Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 21 lipca 2015

"JAGIEŁŁO POD... PRYSZNICEM OPOWIEŚCI O WŁADCACH POLSKI" Paweł Wakuła


Słuchajcie! To nie jest żaden kolejny podręcznik do historii, to fajna, taka spontaniczna opowieść o ludziach, którzy starali się rządzić naszym państwem od początku istnienia do rozbiorów. A że tworzą historię to tylko przypadek:-) Dlaczego? Bo wszystko tu zawarte to jak serial-tasiemiec ciągnie się od 10 wieku do 18 przedstawiając nam koleje losu różnych osób, bardziej lub mniej mądrych, bystrych, zaradnych, słabych, uległych czy przebiegłych. Ich biografie i przypadki to zbiór ciekawostek budujących napięcie, rozczarowanie lub wzbudzających podziw i dumę. Niesamowite wydarzenia, interesujące szczegóły i wiele wyjaśniających dygresji czynią lekturę tak wciągającą, że spokojnie pochłoniecie ją w jeden wieczór. Narrator w osobie dziadka snuje opowieści niczym bajarz w gronie rodziny, która na nowo poznaje dzieje Polski. Nic jednak nie mija się z prawdą, choć podaną w luźniejszy sposób. Interesujące spojrzenie na historię, nie przypomina szkolnego nauczania, choć i pod tym względem dużo się zmieniło. Książka dla każdego, a zwłaszcza dla tych, którym obce są daty i niechętnie przyswajają fakty, jak choćby główny bohater. Kuba przynosi bowiem złe oceny z historii, na co nie ma zgody taty. I tak rozpoczyna się niezwykle interesujący cykl wykładów dziadka. Przenoszą one czytelników w czasy średniowiecza, odrodzenia, wielkich bitew, powstań, koronacji, ale także ucieczek, zdrad i oszustw,  a to wszystko z udziałem naszych wielkich królów i książąt.  Opowieści po części mroczne, tragiczne, śmieszne i kryminalne, jak życie każdego z nas, przynoszą niespodzianki i zdziwienie. Wiedzieliście może, że Władysława Łokietka uratował pająk przed Wacławem II, albo, że Mikołaj Kopernik wsławił się obroną zamku w Olsztynie przed Krzyżakami lub to, że Władysław Warneńczyk miał sześć palców u jednej stopy? Fabuła pełna dobrego humoru, bogatej stylistycznie narracji powoduje, że trudne daty, nazwy i imiona  zapadają w pamięć. Świadczy o tym szóstka na świadectwie Kuby, ale za to geografia trochę kuleje. Nie mogę się więc już doczekać kontynuacji, kiedy to dziadek z równie wielką pasją opowie nam o przyrodzie. Szczerze polecam.



"Dzisiaj na obiad wasze ulubione danie! - mama postawiła na stole drewnianą tacę z rozgrzaną patelnią i parujący garnek.
- Placki po węgiersku! - zachwycił się tata. Nałożył na talerz złocisty krążek i obficie polał gulaszem. Włożył kęs do ust i z błogości aż przymknął oczy. - Mniam! Kocham Węgrów!
- Gulasz to bez wątpienia ich wynalazek - zgodził się dziadek - Ale placki ziemniaczane są tylko polskie!
- To się nazywa wzorcowa współpraca między narodami... - powiedział z pełnymi ustami tata.
- Nasze współdziałanie ma rzeczywiście długą tradycję - odparł dziadek. - Już za panowania Władysława łokietka południowi sąsiedzi byli naszymi najbliższymi sojusznikami. Podobnie było w czasach Kazimierza Wielkiego, nic więc dziwnego, że po jego śmierci na polskim tronie zasiadł król Węgier, Ludwik z dynastii Andegawenów.
- Zaraz, zaraz! - zmarszczyła brwi mama. - Przecież mówiłeś, że Kazimierz miał córki i synów!
Dziadek bezradnie rozłożył ręce.
- Niestety, ani potomkowie z nieprawego łoża, ani córki nie mogli odziedziczyć korony, takie było wówczas prawo.
- Co to za prawo, które dyskryminuje kobiety! - naburmuszyła się mama.
- A co z innymi Piastami? - spytał tata. - Przecież od czasów rozbicia dzielnicowego na śląsku i Mazowszu roiło się od książąt z tej dynastii. Czy jeden z nich nie mógł zostać naszym królem?
- Boczne linie nie miały praw do tronu, a poza tym w grę wchodził wielka polityka - wyjaśnił dziadek. - Polska, zagrożona z dwóch stron przez Czechów i Krzyżaków, potrzebowała wsparcia Węgier. Jako że Kazimierz nie miał męskiego potomka, a jego siostrzeniec Ludwik był w identycznej sytuacji, obaj władcy zawarli układ: ten z nich, który przeżyje drugiego, miał otrzymać w spadku jego królestwo. W głębi serca polski król miał nadzieję, że ta umowa nigdy nie zostanie zrealizowana, marzył, że jego następcą zostanie ulubiony wnuk , książę Kaźko słupski. Ale stało się inaczej..."




Wydawnictwo Literatura 


piątek, 26 czerwca 2015

"OKO W OKO ZE ZWIERZAKIEM" Renata Piątkowska



Wierzcie mi, że nie znacie zwierząt tak dobrze jak myślicie. Ta książka przedstawia je z zupełnie innej strony, ale prawdziwie. To niesłychane, co potrafią i jak mądre potrafią być! Każdy rozdział to osobna "sylwetka" bardzo indywidualnego i niezwykle przyjaznego zwierzaka. Wiele przygód i wesołych sytuacji opisuje autorka chcąc właśnie przybliżyć nam prawdziwe oblicze tych stworzeń. Śmieszne, ale i mrożące krew w żyłach przygody są udziałem nawet tych najmniejszych. No bo, co powiecie na gadającego gwarka, który pomógł swojemu panu oświadczyć się? Albo dziką świnię, która przyczyniła się do wielu udanych randek Mateusza? Jest też opowieść wojenna, o bardzo odważnym gołębiu Cher Ami, który za wszelką cenę dostarczał meldunki do żołnierzy. Kucyk Hektor zaś to bardzo odpowiedzialny przewodnik niewidzącego starszego pana. Ta lektura to kopalnia informacji i faktów na temat pozornie nieciekawych czy zwykłych zwierząt. Nic bardziej mylnego. Te ciepłe opowiastki dają wiele do myślenia. Otaczający nas "bracia mniejsi" zasługują na szczególną uwagę, opiekę i zainteresowanie. W dużej mierze dzięki nim żyjemy, rozwijamy się, zdrowiejemy, uczymy się, nabywamy sprawności i umiejętności, przyczyniają się do tego, że znamy swoje miejsce na ziemi. Za to wszystko należy im się szacunek, za ich bezinteresowne poświęcenie i przyjaźń. Polecam!




