Wszystkim naszym przyjaciołom, znajomym, sympatykom, a przede wszystkim naszym drogim obecnym i przyszłym Gościom, pragniemy życzyć radosnych świąt spędzonych w miłej domowej atmosferze.
Oby w Nowym Roku nie zabrakło Wam zdrowia, szczęścia, ani gotówki.
Pozdrawiamy Was z pięknych okoliczności przyrody. Do szczęścia brakuje nam tylko śniegu ;-)
15 maja 2013 roku, decyzją NSA, po blisko 25-letnich staraniach i walkach w sądach, bezprawnie zrabowany w 1945 roku Dwór na Woli Zręczyckiej pod Krakowem, został przekazany z powrotem rodzinie-spadkobiercom jego budowniczych i dawnych właścicieli.
Tego dnia postanowiliśmy porzucić całe swoje dotychczasowe życie i poświęcić się przywróceniu i zachowaniu pamięci o tym niezwykłym miejscu. Dwór i należace do niego obiekty przez dziesiątki lat rządów PRL zostały doszczętnie rozrabowane oraz zniszczone przebudową i rozbiórką. Mozolnie dokonujemy rewitalizacji tego miejsca, by uczynić go lokalnym centrum kulturotwórczym i turystycznym. Na terenie obiektu działa już Muzeum Dwór Feillów oraz agroturystyka. Klikając w zakładki, zapoznacie się z naszą ofertą.
Jest to opowieść o czasach dawnych i tych współczesnych, o naszych zmaganiach z materią, zarówno zabytkową, jak i tą żywą, o stosunkach z urzędami i sąsiadami. Jest to blog o życiu, do którego serdecznie Was zapraszamy.
sobota, 24 grudnia 2016
niedziela, 20 listopada 2016
Jak powinna wyglądać ochrona zabytków?
Poczułam się wywołana do tablicy komentarzem osoby
podpisującej się K.M. pod ostatnim wpisem, gdzie ponarzekałam sobie w skrócie na
podejście zarówno obywateli, jak i władz państwa do zabytków. K.M. słusznie być
może, zwraca uwagę, że narzekamy wszyscy, a nikt nie potrafi wskazać właściwego
kierunku, by uzdrowić tę sytuację. K.M. prosi o konkrety. Niestety, ochrona
zabytków to mój „konik”, bardzo przeżywam każdą informację o kolejnym
niszczejącym, czy już zniszczonym zabytku i mam na ten temat wiele do
powiedzenia. Mam jednak, mimo niedzieli, remont na głowie, postaram się zatem
streścić.
Obecnie w Polsce temat związany z ochroną zabytków wygląda kiepsko
i nie zanosi się, aby coś się zmieniło. Poza zabytkami rangi narodowej,
zdecydowana większość obywateli nie zauważa potrzeby ochrony lokalnych, mniej
spektakularnych zabytków. Dotyczy to zabytków techniki (stare zakłady
przemysłowe, elektrownie, etc), regionalnej, charakterystycznej dla konkretnego
obszaru zabudowy użytkowej i mieszkalnej. Co rusz znikają nam z krajobrazu
stare szkoły, czy chałupy, a na ich miejscu budowane są architektoniczne bezstylowe
koszmarki. A przecież można byłoby, projektując nowy dom, nawiązać
stylistycznie do zabudowy regionalnej. Modelowym przykładem jest tutaj pomysł
zaproponowany przez stowarzyszenie Kraina Domów Przysłupowych, zatytułowany „Nowedomy przysłupowe”, który miał na celu ochronę unikatowego w skali światowej krajobrazu
kulturowego pogranicza Śląska, Łużyc i Saksonii. W Małopolsce bardzo by nam się
przydała taka inicjatywa, choć mam wrażenie, że w porównaniu z Dolnym Śląskiem tutaj
zostało już niewiele do ratowania. Autorzy projektu wyszli z założenia, że nie
każdy lubi mieszkać w starym domu, ale przy odrobinie dobrych chęci można
pogodzić nowoczesność z zachowaniem cennych i unikatowych wartości. Aby zachęcić
inwestorów, projekt takiego domu miał kosztować symboliczną złotówkę. Szczerze
mówiąc, nie wiem, na ile projekt spełnił oczekiwania pomysłodawców, osoby zainteresowane
odsyłam pod podane wyżej linki.
