Poczułam się wywołana do tablicy komentarzem osoby
podpisującej się K.M. pod ostatnim wpisem, gdzie ponarzekałam sobie w skrócie na
podejście zarówno obywateli, jak i władz państwa do zabytków. K.M. słusznie być
może, zwraca uwagę, że narzekamy wszyscy, a nikt nie potrafi wskazać właściwego
kierunku, by uzdrowić tę sytuację. K.M. prosi o konkrety. Niestety, ochrona
zabytków to mój „konik”, bardzo przeżywam każdą informację o kolejnym
niszczejącym, czy już zniszczonym zabytku i mam na ten temat wiele do
powiedzenia. Mam jednak, mimo niedzieli, remont na głowie, postaram się zatem
streścić.
Obecnie w Polsce temat związany z ochroną zabytków wygląda kiepsko
i nie zanosi się, aby coś się zmieniło. Poza zabytkami rangi narodowej,
zdecydowana większość obywateli nie zauważa potrzeby ochrony lokalnych, mniej
spektakularnych zabytków. Dotyczy to zabytków techniki (stare zakłady
przemysłowe, elektrownie, etc), regionalnej, charakterystycznej dla konkretnego
obszaru zabudowy użytkowej i mieszkalnej. Co rusz znikają nam z krajobrazu
stare szkoły, czy chałupy, a na ich miejscu budowane są architektoniczne bezstylowe
koszmarki. A przecież można byłoby, projektując nowy dom, nawiązać
stylistycznie do zabudowy regionalnej. Modelowym przykładem jest tutaj pomysł
zaproponowany przez stowarzyszenie Kraina Domów Przysłupowych, zatytułowany „Nowedomy przysłupowe”, który miał na celu ochronę unikatowego w skali światowej krajobrazu
kulturowego pogranicza Śląska, Łużyc i Saksonii. W Małopolsce bardzo by nam się
przydała taka inicjatywa, choć mam wrażenie, że w porównaniu z Dolnym Śląskiem tutaj
zostało już niewiele do ratowania. Autorzy projektu wyszli z założenia, że nie
każdy lubi mieszkać w starym domu, ale przy odrobinie dobrych chęci można
pogodzić nowoczesność z zachowaniem cennych i unikatowych wartości. Aby zachęcić
inwestorów, projekt takiego domu miał kosztować symboliczną złotówkę. Szczerze
mówiąc, nie wiem, na ile projekt spełnił oczekiwania pomysłodawców, osoby zainteresowane
odsyłam pod podane wyżej linki.
źródło obrazka: Kraina Domów Przysłupowych
Drugą stroną medalu jest fakt, jak są traktowani przez polskie
prawodawstwo i przez urzędników właściciele zabytków. Jak my zostaliśmy
potraktowani, pisałam już choćby pod tym linkiem. W skrócie wygląda to tak, że
jeżeli zabytek stoi i niszczeje, nikt się nim nie interesuje, ale jak znajdzie
się „frajer”, który chce zabytek uratować, to urzędnicy rzucają mu kłody pod
nogi. Według prawa właściciel zabytku nie może nawet wbić gwoździa czy zmienić
koloru ścian bez pozwolenia konserwatora. Wszelkie projekty remontów muszą być
sporządzone fachowo pod nadzorem konserwatorskim, co kosztuje krocie. W
rezultacie koszt remontu konserwatorskiego jest kilkukrotnie wyższy niż
normalnego. Nie ma zatem nic dziwnego, że inwestorzy, właściciele zabytków,
którzy nabyli zabytkowy obiekt w cenie działki, na którym stoi, wolą zepchnąć go
koparką pod osłoną nocy wiedząc, że w najgorszym wypadku, jeżeli ktokolwiek w
ogóle upomni się o ten zabytek, zapłacą symboliczną karę.