- Mani mieszka w niedużej indyjskiej wiosce i pomaga rolnikowi, panu Martinowi, w hodowli zwierząt. Ta małpa bez najmniejszego problemu radzi sobie ze stadem liczącym ponad setkę kóz. Każdego ranka sama jedna prowadzi je na pastwisko. Gdy któraś kózka próbuje zboczyć z trasy lub zostaje zbyt daleko w tyle, Mani jednym susem wskakuje jej na grzbiet i zmusza ją, by dołączyła do reszty stada. Potrafi kierować kozą nie gorzej niż jeździec koniem. W zależności od tego, w którą stronę chce skręcić, ciągnie kozę za lewe lub prawe ucho. A gdy zwierzę idzie zbyt wolno, pogania je, uderzając piętami po bokach. Nieraz widziałem, jak Mani galopuje na kozim grzbiecie uczepiona szyi i pochylona nisko niczym dżokej. Niezwykle zręcznie przesiada się z jednej kozy na drugą, a czasem dowodzi nimi z ziemi, wydając głośne okrzyki. Na pastwisku małpa bacznie obserwuje swoje podopieczne i nie dopuszcza do tego, by choć jedna się oddaliła. Przed zmrokiem sprowadza wszystkie kozy z powrotem do zagrody, gdzie czeka na nie pan Martin. Gospodarz już dawno się przekonał, że może całkowicie polegać na Mani, bo odkąd ona zajęła się wypasem kóz, nie odnotował żadnych strat. Całe stado, powtarzając niezmiennie: "Meee, meee", przemieszcza się potulnie tam, gdzie skieruje je małpa. A ona wydaje się zachwycona, że może się rządzić i skakać sobie z kozy na kozę. Ale najbardziej lubi ściskać w dłoniach kozie uszy i pędzić przez pastwisko na złamanie karku."




Wydawnictwo Literatura


czwartek, 16 kwietnia 2015

"WOJNA NA PIĘKNYM BRZEGU" Andrzej Marek Grabowski




Tysiące dzieci w wieku szkolnym zaskoczyła wojna. Uczniowie dotychczas zajmujący się tylko nauką, zabawą na podwórkach i robieniem sobie nawzajem żartów w jednej chwili stali się świadkami największej w historii ludzkości tragedii. Musieli szybko dojrzeć, przewartościować sobie cele i sens życia, by w wieku kilkunastu lat stać się młodymi, ale i bardzo odważnymi żołnierzami gotowymi do walki z hitlerowcami. Nie myśleli o śmierci czy porażce, po prostu robili swoje, nie poddając się nakazom, zakazom i niewoli. Pomagali dorosłym, ale i sami organizowali się w grupy inicjując samodzielne akcje zbrojne. To niezwykłe jak zmobilizowani i zmotywowani mogą być ludzie. Wojna nie tylko wydobywa złe, ale również i dobre cechy charakteru. Takie opowieści jak ta o tym świadczą. Warto do niej się sięgnąć, by nie zapomnieć o ofiarach i poświęceniu bohaterów tamtych czasów. Dzięki temu teraz możemy żyć w pokoju. Trzeba to uzmysławiać nowym pokoleniom, by szanowały wolność i swobodę.
Krysia i jej przyjaciele musieli szybko dostosować się do nowej wojennej sytuacji. Ich dramatyczne przeżycia, niebezpieczne przygody to niezwykła historia dla nas, a dla nich codzienność. Tym bardziej fabuła wciąga i nie pozwala się oderwać od czytania. W ich życiu obecna była również miłość, zdrada czy zazdrość. Nasza bohaterka zakochała się w Jurku, ale nie dane było im być ze sobą do końca życia. Praca, nauka, walka, śmierć, wszystko to składało się na biografię każdego ówczesnego człowieka. Wielką ich zasługą było godzenie tego razem, podporządkowanie się celom wyższym  oraz umiejętność powrotu do normalnego życia po zwycięstwie. Polecam!



"Wreszcie przyszła wiadomość od taty! Szczęśliwie nic złego mu się nie stało. Był cały i zdrowy. Dostał się do niewoli i przebywał na terenie Niemiec w obozie dla oficerów, tak zwanym oflagu. Ależ się ucieszyłyśmy! Tata podał nam adres obozu, więc zaraz napisałyśmy długi list, do którego włożyłyśmy nasze fotografie. Ja dałam mamie do wysłania zdjęcie, na którym trzymam przy uchu słuchawkę telefonu. Napisałam tacie, że kiedy spojrzy na to zdjęcie, będzie mógł sobie wyobrażać, że rozmawia ze mną prze telefon. Oczywiście spodziewałyśmy się, że wojna wkrótce się skończy i tata wróci do domu...
Niestety, zarobki Zosi oraz mamy nie wystarczały na utrzymanie naszej czwórki i Muszki. Dlatego mama postanowiła wynająć jeden z pokoi. Od tej pory przez mieszkanie przewinął się tłum lokatorów. Niektórzy wprowadzali się na miesiąc, inni na pół roku.
Jednym z tych, których najlepiej zapamiętałem, był pan Stefan.
Pan Stefan był niewysoki, grubiutki i zawsze elegancko ubrany. Jak twierdził, pochodził z Radomia, a do Warszawy przeniósł się, bo dostał tu pracę. Oczywiście mamusia o nic go nie pytała, bo w wojennych czasach każdy mówił tylko tyle, ile chciał powiedzieć. Praca pana Stefana musiała być świetnie płatna, bo kupował dużo dobrego jedzenia i pijał prawdziwą kawę, która była bardzo droga i trudna do zdobycia. Czasami częstował mamę, która kawę po prostu uwielbiała. Co jakiś czas dawał nam w prezencie czekoladę lub bardzo smaczne, niemieckie konserwy mięsne.
Nasz dozorca, pan Kureczko, który wiedział wszystko o wszystkich, pewnego dnia szepnął mamie, że pan Stefan to szemrany gość. Podobno działa w szajce, która okrada niemieckie pociągi jeżdżące na front z zaopatrzeniem dla wojska. Mama zastanawiała się, czy nie poprosić pana Stefana, żeby się wyprowadził, ale doszła do wniosku, że okradania Niemców właściwie jest działalnością patriotyczną."