źródło obrazka: Kraina Domów Przysłupowych
Drugą stroną medalu jest fakt, jak są traktowani przez polskie
prawodawstwo i przez urzędników właściciele zabytków. Jak my zostaliśmy
potraktowani, pisałam już choćby pod tym linkiem. W skrócie wygląda to tak, że
jeżeli zabytek stoi i niszczeje, nikt się nim nie interesuje, ale jak znajdzie
się „frajer”, który chce zabytek uratować, to urzędnicy rzucają mu kłody pod
nogi. Według prawa właściciel zabytku nie może nawet wbić gwoździa czy zmienić
koloru ścian bez pozwolenia konserwatora. Wszelkie projekty remontów muszą być
sporządzone fachowo pod nadzorem konserwatorskim, co kosztuje krocie. W
rezultacie koszt remontu konserwatorskiego jest kilkukrotnie wyższy niż
normalnego. Nie ma zatem nic dziwnego, że inwestorzy, właściciele zabytków,
którzy nabyli zabytkowy obiekt w cenie działki, na którym stoi, wolą zepchnąć go
koparką pod osłoną nocy wiedząc, że w najgorszym wypadku, jeżeli ktokolwiek w
ogóle upomni się o ten zabytek, zapłacą symboliczną karę.
Przykładowy dolnośląski zabytek,
jakich w tym stanie jest wiele w całym kraju.
foto: Sebastian Borecki, zabytkidolnegoslaska.pl
Jakie są przyczyny tego stanu rzeczy, tej znieczulicy
narodowej na niszczenie krajobrazu kulturowego, na zgadzanie się na pstrokate bezstylowe
koszmarki? Tutaj odpowiedź jest prosta: brak edukacji. Pod ostatnim wpisem Katarzyna
S zwróciła na to uwagę. Napisała, jak kształtuje się od lat najmłodszych
poczucie estetyki we Francji. Jak jest w Polsce, sami wiecie. Brak edukacji
jest absolutnie nadrzędną przyczyną nad wszystkimi pozostałymi, ponieważ
skutkuje on stanowieniem złego ustawodawstwa. Następną przyczyną jest podejście
urzędników do obywateli. Taką sytuację wypracował nam system komunistyczny,
który wyniósł na najwyższe urzędy „Dyzmów”, pozbawionych kultury nieuków,
którzy wykształcili na swój obraz i podobieństwo następców. W rezultacie w
urzędach jesteśmy traktowani, jak złodzieje, którzy tylko kombinują, jak okraść
państwo. Dlatego tak trudno jest uzyskać jakiekolwiek dotacje, czy to z
ministerstwa, czy unijne. Zanim człowiek wypełni wszystkie rubryczki, napisze
oświadczenia i spełni wszelkie wymogi, to mu się odechciewa starać się o
cokolwiek. I przy okazji powtórzę kolejny już raz, to nie są wymogi stawiane
przez Unię, a polskie rozporządzenia, które utrudniają pozyskanie środków.
Uzyskanie dotacji z Ministerstwa Kultury jest cudem. Jeżeli komuś, kto czyta
ten tekst udało się pozyskać (bez znajomości i bez łapówki) jakieś pieniądze z
ministerstwa na prywatne inwestycje, to bóg musi go bardzo kochać. Pieniądze
unijne uzyskują tyko najbardziej zdeterminowani. Wiem coś o tym, bo dwa projekty,
które przeszły sito kwalifikacji, kosztowały mnie setki siwych włosów i chorobę
nerwową, a jedna sprawa omal nie zakończyła się pozwaniem przez nas Urzędu
Marszałkowskiego do Sądu Administracyjnego. Jedynym plusem tego stanu rzeczy
był fakt, że miałam obszerny temat na napisanie pracy dyplomowej na studiach
muzealniczych.
