza siostra zajmowała dół łóżka. Franio upodobał sobie górę - moją miejscówkę. Polubił zwłaszcza cienki bawełniany kocyk w różowe grochy. Skotłował go trochę, uklepał i ułożył się do snu.
Rodzice odetchnęli z ulgą."







"Którejś niedzieli siedzieliśmy na tarasie, piliśmy herbatę i jedliśmy drożdżowe ciasto. Był też Kazio, ale nie jadł ciasta, tylko palił. 
-Spójrzcie! - powiedziała w pewnej chwili Mama Radka. - Czy to nie nasza Wronka siedzi na orzechu?
- E tam, mama! - prychnął Włodek. - Ty w każdej gapie widzisz swoją Wronkę. 
- Moja Wronka Kochana... - westchnęła Mama Radka.
I w tej chwili wielki, czarno-szary ptak sfrunął z orzecha prosto na jej ramię i zaczął jej kwilić i terkotać prosto w ucho. Potem zeskoczył na stół, z dezaprobatą pokręcił głową nad popielniczką Kazia, zajrzał pod stół, uszczypnął mnie lekko w ucho i odleciał.
- Powiedziała... - Mama Radka udawała, że coś jej wpadło do oka - powiedziała, że ma teraz swój dom i rodzinę, ale że kiedyś jeszcze do nas wpadnie. 
Ale nie wpadła. Czekałam całe lato i kawałek jesieni, a potem już nie miałam czasu czekać, bo na zimę wprowadziły się domu koty i musiałam je nauczyć, kto tu rządzi."





Wydawnictwo Literatura


poniedziałek, 16 czerwca 2014

"ZALEDWIE KILKA DNI" Beata Ostrowicka



Cóż by nie mówić o nastolatkach, to nie mają oni łatwego życia. Można im zazdrościć młodego wieku, wolności czy swobody. I nawet jeśli sami chcemy powrotu do lat naszej młodości to, czy faktycznie zdecydowalibyśmy się na ten krok wstecz? Pomyślmy chwilkę, czy to napewno były czasy tak idealne, idylliczne i wspaniałe, jak to nam się teraz wydaje? Oczywiście, że tak, ale mówi to dorosła osoba, z perspektywy czasu, tęskniąca do pierwszych uniesień miłosnych, nocnych rozmów z przyajciółmi, adrenaliny podczas wyjazdów w nieznane.  Ale nastolatek temu nie przytaknie. Bo nie wie, że za parę lat  zacznie się prawdziwe życie w postaci odpowiedzialności za rodzinę, sztywnych zasady postępowania, czy nudnej i wyczerpującej pracy. 
Młody człowiek przeżywa kłopoty i problemy ze zdwojoną siłą, z przeświadczeniem, że nikt go nie rozumie i nikt nie jest w stanie mu pomóc. Buntuje się więc przeciwko rodzicielskim zakazom i szkolnym obowiązkom. Ważne jest tu i teraz, nieważne zaś, że swoim postępowaniem może spali za sobą mosty. Ciągle zajęci swoimi sprawami dorośli w oczach swoich dzieci tracą autorytet. Jedynym ratunkiem i wsparciem okazują się być przyjaciele. A także pierwsze miłości, choć mogą one także rozczarować. Nastolatek przeważnie myśli o swoim życiu, że jest nudne i monotonne. Ale w jednej chwili może się to zmienić. W zaledwie kilka dni wszystko się może zdarzyć, coś co zmieni życie na długo. 
Silna przyjaźń Grażyny i Justyny została pewnego dnia wystawiona na prawdziwą próbę, kiedy to stanął między nimi chłopak. Obie zakochały się w nim na zabój, oczarowane jego męską delikatnością i zainteresowaniem, jakiego było dziewczynom wcześniej brak.  Szesnastolatki postanowiły o niego zawalczyć, co je tak oślepiło, że nie zauważyły bólu drugiej przyjciółki. Nie były w stanie ocenić obiektywnie sytaucji i dostrzec tego co najważniejsze.  Czy warto było narazić wieloletnią przyjaźń i pójść jak w ogień za Robertem? O tym doczytacie w książce Beaty Ostrowickiej -  "Zaledwie kilka dni". 
Życie rodzinne nastolatek jest tłem rozgrywających się zdarzeń, ale rodzice nie grają tu ważnych ról. Autorka udowadnia, że młodzież bardzo liczy na ich pomoc, ale dorośli często zawodzą. Unikają rozmów, traktują dzieci z góry, czym dystansują i oddalają się od przytłoczonych codziennością córek i synów. Potem dziwią się wagarom, złym ocenom, zbyt wczesnej ciąży czy ingerencji policji. Pozostając obojętnym wobec pytań młodzieży skazujemy ich na ciągłe błędy i coraz większe kłopoty. 
Ojczym Justyny jest wyraźną postacią fabuły, ale tylko z powodu ciągłej kontroli nad pasierbicą i żoną. Bohaterka widzi uległość mamy i buntuje się przeciwko takiej postawie. Frustruje ją brak reakcji ze strony rodzicielki oraz fałszywa nadopiekuńczość Antosia. Brat Justyny także zaczyna coraz częściej przyglądać się jej znajomym, a stojąc obok widzi prawdziwe intencje Roberta. Kto wie, czy  uwagi Michała nie wynikają z tego, że sam wpadł w kłopoty przez nieodpowiedzialność i pochopną decyzję. Teraz chce ustrzec siostrę przed podobną sytuacją. 
Brak zaufania, a może tylko takie wrażenie ze strony Justyny, plus kłopoty szkolne pogłębiają poczucie osamotnienia. Pustkę tę skutecznie zapełnił Robert. Przyjaźń nastolatek, będąca głównym nurtem książki, przechodzi kryzys, budzi pytanie o wartość takiej relacji między rówieśnikami. Czy jest na tyle silna by przetwać burzę i rowijać się nadal bez szwanku?
Seria wydawnictwa Literatura - "Plus minus 16" porusza, i bardzo poważne, i trywialne tematy. Czyli wszystko to, co dotyka i kształtuje dorastających ludzi. Takie książki jak ta, opisujące prawdziwe uczucia, troski i problemy nastolaktów mogą zdziałać cuda. Rodzi,c sięgający po nie, przypomni sobie wczesne lata swojej dorosłości, zrozumie co gnębi jego dziecko. Nastolatek zaś, przekona się, że obok niego jest wielu podobnych ludzi. Może dostrzeże także rozwiązanie dla siebie. Bardzo polecam. 



