Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kosmetyki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kosmetyki. Pokaż wszystkie posty

11.6.15

Denko w Mini Recenzjach

W ostatnim czasie udało mi się zużyć kilka kosmetyków, o większości z nich nie pisałam w ogóle na blogu dlatego zebrałam puste opakowania i wszystko krótko opisałam. Zapraszam do czytania ;)


The Body Shop, Brazil Nut Body Butter - genialnie nawilża, odżywia, regeneruje, niweluje szorstkość i wygładza, a do tego jest wydajne i przepięknie, otulająco pachnie. Jestem na TAK i kupię ponownie.

Pat&Rub, Balsam do Rąk, Rozgrzewający - lubię Patkowe balsamy, zmieniam tylko wersje zapachowe w zależności od nastroju czy pory roku. Tutaj zapach jest korzenny i mi akurat nie przypadł do gustu. Działanie oczywiście jest świetne. Balsam szybko się wchłania i rewelacyjnie pielęgnuje skórę dłoni. Obecnie używam wersji Orzeźwiającej, na okres wiosenno-letni idealna :)

Phenome, Warming Hand Therapy - nie rozgrzewał jak nazwa wskazuje, ale jego działanie określam na plus. Lekki, szybko się wchłania, nawilża, odżywia, wygładza i pięknie pachnie. Mimo małej pojemności jest naprawdę wydajny. Kupię ponownie.

Aesop, Geranium Leaf Body Balm - lekki, szybko się wchłania i naprawdę świetnie pielęgnuje. Zmiękcza, wygładza i rewelacyjnie nawilża. Zapach ma roślinny, bardzo przyjemny i idealny na lato. Być może jeszcze kupię.

Aesop, A Rose By Any Other Name Body Cleanser - sam żel jest naprawdę świetny, delikatny, nie podrażnia, nie wysusza skóry, a nawet trochę nawilża, dobrze oczyszcza i jest bardzo wydajny. Niestety rozczarował mnie zapach. Spodziewałam się różanego aromatu, a tego nie dostałam. Raczej już nie wrócę.

Phenome, In-A-Minute Manicure Scrub - gęsty, cukrowy peeling do dłoni o przyjemnym zapachu i ogromnej wydajności, a także świetnym działaniu. Rewelacyjnie rozprawia się z martwym naskórkiem, niweluje szorstkość, pobudza skórę dłoni do odnowy, rozjaśnia ją oraz odżywia. Bardzo lubię i kupię ponownie.


Dove, Antyperspirant, Natural Touch Dead Sea Minerals - mój zdecydowany ulubieniec. Pielęgnuje skórę pod pachami, bardzo skutecznie chroni przed przykrym zapachem i mokrymi plamami, a także delikatnie i nienachalnie pachnie. Kupię na pewno.

Aromatherapy Associates, Moisturising Lip Balm - liczyłam, że przebije mojego ulubieńca z Nuxe, ale nawet nie dorasta mu do pięt. Słabo nawilża, brzydko pachnie i ma twardą, zbitą konsystencję, która utrudnia stosowanie. Nie wrócę ponownie.

The Body Shop, Banana Shampoo - bardzo się polubiliśmy. Dobrze oczyszcza, a przy tym jest łagodny i nie podrażnia skóry głowy. Włosy po jego zastosowaniu są lekkie, odbite od nasady, gładkie i błyszczące. Dodatkowy plus za świetny, bananowy zapach. Na pewno jeszcze się spotkamy. Pełna recenzja tutaj >klik<.

Rituals, Fine Liquid Hand Wash, Infinity - ta wersja zapachowa nie przypadła mi do gustu, ale samo mydło bardzo lubię. Jest mega wydajne, dobrze oczyszcza i nie wysusza skóry dłoni. Obecnie w użyciu mam wersję Serenity, która pachnie obłędnie. Oczywiście kupię ją ponownie i to nie raz.

Aesop, Rejuvenate Intensive Body Balm - rewelacyjny balsam o przepięknym zapachu. Szybko się wchłania, pozostawia skórę niesamowicie gładką, miękką i rewelacyjnie nawilżoną na bardzo długie godziny. Trochę więcej przeczytacie o nim tutaj >klik<.

The Body Shop, Shea Hand Cream - pięknie pachnie, jest lekki, szybko się wchłania i przyzwoicie nawilża. Idealny do torebki. Prawdopodobnie jeszcze kupię.


The Body Shop, Hemp Hand Protector - zdecydowanie ulubiony krem do rąk. Ze względu na tłustą konsystencję stosuję go wyłącznie na noc, a rano skóra jest odżywiona, zregenerowana, miękka i gładka. Zapach ma nieprzyjemny, ale ja już tak się do niego przyzwyczaiłam, że nawet go nie wyczuwam. Kolejne tubka już w użyciu.

Aesop, Geranium Leaf Body Cleanser - spisuje się tak samo jak żel opisany wcześniej, tyle, że ma inny zapach. Delikatny, nienachalny, roślinny z nutką geranium. Ciekawy, ale bez szału. Raczej nie wrócę już do niego.

Aesop, Geranium Leaf Body Scrub - łagodny, a jednocześnie bardzo skuteczny. Genialnie złuszcza martwy naskórek pozostawiając skórę idealnie gładką, napiętą, pobudzoną do odnowy i przygotowaną na przyjęcie kolejnych produktów pielęgnacyjnych. Chciałabym jeszcze wrócić, ale zniechęca mnie cena. Pełna recenzja >klik<.

Phenome, Calming Blemish Cleanser - łagodny, nie podrażnia, nie wysusza, delikatnie, ale skutecznie oczyszcza pozostawiając skórę gładką, miękką i odświeżoną. Idealny do stosowania o poranku ze względu na przyjemny, pobudzający zapach. Więcej przeczytacie tutaj >klik<.


Pat&Rub, Maska do Włosów Tłustych - glinkowa maska, która ma ograniczać przetłuszczanie, ale tego nie robi, a przynajmniej u mnie. Niemniej jednak całkiem dobrze oczyszcza, a włosy po jej zastosowaniu są lekkie, puszyste i odbite od nasady. Na jej niekorzyść przemawia mała wydajność i trochę wysoka. Więcej nie kupię. Więcej tutaj >klik<.

Phenome, Luminous Apple Cream - aksamitny krem o lekkiej konsystencji, szybko się wchłania, nie powoduje przetłuszczania skóry, dobrze nawilża, wygładza, stanowi idealną bazę pod makijaż, a także przepięknie, jabłkowo pachnie i jest mega wydajny. Prawdopodobnie jeszcze wrócę. Pełna recenzja >klik<.

The Body Shop, Hemp Foot Protector - spodziewałam się fajerwerków, a tu klops. Krem ma treściwą konsystencję, całkiem szybko się wchłania, trochę nawilża, trochę wygładza, ale bez szału, a efekt jest krótkotrwały. Więcej nie kupię.

Biovax, Intensywnie Regenerująca Maseczka do włosów słabych ze skłonnością do wypadania - tą maskę kupuję już od lat i cały czas lubię tak samo. Tania, wydajna, ładnie pachnie, nawilża, wygładza, nie obciąża, a przy regularnym stosowaniu ogranicza wypadanie włosów. Na pewno jeszcze kupię.


