Morze Diabelskie
Walerij Nieczyporenko
Tak jak Trójkąt Bermudzki na
Atlantyku, tak i Pacyfik ma swe przeklęte przez ludzi morza miejsce. Jest nim
Morze Diabelskie.
Cmentarzysko statków
Pomiędzy Japonią, wyspą Guam i
archipelagiem Marianów oraz północną częścią wysp filipińskich znajduje się
ogromna przestrzeń wodna nazwana na mapach Morzem Filipińskim, które jednak
doświadczeni żeglarze i marynarze już od dawna ochrzcili Morzem Diabelskim a
także Cmentarzyskiem Statków.
Zaczęło się od marca 1521 roku,
kiedy to gładź tego morza jako pierwsi Europejczycy przecięli żeglarze z
wyprawy Ferdynanda Magellana, aż do dnia dzisiejszego na tym akwenie zaginęło
bez wieści setki statków. To jest ogromna przestrzeń wodna, nad którą rzadko
pokazują się morskie ptaki. Nie spotyka się tutaj pływających wysepek
sargassowych wodorostów, które ożywiają monotonny morski pejzaż na innych
akwenach Wszechoceanu.
Tylko w samym 1981 roku i w
osiem dni zaginęło tutaj bez śladu sześć współczesnych statków, w tym dwa japońskie
supernowoczesne super-kontenerowce. Ta sytuacja zmusiła władze japońskie do
powołania speckomisji do spraw zaginionych statków, a także zebrania informacji
o okolicznościach tych wydarzeń i stanie oceanu oraz wydzieliły one na tą
operację kwotę w wysokości 3 mln dolarów USA.
Zebrawszy w ciągu kilku lat
ogromną ilość informacji, komisja doszła do wniosków o przyczynach morskich
tragedii w tym zakątku kuli ziemskiej.
Tajfuny, wulkany, rafy…
Wyjaśniło się, że Morze
Diabelskie jest rekordzistą pod względem ilości przechodzących tutaj tajfunów,
których liczba jest zbliżona do 40 na rok. Do tego tameczne tajfuny, które
zwłaszcza często pojawiają się od lipca do października, mają pewną ciekawą
właściwość. I tak np. na wysokich szerokościach geograficznych wiejący wiatr
wywołuje powstanie regularnych fal, które przemieszczają się w jego kierunku. I
jakikolwiek silny byłby napór rozszalałych żywiołów, to doświadczona załoga
potrafi dać sobie z nimi radę. No ale Morzu Diabelskim wszystko jest zgoła inaczej.
Typowy obraz tajfunu nad Pacyfikiem
W strefie tropikalnego cyklonu
wiatr może gwałtownie zmieniać swój kierunek, dzięki czemu fale morskie mogą
poruszać się nawet pod wiatr. W takim przypadku jeden błąd ze strony załogi
może doprowadzić niechybnie do katastrofy. I tak nawet duże statki wpadające w
wiry wodne łamią się jak nędzne zapałki.
Ale to jeszcze nie wszystko. Z
dna Morza Diabelskiego podnoszą się do góry, ku powierzchni mnogie podwodne
wulkany. Jak wiadomo, one wznoszą swe wierzchołki na niewielką głębokość. Ich
obecność manifestuje się głuchymi pomrukami i ostrym zapachem siarki, zaś ich
erupcja może mieć miejsce w każdym dowolnym momencie. Nieoczekiwanie przed
dziobem statku wystrzeli w niebo fontanna rzadkiego błota i czarnego popiołu
wulkanicznego. Jeżeli zjawisko to ma miejsce nocą, to z oceanu wyrasta ogromny
słup ognia.
Lista zaginionych
W dniu 24 września 1952 roku,
taki właśnie wulkan zatopił w odległości 150 mil na południe od
wyspy Mikura japoński statek MS Kayo Maru. Świadkami tego wydarzenia
byli załoganci drugiego japońskiego statku idącego tym samym kursem, ale pomóc
ofiarom tego wybuchu nie byli w stanie.