Przykładowy dolnośląski zabytek,
jakich w tym stanie jest wiele w całym kraju.
foto: Sebastian Borecki, zabytkidolnegoslaska.pl
Jakie są przyczyny tego stanu rzeczy, tej znieczulicy
narodowej na niszczenie krajobrazu kulturowego, na zgadzanie się na pstrokate bezstylowe
koszmarki? Tutaj odpowiedź jest prosta: brak edukacji. Pod ostatnim wpisem Katarzyna
S zwróciła na to uwagę. Napisała, jak kształtuje się od lat najmłodszych
poczucie estetyki we Francji. Jak jest w Polsce, sami wiecie. Brak edukacji
jest absolutnie nadrzędną przyczyną nad wszystkimi pozostałymi, ponieważ
skutkuje on stanowieniem złego ustawodawstwa. Następną przyczyną jest podejście
urzędników do obywateli. Taką sytuację wypracował nam system komunistyczny,
który wyniósł na najwyższe urzędy „Dyzmów”, pozbawionych kultury nieuków,
którzy wykształcili na swój obraz i podobieństwo następców. W rezultacie w
urzędach jesteśmy traktowani, jak złodzieje, którzy tylko kombinują, jak okraść
państwo. Dlatego tak trudno jest uzyskać jakiekolwiek dotacje, czy to z
ministerstwa, czy unijne. Zanim człowiek wypełni wszystkie rubryczki, napisze
oświadczenia i spełni wszelkie wymogi, to mu się odechciewa starać się o
cokolwiek. I przy okazji powtórzę kolejny już raz, to nie są wymogi stawiane
przez Unię, a polskie rozporządzenia, które utrudniają pozyskanie środków.
Uzyskanie dotacji z Ministerstwa Kultury jest cudem. Jeżeli komuś, kto czyta
ten tekst udało się pozyskać (bez znajomości i bez łapówki) jakieś pieniądze z
ministerstwa na prywatne inwestycje, to bóg musi go bardzo kochać. Pieniądze
unijne uzyskują tyko najbardziej zdeterminowani. Wiem coś o tym, bo dwa projekty,
które przeszły sito kwalifikacji, kosztowały mnie setki siwych włosów i chorobę
nerwową, a jedna sprawa omal nie zakończyła się pozwaniem przez nas Urzędu
Marszałkowskiego do Sądu Administracyjnego. Jedynym plusem tego stanu rzeczy
był fakt, że miałam obszerny temat na napisanie pracy dyplomowej na studiach
muzealniczych.
W takich krajach, jak Wielka Brytania, Niemcy czy Francja powszechną
wiedzą jest, że ochrona i konserwacja zabytków jest siłą napędzającą rozwój miast
i wsi poprzez zwiększenie ich atrakcyjności. Te zabiegi dotyczące ochrony
zabytków, czynią krajobraz unikatowym. Przekłada się to na zwiększony ruch turystyczny
i dobrobyt lokalnej społeczności. Istnieje tam właściwe przekonanie, że każde
euro i każdy funt zainwestowany w zabytek przynosi wymierny zysk. Czemu u nas
nikt tego nie rozumie?
Znów powracam do Krainy Domów Przysłupowych, tym razem po stronie niemieckiej. Nawet nie chce mi się komentować, jak na tym tle wyglądają polskie wioski.
źródło obrazka: http://www.oberelbe.de/region/umgebindeland.html
Aby uzdrowić ten stan rzeczy nie trzeba wielkiego wysiłku.
Gotowe rozwiązania mamy podane na tacy. Wystarczy przyjrzeć się, jak traktuje
się zabytki i ich właścicieli w takich krajach, jak Wielka Brytania, Niemcy i
Francja. Pierwszą rzeczą, jaka rzuca się w oczy jest zdecentralizowany system
ochrony zabytków. Poszczególne regiony, w Niemczech landy oraz ich władze, mają
duży wpływ na tę kwestię. Dodam tylko, że z reguły na wysokich stanowiskach
zasiadają osoby kompetentne, u nas niestety wciąż włodarzami gmin bywają ludzie
bez żadnego wykształcenia, którzy otaczają się rodziną i znajomymi. W mądrze
zarządzanych krajach zadania z zakresu ochrony zabytków zespolone są z procesem
planowania przestrzennego. Istnieje bliska współpraca sektora publicznego z
prywatnym, co oznacza, że nie traktuje się właściciela zabytku, jak złodzieja,
tylko jak partnera. Przy remoncie obiektu preferuje się zachowanie jego
pierwotnej funkcji, jednak nie zawsze jest to możliwe i w tym wypadku udziela
się zezwoleń na zaadoptowanie obiektu do nowej funkcji. Struktury systemu
ochrony zabytków nie będę omawiać, bo Was zanudzę, wspomnę jedynie, że każde
ministerstwo, czy departament ma swój udział w ochronie zabytków. Np. w
Wielkiej Brytanii Departament Środowiska, Żywności i spraw Wsi zajmuje się
dziedzictwem kulturowym i przyrodniczym w aspekcie planowania przestrzennego.