TU możecie znaleźć garść informacji o autorce książki.

"Jeszcze godzina i referat będzie skończony... Naraz słyszę telefon. Serce podchodzi mi do gardła.
- Do ciebie! - ryczy Leszek.
Wilgotną dłonią przyciskam słuchawkę do ucha.
- Słucham?
- Nawet nie wiesz, co się stało. Jestem taka szczęśliwa. Słuchaj...
Leszek robi do mnie miny, mama w kuchni kroi chleb, w pokoju ryczy telewizor, Antoś się znim kłóci... Rejestruję to wszystko, jakbym była pod wielkim, szklanym kloszem. Wolniej, ciszej... Jedyne, z czego zdaję sobie doskonale sprawę, to to, że Robert nie zadzwonił.
- Co się stało? - pytam tępo, choć wcale mnie to nie interesuje.
- Robert czekał na mnie pod szkołą! Rozumiesz? Czekał na mnie. Z malutkim bukiecikiem.
Chcę krzyknąć, że to miały być kwiaty dla mnie, ale gryzę się w język.
- To miło - mówię niewyraźnie, bo jestem bliska płaczu.
- A potem byliśmy na spacerze, potem u mnie, później go odprowadziłam na przystanek - śmieje się - potem on mnie do domu i teraz dzwonię... Czemu nic nei mówisz?
- Bo ty mówisz. Ja tylko słucham.
Nie chce mi się słuchać jej miłosnego szczebiotu. Gdyby siedziała w domu i nie przychodziła dzisiaj do szkoły, to ja bym dostała kwiaty i ja bym spędziła ten dzień z Robertem!
Wepchnęła się na moje miejsce!
Grażyna opowiadała i opowiadała, a ja mam ochotę trzasnąć słuchawką. Coś jej tam odmrukuję, przytakuję lub wydaję zdziwione "naprawdę?", ale o czym mówić, tego nie wiem.
Ona ma moje kwiaty!
Nareszcie kończy. Jestem rozbita na tysiąc kawałeczków. Wracam do śmietnika, gaszę światło i zwijam się w kłębek na materacu, a głowę przykrywam poduchą.
Nie cierpię jej! Nienawidzę! Czemu on nie dzwoni! Czemu nie martwi się, że mogło mi się przydarzyć coś złego?
Żeby od tych kwiatów dostała wysypki..."

Wydawnictwo Literatura