W takich krajach, jak Wielka Brytania, Niemcy czy Francja powszechną
wiedzą jest, że ochrona i konserwacja zabytków jest siłą napędzającą rozwój miast
i wsi poprzez zwiększenie ich atrakcyjności. Te zabiegi dotyczące ochrony
zabytków, czynią krajobraz unikatowym. Przekłada się to na zwiększony ruch turystyczny
i dobrobyt lokalnej społeczności. Istnieje tam właściwe przekonanie, że każde
euro i każdy funt zainwestowany w zabytek przynosi wymierny zysk. Czemu u nas
nikt tego nie rozumie?
Znów powracam do Krainy Domów Przysłupowych, tym razem po stronie niemieckiej. Nawet nie chce mi się komentować, jak na tym tle wyglądają polskie wioski.
źródło obrazka: http://www.oberelbe.de/region/umgebindeland.html
Aby uzdrowić ten stan rzeczy nie trzeba wielkiego wysiłku.
Gotowe rozwiązania mamy podane na tacy. Wystarczy przyjrzeć się, jak traktuje
się zabytki i ich właścicieli w takich krajach, jak Wielka Brytania, Niemcy i
Francja. Pierwszą rzeczą, jaka rzuca się w oczy jest zdecentralizowany system
ochrony zabytków. Poszczególne regiony, w Niemczech landy oraz ich władze, mają
duży wpływ na tę kwestię. Dodam tylko, że z reguły na wysokich stanowiskach
zasiadają osoby kompetentne, u nas niestety wciąż włodarzami gmin bywają ludzie
bez żadnego wykształcenia, którzy otaczają się rodziną i znajomymi. W mądrze
zarządzanych krajach zadania z zakresu ochrony zabytków zespolone są z procesem
planowania przestrzennego. Istnieje bliska współpraca sektora publicznego z
prywatnym, co oznacza, że nie traktuje się właściciela zabytku, jak złodzieja,
tylko jak partnera. Przy remoncie obiektu preferuje się zachowanie jego
pierwotnej funkcji, jednak nie zawsze jest to możliwe i w tym wypadku udziela
się zezwoleń na zaadoptowanie obiektu do nowej funkcji. Struktury systemu
ochrony zabytków nie będę omawiać, bo Was zanudzę, wspomnę jedynie, że każde
ministerstwo, czy departament ma swój udział w ochronie zabytków. Np. w
Wielkiej Brytanii Departament Środowiska, Żywności i spraw Wsi zajmuje się
dziedzictwem kulturowym i przyrodniczym w aspekcie planowania przestrzennego.
Departament Kultury, Mediów i Sportu odpowiada za dziedzictwo architektoniczne
oraz eksport dóbr kultury. To powoduje, że ochroną zabytków zajmują się wykształceni
w danym kierunku fachowcy. U nas urzędnikami są przypadkowe osoby z różnym,
egzotycznym czasem wykształceniem. I przychodzi mi potem pani z Urzędu
Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, którą zaprosiłam na konsultację w sprawie
dworskiego parku i wmawia mi, że daglezja to świerk, a jeżeli wnętrze w
zabytkowym obiekcie nie jest zabytkowe, to się go nie chroni. Kilka tygodni wcześniej inna urzędniczka powiedziała mi coś zgoła odmiennego.