Departament Kultury, Mediów i Sportu odpowiada za dziedzictwo architektoniczne
oraz eksport dóbr kultury. To powoduje, że ochroną zabytków zajmują się wykształceni
w danym kierunku fachowcy. U nas urzędnikami są przypadkowe osoby z różnym,
egzotycznym czasem wykształceniem. I przychodzi mi potem pani z Urzędu
Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, którą zaprosiłam na konsultację w sprawie
dworskiego parku i wmawia mi, że daglezja to świerk, a jeżeli wnętrze w
zabytkowym obiekcie nie jest zabytkowe, to się go nie chroni. Kilka tygodni wcześniej inna urzędniczka powiedziała mi coś zgoła odmiennego.
Bardzo dużą rolę w wymienionych wyżej krajach spełniają
wszelkiego rodzaju instytucje pomocnicze oraz fundacje. Modelowym przykładem
jest English Heritage. Jest to wyjątkowa w Europie agenda rządowa finansowana z
funduszy państwowych. Instytucja ta działa jak fundacja, jest również ciałem
doradczym i edukacyjnym. Jest ona odpowiedzialna za konserwację, zachowanie i
udostępnianie obiektów podlegających nadzorowi państwa. Współpracują z
właścicielami zamków i pałaców oraz prowadzą kampanie promujące lokalne
dziedzictwo. English Heritage jest właścicielem dużej liczby zabytków, ponieważ
wykupuje zamki i pałace z rąk osób, które nie mają możliwości zapewnić
właściwej opiekę obiektowi. Z reguły właściciele pozostają w swoich obiektach
dożywotnio, w wydzielonych prywatnych pomieszczeniach, instytucja zajmuje się
remontem zabytku oraz jego udostępnianiem dla turystów. Wszystkie prace
remontowe, czy nawet nasadzenia roślin w ogródku konsultuje się z byłymi właścicielami-rezydentami.
U nas nie do pomyślenia, prawda?
Finansowanie ochrony zabytków odbywa się dzięki dotacjom
państwa, poprzez władze lokalne, dotacje z Narodowej Loterii, którymi dysponuje
Loteryjny Fundusz Dziedzictwa oraz przez wyżej opisany English Heritage. Właściciele
zabytku mogą starać się o nisko oprocentowane pożyczki oraz o ulgi podatkowe. W
przypadku gdy obiekt byłby udostępniony dla społeczności, właścicielowi
przysługuje ulga od podatku spadkowego. I rzeczy, które można byłoby w naszym
kraju wprowadzić od ręki, gdyby nie było oporów ze strony grup interesów. VAT
0% od usług konserwatorskich i materiałów budowlanych przeznaczonych na remont
zabytku.
Naprawdę, nie trzeba się wysilać i wymyślać nowych regulacji
prawnych, skoro mamy tak wspaniałe przykłady świetnie działającego systemu ochrony
zabytków w Europie.
Czy da się te rozwiązania wprowadzić do polskiej
rzeczywistości? Moim zdaniem tak. W rozmowie z prawnikiem zajmującym się
ochroną zabytków zawodowo, usłyszałam jednak, że Polacy nie są mentalnie zdolni
do przyjęcia tego typu systemu. Takie jest zdanie ludzi, którzy decydują o
kształcie ustaw. Ja się pytam, dlaczego nie jesteśmy zdolni? Czy jesteśmy
innymi ludźmi niż Brytyjczycy, Francuzi, czy Niemcy? Czy my rodzimy się
złodziejami i kombinatorami? Nie! Jesteśmy takimi samymi ludźmi, ulepionymi z
dokładnie takiej samej gliny. To system, złe prawo, ludzie źle wykształceni,
którzy tworzą złe ustawy uczą nas kombinować, abyśmy mogli w miarę normalnie funkcjonować.