Wydawnictwo Literatura


środa, 8 kwietnia 2015

"CZY WOJNA JEST DLA DZIEWCZYN?" Paweł Beręsewicz


Ostatnio pojawiło się wiele  książek dla dzieci i młodzieży o tematyce wojennej. Cieszy mnie to, nie tylko jako nauczyciela historii, ale również jako rodzica. Bez wątpienia, niejedna z tych pozycji powinna stać się obowiązkową lekturą szkolną. Każda z nich jest przygotowana na wysokim poziomie graficznym, merytorycznym i dydaktycznym. Z całą pewnością  przyjęta byłaby z wielką chęcią przez dzieci i młodzież. Ciekawość tematu, dopasowanie wiekowe i świetne ilustracje przekonują do zapoznania się z niełatwym tematem. Można go ująć na wiele sposobów. To pokazuje bogactwo przekazu różnych wydawnictw. Ta akurat książka, naszego ulubionego autora, uświadamia jak bardzo wojna dorosłych dotyczyła również dzieci. Mówi się, że nie uczestniczyły w niej, a już na pewno nie jest ona dla dziewczyn. Było jednak na odwrót, o czym świadczy historia Antka i Eli. Bohaterowie szybko zrozumieli, że czas w jakim przyszło im żyć jest nadzwyczajny, wymusza ono skrócenie dzieciństwa, a tym samym przyspieszone dojrzewanie. Dzieci walczyć musiały jak dorośli, nie tylko przelewając krew, ale również pracując, przekazując tajemnice i ulotki, opatrywać rannych. Nie sposób wyobrazić sobie wielu akcji skierowanych w hitlerowców, a tym bardziej Powstania Warszawskiego bez ich udziału. To właśnie ci najmłodsi byli organizatorami i inicjatorami wszelkich buntów wobec okupanta. Tak, wojna nie jest dla dziewczyn , ani w ogóle-  dzieci, ale bez ich pomocy, poświęcenia i ofiary nigdy by się nie skończyła. Szczerze polecam!







"- Uparła się. Nie mogłam nic zrobić - przepraszająco powiedziała ciocia, kiedy zaprowadziła mnie do szpitala, a mama zbiegła na dół po wielkich kamiennych schodach.
- Uparłaś się? - Mama popatrzyła na mnie poważnym, zmęczonym wzrokiem, a ja odpowiedziałam:
- Tak, i ciocia nie mogła kompletnie nic zrobić.
Drogę w górę po szpitalnych schodach odbyłyśmy już razem. Mama poprowadziła mnie za rękę do jakiegoś pokoju i powiedziała:
- Siedź tu i nie ruszaj się stąd!
Siedziałam tam i nie ruszałam się tak długo, jak normalny człowiek może wytrzymać siedząc i nie ruszając się, a potem wyszłam na korytarz. Straszny tam panował rozgardiasz. Pielęgniarki i lekarze ganiali tam i z powrotem, a spoceni sanitariusze raz po raz wnosili rannych z kolejnych domów, które miały mniej szczęścia niż nasz.
- Z drogi! - krzyknął ktoś do mnie, a ja posłusznie przykleiłam się do ściany.
Tuż obok mnie postawiono nosze, na których leżał straszy pan w eleganckim garniturze. Lewy rękaw jego granatowej marynarki zmienił kolor na ciemnofioletowy. Nożyczki w czyichś zręcznych palcach rozcięły zakrwawiony materiał, a ja zamknęłam oczy, żeby nie widzieć, co jest pod spodem.
- Przytrzymaj tutaj! - usłyszałam po chwili stanowczy głos mamy.
Trzęsłam się ze strachu, ale położyłam dwa palce na białym opatrunku zakrywającym zranione miejsce, a mama owinęła go bandażem.
- Miałaś siedzieć i się nie ruszać! - wycedziła przez zęby, a ja szepnęłam:
- Przepraszam, mamo.
Kiedy zamiast odesłać mnie z powrotem do cioci, mama uśmiechnęła się, pogłaskała po głowie i powiedziała: "Dziękuję za pomoc, córeczko", zrozumiałam, że przyszły dziwne czasy."

                                             

Wydawnictwo Literatura

                                     

środa, 1 kwietnia 2015

"JEST TAKA HISTORIA OPOWIEŚĆ O JANUSZU KORCZAKU" Beata Ostrowicka


Kim był Janusz Korczak, chyba każdy z nas wie, ale kim jest teraz dla nas,- rodziców i wychowawców, to już nie każdy. To właśnie on jest autorem najbardziej uniwersalnych i najmądrzejszych, choć bardzo prostych zasad dotyczących wychowania i traktowania dzieci. Jego "prawidła" są ponadczasowe i będą aktualne także za 100 lat, bo każde dziecko mimo, że jet inne to wymaga tego samego - miłości. 
"Kochaj i da­waj przykład. "

Ten wychowawca nie odkrył niczego nowego, ale całym swym sercem, przez całe swe życie i każdym czynem udowadniał wartość szanowania najmłodszych. Na każdym kroku i w każdej sytuacji traktował je na równi z dorosłymi, pozwalając na dokonywanie samodzielnych decyzji, uczenia odpowiedzialności za nie, pozostawiając dzieciom swobodę i czas w rozwoju pasji, na samorealizację przy jednoczesnym wyznaczeniu obowiązków i bezpiecznych granic.  Powtarzał, że cokolwiek się robi, należy to robić dobrze, tak naprawdę, do końca. Praca bowiem kształtuje charakter. Kochał dzieci ponad wszystko na świecie i dążył do tego, by w ówczesnych wojennych czasach zaznały to, co powinno dać prawdziwe dzieciństwo. Dzięki temu wychowankowie Janusza Korczaka to były bardzo radosne i spokojne dzieci. 

"Kiedy śmieje się dziec­ko, śmieje się cały świat. "

Czy dziś jest możliwy taki model wychowania? W wielu domach na pewno tak, ale nie jest to łatwe, kiedy odpowiedzialność zrzuca się często, z braku czasu i chęci, na telewizję, internet czy kolegów. A oto recepta na to, by jednak spróbować:

"Szu­kaj włas­nej dro­gi. Poz­naj siebie, za­nim zechcesz dzieci poz­nać. Zdaj so­bie sprawę               z te­go, do cze­go sam jes­teś zdol­ny, za­nim dzieciom poczniesz wyk­reślać zak­res praw            i obo­wiązków. Ze wszys­tkich sam jes­teś dziec­kiem, które mu­sisz poz­nać, wycho­wać i wyk­ształcić prze­de wszystkim. "




Niniejsza książka, to podróż Babci do czasów wojny. Wzięła ze sobą swojego wnuczka, by poznał tamten świat. Ale jej opowieść nie jest za bardzo smutna czy przygnębiająca, bo dzieciństwo spędziła szczęśliwie "pod skrzydłami" Janusza Korczaka. Jego ciepło i troska choć na parę lat oszczędziła niejednej sierocie bólu i cierpienia, choć historia tego człowieka i jego Domu skończyła się tragicznie. Babcia opowiada o swoich kolegach i koleżankach, zasadach panujących u Panadoktora, jego codziennym trudzie i staraniach o pożywienie, dach nad głową, pracę dla opuszczających wspólnotę. Jasiek porównuje oba światy i żałuje, że dziś nie ma takiego Nauczyciela. Pozwalał bowiem na wiele, a dziś w szkole nie może się nawet pobić z chłopakami:-). Ilustracje Joli Richter-Magnuszewskiej są bardzo ciepłe i kolorowe nie wprowadzające nastroju grozy, niepewności czy strachu wojennej zawieruchy. Mimo to, sygnalizują samotność dzieci, ból rozstania z rodzinami, a nawet ostateczne odejście wraz z Pandoktorem. I tylko dzięki jego zrozumieniu i opiece poczuły się szczęśliwe, jak na to zasługiwały mimo straszliwego losu jaki im zgotowali dorośli. Bardzo przejmująca i zastanawiająca lekturka. Polecam!



