- Wiesz... – powiedziała,
próbując złapać tchu i rozglądając się za rozrzuconą po całym pokoju bielizną –
to był nasz ostatni raz.
- Ale... - nagle głos
uwiózł mu w gardle.
- Skarbie, chyba nie
będziesz dramatyzował, przecież jesteśmy dorosłymi ludźmi – odparła ze
zniecierpliwieniem w głosie, bo zaczęło ją irytować to, że nie może odnaleźć
drugiej pończoszki.
Poznali się miesiąc
wcześniej, Anka właśnie oddawała się marzeniom o kubku ciepłego kakao w
ramionach ulubionego fotela i pieszczotach delikatnych dłoni szlafroka z
miękkiej satyny w kolorze Ferrari. A wątła nić świadomości, którą pozostawiła
do kontaktu ze światem zewnętrznym, skupiała się na trzymaniu rurki w pędzącym
tramwaju.
I wtedy to się stało.
Przez Martę, której na dodatek nie znała i zapewne nie chciałaby poznać. Nie,
nie dlatego, że Marta była piękna. Nie dlatego też, że była blondynką. Po
prostu Marta ubierała się w Versace, którego Anka szczerze nienawidziła. Dla
niej liczyła się tylko Prada.
I ewentualnie Dolce & Gabbana.
I otóż owa Marta, nie
dość, że bezczelnie, to na dodatek nagle, wtargnęła na przejście dla pieszych
zmuszając motorniczego do ostrego hamowania, a ją do zatrzymania się w
objęciach mężczyzny o uśmiechu Clarka Gable. Co prawda wkrótce okazało
się, że jest tylko prowincjonalnym Mietkiem, ale wciąż zabójczo przystojnym.
Nic więc dziwnego, że tak niespodziewanie zrodzone pożądanie szybko zaczęło
ścigać się w swej gwałtowności z erupcją wulkanu Krakatau.
Nawet kilka razy dziennie.
- Ale przecież my się
kochamy... ja Cię kocham – Mietek nie miał zamiaru tak łatwo poddać się.
- Kochamy? - spytała po
dłuższej chwili. To codzienne rżnięcie nazywasz miłością? Ja tylko miałam na
Ciebie ochotę... właściwie to nawet nie na Ciebie, a na Twojego ptaszka –
mówiąc to nałożyła odnalezioną pończoszkę i rozglądała się za kolejnymi
elementami bielizny.
- Wreszcie go mam –
podniosła triumfalnie do góry stanik i wtedy spojrzała na Mietka.
- Nie no, taki duży
chłopczyk i taki głupiutki. Jak Kubuś Puchatek. I pojednawczo dodała – wiesz,
już mnie nie kręcisz, ale na pożegnanie zrobię Ci loda. Chcesz?
- Chcę – odpowiedział bez
zastanowienia.
A gdy skończyła,
Mieczysław wyjął z leżących na kanapie spodni portfel, wyciągnął 100 zł, podszedł
do Anki i włożył jej banknot do stanika.
- Ale... to nie było za pieniądze – odparła nieco zmieszana.
- Wiem, ale to za ten
miesiąc seksu.
Inaczej nie mógł, bo to facet co dumę swoją ma.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:-)
Tylko ''ptaszek'' zachowal ''twarz''
OdpowiedzUsuńnot easy with google to understand your story ! but I can see that poor green crocodile
OdpowiedzUsuńending in a garbage can
No cóż, tak bywa jak dziewczyna nie chce krokodyla, tylko ma ochotę na seks.
OdpowiedzUsuńInteresting shot for the end of the summer and the plastic crocodile in the garbage !!!
OdpowiedzUsuńHave a nice day !!!
Coraz mniej słychać słowa kochamy się, coraz częściej... uprawiamy seks
OdpowiedzUsuńi tu krokodyl nie pomoże...
Taa, sama słodycz ;)
OdpowiedzUsuńno i Mietek odegrał się ta stówą! Cos nisko wycenił Anke i nawet aura Prady ni Dolce z Gabbaną nie pomogła, hi, hi. a z ktokodylkiem to tak nieładnie postapiono...
OdpowiedzUsuń