Wywnętrzyłam się na ten temat sprowokowana komentarzem, tak
naprawdę nie chce mi się już zmieniać świata. Nauczyłam się żyć i funkcjonować w
takiej rzeczywistości, jaką los mi przeznaczył. Czuję się póki co na siłach, by
opiekować się naszym prywatnym zabytkiem, rozumiem jednak ludzi, którzy nie
podjęliby się w naszych realiach takiego zadania. Nie rozumiem i jestem za tym,
by bezwzględnie karać osoby, które celowo niszczą zabytki, by uzyskać miejsce
pod inwestycję. Mamy tych zabytków już tak
niewiele. Moim zdaniem w zakresie ochrony zabytków (i pewnie nie tylko w tej
dziedzinie) nie tylko mamy już rękę w nocniku, ale tkwimy w gównie po same uszy
i jeszcze się nie obudziliśmy. Moim skromnym zdaniem, jeżeli nawet kiedykolwiek
się obudzimy, będzie za późno.
O Riannon! Nic dodać nic ująć.
OdpowiedzUsuńCzasami chciałoby się wziąć kałacha -i strzelać dłuuuuuuuugą serią. Tylko żeby się ładnie w rządku ustawili.
Mimo wszystko, Wam się udało, a to już coś.
Jeszcze nie wiemy, czy się nam udało, bo wciąż proces trwa ;-) Myślę, że dopiero za kilka lat będę umiała podsumować, czy poradziliśmy sobie, czy ten projekt nas pokonał :-)
UsuńDzień dobry, pisze Pani o ochronie zabytków z punktu widzenia inwestora prywatnego, nie zapominajmy jednak że wiele zabytków jest w chwili obecnej w rękach samorządów lokalnych - i proszę mi wierzyć (ja właśnie występuję jako taki inwestor samorządowy) - w takiej sytuacji również nie jest łatwo. Konserwatorzy zabytków (przynajmniej na naszym terenie) są równie elastyczni, jak obiekty które mają w swojej pieczy, czyli w ogóle. W tym przypadku urzędnik urzędnikowi wilkiem. Wnioskiem, jaki wysnułam po wielu spotkaniach i bojach z konserwatorami (których pieczątka jest przecież niezbędna na dokumentacji projektowej, już nie tylko przy zabytkach wpisanych do rejestru, ale również tych ujętych w gminnych ewidencjach), jest taki, że skłaniają właścicieli i potencjalnych inwestorów do bezczynności, w wyniku której zabytek podupada do takiego stopnia, że nie nadaje się już do rewitalizacji. Czy to jest działanie na korzyść substancji zabytkowej, czy przeciwnie? Odpowiedź jest niestety prosta, ale urzędy ochrony zabytków jakoś nie widzą potrzeby zmiany swoich procedur... szkoda.
OdpowiedzUsuńWierzę, oczywiście że wierzę. Cały problem polega na tym, że często decyzje z UWKZ są uznaniowe. To, czy urzędnik jest mniej lub bardziej elastyczny zależy od niego samego. Tak nie powinno być, gdyż ustawy powinny być tak formułowane, by nie zostawiały żadnych wątpliwości. Mamy złe ustawy, mamy urzędników, którzy nawet tych złych ustaw nie znają. Jedyną nasza bronią jest pokazywanie palcem paragrafów i konsekwentne egzekwowanie ich. U mnie się to sprawdza.
UsuńWitamy, w 100% zgadzamy się z tym tekstem. Pisaliśmy też o tym wielokrotnie wskazując podobne rozwiązania. Nawet próbowaliśmy w większym gronie podpowiadać różne zmiany - http://blog.tripsoverpoland.pl/2015/01/19/wiecej-programu-w-programie-dla-dolnego-slaska/ czy http://blog.tripsoverpoland.pl/2013/07/24/inni-robia-to-skutecznie-od-dawna-czy-w-polsce-tez-jest-to-mozliwe/.