Znacie te kosmetyki? Który Was zainteresował? Jak tam Wasze zużycia, do przodu? :)

2.4.15

Ulubieńcy - marzec 2015

Marzec już za nami i dobrze. Szczerze mówiąc mam już dość zimy (tak, tak w Norwegii gdzie mieszkam wciąż jest zima, choć z tego co wiem w Polsce nie jest lepiej:() i z utęsknieniem czekam na letnie miesiące więc te pozostałe żegnam z przyjemnością. Jednak dzisiaj mowa nie o mnie, a o ulubieńcach więc przejdźmy do nich. Zawsze pokazywałam ulubieńców tyko tych kosmetycznych jednak postanowiłam trochę urozmaicić ten post i poza kosmetykami będą od czasu do czasu, a może co miesiąc, zobaczymy, pojawiały się tutaj też inne rzeczy, które zachwyciły mnie w danym miesiącu. Mam nadzieję, że podoba Wam się ten pomysł? :) Zaczynamy prezentację ;)


Oceanic, Long 4 Lashes - na początku sceptycznie podchodziłam do tej odżywki, ale że moje rzęsy wołały o pomstę do nieba postanowiłam ją kupić i był to strzał w dziesiątkę. Pierwsze efekty zauważyłam już po kilkunastu dniach, ale siedziałam cichutko i patrzyłam co będzie dalej. No i teraz, po dwóch miesiącach stosowania, są one jeszcze lepsze i muszę powiedzieć, że jestem zachwycona, i efektami, i sama odżywką, która działa fenomenalnie. Moje marne rzęsy są teraz długie, ciemne i zagęszczone. Rewelacyjnie prezentują się nawet bez tuszu, a po jego aplikacji jest jeszcze lepiej. Dla mnie bomba!

The Body Shop, Banana Shampoo&Conditioner - ten duet pojawił się już na blogu o tutaj >klik<. Pisałam wtedy, że go kocham i nadal tak jest. Sięgam po niego z przyjemnością, teraz już trochę rzadziej niż na początku ponieważ testuję inne kosmetyki, ale po jego użyciu za każdym razem zachwycam się swoimi włosami. Są odbite od nasady, lekkie, puszyste, a przy tym odpowiednio nawilżone i wygładzone. Dawno tak dobrze nie wyglądały. Wiem, że duet zbiera różne opinie, ale dla mnie jest idealny.


Dermalogica, Gentle Cream Exfoliant - peelingi enzymatyczne? Przyznam szczerze, że kiedyś omijałam je z daleka. A dlaczego? Ponieważ myślałam, że nie robią nic i zawsze sięgałam po te mechaniczne. Ahh, jaka głupia byłam! Dobrze jednak, że zmądrzałam bo inaczej pewnie nie odkryłabym tej perełki. Peeling stosowany regularnie, tak co 2-3 dni, naprawdę czyni cuda i sprawia, że twarz z dnia na dzień wygląda po prostu piękniej. Rewelacyjnie złuszcza martwy naskórek dzięki czemu skóra przez długi czas jest wygładzona, zmiękczona i dobrze oczyszczona, a przebarwienia stają się jaśniejsze. Mam też wrażenie, że peeling przyspiesza gojenie się niespodzianek za co duży plus. I ten lawendowy zapach! Jestem oczarowana.

Aromatherapy Associates, Soothing Treatment Mask - czy Wy też ostatnio macie mocno przesuszoną skórę na twarzy? U mnie to jakiś obłęd i cały czas z tym walczę, a pomaga mi w tym właśnie ta maska. Działa na moją skórę jak plaster miodu na spierzchnięte i wysuszone usta. Koi, łagodzi, odżywia, a także rewelacyjnie nawilża. Ja stosuję ją zawsze na noc, czasem nawet kilka dni pod rząd. Po takim seansie skóra jest gładka, miękka i jędrna, a uczucie dyskomfortu związane z przesuszeniem znika. Jedynym minusem jest nieprzyjemny zapach, ale szybko wietrzeje więc nie narzekam :)


Aesop, Rejuvenate Intensive Body Balm - w tym balsamie uwiódł mnie głównie zapach. O B Ł Ę D N Y! Ciepły, otulający, trochę waniliowy, trochę cytrusowy i trochę drzewny. Nie da się go po prostu opisać, ale uwierzcie mi, jest naprawdę przepiękny. Na działanie również nie narzekam ponieważ jest genialne. Balsam jest lekki, a zarazem treściwy, niesamowicie szybko się wchłania i pozostawia skórę jedwabiście gładką, miękką i optymalnie nawilżoną na badzo długie godziny. Kosmetyk ideał. Niech Was nie zwiedzie małe opakowanie, jest mega wydajny! Uwielbiam.

A co w marcu zachwyciło mnie poza kosmetykami? Przede wszystkim piosenka norweskiego duetu Röyksopp - Something In My Heart >klik< <3. Tak wpadła mi w ucho, że w marcu słuchałam jej w kółko, nawet po 10 razy dziennie. Zwariowałam wiem, ale co poradzić, jest świetna i jeszcze ten męski wokal. Uwielbiam! Kolejnym niekosmetycznym ulubieńcem jest herbata "Sylwetka" ze sklepu Czas na Herbatę. Jest to mieszanka ziół, w skład której wchodzą: yerba mate, owoc dzikiej róży, werbena cytrynowa, lukrecja, imbir, płatki róży, rumianek. Herbata jest bardzo delikatna w smaku, świetnie smakuje zarówno na zimno jak i na ciepło, a przy tym korzystnie wpływa na organizm i poprawia przemianę materii. Ja kupuję ją od dawna jednak ostatnio całkowicie o niej zapomniałam, w marcu sięgnęłam po nią ponownie i tak mi posmakowała, że umilała mi niemalże każdy wieczór. Jeśli lubicie ziołowe, delikatne herbaty to tą serdecznie polecam :)


I to już wszyscy moi ulubieńcy. A co Was zachwyciło w marcu? Czekam na Wasze komentarze ;)

27.3.15

Nowości - marzec 2015

Kolejny miesiąc i kolejne nowości. No cóż, u mnie to po prostu niekończąca się opowieść. Mimo powtarzania sobie i obiecywania, że nic więcej nie kupię lub będę kupowała tylko to co jest mi naprawdę potrzebne i tak kończy się to dużymi zakupami więc chyba przestanę już się oszukiwać. Poza tym jakiś nałóg trzeba mieć, prawda? ;) Kiedyś kupowałam tony ubrań, a teraz kupuję tony kosmetyków... Jak widzicie nie za wiele się zmieniło, ale plus jest taki, że kosmetyki przynajmniej zużywam, a z ubraniami często było tak, że leżały z metkami w szafie i nigdy ich nie nosiłam. No, ale koniec tych wywodów. Zapraszam na krótką prezentację nowości.


Jak widzicie moje zbiory zasiliło kilka rzeczy i przyznać szczerze, że żadna z nich nie była mi jakoś na gwałt potrzebna, ale praktycznie wszystkie były na liście zakupów więc prędzej czy później i tak bym je kupiła. Pierwsze marcowe zakupy zrobiłam na stronie Blush.no. Do wirtualnego koszyka jako pierwsze powędrowały moje trzy HITY czyli krem do rąk Hemp Hand Protector - The Body Shop, suchy szampon Dark&Deep Brown - Batiste i Thickening Hairspray - Bumble&Bumble. Przy okazji dorzuciłam peeling enzymatyczny Gentle Cream Exfoliant - Demalogica, o którym czytałam u Megdil >klik< i tonik Clarifying Toner - REN , który chodził za mną już od dawna, z ciekawości wzięłam jeszcze maseczkę Deep Down Detox zupełnie nieznanej mi marki Formula 10.0.6. Już teraz mogę napisać, że peelingiem jestem zachwycona, tonik też jest całkiem fajny, przede wszystkim nie wysusza i nie podrażnia skóry. Jeśli chodzi o maseczkę to jeszcze jej nie używałam, ale na stronie sklepu była w dziesiątce najlepiej sprzedających się masek więc mam nadzieję, że będę z niej zadowolona. Pozostałe kosmetyki to, jak wspomniałam wyżej, moje hity więc tutaj chyba nie muszę nic dodawać ;)


Kolejne zakupy poczyniałam w sklepie online Kicks.no. Akurat składałam zamówienie dla koleżanki więc przy okazji postanowiłam kupić też coś dla siebie. Skusiłam się na podkład w kompakcie Sheer and Perfect Compact - Shiseido, krem pod oczy Creamy Eye Treatment with Avocado - Kiehl's, piankę pod prysznic Happy Buddha -RITUALS... oraz organiczne mydło Magic Soaps - Dr.Bronner's, które można stosować na mnóstwo sposobów i praktycznie do wszystkiego zaczynając od ciała, a kończąc na myciu podłóg. Brzmi dziwnie, wiem ;). Podkładem, póki co, jestem troszkę rozczarowana, kremu jeszcze nie używałam tak samo jak mydła, ale już nie mogę się doczekać kiedy dorwę się do tych kosmetyków, natomiast pianki Rituals wręcz kocham i z tą jest tak samo. Jednak muszę przyznać, że rozczarował mnie trochę jej zapach. Gdyby pianka pachniała tak samo jak olejek z tej serii byłoby bosko :)