Wzniesienia podwodnych wulkanów
stanowią jeszcze jedno, gorsze, niebezpieczeństwo dla statków. W rezultacie
tych gwałtownych zjawisk nieprzewidywalnie zmienia się relief dna na wielkich
przestrzeniach. I tak np. w czasie erupcji jednego z wulkanów na Morzu
Diabelskim znikła z powierzchni oceanu wyspa Urania i kilka innych skał z
czarnego bazaltu, które służyły załogom statków lokalnych linii żeglugowych
jako punkty nawigacyjne. Jednocześnie na bezpiecznych dotąd farwaterach
pojawiły się na niewielkiej głębokości skały, które nie były uwidocznione w
żadnej locji.
Nad- i podwodne wulkany stanowią poważne zagrożenie dla żeglugi na tym akwenie
Nie mniejsze niebezpieczeństwo
przedstawiają trzęsienia ziemi, które regularnie nawiedzają ten rejon naszej
planety.
Szczególnie wiele
„nowonarodzonych raf” spotyka się na szelfie koło wysp Nampo, położonych na
południowy-wschód od Japonii. Charakterystycznym jest to, że nawet w dniu
dzisiejszym dochodzi tam do wielu katastrof morskich, i to w czasie doskonałej
pogody. Na atolach tych znajdują się wraki statków, które miały pecha wpaść na
podwodne skały i pozostać tam na zawsze.
Co ciekawe, niektóre punkty
geograficzne archipelagu Nampo noszą nazwy związane z rosyjskimi żeglarzami. I
tak np. Wyspa Panafidina została tak nazwana na cześć porucznika rosyjskiej
floty, który ją odkrył. Znana jest także Wyspa Saryczewa, w okolicy której
wciąż przypomina o swoim istnieniu podwodny wulkan Funka (Funka Seamount),
który od czasu do czasu manifestuje swoją aktywność wypuszczanymi w wodę
bąblami gazów siarkowych.
Nie mniejsze niebezpieczeństwa
czyhają na żeglarzy w zachodniej części Morza Diabelskiego, gdzie ciągnie się
łańcuch japońskich wysp Riukiu, a na południe od nich rozciąga się Archipelag
Filipiński. Wiele z tych kamienistych i kolorowych wysp jest obramowanych
rafami koralowymi pokrytymi morskimi roślinami i zwierzętami, co powoduje, że
są one jeszcze bardziej niebezpieczne. Na tych rafach-pułapkach ginie wiele
jednostek morskich.
Woda w Morzu Diabelskim jest
ciepła, jej temperatura dochodzi nawet do +32°C, ale los tych, którzy przeżyli katastrofę
i znaleźli się w tej wodzie może być całkiem opłakany. Te tak sielankowe z
pozoru wody tak naprawdę kipią od niebezpiecznych mieszkańców oceanu. Rzecz
idzie o takich śmiercionośnych mieszkańcach oceanu, jak biały rekin ludojad, a
także różnorakie jadowite ryby, jak np. płaszczki-manty. (A do tego ostatnio
doszły małe, ale bardzo jadowite meduzy, których neurotoksyny są w stanie zabić
człowieka w kilka minut – uwaga tłum.)
Ale nie wszystkie katastrofy
morskie da się wyjaśnić wyżej wymienionymi przyczynami.
OO Berge Istra
OO Badria
Na północ od Wysp Filipińskich,
w grudniu 1976 roku, zatonął norweski zbiornikowiec OO Berge Istra. Długie
poszukiwania nie przyniosły żadnych rezultatów. Było tylko jasnym, że w tym
czasie nie zaobserwowano żadnych sztormów na tym akwenie Morza Diabelskiego.