OdpowiedzUsuńŁącznie z listem do poprzedniego prezydenta: http://blog.tripsoverpoland.pl/2014/05/17/list-otwarty-do-prezydenta-rp-bronislawa-komorowskiego-w-sprawie-ratowania-dziedzictwa-dolnego-slaska/ .
Ale jedno zasadnicze pytanie nasuwa się po tych wszystkich wpisach, akcjach - tego nikt nie czyta i nie słucha żadnych dobrych rad. Zabytki są ważne dla bardzo wąskiej grupy osób, a dla ogromnej większości to temat do chwilowych narzekań przy okazji wakacyjnych wycieczek, na których znowu natknięto się na popadające w ruinę obiekty. Oczywiście nie można powiedzieć, że nic w ogóle nie robi się w tym zakresie. Ale od lat jest to robione w sposób małe efektywny - po prostu brak śmiałego pomysłu, choćby skopiowanego z różnych krajów UE, a potem konsekwentnej jego realizacji. Patrzymy jak pojedynczy śmiałkowie (czy to prywatni czy to np. gminy) ratują konkretne obiekty - dla upowszechnienia wiedzy o takich obiektach stworzyliśmy nawet na FB stronę: https://www.facebook.com/UratowaneObiektyZabytkowe/ - ale, doskonale wszyscy zdajemy sobie sprawę, że nawet pomimo tak pozytywnych przykładów przed nami jeszcze bardzo, bardzo długa droga do kompleksowego rozwiązania problemu skutecznej ochrony zabytków w Polsce - przykład choćby za południową granicą jest dla przytłaczający - http://blog.tripsoverpoland.pl/2015/09/06/na-nauke-nigdy-nie-jest-za-pozno-jesli-tylko-beda-do-tego-wystarczajace-checi/ .
Nie tłumaczy nas obecnie nic - http://blog.tripsoverpoland.pl/2013/08/08/najwyzszy-czas-na-rachunek-sumienia-70-lat-grzechu-pioniera-ziem-odzyskanych/ - tylko od nas samych zależy co z dziedzictwem narodowym stanie się w najbliższym czasie.
Skala potrzeb jest ogromna - http://blog.tripsoverpoland.pl/2014/04/05/jak-zadbac-o-co-dwusetny-budynek-w-polsce-bedacy-zabytkiem/, a na ich zaspokojenie w wielu przypadkach czasu zostało już bardzo niewiele.
Teraz ja się zgadzam w 100 procentach :-) To prawda, zabytki leżą na sercu bardzo wąskiej grupie obywateli, ale co jest tego przyczyną? Brak edukacji od lat najmłodszych, która kształtuje poczucie estetyki.
UsuńWitam.
OdpowiedzUsuń" W rozmowie z prawnikiem zajmującym się ochroną zabytków zawodowo, usłyszałam jednak, że Polacy nie są mentalnie zdolni do przyjęcia tego typu systemu. Takie jest zdanie ludzi, którzy decydują o kształcie ustaw." Tu jest największy problem. W tym betonie który zalęgł się po wszelkiego rodzaju urzędach i ani myśli się stamtąd ruszać. Lepiej obywatelom przykleić etykietkę złodzieja i mieć święty spokój. Ja jestem ze środowiska detektorystów, czy poszukiwaczy. Sytuacja jest identyczna, a nawet gorsza. Napuszcza się na nas media, szczuje policją, grozi sądami. Za posiadanie pustej łuski albo kilku 100 letnich monet, które wartości nie mają. Gdyby było prawo takie jak w Wielkiej Brytanii lokalne muzea, czy wiejskie izby pamięci pękałyby w szwach. A tak półki są puste a znaleziska gniją w ziemi. Tylko dlatego że ktoś stwierdził, że ma prawo decydować o ziemi do której nie ma prawa. W tym Kraju zamiast pomagać ludziom wykazującym jakąkolwiek inicjatywę to próbuje się ich od razu zniechęcić, bo lepiej dotacje wydać na jakieś bzdurne szkolenia niż na remonty dawnych folwarków, stacji kolejowych itp.
Ale trzeba z optymizmem patrzeć w przyszłość, a przede wszystkim nie poddawać się i nie dać się stłamsić.
Pozdrawiam.