Blogger powitał mnie problemami z pisaniem notki. Pole do pisania wciąż się ładuje, więc skorzystałam z porad na forum Pomocy i zmieniłam edytor na starszy. Niby pisać się da, ale wciąż mam wrażenie, że nie wszystko jest w porządku. Zobaczymy.
Obiecałam wam zdjęcia mojego mieszkania jak wyjdzie słońce. Pokazało się na dłużej, więc skorzystałam i dziś pokażę wam kilka fotek naszego salonu. Tytuł notki jest nieprzypadkowy, bo nasz salon to taki "living space" będący sercem domu, który jest miejscem mojej pracy, jadalnią, miejscem przyjmowania gości i również miejscem relaksu. Na szczęście moja "pracownia", w której jest zawsze masa tkanin i nici znajduje się w innym miejscu, bo to byłaby już przesada ;)
Doszłam dziś do wniosku, że nie lubię nazywać naszych czterech kątów mieszkaniem. Bo to jest nasz dom. Miejsce, gdzie czuję się bezpiecznie, gdzie lubimy przebywać, w które dekorując wkładam serce i kawałek duszy, więc mimo, że metrażem odbiega od rozmiaru domu jako takiego, ja domem nazywać je będę. O! :)
Mieszkamy tu już trzeci rok jednak jako, że jak to mówi babcia jesteśmy na "dorobku", sporo nam jeszcze brakuje, żeby powiedzieć, że mamy wszystko :) Brakuje wymarzonej kuchni, dużej szafy na przedpokoju i kilku mniejszych, ale równie potrzebnych sprzętów. Telewizor marzy się głównie mężowi, a póki co mamy naszego fajnego starocia :) I choć budżet jest mały, a wręcz mikroskopijny ;), to staram się zrobić co w mojej mocy, żeby przyjemnie nam się mieszkało.
Uwielbiam biel i wierzę w kolorowe dodatki. Dlatego obecnie w salonie rządzi niebieski i turkus, ale też gdzieniegdzie widać zieleń. To co, nie przedłużam i pokazuję :)