Ostatnie nowości to znowu zakupy ze sklepu Blush.no (przyznaję, uwielbiam ten sklep i jeszcze cały czas mają jakieś fajne promocje, ehhh). Na początku miałam kupić tylko Beauty Blender, do zakupu którego przekonała mnie opinia Hexx >klik<, ale oczywiście na tym się nie skończyło. I tak oprócz Beauty Blendera, a nawet dwóch (tak było korzystniej) kupiłam jeszcze szampon Sunday Shampoo - Bumble&Bumble, pędzel do pudru Powder Brush - Real Techniques bo pędzli nigdy za wiele i szczotkę The Wet Brush bo moja TT niedługo wyzionie ducha, a o tej czytałam dużo dobrego. Z BB jestem niesamowicie zadowolona (to miłość od pierwszego użycia!), szampon kupiłam głównie dlatego, że chcę wypłukać farbę z włosów, a z tego co czytałam on ma w tym pomóc, zobaczymy..., pędzla jeszcze nie używałam, a szczotka hmmm... Mam co do niej mieszane uczucia i póki co TT nie przebiła.


I to by było na tyle.

Znacie coś z moich nowości? A może coś Was zainteresowało? Dajcie znać :)

11.3.15

The Body Shop - Banana Shampoo & Conditioner czyli duet idealny

Nie będę Was zwodzić i napiszę to od razu... Kocham ten bananowy duet od The Body Shop. Tak, tak, kocham. Moje włosy, a szczególnie skórę głowy ciężko zadowolić i niestety mam spory problem jeśli chodzi o kosmetyki do włosów, mowa tutaj głównie o szamponach. Większość podrażnia mój wrażliwy skalp, nawet te naturalne, a jak nie podrażniają to obciążają i przyspieszają przetłuszczanie i tak w kółko. Z odżywkami mam troszkę mniejszy problem, ale też ciężko znaleźć mi taką, która w 100% spełnia moje oczekiwania. Tutaj natomiast sytuacja ma się zupełnie inaczej. Świetnie służy mi zarówno szampon jak i odżywka.


Oba kosmetyki przeznaczone są do każdego rodzaju włosów. Moje są cienkie, wiecznie oklapnięte, farbowane, szybko przetłuszczające się przy skórze, muszę je myć codziennie, i normalne na końcach bez rozdwojonych końcówek, natomiast skalp jest wrażliwy. Jak widzicie nie jest kolorowo :/ Ale dość już o moich włosach, których nie lubię ;), przejdźmy do samych kosmetyków...


Banana Shampoo ma idealną konsystencję, nie za rzadką ani nie za gęstą, nie ucieka przez palce, nie sprawia problemów podczas aplikacji i dobrze rozprowadza się na włosach. Niewielka ilość kosmetyku wystarcza do uzyskania obfitej piany co uważam za plus. Szampon bardzo dobrze oczyszcza zarówno skalp jak i włosy. Mi przeważnie wystarcza jedno mycie, chyba, że używam jakiś produktów do stylizacji wtedy powtarzam ten proces żeby mieć pewność, że wszystko zostało zmyte. Mimo zawartości SLS kosmetyk nie podrażnia mojego wrażliwego skalpu i chwała mu za to, podrażniona i swędząca skóry głowy to coś czego nie cierpię. W rezultacie moje włosy są delikatnie odbite od nasady, a nie oklapnięte jak to często u mnie bywa, miękkie, lekkie, puszyste, sypkie i błyszczące. Jak dla mnie całkiem fajnie. Szampon niestety nie przedłuża świeżości, ale też nie obciążą ani nie przyspiesza przetłuszczania. Minusem jest to, że trochę plącze włosy więc użycie odżywki jest tutaj raczej konieczne.


Banana Conditioner ma inną konsystencję niż szampon, jest ona bardziej gęsta, żelowa, a także trochę uciążliwa ponieważ nie chce dobrowolnie "wyjść" z opakowania, ale wystarczy delikatnie ścisnąć butelkę (która na szczęście wykonana jest z elastycznego plastiku) i już. Aplikacja nie przysparza problemów, odżywka dobrze rozprowadza się na włosach i nie spływa z nich. Ja używam jej oszczędnie, ilość wielkości orzecha włoskiego w zupełności wystarcza, i nakładam ją zawsze od ucha w dół aż po same końce. Tak stosowana sprawdza się świetnie. Już zaraz po nałożeniu można odczuć jej dobroczynne działanie, od razu rozplątuje i zmiękcza włosy, a po spłukaniu i wysuszeniu jest jeszcze lepiej. Włosy są wygładzone, błyszczące, miękkie i nawilżone, ale bez efektu obciążenia czy oblepienia. Niestety nie wiem co by było gdybym zastosowała ją także na skalp, ale obawiam się, że wtedy mogłaby obciążyć moje cienkie włosy mimo tego, że nie jest to mocno odżywczy produkt.


Pewnie ciekawe jesteście zapachu? Jest bananowy, intensywny, soczysty i bardzo przyjemny! Nie jest do końca naturalny, ale nie jest też sztuczny czy chemiczny. Coś dla fanek bananów ;) Niestety po myciu od razu wietrzeje i nie jest wyczuwalny na włosach. Dla mnie jest to akurat minus, ale niektórzy pewnie będą z tego faktu zadowoleni bo przecież nie każdy musi lubić ten zapach :)


Oba kosmetyki są niesamowicie wydajne. Ja stosuję je od miesiąca, a myję głowę codziennie, i szamponu zużyłam 1/4 opakowania, natomiast odżywki 1/5. Przy takiej wydajności cena - 25 zł za sztukę nie wydaje mi się wygórowana, a już w szczególności jeśli kupimy te kosmetyki 2 w cenie 1, a bardzo często w takiej promocji można je właśnie dostać. Co do działania to ja jestem naprawdę zadowolona z tego duetu, ale zaznaczam, że moje włosy, mimo iż są farbowane, nie są bardzo zniszczone, nie mam też przesuszonych ani rozdwojonych końcówek. Niestety nie mam pojęcia jak te kosmetyki, a szczególnie odżywka, spisałaby się na włosach suchych. Jeśli macie dostęp do The Body Shop warto spytać w salonie o próbkę albo po prostu zaryzykować. Ja kupiłam ten duet w ciemno (podczas promocji) i był to strzał w dziesiątkę czyli jak widzicie ryzyko czasem się opłaca ;)


Zainteresował Was ten duet? A może już go znacie? Co o nim sądzicie? Macie swoich ulubieńców jeśli chodzi o szampony i odżywki? Może mi coś polecicie? Czekam na Wasze komentarze :)

27.2.15

Nowości - luty 2015

W lutym nie szalałam za bardzo z zakupami kosmetycznymi, a raczej starałam się nie szaleć choć wyszło trochę inaczej (jak zawsze), ale na swoje usprawiedliwienie muszę napisać, że większość z tych kosmetyków miałam już od dawna na swojej liście zakupowej więc tak czy siak bym je w końcu kupiła, a że zbliżał się mój wyjazd do Norwegii, a tutaj nie mam dostępu do tych produktów, postanowiłam więc nabyć je właśnie w lutym. Wszystkie zakupy poczyniłam na początku miesiąca i część nowości jest już w użyciu, co zresztą widać :) Ok, koniec tej "bablaniny", zapraszam na krótką prezentacje :)


Zacznijmy od zakupów z neoperfumerii Galilu.pl. Niestety nie mam dostępu do sklepu stacjonarnego dlatego też wszystko kupiłam poprzez sklep online. W sumie złożyłam dwa zamówienia. Pierwsze zawierało wodę perfumowaną Diptyque - L'Ombre Dans L'Eau o zapachu róży i liści czarnej porzeczki, prasowany puder Becca - Blotting Powder Perfector oraz dwa produkty Aesop: balsam Rejuvenate Aromatique Body Balm (ahh, jak on pięknie pachnie!) i żel pod prysznic A Rose By Any Other Name Body cleanser. Po tym zakupie czułam mały niedosyt, po głowie chodziło mi jeszcze kilka kosmetyków, a więc postanowiłam pójść na całość i je kupiłam. I tak w drugiej paczce przyjechały do mnie kolejne kosmetyki Aesop: słynna pietruszkowa maseczka Parsley Seed Cleansing Masque oraz zestaw The Leaf Supreme zawierający balsam - Geranium Leaf Body Balm, żel pod prysznic - Geranium Leaf Body Cleanser oraz peeling - Geranium Leaf Body Scrub. Jak widać na zdjęciu kosmetyki są już w użyciu, póki co największe wrażenie wywarł na mnie peeling. Perfumy to wiadomo, miałam już wcześniej próbkę, spodobały mi się i dlatego kupiłam cały flakon. Co do pozostałych kosmetyków to jeszcze wyrabiam sobie o nich zdanie, ale ogólnie jest pozytywnie.