Wydarzenie to jest nadal niewyjaśnioną zagadką. Po dziesięciu dniach od tego
wydarzenia rybacy znaleźli na morzu tratwę z żywym człowiekiem. Był to marynarz
z norweskiego tankowca. Opowiedział on, że w czasie czyszczenia zbiorników
tankowca strumieniem wody przy jasnej pogodzie nieoczekiwanie doszło do
wybuchu. Statek poszedł na dno tak szybko, ze nie uratował się nikt poza nim i
nie nadał nawet sygnału SOS… (Podobny los w listopadzie 1979 roku spotkał jej siostrzany
statek OO Berge Vanga na południowym Atlantyku. Zginęło 40 załogantów –
przyp. tłum.)
Katastrofa stratolinera
Morze Diabelskie – to akwen na
którym dochodzi do katastrof nie tylko morskich, ale i lotniczych. I tutaj
pierwsze skrzypce gra port lotniczy na wyspie Guam – największej wyspie
archipelagu Marianów.
W czasie II Wojny Światowej to
właśnie stąd wylatywały amerykańskie „latające fortece”, a w dniu dzisiejszym z
pasów tej bazy lotniczej wylatują Herkulesy, a także samoloty zwiadu
powietrznego wyładowane po brzegi elektroniczną aparaturą. Poza tym mają tutaj
międzylądowania pasażerskie stratolinery lecące z Południowej Ameryki, Azji Południowo-Wschodniej, Australii i
vice-versa.
Poza wypadkami na Morzu
Diabelskim istnieją świadectwa o co najmniej 15 latających aparatach, które
zaginęły w zagadkowych okolicznościach nad jego akwenami, licząc od czasu
Drugiej Wojny Światowej.
Największa katastrofa lotnicza
miała miejsce w nocy 5/6 sierpnia 1997 roku, kiedy to na podejściu do lądowania
na lotnisku Agana (Guam) runął na ziemię samolot Boeing 747-300
południowokoreańskich linii lotniczych KAL. Z 253 ludzi na pokładzie przeżyło
zaledwie 27 osób. Eksperci do dziś dnia nie doszli do przyczyn tej tragedii.
Zapisy w tzw. „czarnych skrzynkach” nie wskazują na jakąkolwiek nieszczęśliwą
sytuację na pokładzie stratolinera w momencie katastrofy. Kapitan statku
powietrznego był jednym z najbardziej doświadczonych pilotów kompanii, z
wylatanymi ponad 10.000 godzin za sterami Boeinga 747. Zaś z kolei sama
maszyna cieszy się opinią najbezpieczniejszego samolotu pasażerskiego świata.
ten akurat samolot był eksploatowany od sześciu lat i właśnie niedawno miał
przegląd techniczny.
Tymczasem ci, co ocaleli,
opowiadali o dziwnych rzeczach, które zauważyli w czasie poprzedzającym
katastrofę. Za iluminatorami nastała zupełna ciemność. Znikły gdzieś światła
lotniska i oświetlony gmach portu lotniczego oraz światła naprowadzania na pasy
runwayu. Same światła pasów znikły także. Potem zaczęły się ostre wibracje i
straszny szum. Eksperci nie mogąc znaleźć przyczyny zwalili winę na silny stres
spowodowany trudnym położeniem i zagrożeniem katastrofą, a co za tym idzie –
utratą życia.
I jeszcze jeden fakt: na minutę
przed katastrofą padł radar wskazujący optymalną drogę podejścia do skraju pasa
startowego, który poprzednio pracował doskonale.
Światło z głębiny
Zagadka Morza Diabelskiego jest
być może ukryta bardzo głęboko – w dosłownym tego słowa znaczeniu. Boż właśnie
w tej części Wszechoceanu znajdują się ogromne, głębokie rowy oceaniczne na
naszej planecie. I tak wzdłuż łańcucha wysp Nam-po ciągnie się Rów Izu-Bonin
(maksymalna głębina 9985 m)
i Volcano (9156 m).
