Władimir Łotochin
Powieściami słynnego rosyjskiego pisarza-fantasty Aleksandra Romanowicza Bielajewa w swoim czasie zaczytywali się nie tylko miłośnicy science-fiction. A film „Człowiek amfibia” nakręcony według jego powieści, stał się jednym z najbardziej popularnych radzieckich filmów fantastycznych. Ale mało kto wie, że powieść „Człowiek-amfibia” Bielajew napisał nie tylko ze swej fantazji. Artykuł na ten temat ukazał się w rosyjskim czasopiśmie „Tajny XX wieka” nr 8/2011, ss. 8 – 9.
Los profesora Salvatore’a
Jak się okazało, nazwisko głównego bohatera tej książki nie zostało wymyślone przez autora. Ze słów Swietłany – młodszej córki Bielajewa – w połowie lat 20. XX wieku, jej ojciec wyczytał w zagranicznej gazecie o procesie sądowym, który miał miejsce w Buenos Aires, Argentyna. Mowa tam była o profesorze Salvatore, który dokonywał na dzieciach – za zezwoleniem ich rodziców – jakieś tajemnicze operacje. Czy stworzył on wreszcie człowieka-rybę - Ichtiandra – tego do końca nie wiadomo, wiadomo jedynie, że miał on złote ręce i że uratował przed niechybną śmiercią setki dzieci i dorosłych – co było podkreślone w czasie trwania dochodzenia na temat jego działalności. Należy podkreślić, że nieudanej operacji czy operacji z zejściem śmiertelnym pacjenta nie było w karierze prof. Salvatore’a ani jednej (!!!), tym niemniej sąd nie zwrócił w czasie swego przewodu uwagi na ten niezwykły fakt. Z prawnego punktu widzenia niczego nie dało mu się zarzucić i za co skazać, więc obwiniono go o… obrazę Pana Boga! W rezultacie takiego „polowania na czarownice” profesora Salvatore’a skazano na 10 lat odsiadki…
Przeczytawszy artykuł, Aleksander Romanowicz bardzo przeżywał proces i jego wynik, a potem zdecydował się napisać książkę o starym profesorze i młodzieńcu, któremu przeszczepił on skrzela rekina. Tak więc powstała powieść o Ichtianderze i profesorze Salvatore.
„Udało się wbrew woli Boga”
No i okazuje się, że w Rosji mieliśmy swego własnego, prawdziwego „profesora Salvatore’a”. Wiosną 1903 roku, do Gatczinu przybył wojskowy lekarz, kpt. Artiemij Myszkin. Był to nie tylko doskonały chirurg, ale i człowiek doskonale znający chemię. Tak więc poza swoimi obowiązkami lekarza wojskowego zajmował się on także pracą naukową. Ponadto na jego żądanie wszyscy mieli mu udzielać wszelkiej pomocy, jakiej zażądał. Jak się okazało później, Myszkin przeprowadzał jeszcze bardziej nieprawdopodobne doświadczenia na zwierzętach, i udało się jemu wszczepić psom część skrzeli rekina. Rezultaty tego doświadczenia były bardziej, niż sensacyjne – psy mogły teraz oddychać pod wodą. Cud jednak nie trwał długo, bowiem zwierzęta doświadczalne padły wskutek odrzucenia przeszczepu przez ich organizmy.
A Myszkina wezwano do Petersburga, gdzie szef Wydziału Specjalnego Uzbrojenia poruczył mu specjalne i tajne zadanie. Rosyjska Flota potrzebowała specjalistów, którzy potrafiliby podkładać miny pod wodą i zakładać je do burt nieprzyjacielskich statków i okrętów oraz wypełniać inne specjalistyczne misje podwodne – to znaczy po prostu przebywać długo pod wodą bez żadnych dodatkowych przyrządów do oddychania… A jemu, kapitanowi, polecono dokonania odpowiednich eksperymentów… na ludziach. I szybko znalazł się pierwszy ochotnik. Do ryzykownego eksperymentu zgłosił się młody żołnierz Ignatij Woropajew, co prawda wcale nie z poczucia patriotyzmu, a z tej przyczyny, iż był chorym na ciężką chorobę płuc i po prostu nie miał wyjścia. Nie miał nic do stracenia i wszystko do zyskania. Na szczęście operacja się udała, i pierwszy w Rosji człowiek-amfibia dobrze się czuł zarówno na ziemi jak i w wodzie. Niestety, jak w przypadku psów radość nie trwała długo i przeszczep został odrzucony. Eksperyment zakończył się śmiercią Woropajewa. Eksperymenty stanęły pod groźbą zerwania i sam minister obrony zwrócił się do cara Mikołaja II z prośbą o nie przerywanie prac. Odpowiedź władcy postawiła kropkę nad „i”: To się udało, ale wbrew woli Boga, a wszystko co jest Jemu przeciwne jest niebezpiecznym.
W archiwach III Rzeszy
U końca II Wojny Światowej uczeni pracujący dla hitlerowskiej Kriegsmarine i Wehrmachtu przeprowadzali eksperymenty medyczne, do których używano specjalnie wyselekcjonowanych więźniów obozów koncentracyjnych. W przypadku nieudanego eksperymentu groziła im niechybna śmierć. Zresztą groziła ona im także przypadku osiągnięcia pozytywnych rezultatów – wszak były one Ganz Geheim – ściśle tajne – a że najlepiej milczą umarli, więc…
Trzeba powiedzieć, że Niemcy działali bardzo produktywnie. Od eksperymentów do zastosowania ich rezultatów – z pomocą armii i floty – szybko przechodzili do konkretów i dzięki specjalnym preparatom niemieccy nurkowie mogli przeżywać bez dostępu powietrza przez 15 – 20 minut. I gdyby wojna nie doszła do swego logicznego zakończenia, to nie wiadomo, dokąd doszliby niemieccy uczeni w swych dokonaniach.