Bardzo dużą rolę w wymienionych wyżej krajach spełniają
wszelkiego rodzaju instytucje pomocnicze oraz fundacje. Modelowym przykładem
jest English Heritage. Jest to wyjątkowa w Europie agenda rządowa finansowana z
funduszy państwowych. Instytucja ta działa jak fundacja, jest również ciałem
doradczym i edukacyjnym. Jest ona odpowiedzialna za konserwację, zachowanie i
udostępnianie obiektów podlegających nadzorowi państwa. Współpracują z
właścicielami zamków i pałaców oraz prowadzą kampanie promujące lokalne
dziedzictwo. English Heritage jest właścicielem dużej liczby zabytków, ponieważ
wykupuje zamki i pałace z rąk osób, które nie mają możliwości zapewnić
właściwej opiekę obiektowi. Z reguły właściciele pozostają w swoich obiektach
dożywotnio, w wydzielonych prywatnych pomieszczeniach, instytucja zajmuje się
remontem zabytku oraz jego udostępnianiem dla turystów. Wszystkie prace
remontowe, czy nawet nasadzenia roślin w ogródku konsultuje się z byłymi właścicielami-rezydentami.
U nas nie do pomyślenia, prawda?
Finansowanie ochrony zabytków odbywa się dzięki dotacjom
państwa, poprzez władze lokalne, dotacje z Narodowej Loterii, którymi dysponuje
Loteryjny Fundusz Dziedzictwa oraz przez wyżej opisany English Heritage. Właściciele
zabytku mogą starać się o nisko oprocentowane pożyczki oraz o ulgi podatkowe. W
przypadku gdy obiekt byłby udostępniony dla społeczności, właścicielowi
przysługuje ulga od podatku spadkowego. I rzeczy, które można byłoby w naszym
kraju wprowadzić od ręki, gdyby nie było oporów ze strony grup interesów. VAT
0% od usług konserwatorskich i materiałów budowlanych przeznaczonych na remont
zabytku.
Naprawdę, nie trzeba się wysilać i wymyślać nowych regulacji
prawnych, skoro mamy tak wspaniałe przykłady świetnie działającego systemu ochrony
zabytków w Europie.
Czy da się te rozwiązania wprowadzić do polskiej
rzeczywistości? Moim zdaniem tak. W rozmowie z prawnikiem zajmującym się
ochroną zabytków zawodowo, usłyszałam jednak, że Polacy nie są mentalnie zdolni
do przyjęcia tego typu systemu. Takie jest zdanie ludzi, którzy decydują o
kształcie ustaw. Ja się pytam, dlaczego nie jesteśmy zdolni? Czy jesteśmy
innymi ludźmi niż Brytyjczycy, Francuzi, czy Niemcy? Czy my rodzimy się
złodziejami i kombinatorami? Nie! Jesteśmy takimi samymi ludźmi, ulepionymi z
dokładnie takiej samej gliny. To system, złe prawo, ludzie źle wykształceni,
którzy tworzą złe ustawy uczą nas kombinować, abyśmy mogli w miarę normalnie funkcjonować.
Wywnętrzyłam się na ten temat sprowokowana komentarzem, tak
naprawdę nie chce mi się już zmieniać świata. Nauczyłam się żyć i funkcjonować w
takiej rzeczywistości, jaką los mi przeznaczył. Czuję się póki co na siłach, by
opiekować się naszym prywatnym zabytkiem, rozumiem jednak ludzi, którzy nie
podjęliby się w naszych realiach takiego zadania. Nie rozumiem i jestem za tym,
by bezwzględnie karać osoby, które celowo niszczą zabytki, by uzyskać miejsce
pod inwestycję. Mamy tych zabytków już tak
niewiele. Moim zdaniem w zakresie ochrony zabytków (i pewnie nie tylko w tej
dziedzinie) nie tylko mamy już rękę w nocniku, ale tkwimy w gównie po same uszy
i jeszcze się nie obudziliśmy. Moim skromnym zdaniem, jeżeli nawet kiedykolwiek
się obudzimy, będzie za późno.
czwartek, 3 listopada 2016
Śliska sprawa.