"Przymykam oczy.
Znowu widzę Franię. Siedzi przy stole w dużej sali. Obok Różyczka. W czerwonym sweterku. Grają w domino. A wokół pełno dzieci. Jedne odrabiają lekcje, inne czytają, inne się bawią, jeszcze inne nic nie robią, po prostu siedzą. Wielki Aron wcisnął się na parapet, majda nogami i dłubie w nosie. Eeee, obrzydliwość. Pandoktor, w takim zielonawym fartuchu, podaje książkę rudej dziewczynce. Coś jej tłumaczy, a ona tak kiwa głową, aż jej się chwieje niebieska kokarda na czubku głowy. Obok dziewczynki mały chłopiec. Też rudy. Pewnie brat. Jedną ręką trzyma ją za brzeg spódnicy, a drugą - za nogawkę Pandoktora. A ten podaje dziewczynce kolejną książkę. No tak, babcia mówiła, że w Domu dzieci pożyczały książki, tak jak w bibliotece. I naraz zamieszanie. Na korytarzu bije się dwóch chłopaków.
- Trzeba powiedzieć Panudoktorowi! - wołam do Frani. - Albo pani Stefie.
- Ale co?
- No, że się tłuką.
- To Fałka i Brylek. Ale oni się wpisali do zeszytu - odpowiada pogodnie Różyczka.
- I co? - pytam. Który to już raz dziś zadaję to pytanie? 
- Bić się wolno. Pandoktor pozwala.
- Pozwala? - Patrzę ponad głową Frani. Pandoktor spokojnie się przygląda bijącym, za to Aron podskakuje, jakby go mrówki oblazły.
- Jak nie da się inaczej sprawy załatwić, to się mogą bić. Muszą to wpisać do takiego specjalnego zeszytu. Wolno bić się tylko uczciwie, chłopaki wiedzą, o co chodzi. I duży nie może bić małego - wyjaśnia Frania.
- Oj, to by wstyd był wielki - wtóruje jej Różyczka.
Nam nie pozwalają się bić w szkole ani nigdzie, a do zeszytu to mogę wpisać tylko uwagę, którą mi nauczyciel podyktuje.
Fałka i Brylek przestali się już tłuc. Nie wiem, który z nich wygrał. Patrzą na siebie wilkiem, ale uścisnęli sobie ręce na zgodę. Pandoktor do nich podchodzi, coś mówi. Spokojnie, z uśmiechem."



Wydawnictwo Literatura


sobota, 7 lutego 2015

"OPEROWE STRA...AAA...ACHY" Izabella Klebańska


Bardzo muzyczna książeczka. Przystępnie, łagodnie i miękko wprowadza czytelnika w świat opery, operetki i wielkich śpiewaków. Niesamowita podróż dla zmysłów. Nie trzeba być znawcą i amatorem, by odnaleźć w tej muzyce sens i przyjemność. Piękne kompozycje znane od wieków na całym świecie porywają słuchaczy swym wdziękiem, harmonią. Mają umiejętność wzbudzania emocji i rozwijania wyobraźni. Lekturka dostarcza również wizualnych wrażeń artystycznych w postaci urokliwych, ciepłych ilustracji. Stanowią one dopełnienie przesłania książki. Autorka, absolwentka Akademii Muzycznej, odsłania i przybliża młodym czytelnikom tą na pozór niedostępną i poważną część świata muzyki, jaką jest opera. Pomaga zrozumieć ją, przedstawiając zabawne i dające się zrozumieć interpretacje.  Wyłania konkretne obrazy bohaterów i ich historie. Zapoznaje z sylwetkami wielkich twórców i epoki w jakiej tworzyli. Trudne w pisaniu i wypowiedzeniu nazwy, nazwiska, imiona stają się nagle bardziej zrozumiałymi i łatwiejszymi w zapamiętaniu.
 "Straszny dwór" Stanisława Moniuszki, "Walkiria" Richarda Wagnera, "Cyrulik sewilski" Gioacchino Rossini, "Wesele Figara" Wolfganga Amadeusza Mozarta i wiele innych już nigdy nie sprawią kłopotu w ich rozróżnieniu. 
Zachętą do wysłuchania i zgłębienia tajników tej pięknej muzyki jest płyta dołączona do książki. 
Szczerze polecam.


 "Habanera biodrem kręci
i melodią kusi, nęci,
Suknią z falban w takt wywija,
bosą stopą rytm wybija.
Habanera to kobieta,
tak jak Carmen u Bizeta,
dzika i nieposkromiona,
wolna, śmiała i szalona."


"Ja raczej w duchy nie wierzę!
Ale jeśli gdzieś są, to w operze!
Bo nie ma kompozytora,
Który nie stworzył upiora!
I chociaż to nie do wiary,
Wszyscy uniknęli kary!
Zatem wiedźmy, strzygi , zmory
i różne inne potwory
zapełniają licznie sceny
według librecistów weny.
A wśród nich najbardziej słynie
upiór opery w Londynie."


Wydawnictwo Literatura


"MUZYKA PANA CHOPINA" Wanda Chotomska



O Chopinie napisano już naprawdę bardzo dużo, jak nie wszystko. Ale w taki sposób - jeszcze nie, i to dla dzieci. Przecież one także powinny poznać naszego największego kompozytora. Wanda Chotomska zwraca się do najmłodszych językiem przejrzystym, czystym, prostym. Częściowo wierszowanym, co powoduje przyjemny i zrozumiały odbiór. Lekturka jest niezwykła. To bardzo kolorowa, ciepła kronika - biografia, gdzie obok dat, prawdziwych zdjęć, rycin i portretów mistrza są przedstawione osoby z jego otoczenia, rodzina, a także emocje i uczucia. Nie ma suchych faktów, ale barwne opowieści z kolejnych etapów życia, przybliżające sylwetkę Fryderyka jako człowieka kochającego, cierpiącego, szczęśliwego, chorego.  Autorka opowiada o nim nie jak poważny biograf, ale jako osoba bardzo bliska, kochająca i rozumiejąca jego samego oraz muzykę przez niego tworzoną. To powoduje, że z wielką przyjemnością i  chęcią zagląda się do książeczki. Wgłębiając się w nią na dłużej mamy wrażenie odbywania wędrówki po innym świecie i w innym czasie. Wydaje się być piękną baśnią, czytaną przy muzyce Chopina, oczywiście, płynącej z dołączonej do książki płyty.
1 marca minie 205 lat od jego narodzin, tym bardziej zachęcam do sięgnięcia po tę pozycję!