Pozostałe zakupy to nabytki z internetowej apteki Gemini. Nie wiem czy pamiętacie, ale jakiś czas temu na blogu zachwycałam się duetem marki Seboradin z serii Niger, postanowiłam do niego wrócić i jako pierwszy powędrował do wirtualnego koszyka, a jeśli już mowa o włosach to skusiłam się też na maseczkę Intensywnie Regenerującą przeznaczoną do włosów przetłuszczających się marki Biovax oraz szampon Batiste, który jest moim must have. Zawsze kupuję wersję Dark&Deep Brown, ale tym razem wybrałam tą o nazwie Blush. Serum do rzęs Long 4 Lashes - Oceanic kupiłam z ciekawości i muszę przyznać, że chyba działa :) Stosuję je krótko jednak widzę już pierwsze efekty, ale ciii żeby nie zapeszać. No i ostatni nabytek czyli (lekki) krem Hydraphase Intense Legere - La Roche Posay, który miałam ochotę przetestować już od dawna, ale jakoś wcześniej nie było nam po drodze. Na szczęście jest już u mnie i nie mogę doczekać się pierwszych testów, które, hmm, niestety muszą trochę poczekać ponieważ w użyciu mam coś innego. Ale co się odwlecze to nie uciecze, prawda? :)


To już wszystkie nowości. Wpadło Wam coś w oko, a może znacie te kosmetyki? Co Wy kupiłyście w lutym? Koniecznie się pochwalcie :)

24.2.15

Kosmetyczni Ulubieńcy Roku 2014/Kolorówka

Dziś, tak jak obiecałam w poprzednim poście, przychodzę z drugą częścią ulubieńców roku 2014. Tym razem kolorówka. Nie wiem czy jest tego dużo czy nie, jak sądzicie? Starałam się wybrać tylko takie kosmetyki, które muszę mieć pod ręka, po które sięgam cały czas i bez których ciężko byłoby mi się obejść gdyby ich zabrakło.


TWARZ

Annabelle Minerals, Podkład Mineralny, Wersja Matująca - nie jest to podkład całkowicie idealny, ale sięgam po niego bardzo często i chętnie, a jak tylko się skończy od razu kupuję kolejne opakowanie (teraz mam już chyba 4),a więc na miano ulubieńca zdecydowanie zasługuje. Najbardziej lubię go za krycie, wystarczy jedna cienka warstwa i cera wygląda idealnie, a także za szybką i łatwą aplikacje, naturalny wygląd na skórze oraz kolor (posiadam Golden Fair), który idealnie stapia się z kolorem mojej karnacji.

Estee Lauder, Double Wear Light - jeśli potrzebuje trwałego makijażu zawsze sięgam po ten podkład i jeszcze nigdy się nie zawiodłam. Jest bardzo lekki, ładnie stapia się ze skórą, nie tworzy maski, nie przesusza skóry, jest trwały i zapewnia mi mat na długie godziny, co bardzo sobie cenię ponieważ moja cera szybko się przetłuszcza. Używając innych podkładów niestety nie mam takiego komfortu jak po użyciu Double Wear Light. Mój nr.1.

Benefit, Rockateur - zaraz po zakupie ten róż nie był moim ulubieńcem, a teraz nie mogę się bez niego obejść, szczególnie w dni po ciężkiej nocy czy podczas długiej podróży, gdy czasem muszę zrobić małe poprawki żeby wyglądać jak człowiek ;). Jest to taki kosmetyk 3w1, czyli róż, bronzer i rozświetlacz. Nałożony na kości policzkowe natychmiast ukrywa zmęczenie, ożywia twarz, odmładza i rozświetla, a także ładnie modeluje. Poza tym jest przyjemny w aplikacji, nie tworzy plam i trzyma się przez wiele godzin.


The Balm, Bahama Mama - czyli kultowy rozświetlacz, który zachwycił i mnie, choć wiem, że ma też swoich przeciwników. Świetnie spisuje się jako kosmetyk do konturowania, a także w roli różu. Ma ładny, neutralny kolor, który na mojej jasnej karnacji wygląda naprawdę dobrze. Nie sprawia problemów podczas aplikacji, ładnie się rozciera, ale trzeba uważać ponieważ jest mocno napigmentowany. Jednak jak ja nie zrobiłam sobie nim krzywdy to i Wy też sobie nie zrobicie.

Chanel, Les Beiges - to mały cudotwórca, który w kilka sekund zmienia całą twarz. Zmiękcza rysy, tworzy niewidzialną woalkę, matuje, a jednocześnie dodaje cerze blasku i pięknie rozświetla, mimo iż nie zawiera drobinek. Do tego jest bardzo lekki, nie przesusza skóry, pięknie pachnie i świetnie sprawdza się do poprawek w ciągu dnia. Ja mam go zawsze w torebce i myślę, że jeszcze długo nic w tej kwestii się nie zmieni. Uwielbiam.

The Balm, Down Boy - mój zdecydowanie ulubiony róż, po który w 2014 roku sięgałam najczęściej i w sumie nadal najchętniej po niego sięgam. Uwielbiam go za kolor, który nie tylko pozwala uzyskać naturalny rumieniec, ale także pięknie ożywia i rozpromienia całą twarz. Nie mam też zarzutów co do aplikacji, róż dobrze sie nakłada i rozciera, a trwałość na twarzy i wydajność kosmetyku to dodatkowe zalety Down Boy. Jeśli lubicie naturalny makijaż to serdecznie polecam.

L'oreal, Lumi Magique, Korektor Rozświetlający - to kosmetyk, który działa jak za dotknięciem magicznej różdżki. Pięknie rozświetla spojrzenie, dodaje oczom blasku, a także, jeśli trzeba, ukrywa zmęczenie. Do tego jest lekki, nie podrażnia ani nie przesusza skóry pod oczami, nie wchodzi w zmarszczki/załamania i jest bardzo wydajny. No i można dorwać go na promocji w naprawdę niskiej cenie. Jak widzicie ma same zalety ;)


OCZY

Giorgio Armani, Eyes to Kill Excess - ten tusz na początku bardzo mnie rozczarował, ale po kilku tygodniach "dojrzał", pokazała co potrafi  i stał się moim ulubieńcem. Cóż za obrót sprawy, prawda? :) Przechodząc do tuszu to jest on bardzo trwały, nie osypuje się ani nie kruszy, nie podrażnia oczu,  a  także, co dla mnie najważniejsze, rewelacyjnie pogrubia rzęsy i dodaje im objętości . Efekt ten możemy stopniować, zaczynając od delikatnego po naprawdę mocny. Natomiast szczoteczka  świetnie rozczesuje, rozdziela i wydłuża. Póki co mój nr. 1.

The Balm, Put a Lid On It, Baza pod cienie - i kolejny kosmetyk The Balm, który jest moim ulubieńcem. Tym razem jest to baza pod cienie. Pewnie będziecie się śmiały, ale jest to mój pierwszy kosmetyk tego typu. W sumie nie mam porównania z innymi bazami, ale ta robi co ma robić i jak dla mnie jest super. Zdecydowanie przedłuża trwałość cieni, podbija ich kolor, jest łatwa w aplikacji i szalenie wydajna. Nic więcej od niej nie wymagam.