Eksperymenty trwają
Już w naszych czasach zostać kolejnym Ichtiandrem zgodził się zostać amerykański akwanauta Francis Faleichik. W Centrum Medycznym Duke University wszczepiono mu sztuczne skrzela. Detale tego eksperymentu znane są tylko wąskiemu kręgowi specjalistów wojskowych. Po przebyciu pod wodą około 4 godzin, oświadczył on: …przez ten czas nie czułem żadnego dyskomfortu. Dalsza część jego oświadczenia została utajniona i zamknięta pod siedmioma pieczęciami. Mówi się tylko, że eksperymenty wcale nie skończyły się na tych czterech godzinach. Faleichik mieszkał ponoć przez dowolnie długi okres czasu w wodach oceanu na głębokości trzech kilometrów.
Wielu współczesnych uczonych uważa, że wszczepienie albo podłączenie człowieka do skrzeli – to sprawa dalekiej przyszłości, póki nauka i medycyna nie zacznie traktować poważnie takie problemy. Jednakże nie oglądając się na takie opinie, Josef i Celine Bonawentura – para uczonych z Naukowo-Badawczego Instytutu Północnej Kalifornii nie koloryzowali naukowych dokonań. W wyniku długich badań, doświadczeń i obserwacji ryb oni postawili na swoim i skonstruowali sztuczne skrzela działające na zasadzie działania skrzeli rybich. Laboratoryjne próby przeszły dobrze, i można by było te skrzela wdrożyć do produkcji przemysłowej, ale…
Oto ich komentarz: …my używaliśmy do tych skrzeli syntetycznego analogu hemoglobiny. Dalej proponowaliśmy zrobić co następuje: w jednej sekcji urządzenia pozyskiwać tlen wprost z wody, a w drugiej odbierać go z „hemoglobiny” przy pomocy prądu elektrycznego. Jednakże wszystkie prawa do naszych wynalazków i dalszych prac wykupiła od nas pewna japońska firma, zajmująca się produkcją syntetycznej krwi. Skrzela jako takie ich zupełnie nie interesowały…
* * *
Rzecz wymaga pewnego komentarza, bowiem wszystkie liczące się kraje mające dostęp do morza pracują nad stworzeniem człowieka-ryby. Na ten temat od pewnego czasu zrobiło się cicho, a to świadczy o tym, że się nad tym intensywnie pracuje. Przeszczepy czy farmakologiczne przedłużanie okresu przebywania człowieka pod wodą okazały się ślepym zaułkiem, ale pewne – nowe i bardzo szerokie – perspektywy otwiera inżynieria genetyczna. Być może właśnie dzięki niej uda się stworzyć człowieka dwudysznego, który będzie mógł żyć nad i pod wodą – coś jak Dagwood z amerykańskiego serialu fantastyczno przygodowego „SeaQuest DSV 4600” (1993-1996) z Royem Schneiderem w roli głównej. Akcja tego serialu toczy się w niedalekiej przyszłości, ludzie opanowali morza i oceany ziemi. Kolonie miasta i większość życia toczy się pod wodą. Porządku pilnuje załoga SeaQuestu najnowocześniejszego, gigantycznego okrętu podwodnego. Bohaterowie to żołnierze w raz z naukowcami opływającym kulę ziemską i starający się pilnować ładu i porządku. Toczą walkę z przestępczością w wodzie. Choć i zdarzają się również misje w przyszłości jak i na odległych planetach. Powstało ogółem 59 odcinków. Polecam, bo jest to jeden z najciekawszych seriali tego typu. Jednym z bohaterów serialu jest Dagwood – zmutowany genetycznie człowiek, który mógł oddychać tlenem rozpuszczonym w wodzie przy pomocy genetycznie zmutowanych płucoskrzeli… Nie muszę dodawać, że on i jego pobratymcy zostali wyhodowani w laboratoriach wojskowych USA jako idealni podwodni komandosi.
Gdyby udało się stworzyć człowieka z hybrydowym układem oddechowym, to byłby to ogromny krok do przodu w dziedzinie podboju Wszechoceanu – ludzie mogliby poruszać się swobodnie w wodzie bez ciężkich skafandrów i butli ze skomplikowanymi mieszankami tlenowo-helowymi czy tlenowo-wodorowymi. Niestety, obawiam się najgorszego, to znaczy tego, że tacy ludzie byliby przede wszystkim podwodnymi siłami zbrojnymi i zostaliby oni wykorzystani przede wszystkim przeciwko innym ludziom.
I tutaj nasuwa się kolejna ponura refleksja.
A może taka próba już kiedyś miała miejsce? Jakieś 50.000 – 12.000 lat temu na Atlantydzie? Być może Atlantydzi zapragnęli podbić Wszechocean właśnie w ten sposób i wyprodukowali istoty ludzkie zdolne żyć w obu tych środowiskach? Stąd potem – po zagładzie Imperium Atlantydzkiego – od najgłębszej Starożytności poszedł hyr o istnieniu ludzkich, ziemnowodnych stworzeń: Syren, Rusałek, Najad, Nereid, Trytonów i innych tego rodzaju istot będących produktami inżynierii genetycznej? Opisał je w „Odysei” Homer, opisywali i inni uczeni Starożytności, Średniowiecza, Odrodzenia… Czemu nie? – jeżeli mamy już się imać hipotez szalonych, to właśnie ta hipoteza tłumaczy dokładnie wszystkie zaobserwowane przez stulecia fenomeny…
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©