Z przyjemnością oglądam programy produkcji brytyjskiej, czy
francuskiej, gdzie prezentowane są przepiękne, malownicze, prowincjonalne
miasteczka i wsie. Te miejsca zachowały swój historyczny charakter dzięki
programowi ochrony zabytków stworzonemu przez mądrze zarządzające państwo. Owszem, wiąże się to z pewnymi
niedogodnościami dla właściciela zabytku, lecz korzyści przewyższają owe
przeszkody. W naszym kraju jest odwrotnie. Właściciel zabytku ma same kłopoty,
nie ma żadnych korzyści. Póki zabytek niszczeje, nikt się nim nie interesuje.
Jeżeli jednak ktoś podejmie się remontu, napotka takie przeszkody ze
strony urzędników, że natychmiast odechciewa mu się robić cokolwiek. Na placu
boju zostaje jedynie wąskie grono pasjonatów, które wbrew wszelkiej logice i z
narażeniem interesów własnych, ratuje te nieliczne już perełki. Jest to jeden z
wielu powodów, dlaczego w Polsce nie widzimy i nie zobaczymy takich przepięknych,
malowniczych prowincji. To przykre, że właścicielowi bardziej opłaca się rozebrać
starą chałupę i wybudować na jej miejscu bezstylowy klocek, niż wyremontować
starą, lub chociaż nawiązać do niej stylem przy wznoszeniu nowego domu. Przyczyny takiego stanu
rzeczy są różne, często zależą od regionu kraju, ale może napiszę o tym przy
innej okazji.
We wspomnianych brytyjskich programach w oczy rzuciła mi się
pewna prawidłowość. Jeżeli wieś, czy małe miasteczko dysponuje spektakularnym
zabytkiem, takim, jak pałac, czy zamek, cała społeczność włącza się w życie
dookoła tego miejsca. Powstają sklepiki z pamiątkami, restauracje, organizowane
są festyny, rekonstrukcje historycznych wydarzeń. W Polsce ten trend jest szczątkowy
i dotyczy tylko zabytków o randzie narodowej. Nie ma mowy, aby społeczność w
małych miejscowościach integrowała się wokół lokalnych zabytków.
Z tej oto przyczyny nigdy nie liczyłam na to, że ktoś zechce
włączyć się w nasze życie skoncentrowane teraz już w 100 procentach na dworku i
wszelkich sprawach jego. Nie wyobrażacie sobie, z jakim entuzjazmem powitałam pomysły
moich dwóch sąsiadek Moniki i Oli, na stworzenie ciekawej oferty dla turystów odwiedzających
Muzeum Dwór Feillów.
Kiedy przeprowadziliśmy się na Wolę Zręczycką, sąsiadka od
lewej –Monika tłoczyła (i nadal tłoczy) na
zimno, metodą rzemieślniczą, wspaniałe, zdrowe i pyszne oleje. Zapraszam na jej profil na fb:
Z
tych olejów zaczęły z czasem powstawać naturalne, domowe mydła robione z
najlepszych składników. Monika nie tylko zasiliła w mydła moich pierwszych
gości, ale zaproponowała ofertę poprowadzenia warsztatów mydlarskich dla zainteresowanych
aktywnym wypoczynkiem turystów. I tym sposobem możemy wzbogacić ofertę
turystyczną oferując gościom nie tylko wypoczynek w stylowo urządzonych
pokojach, ale również zestaw warsztatów tematycznych. Monika poprowadzi
warsztaty mydlarskie i zielarskie.