Chanel, Illusion D'ombre, 83 Illusoire - uwielbiam ten kosmetyk za wszystko, zaczynając od opakowania, idąc przez delikatną, piankową konsystencję, a kończąc na kolorze i efekcie jaki daje. Na powiece tworzy piękną taflę skrzącą się mnóstwem drobinek, ale nie jest to efekt disco, musicie mi uwierzyć. Ja lubię używać go szczególnie na wieczór, ale na co dzień również jest ok. Szczególnie, że Illusoire to ziemisty, poszarzały brąz, który jest neutralny, świetnie pasuje do wielu stylizacji i jest fajnym uzupełnieniem delikatnego, naturalnego makijażu. Na plus zaliczyć muszę również szybką i bezproblemową aplikację. Dla mnie mistrz ;)

MAC, Paint Pot, Groundwork - czyli mój ulubiony cień  do dziennego makijażu. Ma kremową konsystencję, która gładko rozprowadza się na powiekach, nie ważne czy nakładamy go palcem czy pędzlem, szybko zasycha i jest nie do ruszenia. Nawet bez bazy na moich tłustych powiekach trzyma się cały dzień. Kolor, który posiadam to średni odcień naturalnego brązowoszarego, moim zdaniem jest piękny i ładnie, acz delikatnie podkreśla spojrzenie.

MAC, Pro Longwear Waterproof Brow Set, Bold Brunette - odkąd kupiłam ten tusz do brwi nie wyobrażam sobie już bez niego mojego makijażu. Kolor, który posiadam jest dla mnie idealny, a sam kosmetyk jest łatwy w obsłudze i w kilkanaście sekund daje świetne efekty. Po jego zastosowaniu brwi są przyciemnione, wypełnione, ułożone, delikatnie usztywnione i mają zdrowy połysk. Poza tym tusz jest trwały i bez problemu trzyma się na brwiach aż do czasu demakijażu.


USTA

Chanel, Rouge Coco Shine, 61 Bonheur - lubię sięgać po tą pomadkę i gdyby nie słaba trwałość to byłaby idealna. Ma świetną konsystencję, równomiernie pokrywa usta kolorem, delikatnie je powiększa, dodaje im blasku, nawilża i wygładza. Zachwycona jestem też opakowaniem, jest trwałe, minimalistyczne i cieszy oko. Kolor który posiadam to ładny, dziewczęcy róż, idealny na co dzień i pasujący niemalże do wszystkiego.

Clinique, Colour Surge Butter Shine Lipstick, 457 Cherry Quartz - po tą pomadkę sięgam szczególnie zimą, ze względu na kolor, piękny, półprzezroczysty, wiśniowy, ale i w ciągu całego roku zdarza mi się jej czasem używać. Ma fajną, kremowo-żelową konsystencję, łączy w sobie zalety pomadki i połysk błyszczyka, powiększa usta, a także je pielęgnuje i odżywia. To moje drugie opakowanie i na pewno nie ostatnie.

Clarins, Instant Light Natural Lip Perfector, 05 Candy Shimmer - ten błyszczyk to moje małe odkrycie poprzedniego roku. Ma piękny zapach, jest łatwy w aplikacji, nie potrzebuję lusterka, rewelacyjnie powiększa usta, nadaje im delikatny kolor pełen blasku, a także działa jak najlepszy balsam. Koi usta gdy są spierzchnięte, świetnie odżywia, nawilża i wygładza. Jeśli jeszcze nie znacie tego cuda to szybko nadrabiajcie zaległości.

Korres, Mandarin Lip Butter, Rose SPF15 - długo zastanawiałam się czy umieścić tą pomadkę w poście z pielęgnacją czy kolorówką, ale postawiłam na to drugie ponieważ Mandarin Lip Butter często stanowi uzupełnienie mojego codziennego makijażu. Wystarczy chwila i dzięki niej usta nabierają ładnego, delikatnego, czerwonego odcienia, idealnego na co dzień, a przy okazji są nawilżone, wygładzone i chronione przed promieniowaniem UV.


PAZNOKCIE

Essie - już od kilku lat jestem wierna lakierom Essie i w zasadzie tylko lakiery tej marki kupuję. Odpowiada mi w nich przede wszystkim konsystencja, trwałość na paznokciach, duży wybór kolorów, design buteleczek, a także ciekawe nazwy ;) Moja kolekcja nie jest zbyt duża, stawiam raczej na klasyczne kolory, choć skuszę się też czasem na małe wariacje, ale w 2014 roku zdecydowanie rządziła klasyka. Moi faworyci to: Licorice - czyli klasyczna czerń,  głęboka i pięknie lśniąca, Cashmere Bathrobe - idealna szarość zawierająca mnóstwo malutkich srebrnych drobinek, ale nie nachalnych tylko delikatnych, przełamujących ten zwyczainy kolor oraz Jump In My Jumpsuit, pochodzący z nowej, zimowej kolekcji, to piękny odcień czerwieni, soczysty, wyrazisty i seksowny ;)


I to już wszystko :) Znacie moich ulubieńców? A może wpadło Wam coś w oko? Dajcie koniecznie znać ;)

6.12.14

Ulubieńcy - listopad 2014

W listopadzie zachwyciło mnie mnóstwo kosmetyków, ale zrobiłam ostrą selekcje i wybrałam tylko te zdecydowanie najlepsze czyli same perełki. Zapraszam na krótką prezentacje :)


Chanel, Perfection Lumiere Velvet - ten podkład kupił mnie już po pierwszym użyciu. Oczywiście przed zakupem wzięłam próbkę żeby przetestować go na spokojnie w domu, ale następnego dnia biegłam do sklepu po pełnowymiarowe opakowanie. Podkład jest niesamowicie lekki, pięknie stapia się ze skórą co sprawia, że jest praktycznie niewidoczny i wygląda bardzo naturalnie. Mogłabym rzec, że jest jak druga skóra tylko zdecydowanie ładniejsza. Po aplikacji skóra ma wyrównany koloryt, jest wygładzona, matowa, a zarazem rozświetlona i promienna. Uwielbiam ten efekt. Niestety jest jeden minus, zauważyłam, że Perfection Lumiere Velvet nie matuje na długo, ale bibułki matujące czy też delikatne przypudrowanie załatwia sprawę. Ja od dnia zakupu używam go codziennie i jeszcze długo tak pozostanie.

Chanel, Illusions D’Ombre, 83 Illusoire - i kolejny HIT od Chanel. Cień ma cudowną, piankowo-musową konsystencję, a jego aplikacja to sama przyjemność i nie ważne czy robimy to palcami czy pędzelkiem, oba sposoby są dobre. Illusions D’Ombre dobrze rozprowadza się po powiece, nie tworzy plam ani nic z tych rzeczy. Niestety minusem jest trwałość, po kilku godzinach kosmetyk zbiera się w załamianiach, ale tutaj winą są raczej moje mega tłuste powieki. Na plus jest natomiast wydajność, używam go praktycznie codziennie od ponad miesiąca, a ubytku prawie, że nie widać. No i ten kolor, Illusoire to piękny, ziemisty, poszarzały brąz z mnóstwem malutkich, subtelnych drobinek, które pięknie rozświetlają spojrzenie. Używam go na co dzień i sprawdza się świetnie. Uwielbiam.