"Preludium deszczowe

Najpierw były
plakaty na mieście,
Sto pięćdziesiąt,
a może i dwieście,
na plakatach
litery metrowe:
"Wielki koncert - 
Preludium Deszczowe".
Ludzie stali,
plakaty czytali,
nie pytali,
gdzie będzie ten koncert,
tylko biegli
pod pomnik Chopina
do łazienek,
gdzie wierzby płaczące."


"W listach do przyjaciół i rodziny Chopin bardzo dużo pisał o podróżach. "Wojażach" - jak się wtedy z francuska mówiło. W latach wakacji spędzanych w Szafarni - zwiedził większość pobliskich miejscowości, a także Płock, Gdańsk, Toruń. I jego opisy są o niebo lepsze niż opisy we wszystkich przewodnikach turystycznych, jakie znam.
A jego najdłuższą w tych latach podróżą był na pewno wyjazd "do wód" - jak się wtedy mówiło. Lekarze zalecali go Fryderykowi i Emilce, bo obydwoje często chorowali. Więc razem z panią Justyną i Ludką pojechali na kurację do uzdrowiska Duszniki Zdrój.
I oczywiście tam też koncertował. Grał na kiepskim instrumencie, ale - jak pisała ówczesna prasa - grał świetnie.
Legenda mówi, że było tak - W czasie kiedy Chopin był w Dusznikach, zdarzyło się nieszczęście. Jedna z dziewczyn podająca kuracjuszom wodę w pijalni, Libusza, straciła ojca. Zginął w wypadku, a ponieważ matka zmarła już dawno, dziewczyna została sama z czworgiem młodszego rodzeństwa. Więc żeby pomóc Libuszy i jej rodzeństwu, Chopin wystąpił z koncertem, przeznaczając cały dochód dla sierot.
Teraz w Dusznikach odbywają się co roku festiwale chopinowskie, a w sali, w której niegdyś grał - koncerty przy świecach."


Wydawnictwo Literatura


piątek, 6 lutego 2015

"OPOWIADANIA Z DRESZCZYKIEM" Polscy pisarze dzieciom




Prawdziwie straszna książka! Ale w tym dobrym znaczeniu:-) To zbiór kilkunastu opowieści polskich, znanych autorów. Prawdziwa gratka dla lubiących pisanie między innymi: Pawła Beręsewicza. Marcina Brykczyńskiego, Grażyny Bąkiewicz, Grzegorza Kasdepke, Joanny Olech, Renaty Piątkowskiej. Ich talent przenosi nas w świat duchów, zjawisk paranormalnych i niewytłumaczalnych rzeczy. A wszystko tak mocno okraszone dobrym humorem, że ten cały tytułowy dreszczyk pojawiający się podczas czytania opowiadań, zamienia się w końcu w śmiech. Wielu bohaterów i historii, trochę strachu, niepewności i cała masa radości. To wszystko znajdziemy w tej na pozór mrocznej lekturze. Ciemna oprawa, biało-czarne rysunki wprowadzają atmosferę tajemniczości i zaniepokojenia. Każda fabuła stopniuje emocje, rozwija akcję pełną niewyjaśnionych faktów, by z czasem przekonać czytelnika o wybujałej fantazji i nadmiernej interpretacji pewnych zdarzeń. To, co wydawało się groźne, koszmarne, tak naprawdę okazało się dowcipne, wręcz prześmiewcze. Nieprzewidywalne epilogi wzbudzają ciekawość poznania kolejnego opowiadania. Mamy okazję zwiedzić niesamowite miejsca jak: cmentarz, stare poddasze, czy mroczny las. Spotkamy i dobrych, i złych bohaterów: duchy bliźniaków, kolorową czarownicę, płaczącą wierzbę, wielką gąsienicę. Czy to co widzimy, słyszymy i czujemy zawsze jest prawdziwe i  możliwe? Czy to tylko żarty naszej wyobraźni, którą musimy nauczyć się ujarzmić? Próbowała to zrozumieć Basia, więc i nam nie pozostaje nic innego jak poznać i przeżyć przygody  z tej książki, by móc potem ocenić co jest iluzją, a co prawdą. Inteligentne, choć nie zawsze jednoznaczne puenty zaskakują i mogą zadziwić. Trafnym pomysłem było dołączenie płyty CD, bo te historie najlepiej poznać wsłuchując się w  lekko mroczny, tajemniczy głos, leżąc w ciepłym, bezpiecznym łóżku, przy bladym świetle, trzymając się za ręce. Sprawdziliśmy, wieczorami oczywiście, do snu:-) Serdecznie polecam.