Po wschodniej stronie wysp Riukiu znajduje się Rów Nansei (7790 m) a na południe od
nich Rów Filipiński (10.265
m) i wreszcie na wschód od Wysp Mariańskich znajduje się
pojedynczy, najbardziej znany rów oceaniczny – Rów Mariański głęboki na 11.022 m!
Tak zatem Morze Diabelskie jest
ograniczone ze wszystkich stron rowami oceanicznymi o tysiąckilometrowej
długości. Kto czy co ukrywa się w tych oceanicznych głębinach? Jak odnieść się
do marynarskich relacji i legend nie tylko o światłach widzianych w głębinach,
ale o całych łańcuchach świateł w nich pływających?
Nie patrząc na badania
oceanologów i oceanografów, w tym sondowania przy pomocy batyskafów, nauka być
może będzie w stanie odpowiedzieć na te pytania w najbliższej przyszłości.
Charles Berlitz i inne rewelacje
Tyle podaje Walerij
Nieczyporenko w swym artykule na łamach „Kalejdoskop NLO” nr 5/2008, który
tutaj właśnie przedstawiłem Czytelnikowi. Oczywiście postanowiłem sprawdzić
niektóre z tych rewelacji w Internecie i dostępnych źródłach. Zwróciłem się
tedy do naszego korespondenta Kiyoshi’ego Amamiya, który na moje pytanie o Morze Diabelskie odpowiedział
tak:
Istnieje
książka napisana właśnie na ten temat, jest to „The Dragon Triangle” („Trójkąt
Smoka”) Charlesa Berlitza. Według
niego, wiele statków zaginęło bez wieści na akwenie określonym jako Morze
Diabła, jak nazwano ten obszar w Japonii po 1981 roku, kiedy to grecki statek MS Antiparos
idący do Osaki zaginął po ostatnim seansie łączności z nim w dniu 2 stycznia
1981 roku.
Nieco
później zaginęły tam także dwa japońskie statki naukowo-badawcze MS Daigo-Kaiomaru
i MS Daisan-Kurosiomaru. Załączam fotokopie okładek japońskiego
wydania tej książki, na której wymieniono pozostałe ofiary Morza Diabelskiego.
Poza tym załączam jeszcze fotokopię strony gazety „Asahi Shinbun” z dnia 7
sierpnia 1990 roku, gdzie znajduje się artykuł pt. „Dlaczego zniknął?”, a który
jest poświęcony przypadkowi zniknięcia statku MV Nozima-zaki o wyporności
80.000 RT, przyczyny nieznane, eksperci nie potrafią powiedzieć nic
konkretnego…
No i na zakończenie sensacja z
ostatnich dni – sprawa istnienia Morza Diabelskiego u południowo-zachodnich
wybrzeży Tajwanu.
Z portalu Onet.pl:
Co się
dzieje nad wyspami Penghu?
AFP
Dwuosobowy
myśliwiec Tajwanu zaginął w zeszłym tygodniu podczas rutynowej misji
szkoleniowej nad Cieśniną Tajwańską. Następnego dnia znaleziono szczątki
samolotu oraz ciała, ale władze nie potrafią wyjaśnić co było przyczyną
katastrofy.
Wypadek
z 20 października na nowo ożywił trwające od dziesięcioleci spekulacje: Czy tajwańskie
wyspy Penghu są Trójkątem Bermudzkim Azji?
"Przerażenie
bermudzkie" - grzmiały nagłówki jednej z tajwańskich gazet, United Evening
News. "Trzysta zabitych lub zaginionych w ciągu czterdziestu lat" -
to kolejny tytuł.
Stacje
telewizyjne nadawały makabryczne zdjęcia przedstawiające szczątki samolotów,
które wcześniej rozbiły się w tym rejonie, wywołując gorące dyskusje na forach
internetowych.
Wszystkie
te informacje zmusiły w końcu przedstawicieli władz Penghu do wydania
specjalnego oświadczenia, w którym zakwestionowano porównanie okolicy z
Trójkątem Bermudzkim. Władze obawiają się, że takie sugestie mogą odstraszyć
inwestorów i turystów.