Benefit, Rockateur - róż ten gości u mnie od ponad roku, ale dopiero teraz tak naprawdę mnie zauroczył. Jest to w sumie taki kosmetyk 3 w 1, zastępuje róż, rozświetlacz i bronzer. Myślę, że idealnie sprawdzi się na każdej karnacji. Nie jest bardzo mocno napigmentowany i nie można zrobić sobie nim krzywdy. Dobrze się rozprowadza, ładnie rozciera, nie tworzy plam ani smug, a jego trwałość oceniam na 6 z plusem. Trzyma się nienaruszony od rana do wieczora. Po aplikacji twarz wygląda promiennie, jest rozświetlona, wymodelowana i po prostu piękniejsza. Odstraszać może cena, ale róż jest niesamowicie wydajny, kartonowe pudełeczko bardzo trwałe, no i dołączony pędzelek jest całkiem fajny. Lubię, i to bardzo! (Zdjęcie nie oddaje jego rzeczywistego koloru i uroku, polecam obmacać go w perfumerii Sephora ;))


L'oreal, Lumi Magique, Korektor Rozświetlający - jeszcze do niedawna kosmetyki tego typu mogły dla mnie nie istnieć, ale odkąd kupiłam Lumi Magique wszystko się zmieniło. Korektorem bym go nie nazwała ponieważ praktycznie w ogóle nie kryje, ale jako rozświetlacz spisuje się wybornie. Po aplikacji działa jak magiczna różdżka. Pięknie rozświetla okolice pod oczami, sprawiając, że spojrzenie wygląda świeżo, promiennie, a ewentualnie zmęczenie jest ukryte. Świetnie sprawdza się też nałożony pod łukiem brwiowym czy tuż nad łukiem Kupidyna. Konsystencja jest tutaj bardzo lekka, kosmetyk nie wchodzi w zmarszczki oraz nie wysusza skóry pod oczami. Ja używam go codziennie i jak się skończy od razu biegnę po kolejne opakowanie.

The Body Shop, Brazil Nut Shower Cream - w tym żelu zauroczył mnie głównie zapach. Otulający, delikatnie słodki, po prostu przepiękny. Nie wiem czy ta seria jest dostępna obecnie w TBS, nie widziałam jej ostatnio, ale jeśli na nią traficie to koniecznie powąchajcie to cudo choć muszę przyznać, że w butelce nie pachnie tak ładnie jak po nałożeniu na skórę. Konsystencja jest tutaj również przyjemna, gęsta, kremowa i jedwabista. Żel dobrze się pieni, jet bardzo wydajny i nie wysusza skóry. Czy potrzeba czegoś więcej? Jak dla mnie nie ;) Kąpiel z tym żelem to czysta rozkosz ;)

Dermalogica, Daily Microfoliant - długo zastanawiałam się nad zakupem tego cuda i dobrze, że w końcu go kupiłam bo to był strzał w dziesiątke. Ten enzymatyczny puder ryżowy towarzyszy mi codziennie podczas porannego oczyszczania twarzy. Bardzo delikatnie złuszcza warstwę rogową naskórka, sprawiając, że cera jest idealnie oczyszczona, miękka, gładka i znakomicie przygotowana na przyjęcie kremu nawilżającego, który to wchłania się w tempie ekspresowym. Nie muszę chyba wspominać, że na tak przygotowanej skórze podkład trzyma się znacznie lepiej? Daily Microfoliant przy regularnym stosowaniu wyrównuje koloryt skóry, a także rozjaśnia przebarwienia, za co chwała mu bo przebarwień u mnie sporo. Kosmetyk przeznaczony jest do każdego rodzaju skóry, no i jest niesamowicie wydajny. Polecam.


Znacie moich ulubieńców? A może któryś z kosmetyków macie ochotę wypróbować? Dajcie znać :)

4.11.14

Ulubieńcy - październik 2014

Dzisiaj nieco spóźniony post z ulubieńcami, no ale w końcu jest :) Zapraszam na krótką prezentacje :)


Pat&Rub, Hipoalergiczne Masło do ciała - ulubione masło + ulubiony zapach = ulubieniec. Tutaj nie mogło być inaczej. Już nie raz wspominałam na blogu, że uwielbiam, a wręcz kocham masła od Pat&Rub, wszystkie są genialne jeśli chodzi o działanie. Rewelacyjnie nawilżają, wygładzają, zmiękczają i uelastyczniają skórę, jednak jeśli chodzi o zapach to u mnie zdecydowanie wygrywa seria hipoalergiczna. Oczywiście zapach ten nie przypadnie do gustu każdemu, ale ja go kocham. Jest delikatny, świeży, długo utrzymuje się na skórze i teraz, gdy za oknem panuje już jesień, sprawia, że zapominam o tych szarych, nieprzyjemnych dniach i przenosze się do jakiejś ciepłej krainy. Wiem, wiem, marzycielka ze mnie ;)

The Body Shop, Szczotka do ciała - na początku października, po dłuższej przerwie, wróciłam do zabiegu zwanego szczotkowaniem ciała, pisałam o tym tutaj >klik<, od tamtego czasu szczotka TBS towarzyszy mi codziennie i można by rzec, że zaprzyjaźniłyśmy się na nowo. Używałam jej już w zeszłym roku i byłam z niej zadowolona, teraz też nie mam jej nic do zarzucenia. Przede wszystkim jest poręczna, dobrze leży w dłoni, a jej włosie nie odkształca się i mimo, że jest dość sztywne i twarde nie podrażnia skóry. Jednak i tak najbardziej zadowolona jestem z efektów jakie dzięki niej uzyskałam. Szczotka używana regularnie sprawiła, że moja skóra nabrała zdrowego kolorytu, niesamowicie się wygładziła, a także troszkę ujędrniła. Teraz zdecydowanie rzadziej używam peelingów, a moja skóra cały czas jest gładka i elastyczna.


Essie, Cashmere Bathrobe - w okresie jesiennym najczęściej sięgam po lakier Bordeaux, również ze stajni Essie, bądź po jakieś czerwienie jednak nie tym razem. Ten październik należał w głównej mierze do pięknej szarości, która zawiera w sobie mnóstwo srebrnych drobinek. Oczywiście, jak to zwykle bywa, są one bardziej widoczne w buteleczce niż na paznokciach, no ale są :) Dodają temu lakierowi uroku i nie są nachalne. Sam lakier ma idealną konsystencję, całkiem nieźle kryje już po pierwszej warstwie, ale ja nakładam zawsze dwie, nie bąbluje, nie smuży i na moich (okropnych) paznokciach utrzymuje się do 5 dni. Lubię, i to bardzo :)

The Balm, Bahama Mama - tego bronzera nie muszę chyba nikomu przedstawiać bo to kosmetyk kultowy. U mnie gości w sumie już od dawna, ale dopiero teraz tak naprawdę zaczęłam po niego sięgać regularnie. Ma idealny, neutralny odcień, który moim zdaniem będzie pasował każdemu, nawet bladolicym. Sama jestem blada więc wiem co piszę ;) Nie zawiera żadnych drobinek za co też duży plus, na twarzy wygląda bardzo naturalnie, nie zostawia plam i świetnie się rozciera. Ja używam go do modelowania, a czasem po prostu jako różu do policzków i w obu przypadkach sprawdza się świetnie. Podczas aplikacji wskazana jest ostrożność ponieważ bronzer jest mocno napigmentowany, ale dzięki temu jest też niesamowicie wydajny.

Kiehl's, Midnight Recovery Concentrate - co tu dużo pisać to serum to mały cudotwórca. Mimo oleistej konsystencji kosmetyk jest bardzo lekki, szybko się wchłania, no i daje natychmiastowe efekty. Już po pierwszej aplikacji wieczorem rano obudziłam się z pięknie rozświetloną, nawilżoną i wypoczętą skórą. A teraz, mimo iż nie używam serum regularnie tylko tak 2-3 razy w tygodniu, moja cera jest cały czas gładka, jędrna, zregenerowana i wygląda zdrowo. A to jeszcze nie wszystkie plusy. Na pochwałę zasługuje też przepiękny, ziołowy zapach z nutą lawendy, który uprzyjemnia stosowanie, a także skład, w którym 99,8% to składniki naturalne. Ja jestem na tak i obiema rękami podpisuje się pod wszystkimi pozytywnymi opiniami jakie znajdują się w internecie ;)


Bumble&Bumble, Tonic Lotion - moja mała obsesja na punkcie produktów Bumble&Bumble troszkę osłabła i nie kupuję ich już nałogowo, ale dzięki tej obsesji poznałam kilka fajnych kosmetyków do których zaliczyć mogę również ten lotion. Jest to taki produkt dwa w jednym: po pierwsze stanowi podłoże dla produktów do stylizacji, maksymalizuje ich efekt i ułatwia nakładanie, a po drugie działa jak odżywka bez spłukiwania: ułatwia rozczesywanie, nawilża, dodaje włosom zdrowego blasku, a także odżywia skórę głowy i cebulki włosów. Kosmetyk nie obciąża moich cienkich włosów, a na przetłuszczającą się skórę głowy działa wręcz leczniczo dzięki zawartości olejku z drzewa herbacianego. To już u mnie stały punkt w pielęgnacji włosów i coś czuję, że jeszcze długo tak pozostanie.