"Kiedy delikatnie uchyliłem drzwi szafy, okazało się, że w środku nie ma żadnych półek. Tylko na dnie kłębiły się jakieś stare szmaty. Usadowiłem się na nich i wsadzając palec w dziurkę od klucza, przyciągnąłem do siebie drzwi. Wyczułem pod siedzeniem coś jakby patyki, ale w sumie było mi dość wygodnie. Nie czekałem długo. Już po chwili na schodach rozległy się kroki. Znieruchomiałem i nagle poczułem na policzku leciutki powiew.
- Co u licha? - wzdrygnąłem się. Ale to musiał być przeciąg, bo właśnie wtedy tamci trzej otworzyli drzwi. Przez dziurkę od klucza widziałem, jak oświetlają latarkami każdy kąt. Wreszcie przysiedli na starym materacu.
- No, panowie, tam na dole wszyscy grzecznie śpią, a my mamy w końcu święty spokój - powiedział Kuba.
- To co robimy? - spytał Filip.
- Znacie jakieś straszne historie o duchach? Pogadać o rożnych upiorach, nocą, na takim strychu, to było by coś. - Maciek podświetlił sobie latarką twarz i zrobił okropną twarz.
 - Ale jest dopiero jedenasta - Filip odsunął rękaw i postukał palcem w zegarek - a duchy lubią pojawiać się o północy. Poczekajmy godzinkę z tymi opowieściami, to może jakiś podzwoni nam tu w kącie łańcuchami.
Śmiali się i poszturchiwali, a ja podsłuchując ich z głębi szafy, pomyślałem, że gdybym tak o północy otworzył z hukiem drzwi i wyskoczył wprost na nich, to chyba posikaliby się ze strachu. Och, ale byłoby pięknie! Jutro opowiedziałbym wszystkim, jak ich sprytnie podszedłem i śmiałbym się tym cwaniaczkom w nos.
- Skoro na duchy i łańcuchy za wcześnie, to mogę wam opowiedzieć taką jedną historię. Nie o duchach, ale też straszną. - Maciek zrobił tajemniczą monę.
- No to dawaj - zachęcił go Kuba. - tylko żeby było się czego bać.
- W taki razie wyobraźcie sobie okropnie niebezpiecznego typa o zakazanej gębie, który bez mrugnięcia okiem zabijał swoje ofiary. Jednym ruchem ręki skręcał im kark. Ten bandzior grasował podobno kiedyś w tej okolicy. Był wielki, miał rudą brodę, długie do ramion kłaki i nie po kolei w głowie. - Maciek zakręcił palcem kółko na czole. - Nazywa się Barnaba i na jego widok ludziom przechodziły ciarki po plecach. Zabił z zimną krwią pięć osób, choć niektórzy twierdzą, że dużo więcej.
- I co, w końcu go złapali i wsadzili do więzienia, tak? - chciał się upewnić Filip.
- Nic podobnego. Barnaba był pomylony, ale bardzo sprytny. Nie dał się złapać. Miał taką metodę, że jak kogoś zabił, to wkładał go do worka i zanosił do swojego domu, a mieszkał w lesie, na odludziu. W ten sposób na miejscu zbrodni nie pozostawał żadne ślad. Nic, co pomogłoby ująć sprawcę. I choć ludzie bali się Barnaby i uważali go za dziwaka, nie mieli podstaw, by go oskarżyć.
- No to pewnie policjanci znaleźli w końcu u niego te ciała w workach i wtedy wszystko się wydało - odetchnął z ulgą Kuba.
- Wcale nie. Ciał jego ofiar nigdy nie odnaleziono - stwierdził Maciek.
- To ja nic nie rozumiem - rozzłościł się Filip. - Nic nie znaleziono, nikt nie podejrzewał Barnaby, to skąd ty wytrzasnąłeś tę historię?!
- Barnaba sam się przyznał, po latach. Był już wtedy stary i bardzo chory. Trafił do szpitala i tam dowiedział się od lekarza, że nie dożyje następnego dnia. Dopiero wiedząc, że umrze, przyznał się do wszystkiego - wyjaśnił Maciek.
- Dwie dziurki w nosie i się skończyło. Mógłbyś to spokojnie opowiedzieć Wojtusiowi i tym dwóm bobasom na dobranoc - kpił sobie Filip, a Wojtek słysząc to, zaciskał w szafie pięści.
- Chyba jednak nie. Przecież wy dalej nie wiecie, co Barnaba robił z tymi zabitymi nieszczęśnikami - zauważył Maciek.
- Jak to? Sam powiedziałeś, że zabierał ich do swojego domu na odludziu. I co, chcesz nam wmówić, ze ich potem zjadał? - Kuba mlasnął i pogładził się po brzuchu, ale jakoś nikt się nie roześmiał.
- On nie - powiedział Maciek i na strychu zrobiło się cicho. - Zwyczajny przestępca zakopałby zwłoki gdzieś w lesie i tyle. Ale nie Barnaba. On wkładał je do szafy, w której hodował mnóstwo  okropnych, czerwonych mrówek. Te mrówki zjadały wszystko oprócz ubrań i kości. Wiem, że brzmi to koszmarnie, ale Barnaba opowiedział o tych mrówkach lekarzowi w szpitalu.
- Zaraz, zaraz - zaniepokoił się Kuba - Mówiłeś, że ten typ mieszkał w tej okolicy, gdzieś na uboczu. Przecież my jesteśmy teraz w takim właśnie domu, który stoi z dala od innych.
- No i Barnaba miał rudą brodę i rude kudły, a nam otworzyła gospodyni o włosach czerwonych jak marchewka - przypomniał sobie Filip. - Myślicie, że to może być jego córka? - spytał, ale nikt mu nie odpowiedział.
- I jeszcze TO - Maciek wskazał palcem szafę. - Jeśli to jest ta sama szafa, mogą w niej być duchy zabitych przez Barnabę ludzi - dodał cichutko.
Wojtek nie mógł dłużej tego słuchać. Znowu poczuł na policzku leciutki powiew, jakby ktoś przeszedł tuż obok niego. Wzdrygnął siei pomyślał, że to nie może być przeciąg, bo drzwi od strychu były przecież zamknięte! Na dodatek zdał sobie sprawę, że szmaty, na których siedział, to pewnie ubrania ofiar Barnaby. A coś , co brał za patyki, to muszą być ich kości. Wojtkowi ze strachu oczy wyszły na wierzch i zadzwoniły zęby. Miał wrażenie że mu coś chodzi po łydce, po kolanie i po szyi. Nie musiał sprawdzać, co to takiego. Przerażony, jednym kopnięciem wywalił drzwi i wrzeszcząc przeraźliwie, wyskoczył z szafy. Tego było dla chłopców zbyt wiele."



Wydawnictwo Literatura


niedziela, 25 stycznia 2015

"BEZSENNOŚĆ JUTKI" Dorota Combrzyńska-Nogala

Jutka to kolejna bohaterka wojennych historii. Mała Żydówka opisuje życie w getcie. Zabawy dzieci, strach rodziców i dziadków oraz nadzieję na przeżycie każdego mieszkańca, a raczej więźnia Litzmannstadt. Trudny temat przedstawiony słowami dziewczynki staje się łagodniejszy do przyjęcia i zrozumienia. Nie sposób oczywiście oddać okrucieństw wojny w kilku rozdziałach, ale poszczególne epizody przybliżają nam ówczesne czasy. Książka kipi od emocji, obecności ciągłego strachu oraz niezłomnej ufności w wyzwolenie. Głód, choroby, ciężka praca to codzienność getta, ale nic nie jest w stanie zabić wiary. Wojenna rzeczywistość wydobywała z ludzi zarówno dobre, jak i złe cechy. Każdy po prostu na swój sposób starał się przetrwać kolejny dzień. Dziadek Jutki - Dawid Cwancygier, był mądrym, ciepłym i szlachetnym człowiekiem. Pomagał każdemu, jak tylko potrafił. Nocami opowiadał wnuczce baśnie, by pomóc jej usnąć i ulżyć w cierpieniu po stracie rodziców. Ciocia Estera, pracująca całymi dniami w fabryce, nie miała tyle cierpliwości i serca do wychowywania dziecka. Zmęczona, ciągle głodna, bez sił na walkę z hitlerowcami. Jedyną prawdziwą radością Jutki był oswojony gawron, towarzyszący jej na każdym kroku. Zaprzyjaźnia się również z małą sąsiadką - Polką zza muru - Basią. Ich wspólne zabawy na chwilę odciągają Jutkę od szarzyzny i okrucieństw getta. Można przy tym powiedzieć, że niepewność jutra, ciągły strach o bliskich były stałym elementem dorosłości. Dzieci bowiem odczuwały, co prawda powagę sytuacji, ale ochraniani przez rodziców i opiekunów, umiały czasem oddać się beztrosce, zauważyć dobro, zaufać. To w nich było najwięcej człowieczeństwa. Posiadały umiejętność łatwego dostosowania  się do nowych warunków, a szybkie dorastanie pozwoliło im  wykorzystać młodzieńczą odwagę  w walce z okupantem. I tylko niezwykła trzeźwość umysłu, opanowanie i upór, zbyt wcześnie rozwinięte w tak młodym wieku, pozwoliły małej bohaterce szczęśliwie opuścić getto. Polecam!