Moja sąsiadka po prawej-Ola (na stronie możecie zobaczyć wszelkie przejawy jej talentów Portrety-Kraków), dała się Wam już poznać jako
upiększająca pokoje gościnne w malarstwo iluzjonistyczne. Najważniejszą jednak
rzeczą, którą dla nas robi, jest profesjonalna renowacja obrazów. Ola zgodziła się poprowadzić warsztaty
artystyczne. Pełna oferta warsztatów, z których można skorzystać w Dworze Feillów znajduje się tutaj:
W związku z tym, że jest już prawie zima, a co za tym idzie,
jest zimno i nie możemy sobie pozwolić na ogrzewanie całego dworku,
ustaliliśmy, że obiekt dla klientów indywidualnych otwarty jest sezonowo od
maja do września włącznie. Od października do marca przyjmujemy jedynie grupy
od 6 do 12 osób. Tylko wtedy jesteśmy w stanie ekonomicznie uzasadnić włączenie
ogrzewania gazowego na cały obiekt.
Czas do wiosny szybko nam zleci, gdyż dzięki Monice zarówno,
ja jak i Ola zaraziłyśmy się produkcją domowych mydeł. Cóż, pierwsze warsztaty próbne
trzeba było wykonać i są „śliskie” tego efekty. Dla ewentualnych
zainteresowanych warsztatami mydlarskimi jest to dowód, że się da w ciągu
jednego dnia zgromadzić wiedzę i wykorzystać ją do produkcji domowych mydeł.
Moje pierwsze mydło, oparte w głownej mierze na maśle klarowanym, wyszło prawie idealne. No, może prócz tego, że przy krojeniu kompletnie się pokruszyło :-)
Przetopiłam mydełko dodając na rozluźnienie sporo miodu i wyciągnęłam stosowne wnioski.
Następne mydła były i są robione z zachowaniem największej dbałości, jeśli chodzi o receptury, które ustalam na podstawie kalkulatora. Pozwala mi to uzyskać idealne własciwości myjące, pielęgnujące, komfortową pienistość oraz prawidłową twardość. Testuję różne receptury, aby na wiosnę goście mogli nabywać tylko najlepsze produkty.
Mydło z dodatkiem naturalnego olejku eterycznego o zapachu cedru.
mydełko waniliowe z dodatkiem wiórów mydła kawowego
Mydło kawowe, tuż po pokrojeniu. Z kawałkami mydła miodowo-maślanego
Mydło rozmarynowe. Kupiłam kiedyś takie za ciężkie eurówki na targu w Nicei. Marzeniem moim było odtworzyć recepturę. Jednak mydła rzemieśnicze mają to do siebie, że zawsze wychodzą inne. Ale i tak jest wspaniałe. Dodatki to naturalny olejek eteryczny rozmarynowy, suszony rozmaryn oraz mleko. Barwnik to naturalna, mineralna ultramaryna. Uwielbiam to mydło!
Lazurowe Wybrzeże oraz mydło kawowe, zwane Mała Czarna, na pewno będzie w naszej stałej ofercie.
wtorek, 6 września 2016
Pierwszy sezon turystyczny w Dworze Feillów.
Wakacje minęły nie wiadomo kiedy. Za oknem dziś szaro i
ponuro, choć podobno lato ma jeszcze do nas powrócić.
Działo się u nas sporo tego lata. Nie zdawałam sobie sprawy,
że wykańczanie pokojów gościnnych tak może dać w kość. Byłam przekonana, że po
remoncie, załataniu dziur i wymalowaniu oraz zakupieniu mebli, reszta to będzie
pestka. Nic bardziej mylnego. Klimat miejsca tworzą dekoracje. Przysłowie „diabeł tkwi w szczegółach” nie
jest tylko pustym frazesem. To mądrość pokoleń, którą miałam okazję poczuć na
własnej skórze. Jak wyszło? Sami sobie ocenicie. Pewnie nie każdemu się
spodoba, bo gusty są różne. My jesteśmy zadowoleni.