Zoeva, 106/Powder - w zeszłym miesiącu w ulubieńcach znalazły się 2 pędzle Zoeva, a w październiku do tej dwójki dołączył kolejny egzemplarz z numerkiem 106. Jest naprawdę świetny. Przeznaczony jest do nakładania pudru, różu i brązera o konsystencji proszku lub kamienia. Ja używam go tylko i wyłącznie do aplikacji pudru w kamieniu, głównie Les Beiges, ale myślę, że w pozostałych przypadkach sprawdzi się równie dobrze. Jest nie za mały, ani nie za duży, ma miękką główkę, która idealnie przylega do twarzy i ułatwia wykonanie perfekcyjnego makijażu. Poza tym pędzel jest naprawdę rewelacyjnie wykonany i dobrze leży w dłoni. Uwielbiam i polecam.


Znacie moich ulubieńców? Jakie kosmetyki Was zachwyciły w październiku? Dajcie koniecznie znać :)

2.10.14

Denko - wrzesień 2014

We wrześniu udało mi się zużyć kilka, a nawet kilkanaście kosmetyków i jestem z siebie dumna. Na półkach zrobiło się więcej przestrzeni i jest mi jakoś tak lżej na sumieniu. Teraz muszę tylko wytrwać w tym żeby zużywać wszystko po kolei i nic nie kupować ;) Ok, już nie przedłużam, zaczynamy ;)


Phenome/Green Tea, Double Mint Fix For Feet - pokładałam duże nadzieje w tym kremie, niestety okazał się bublem. Nawilżał i wygładzał, ale tylko na chwilę, poza tym nie przyniósł ukojenia zmęczonym stopom, a na to najbardziej liczyłam. Jedyny plus to całkiem ładny, delikatny, roślinny zapach. Tutaj pełna recenzja >klik<. Jak już się pewnie domyślacie więcej go nie kupię.

Phenome/Sustainable Science, Purifying Hair Mask - rewelacyjna maska oczyszczająca, którą zachwycałam się na blogu kilka razy, m.in. tutaj >klik< i tutaj >klik<. Uwalnia włosy oraz skalp z nadmiaru sebum oraz środków do stylizacji. Po jej użyciu moje szybko przetłuszczające się włosy dłużej zachowują świeżość, są odbite od nasady i pełne objętości. Minusem może być cena, ale maska jest bardzo wydajna. Polecam i sama kupię ponownie na 100%.

Phenome/Rejuvenating Rose, Relaxing Massage Oil - cudowny olejek o cudownym, odprężającym zapachu zbudowanym wokół różanej nuty. Stosowany na mokre ciało nie wchłania się całkowicie, ale zastosowany na wilgotne wchłania się natychmiast pozostawiając skórę elastyczną, miękką oraz odpowiednio nawilżoną. Pisaałam o nim m.in tutaj >klik< i pojawił się też w ulubieńcach >klik<. Kupię ponownie.


Dior, Diorshow Maximizer Lash Plumping Serum - genialna baza pod tusz, ale nie tylko. Jest to też odżywka, która przy regularnym stosowaniu zdecydowanie poprawia kondycje rzęs, wydłuża, zagęszcza i delikatnie je przyciemnia. Kosmetyk stosowany jako baza podkręca działanie każdego tuszu oraz przedłuża jego trwałość. Kupię ponownie i to już niedługo.

Ren, Neroli And Grapefruit Body Wash, Body Cream - duet idealny! No może poza zapachem, który jest bardzo delikatny i w sumie nijaki. Jednak działanie wynagradza wszystko. Żel świetnie się pieni, dobrze oczyszcza, nie podrażniając przy tym ani nie wysuszając skóry, natomiast balsam ma lekką konsystencję, która szybko się wchłania pozostawiając skórę niesamowicie gładką, miękką i odpowiednio nawilżoną. Nie wiem czy kupię ponownie ze względu na cenę, ale jeśli trafię na promocje to na pewno wrzucę do koszyka i żel, i balsam.


RITUALS..., Shikakai Secret, Nourishing Ultra-Shine Conditioner - to odżywka i maska do włosów w jednym. W obu przypadkach sprawdza się dobrze, ale muszę wspomnieć, że moje włosy nie są mocno zniszczone. Świetnie nawilża, wygładza, nabłyszcza i nie obciąża. Dodatkowym plusem jest przepiękny zapach, który długo utrzymuje się na włosach. Pisałam o niej w poście z ulubieńcami sierpnia >klik<. Prawdopodobnie kupię ponownie.

Pharmaceris/H-KERATINEUM, Skoncentrowany Szampon Wzmacniający - nie jest to mój ulubiony szampon ponieważ troszkę obciążą włosy, ale, mimo zawartości SLS, nie podrażnia mojej skóry głowy, co jest dla mnie bardzo ważne, no i spełnia obietnice producenta. Przy regularnym stosowaniu ogranicza wypadanie włosów, wzmacnia je i troszkę pogrubia. Na plus jest też duża wydajność i ładny zapach. Kolejna butelka jest już w użyciu.

Palette, Salon Colors 4-0 - moja ulubiona farba która pojawiała się w denku już kilkukrotnie. Rewelacyjnie kryje odrosty, nie podrażnia skalpu oraz nie wysusza włosów. Kolor jaki daje jest intensywny i troszkę ciemniejszy niż na opakowaniu, ale mi to nie przeszkadza. Nie wiem czy jeszcze ją kupię ponieważ za ok. miesiąc wybieram się do fryzjera i może zmienię kolor włosów ;)


GlamGlow, Supermud Clearing Treatment - obecnie zachwycam się czarną wersją GG, ale ta też jest świetna. Jest to maseczka na bazie glinki zawierająca m.in. kompleks sześciu kwasów. Zastosowana na 15 minut delikatnie złuszcza martwy naskórek pozostawiając skórę dogłębnie oczyszczoną, matową, delikatnie napiętą i rozjaśnioną. Co ważne nie podrażnia oraz nie przesusza. Pełna recenzja >klik<. Kupię ponownie

Shiseido/Pureness, Deep Cleansing Foam - rewelacyjna kremowa pasta do twarzy, która pod wpływem wody zmienia się w delikatną piankę. Skutecznie usuwa zanieczyszczenia i pozostałości po makijażu, pozostawiając skórę dogłębnie oczyszczoną, matową i gładką. Poza tym pięknie pachnie, jest niesamowicie wydajna i dobrze współpracuje ze szczoteczką Clarisonic. Nie polecam jej jednak cerom suchym ponieważ może wysuszać. Dla mnie to ideał i na pewno kupię ponownie.

Origins, Clear Head, Mint Shampoo - idealny szampon do codziennego stosowania o bardzo przyjemnym składzie bez zawartości, m.in. parabenów, olei mineralnych, parafiny i syntetycznych zapachów. Nie podrażnia mojego wrażliwego sklapu,a wręcz go koi. Jest bardzo delikatny, a przy tym dobrze oczyszcza skórę głowy oraz włosy pozostawiając je odbite od nasady, puszyste, lśniące i podatne na układanie. Kupię ponownie.

