Wstyd! Wstyd, że tak rzadko się tutaj pokazuję i cokolwiek publikuję. Nie mam zbyt wiele na swoje usprawiedliwienie poza ciemnością za oknem, która skutecznie uniemożliwia zrobienie zdjęć, a także jedyne do czego zachęca to spędzanie wolnych chwil z ulubionym serialem, kubkiem gorącego kakao, no i pod ciepłym kocem, wiadomo. Miałam w planach zaprezentowanie w pierwszej kolejności ulubieńców roku, to na pewno jeszcze nadrobię, a tymczasem zapraszam Was na post z ulubieńcami stycznia.
Naturativ, Dark Hair - naturalny szampon przeznaczony do włosów ciemnych, zarówno tych naturalnych jak i farbowanych. Opracowany na łagodnych środkach myjących, bardzo delikatny i genialny! U mnie gości po raz drugi i dopiero przy drugiej butli tak naprawdę się z nim polubiłam. Delikatnie, ale skutecznie oczyszcza, świetnie się pieni i pozostawia włosy takie jak lubię. Lekkie, sypkie, błyszczące, odżywione, a przy tym nie obciążone. Co równie ważne, nie podrażnia wrażliwej skóry głowy, świetnie sprawdza się przy włosach przetłuszczających się, przedłuża ich świeżość, i mam wrażenie, że rzeczywiście pogłębia kolor.
Annabelle Minerals, Mineralne Cienie do powiek - podkład matujący od Annabelle Minerals to mój osobisty HIT, a teraz śmiało mogę tak też powiedzieć o cieniach do powiek tej marki. Mineralne, hipoalergiczne, nie podrażniają nawet najdelikatniejszych powiek, a także świetnie napigmentowane. Skomponowane głównie z białej glinki, jedwabiu oraz miki. Te trzy składniki gwarantują trwałość, satynowe wykończenie i intrygującą głębię, która zdecydowanie przyciąga spojrzenia. W ofercie Annabelle znajdziemy, aż 17 odcieni pozwalających stworzyć makijaż na każdą okazję i niech nie zniechęca Was sypka formuła. Cienie o dziwo idealnie chwytają się pędzla, nie osypują się, a ich aplikacja jest dziecinnie prosta i bardzo przyjemna, natomiast efekt końcowy powalający. U mnie obecnie w użyciu są dwa kolory, Platinum oraz Ice Cream, ale mam ochotę na więcej.
Nars, Radiant Creamy Concealer, Vanilla - zawsze walczyłam z mniejszymi czy większymi zasinieniami pod oczami, jednak teraz, podczas ciąży, zrobiły się naprawdę ciemne i widoczne. Poszukiwałam czegoś co je zakryje, a jednocześnie ładnie rozświetli skórę pod oczami, nie przesuszając jej przy tym. I tak trafiłam na korektor Nars, który okazał się kapitalny! Kremowy, mocno kryjący, a jednocześnie nie obciążający. Pięknie stapia się ze skórą, nie wchodzi w załamania, a po aplikacji daje natychmiastowy efekt. Odświeża, odmładza i rozpromienia spojrzenie doskonale maskując zmęczenie. Polecam!
Organique, Micellar Lotion - że demakijaż to podstawa chyba nikomu nie muszę powtarzać. Ja sama, nawet gdyby się waliło czy paliło, nie wyobrażam sobie aby położyć się spać w makijażu. Płyny micelarne schodzą u mnie litrami, a ten z aloesowej serii od marki Organique jest godny polecenia. Szybko i skutecznie pozwala pozbyć się warstwy makijażu, a wszystko to bez pieczenia, bez szczypania, oblepienia czy zaczerwienień. Skóra już po kilku przetarciach nasączonym płatkiem kosmetycznym pozostaje czysta, odświeżona, a także nawilżona i gładka. Micel równie dobrze radzi sobie z demakijażem oczu, nie podrażnia ich ani nie powoduje mgły, a jego piękny zapach dodatkowo umila cały proces. Wydajność też na plus!
Phenome, 60-second Foot Relief Gel - czyli chłodząco-odświeżąjący krem do stóp. Wiem wiem, bardziej on na okres letni aniżeli zimowy, jednak co zrobić, kobietom w ciąży stopy potrafią puchnąć i w największe mrozy! A on tę opuchliznę ściąga raz dwa! Co więcej, działa też nawilżająco oraz antybakteryjnie, szybko się wchłania, ma super naturalny i bezpieczny skład oraz piękny, idealnie wyważony, miętowy zapach. Jeżeli często towarzyszy Wam uczucie ciężkich stóp, walczycie z opuchnięciami koniecznie się w niego zaopatrzcie! Serio jest genialny.
H&M Beauty, Revelation Shower Oil - uwielbiam olejki. Do twarzy, do ciała i te pod prysznic. W okresie zimowym są po prostu niezastąpione. W styczniu ujął mnie ten pod prysznic z H&M Beauty. Bardzo gęsty, delikatnie pieniący się, o nieco męskim, uzależniającym zapachu. Otula skórę jednocześnie dokładnie ją oczyszczając i pozostawiając miękką oraz super pachnącą. Skłamałabym gdybym napisała, że użycie balsamu jest po nim zbędne bo nie jest, choć przy mało wymagającej skórze myślę, że jakiekolwiek dodatkowe nawilżanie można sobie odpuścić.
Resibo, Balsam do ciała - śmiało mogę napisać, że marka Resibo to moje odkrycie zeszłego roku. Młoda, polska, prężnie rozwijająca się, z małym asortymentem, ale idealnie przemyślanym. Najpierw zauroczyłam się olejkiem do demakijażu, serum totalnie podpiło moje serce, krem pod oczy rozbudził apetyt, a balsam, o którym teraz mowa, pokazał, że warto sięgnąć po więcej! Lekki, a jednocześnie treściwy, szybko wchłaniający się i skutecznie nawilżający. Niweluje szorstkość, wygładza, napina i chroni, a jego magiczny, nieco kokosowy zapach zmieniający się pod wpływem ciepła otula i rozgrzewa. Ja w styczniu sięgałam po niego niemalże każdego wieczoru, idealnie dbał o moją ciążową, rozrastającą się i kapryśną skórę. Tak więc bardzo polecam!
Dajcie znać co miałyście już okazję stosować, a co chętnie wypróbujecie? :)