Działo się dużo, a miało się dziać jeszcze więcej. Jeszcze w
kwietniu zgłosiły się do nas dwie panie z telewizji z propozycją, by na terenie
naszego dworku powstała sztuka dla Teatru Telewizji w reżyserii Jerzego Stuhra „Las”
wg. dramatu Aleksandra Ostrowskiego. Bardzo się ucieszyliśmy, kiedy odwiedził
nas pan Jerzy i zaakceptował dworek. Sztuka miała być u nas realizowana na
przełomie sierpnia i września. Do czerwca żyliśmy tym wydarzeniem i nasza praca
była podporządkowana tej sztuce. Mieliśmy zaniedbać część parkową, gdyż sztuka
rozgrywa się w podupadającym dworku oraz nic nie robić w oficynie, gdzie miał „mieszkać”
jeden z bohaterów, którego miał ponoć zagrać pan Zamachowski (nie zdążyłam poprosić o scenariusz sztuki). Aktorzy mieli
mieszkać u nas, zatem gorączkowo pracowaliśmy nad wypieszczeniem pomieszczeń. Dla
pana Jerzego Stuhra szykowaliśmy apartament.
Sztuka była podobno niemal gotowa i nic nie teoretycznie nie
mogło jej zagrozić. Przy nas zostały
rozpisane poszczególne sceny i przyporządkowane miejscom. Wybrano kolor ścian,
które miały zostać przemalowane (kolory muszą „lubić się” z kamerą). Niestety,
stało się inaczej. Nie chcę komentować powodów odwołania realizacji sztuki,
gdyż najlepiej wie o nich i nie boi się opowiadać sam pan Jerzy Stuhr. Oddajmy
zatem głos reżyserowi.
Pomimo, że koło nosa przeszła nam wspaniała przygoda, chciałabym w tym miejscu wyraźnie zaznaczyć, że podziwiam ludzi, którzy mają własne poglądy i nie zmieniają ich wraz ze zmianą sytuacji politycznej. Tych, co zmieniają i podlizują się aktualnie panującym ekipom politycznym uważam za tchórzy i konformistów. Aktorów powinna oceniać publiczność, nie politycy. Dla mnie zatem pan Jerzy jest wzorem i osobą godną największego szacunku. Poza tym uwielbiam go, jako aktora :-) czego nie zdążyłam mu powiedzieć będąc przekonaną, że będzie ku temu lepsza okazja, kiedy będzie naszym gościem.
I pozostało mi jeszcze zaprezentować Wam pokoje gościnne.
Apartament pod Szalonym Koniem (Crazy Horse)
Pokój pod Czerwonym Wiatrakiem (Moulin Rouge)
Pokój ozdobiony malarstwem iluzjonistycznym
naszej Nadwornej Artystki Aleksandry Popławskiej
Pokój Pod Czarnym Kotem (Chat Noir)
Pokój pod Zielonym Balonikiem
Pokój pod Zwinnym Królikiem (Lapin Agile)
Królik z plakatu kabaretu. Również wykonała go dla nas Ola.
Kilka wpisów temu prezentowałam ją przy malowaniu tego obrazu.
W tym sezonie przyjęliśmy w dworku pierwszych gości. Zobaczcie, jak oni nas widzą:
niedziela, 5 czerwca 2016
Księga korespondencji obszaru dworskiego.
Leżała całe długie dziesięciolecia w rupieciach. Droga jaką
przebyła z Dworu, by po latach powrócić na swoje miejsce jest nie do końca
poznana. Była we Wrocławiu, pojechała z nami do Zapusty. Tam, ukryła się pod
skrzynkami z narzędziami. Kiedy po przeprowadzce rozpakowywaliśmy te skrzynki,
wyskoczyła niczym królik z kapelusza. Wróciła do domu.
Jej treść nas zadziwiła, choć pewnie w tamtych czasach nie
była niczym niezwykłym.
Książka korespondencji, która ocalała i stała się jednym z
naszych muzealnych eksponatów, obejmuje okres pomiędzy 12.08.1915 r., a 18.02.1916
r. Jest to czas niezwykle dla wszystkich trudny. I wojna światowa zbierała wówczas
okrutne żniwo.