Dermedic/Hydrain 3 Hialuro, Serum Nawadniające - o tym serum pisałam kilka dni temu >klik<. Jest lekkie, dobrze się wchłania, ale nie całkowicie, pozostawiając skórę miękką, elastyczną i optymalnie nawilżoną na długie godziny. Świetnie sprawdza się pod makijaż nie wpływając na jego trwałość. U osób z cerą mieszaną i tłustą sprawdzi się jako lekki krem. Nie wiem czy kupię ponownie ponieważ mam ochotę przestestować inne sera :)


Znacie któryś z kosmetyków? Jak tam Wasze zużycia? Do przodu? :)

29.9.14

Ulubieńcy - wrzesień 2014

Wrzesień dobiega końca, a więc tradycyjnie, jak co miesiąc, zapraszam na przegląd moich kosmetycznych ulubieńców :)


Pat&Rub, Home SPA, Bogaty Balsam do Stóp, 100 ml - kocham Balsamy do Dłoni Pat&Rub i kupuję je regularnie, natomiast ten do stóp gości u mnie po raz pierwszy i żałuję, że tak późno się poznaliśmy. Jest genialny! Już dawno nie miałam tak nawilżonej, miękkiej i jedwabiście gładkiej skóry u stóp. Efekt ten wyczuwalny jest już po pierwszej aplikacji i jest trwały. Balsam ma jeszcze jeden plus, a jest nim zapach, piękny, ziołowy z leśną nutą. Uwielbiam.

Dior, Addict It Lash Mascara, 9 ml - moje rzęsy są ostatnio w kiepskim stanie, są m.in. przerzedzone i krótkie, w swojej kosmetyczce mam kilka tuszy, ale tylko ten "Diorek" potrafi zmienić je w firanki. Jest naprawdę świetny! Pięknie rozdziela, rewelacyjnie wydłuża, pogrubia i delikatnie podkręca. Na pochwałę zasługuje również trwałość, tusz trzyma się na rzęsach w stanie nienaruszonym od rana aż do demakijażu, nie blednie, nie kruszy się ani nie osypuje.



Origins, Gin Zing, Refreshing Eye Cream, 15 ml - jestem okropnym śpiochem i zawsze, nawet po przespaniu dziesięciu godzin, po przebudzeniu czuję się niewyspana i tak też wyglądam. I tutaj z pomocą przychodzi krem Origins, który jest małym cudotwórcą! Pięknie rozświetla skórę pod oczami, delikatnie maskuje sińce i usuwa obrzęki, w rezultacie spojrzenie nabiera blasku, a po zmęczeniu nie ma śladu. Muszę tez dodać, że świetnie nawilża i to na długie godziny, co równie ważne nie podrażnia i idealnie sprawdza się pod makijaż. Czyżby ideał?

GlamGlow, Youthmud, Tinglexfoliate Treatment, 50 g - na blogu zachwycałam się już, i to nawet kilka razy, biała maską GlamGlow (pełna recenzja >klik<) i oczywiście nadal uważam, że jest świetna, ale czarna wersja zdecydowanie ją przebiła i to nie tylko działaniem, ale zapachem też. Jest to w sumie takie 2 w 1 czyli maseczka z peelingiem. Genialnie oczyszcza i delikatnie złuszcza martwy naskórek, pozostawiając skórę dogłębnie oczyszczoną, matową, niesamowicie wygładzoną, miękką i rozjaśnioną. U mnie ten efekt utrzymuje się do trzech dni. Rewelacja!

Estee Lauder, Double Wera Light, 30 ml - moja cera w ostatnim czasie strasznie wariuje, nie dość, że pojawiają się na niej co rusz nowi nieprzyjaciele, to jeszcze okropnie zaczęła przetłuszczać się w strefie T. Na szczęście istnieje DW, który zapewnia mi mat i to na dobrych kilka godzin, dzięki niemu nie muszę co kilka minut spoglądać w lusterko w celu skontrolowania makijażu czy przypudrowania nosa. Poza tym podkład jest lekki, bardzo trwały i wygląda naturalnie. Niestety może troszkę przesuszać dlatego nie polecam go osobom z suchą cerą.


Zoeva, 102/Silk Finish i 128/Cream Cheek - pędzle Zoeva są ze mną od lipca, skusiłam się wtedy na cały zestaw w którego skład wchodzi 6 sztuk i tak naprawdę wszystkie są fajne, ale we wrześniu to właśnie po tą dwójkę sięgałam najczęściej. Oba pędzle są naprawdę porządnie wykonane, mają miękkie i miłe włosie, które nie odkształca się ani wypada, a makijaż z ich pomocą to czysta przyjemność. Pędzla z numerkiem 102 używam do nakładnia podkładu, a czasem także pudru, w obu przypadkach sprawdza się rewelacyjnie, natomiast 128 służy mi do aplikacji róży w kremie. Jest mały, nabiera odpowiednią ilość kosmetyku i wszystko pięknie rozciera dzięki czemu rumieniec wygląda bardzo naturalnie.

RITUALS..., Fortune Oil, 200 ml - jak prysznic po ciężkim dniu to tylko z tym olejkiem! Uwielbiam go głównie za zapach, a mowa tu o połączeniu słodkiej pomarańczy z drzewem cedrowym. Coś pięknego. Otula, relaksuje i odpręża. Właściwości olejku też są świetne, delikatnie, ale skutecznie oczyszcza skórę, pozostawiając ją czystą, gładką, elastyczną i nawilżoną. Niestety jest mało wydajny i używam go tylko okazyjnie, jak się skończy będzie płacz ;)



Znacie moich ulubieńców? Jakie kosmetyki Was zachwyciły w tym miesiącu? Koniecznie dajcie znać :)

25.9.14

Nowości - wrzesień 2014

Nie wiem jaka pogoda panuje u Was, ale u mnie, na północy Norwegii, jest ponuro, wietrznie i straaaasznie ziiiimno, brrr. W takie dni jak ten nie chce mi się po prostu nic, dlatego wolne chwile spędzam pod kocem z książką i kubkiem, dużym kubkiem, gorącej herbaty. No, ale żeby tego lenistwa nie było za wiele przygotowałam krótki post z nowościami :)
Jak same widzicie nie jest tego dużo, ale muszę zdradzić Wam, że nie ma tutaj wszystkiego. Skuszona promocjami na Feelunique.com złożyłam dwa zamówienia, ale zawartość paczek pokażę dopiero pod koniec października ponieważ wszystko czeka na mnie w Polsce. Tymczasem zapraszam na krótką prezentację tego co kupiłam w Norwegii :)


Moje włosy bardzo szybko się przetłuszczają dlatego też skusiłam się na szampon, który ma z tym problemem walczyć czyli Oil Detox marki Redken. Jest to moje pierwsze spotkanie z ta firmą, ale myślę, że nie ostatnie. Na razie nie zauważyłam żeby szampon jakoś specjalnie przedłużał świeżość włosów, ale być może za krótko go stosuję. Następne nowości to dwa produkty marki Sachajuan. Z tą marką również spotykam się po raz pierwszy. Na początek skusiłam się na szampon Scalp Shampoo oraz Dark Volume Powder, który jest kosmetykiem 2 w 1. Możemy go stosować jako spray dodający objętości lub też jako suchy szampon. Pierwszy testy za mną, ale to jeszcze za mało żeby cokolwiek powiedzieć ;)


W ostatnim czasie bardzo polubiłam się kosmetykami marki REN, zarówno z tymi do ciała jak i do twarzy. W poprzednim miesiącu kupiłam glinkową emulsję do mycia twarzy tejże marki, a teraz skusiłam się na krem ClearCalm 3 Replenishing Gel Cream, obecnie stosuję go sporadycznie ponieważ muszę zużyć inne kosmetyki, ale zapowiada się naprawdę dobrze. No i na koniec nowości z Kiehl's (ta marka gości u mnie również po raz pierwszy;)). Z dużej i ciekawej oferty wybrałam tonik Rare Earth Pore Refining Tonic oraz bestseller marki czyli Midnight Recovery Concentrate (ahh jak ten olejek pięknie pachnie!). Oba kosmetyki są od wczoraj w użyciu, pierwsze wrażenia są pozytywne, ale zobaczymy co przyniesie dłuższa znajomość. Na pewno dam Wam znać ;)


Wpadło Wam coś w oko? Co Wy kupiłyśćie we wrześniu? Pochwalcie się koniecznie :)
 
Szablon zrobiony przez CreativeLight.pl