"Chodźmy oglądać tramwaje - zaproponowała Chaja. - Może będziemy mieć szczęście i ktoś coś rzuci do jedzenia. 
- Jak to? - spytała Jutka.
- Tramwajarze, co jeżdżą przez getto, starają się rzucić jedzenie przez okno - wyjaśnił Josek, który zjawił się niespodziewanie na podwórku. - Ciebie dziadek pilnuje, bo jesteś smarkata, ale my tam chodzimy. Nawet jak nic nie wypadnie, to i tak miło jest się pogapić na tramwaje. Wyobrażam sobie, że jadę takim jak król przez całe miasto.
- Kiedyś to mi chleb prawie prosto w ręce spadł - rozmarzyła się na wspomnienie Chaja.
Tramwaje jeździły ulicą Zgierską. Polacy patrzyli przez okna na żydowskie dzieci. Jutka zobaczyła swojego gawrona, jak przeleciał nad ulicą i rzucił coś na jezdnię, a kiedy przejechała ciężarówka, sfrunął i złapał coś w dziób.
- Patrzcie! - krzyknęła. - Mój Wawelski! Znalazł gdzieś orzech i rzucił pod auto, żeby koła zgniotły skorupkę.
- Nie wierzę, żeby był taki mądry - powiedziała Chaja.
- Jak to? Przecież sama widziałaś! - Zdziwiła sieJutka.
- Trzeba bardzo uważać - pouczył Jutkę Josek - Czy czasem niemiecki strażnik nie widzi. Po nim można się spodziewać wszystkiego najgorszego, łącznie ze strzelaniem.
Jakaś pani dała dzieciom znak i nagle przez otwarte okno wyleciał czarny pakunek. Upadł na jezdnię tuż obok nich. Josek błyskawicznie wyciągnął rękę, złapał paczkę i przeciągnął na chodnik. Ktoś zaczął krzyczeć po niemiecku i dzieci rzuciły się do ucieczki. Słyszeli za sobą kroki podkutych butów, ale nie oglądali się, tylko biegli i kluczyli, żeby czasem ich Niemiec nie trafił, jeśli przyjdzie mu do głowy strzelać. Znali każdy zaułek, każde przejście, wiedzieli, przez które podwórka można sobie skracać drogę, gdzie da się przecisnąć między ciasną zabudową. Umieli po prostu zniknąć, zapaść się pod ziemię w labiryncie bałuckich domów, szop i komórek. Kosek i Chaja jeszcze dodatkowo wiedzieli, którzy ludzie na podwórkach są dobrzy, a którzy pomogą strażnikowi, a nie im... Jana i Jutka zaprawione w zabawach w chowanego podążały za nimi bez ociągania się."




Wydawnictwo Literatura


wtorek, 20 stycznia 2015

"ZAKLĘCIE NA "W" Michał Rusinek

Jak opowiedzieć dzieciom o wojnie bez zbytniego infantylizmu, czy przerażenia? Czy da się im przedstawić coś, o czym, tak naprawdę, przestaje się już mówić, bo z jednej strony zapomina się o tych czasach, a z drugiej nie jest to dla nich ciekawe? Pokolenie wojenne nie ma już silnego głosu w dzisiejszym chaosie niepotrzebnych informacji medialnych  i nadmiernej ilości zbyt rozbudowanych interpretacyjnie komentarzy do codziennych faktów. Do tego dzieci zasypywane są  grami komputerowymi, kolorową, "ogłupiającą" prasą. Pozwalamy im na nieograniczoną wręcz swobodą w dostępie do nowych technologii, z czym nie bardzo sobie czasem radzą i wpadają w sidła nałogu. Gdzie w tym wszystkim jest miejsce na historię i wspomnienia? Gdzie refleksja i uwrażliwianie młodych na krzywdę drugiego człowieka? W szkole mało lekcji historii, w domu brak czasu na rozmowę i zastanowienie się nad dawnymi losami Polski.
Seria - "Muzeum Powstania Warszawskiego" to ważny i potrzebny krok. Lektury bowiem budują wojenną atmosferę  obawy o każdy dzień. Czynią to jednak na poziomie dziecka, bo narrator ma kilka czy -naście lat, i świat przez niego opisywany każdy uczeń szkoły podstawowej czy gimnazjum z chęcią pozna. Z punktu widzenia Włodka czas, w którym przyszło mu żyć został zaklęty, bo nic co było do tej pory znane nie było już takie samo po 1 września. W jeden dzień wszystko się zmieniło. Straciło koloryt, smak i uśmiech. Na to miejsce przyszli Czarni Panowie, strach i szybka dorosłość. Lektura nie stroni od opisu śmierci czy cierpienia. Ale czyni to tak  nienachalnie i delikatnie, że czyta się ją jednym tchem. Bez traumy, ale ze świadomością okrutności wojny. Pomimo trudnego i poważnego  tematu książki, wyraźnie odczuwa się tlącą nadzieję. Podobnie jak dziecięcy rowerek bohatera pozostał czerwony, niezmienny, tak w każdym świadku wojny tkwiło utajone człowieczeństwo zmuszające pomagać, walczyć czy ratować innych. To pozwoliło przetrwać te straszne czasy i opowiedzieć nam takie historie, jak ta. Szczerze polecam!



"To słowo na "w" było chyba zaklęciem wymyślonym przez jakiegoś bardzo złego czarnoksiężnika. I miało okropną moc: kiedy się je wymawiało, patrząc na jakiś przedmiot - ten przedmiot przestawał być kolorowy! Drzewa, przy których wymawiano słowo "wojna", traciły jesienne kolory; z nieba, pod którym szeptano o wojnie, wyciekała cała niebieskość, a trawa, którą deptały żołnierskie buty, robiła się wyblakła jak koszula, którą ktoś wyprał zbyt wiele razy. Było to bardzo dziwne i wcale nie wesołe. Czuliśmy się jak na czarno-białej fotografii. Jasne, że takie fotografie super się ogląda, ale życie na nich wcale nie jest miłe. Spytacie, czemu czarno-białej, a nie białej? No bo wkrótce pojawili się u nas Czarni Panowie, ci, którzy wywołali te wojnę. A my - byliśmy biali."


