Chciałoby się napisać coś dynamicznego, może nie mrożącego krew w
żyłach, ale chociaż ze szczyptą grozy, lecz po prawdzie to tylko W.,
wykonawca, mógłby wnieść do tej opowieści jakąś akcję. Podczas gdy my
ciułamy (to coś, o czym dżentelmeni nie rozmawiają), on odbiera
transport betonowych bloczków fundamentowych (czy jakoś tak),
klajstruje rany lipy, która nadal stoi na skraju wykopu i nadal
się doń nie wywraca, okopuje drzewo (osobiście zasiadł za sterami
koparki, by mieć dwieście procent pewności, że staruszka nie dokona
żywota, co, rzecz jasna, bardzo by nas rozczarowało).(Po co dręczymy
drzewo? Bo oczywiście niezbędny drenaż wypadnie prawie pod nim. Po cóż
miałby być gdzie indziej, no po cóż?)
Ostatnio często
zadawane nam jest pytanie najtrudniejsze - "to ile w tym roku
zrobicie?". Szczerze mówiąc powinniśmy, zgodnie z prawdą, odpowiadać
"no...nic", albo "zapłacimy jeszcze kilka albo kilkanaście faktur", bo
poza patrzeniem i gadaniem - czyli (stereo)typowo polskim stylem
budowania - niczego nie robimy. Co innego W., wykonawca. (Nie wiemy jednak, ile on jeszcze w tym roku zrobi.)
O słodkie lenistwo.
O wieczne wakacje.
No. To tyle w temacie.
Skoro
więc zdarza się, że mamy czas...zdarza nam się nie wytrzymać w kieracie
codziennych robót i robimy sobie takie małe, kilkugodzinne wakacje.
Uzależniliśmy się od jedzenia w
CAFÉ Jazzová Osvěžovna,
bo jak się nie uzależnić od lawendowych i bzowych lodów, miętowej zupy
groszkowej i partyjki chińczyka przy obiedzie i czeskości? Z resztą, co
tu dużo gadać, każdy, kto lubi Czechy wie, o czym mówimy. Wobec
istnienia szeregu tekstów niejakiego Szczygła na czeski temat nie ma co
się wyrywać ze snuciem opowieści.