W książce znalazła się zarówno korespondencja prywatna
rodziny Feill i skoligaconej z nią rodziny Jenkner, jak i listy urzędowe okolicznych
mieszkańców, które przechodziły przez obszar dworski. Są niezwykle ciekawe. To
one opowiadają prawdziwe historie, nierzadko tragedie ówczesnych ludzi.
Postanowiłam je opublikować, ale by nie mieszały się z
naszymi prywatnymi sprawami, dokumenty muzealne zyskały osobną stronę w formie
bloga. Mam nadzieję, że czasem tam zajrzycie.
Już pierwszy wpis jest dosyć intrygujący. Rzecz bowiem idzie
o jałówkę i poduszkę, a sprawa ociera się o sąd.
Od czasu publikacji Pamiętnika Ewy minęło już kilka lat. Znów mam okazję serdecznie Was zaprosić na kolejną wędrówkę w czasie. Tym razem cofamy się równo o 100 lat!
poniedziałek, 23 maja 2016
Co słychać w Muzeum?
Teoretycznie ekspozycja została ułożona, przynajmniej taka,
jaka była w Zapuście, ale ja wciąż mam niedosyt. Nie przyszła jeszcze kolekcja
obrazów Stefanii Feill, artystki malarki dwudziestolecia międzywojennego,
prywatnie żony Antoniego Feilla z Woli Zręczyckiej. Te obrazy będą stanowiły
bardzo ważną część naszych zbiorów.
Okolicznościowa pamiątka (pudełko na cygara/papierosy) związana z budową krakowskiej elektrycznej linii tramwajowej. Jest to wierny model tramwaju, jaki na przełomie XIX i XX wieku jeździł po mieście. Ten egzemplarz to tramwaj nr 31, który obsługiwał trasę Most Podgórski-Zielona. Jest to pamiątka po pradziadku Jenknerze, który brał udział w budowie krakowskiej linii tramwajowej.
Tymczasem podjęliśmy decyzję, aby wziąć udział w bardzo
ciekawym projekcie- Znaczek Turystyczny. Jest to odznaka, która jest
przyznawana zabytkom, miejscom ciekawym, wartym odwiedzenia. Niektórzy
kolekcjonują takie znaczki. Szczerze mówiąc, patrząc na ten krążek, sama mam
ochotę pojeździć po miejscach ciekawych nie tylko, by je zobaczyć, ale i nabyć
znaczek. Jestem gadżeciarą i tego nie ukrywam.
Znaczki są już w
naszym Muzeum. Nabyć je można po wpłaceniu darowizny w wysokości minimum 7 zł
na cele statutowe Muzeum. Dodam jeszcze, że zwiedzanie Muzeum Dwór Feillów jest
bezpłatne. Z tej racji, że jeszcze mam niedosyt jeżeli chodzi o ekspozycję, to
na razie zapraszam do nas bardzo nieśmiało. Najwyżej będzie po co przyjechać drugi
raz. Jesteśmy ludźmi skromnymi i nie lubimy wyskakiwać z fajerwerkami, zatem jakiegoś
oficjalnego otwarcia Muzeum nie planujemy.
Goście, którzy zechcą nas odwiedzić, zobaczą nie tylko nasze
zbiory, lecz posłuchają historii naszego Dworku i to również tej najnowszej.
Opowiemy Wam o gospodarzach przedwojennych i powojennych i o tym, kto nam się na
dziko do Dworku wprowadził, jak już zapadły wszystkie prawomocne wyroki, na
mocy których Dwór został oddany rodzinie.
Zanim nas odwiedzicie, poczytajcie sobie o koncepcji naszego
Muzeum na przygotowywanej przeze mnie (jeszcze wybaczcie, nie do końca gotowej) stronie internetowej. Serdecznie zapraszam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)