"Pewnego wieczora przyszła moja kolej na prasowanie. Poszedłem do pokoju za kuchnią, gdzie było coś w rodzaju prasowalni, a w kącie stał piec. Wyjąłem duszę z żelazka, włożyłem do pieca i poczekałem, aż się rozgrzeje. Potem wziąłem szczypce i włożyłem duszę z powrotem do żelazka. Uff. Teraz zaczynał się najgorsze. Czekała na mnie gigantyczna góra koszul, podkoszulków i spodni. Oczywiście pozbawionych kolorów przez wojenne zaklęcie. Rozłożyłem na desce pierwszą koszulę i zamaszystym ruchem sięgnąłem po żelazko. 
Nagle poczułem, że zrobiło się ono dziwnie lekkie i usłyszałem głuche stuknięcie, jakby coś ciężkiego spadło na podłogę. Spojrzałem na dół i zobaczyłem żarzącą się duszę. Widocznie nie domknąłem drzwiczek w żelazku... Nie wiedziałem co robić! Patrzyłem na podłogę jak zahipnotyzowany. Gorąca dusza mrugała do mnie z podłogi, świecąc na czerwono. Po kilku sekundach buchnęły kłęby dymu. Chwyciłem pogrzebacz, ale nie mogłem podejść dostatecznie blisko, by chwycić nim duszę. Dym zaczął szczypać mnie w oczy. Pobiegłem do jadalni, gdzie nasi opiekunowie i starsi chłopcy akurat jedli kolację. Krzyczałem, kaszląc: "Ratunku! Pomocy!". Poderwali się z miejsc i zaczęli pytać, co się stało, a ja - zamiast wrzasnąć, że się pali - krzyczałem: "Dusza mi wyleciała! Dusza mi wyleciała!". Oni chyba myśleli, że chodzi o moją duszę, a nie duszę żelazka, bo zaczęli się śmiać."


Wydawnictwo Literatura


poniedziałek, 5 stycznia 2015

"WSZYSTKO ZACZYNA SIĘ OD MARZEŃ" Marcin Pałasz


Dwójka nierozłącznych przyjaciół, cztery magiczne, pełne tajemnic historie, to książka w sam raz dla poszukiwaczy wciągających przygód. Bo, kto nie chciałby znaleźć w starym domu zegara spełniającego życzenia? Każdy! Oczywiście, tylko jak to zrobić, by obyło się bez spadających na głowę tortów i zbyt dużego karalucha na placu zabaw? Wbrew pozorom nie jest to wcale takie łatwe i przyjemne zadanie! Chcecie się przekonać, to sięgnijcie po tą książkę. A czy nie balibyście się spotkać nad jeziorkiem najprawdziwszego diabełka? Takiego, co to przyszedł po nowe duszyczki? No właśnie, Asia i Maciek początkowo również chcieli uciekać przed nim, ale w końcu zostali, a nawet zaprzyjaźnili się z Leśnym Oczkiem. Jest to możliwe, jak najbardziej! A może przechodziliście przez drzwi, które prowadząc korytarzem naszych osobistych strachów dodają nam siły i męstwa? Przygoda taka zdarza się raz, ale wpływa na całe nasze życie. Ale czy to na pewno jest tylko wymyślona dla dzieci bajka babci? Ostatnia, najpiękniejsza opowiastka, przekonuje Asię o tym, że warto odważnie stawać w obronie słabszych. Dobro zawsze zwycięży i to w jakim stylu! Pomysłowi, zaradni i radośni bohaterowie lekturki nie pozwolą się nudzić czytelnikowi. Ciągle zdarzają im się śmieszne wpadki i intrygujące przygody. Świetna zabawa i magiczne chwile gwarantowane! Polecam.


"- A co dostałaś od babci? - zaciekawił się Maciek, patrząc pytająco na Asię. - Mówiłaś, że dziś da ci prezent. 
Asia zaczerwieniła się okropnie, bowiem zupełnie zapomniała o prezencie od babci Marty! Ale w tym natłoku bajek, książek, telefonów i innych prezentów mogło się to przecież zdarzyć. Pospiesznie sięgnęła do półki, na której stała paczuszka otrzymana dziś od babci.
- Tu, tu jest! - wykrzyknęła z ulgą. - Nie zapomniałam o nim, tylko czekałam, by pokazać go wam wszystkim.
Pospiesznie rozwiązała zieloną wstążeczkę, rozerwała papier zdobiony malowanymi różami, zajrzała do pudełka i zawahała się lekko. Wykorzystała to Karolin, zaglądając jej przez ramię i wybuchając nagłym śmiechem.
- Cebula! - kwiknęła, tupiąc z radości. - Aśka dostała od babci cebulę, no ja nie mogę!
- Cebulę?! - zdumiał się Maciek, podbiegając i zaglądając do paczki. - Asiu, co to jest?
Asia, drżąc z niepokoju, niepewnie wyciągnęła z pudełka mały, szklany dzbanuszek, w którym rzeczywiście tkwiło coś, co wyglądało jak cebula. Obok, była jednak jakaś karteczka, którą natychmiast głośno przeczytała.
- Amarylis - zaczęła drżącym głosem, nie bardzo wiedząc, co czyta. Zresztą czytała powolutku i ostrożnie, aby się nie pomylić. - To roślina o długich, ciemnozielonych liściach. Ma długą łodygę, an której latem pojawiają się ogromne, białe, czerwone lub różowe kwiaty. Jej liście nigdy nie usychają, więc amarylis może być uprawiany w doniczce przez cały rok...
- Dostałaś cebulkę, z której wyrośnie amarylis! - zachichotała Karolina, spoglądając na wszystkich z triumfem. - Phi, ja od mojej babci ostatnio dostałam najdroższą lalkę Barbie razem z  całym domem i mnóstwem ubrań.
 Asia poczuła się urażona. w dodatku przypomniała sobie, co powiedziała dziś babcia Marta. Przecież nie miała zbyt dużo pieniędzy i może po prostu nie mogła jej kupić jakiegoś droższego prezentu? A zresztą, czy jego cena naprawdę była najważniejsza?
- Bardzo się cieszę z tej cebulki - rzekła wreszcie, patrząc na Karolinę takim wzrokiem, że wszystkie śmiechy umilkły. - To superprezent, bo mogę sama o niego dbać. I tak będę dbała, że wyrośnie z niego najpiękniejszy kwiat na świecie, sama zobaczysz!"


Wydawnictwo Literatura