Większość
ekspertów odrzuca teorię oraz spekulacje, że nieregularne pole magnetyczne
zakłóca pracę przyrządów nawigacyjnych. Naukowcy nie znaleźli w tym regionie
niczego niezwykłego – zapewnia geolog Chen Wen-shan z Narodowego Uniwersytetu
Tajwanu (National Taiwan University – NTU).
Prawdą
jest jednak, że nieskazitelne wody otaczające wyspy Penghu i popularne wśród
turystów plaże oddalone o około 80 kilometrów na zachód od głównego lądu
Tajwanu, były świadkiem niejednej katastrofy. Jak wynika z danych rządowych, w
ostatnich dwudziestu latach rozbiły się tam co najmniej trzy samoloty
komercyjne, jeden cywilny śmigłowiec oraz pięć myśliwców.
Wcześniej
zaginęło tam również kilka samolotów szpiegowskich latających podczas Zimnej
Wojny w latach 60-tych i 70-tych. Wojsko jednak nie chce potwierdzić tych
informacji, mówiąc, że większość z dokumentów wciąż jest objętych klauzulą
tajności.
Do
najbardziej tragicznego wypadku doszło w maju 2002 roku, kiedy na północ od
Penhgu na cztery części rozpadł się samolot linii lotniczych China Airlines
lecący do Hong Kongu. Zginęli wszyscy, którzy byli na pokładzie maszyny – w
sumie dwieście dwadzieścia pięć osób. Siedem miesięcy później w tym samym
miejscu rozbił się samolot towarowy.
Wciąż
powtarzające się katastrofy do tego stopnia ożywiły dyskusje o azjatyckim
Trójkącie Bermudzkim, że turyści woleli omijać Penghu przez kilka kolejnych
miesięcy.
Ostatni
wypadek myśliwca nie obudził jeszcze aż tak dużej wrzawy opinii publicznej, co
z ulgą przyjmują przedstawiciele władz lokalnych oraz właściciele miejscowych
firm.
Szef
hrabstwa Penghu, Wang Chien-fa uważa, że winę za tak dużą ilość wypadków w
rejonie wysp ponosi spory ruch lotniczy. Dodaje też, że do większości z tych
nieszczęśliwych wypadków dochodziło
dlatego, że zawiódł człowiek lub sprzęt. - Przy tak wielu samolotach,
które latają na naszym niebie każdego dnia, szanse na katastrofę są
proporcjonalnie większe. I tyle - powiedział Wang Chien-fa w wywiadzie
telefonicznym.
Yuan
Hsiao-feng, ekspert ds. lotnictwa na Narodowym Uniwersytecie Chengkung,
wspomina jeszcze o wysokim ryzyku towarzyszącym wojskowym lotom treningowym.
Około
90 tysięcy mieszkańców łańcucha wysp Penghu kończy teraz sezon letni, który
przyciągnął na piękne plaże tysiące turystów, a właściciele hoteli szykują się
na przyjęcie windsurferów. Przedstawiciele branży turystycznej mają też
nadzieję, że Penghu skorzysta na niedawnym zmniejszeniu restrykcji
podróżniczych dla tych Chińczyków, którzy będą chcieli odwiedzić Tajwan.
Wyspy,
które po raz pierwszy zostały zasiedlone ponad siedemset lat temu przez
żeglarzy z rozbitych okrętów chińskich, posiadają piękne ruiny starożytne,
znajdujące się pod wodą. Chińczycy od dawna uważają te wyspy za bardzo
tajemnicze, ze względu na ich trudno dostępne położenie oraz fakt, że w ich
pobliżu w przeszłości rozbijało się również wiele statków. Południowa część
Penghu, rejon zwany "Kanałem Czarnych Wód", jest cmentarzyskiem dla
wielu łodzi, które próbowały się przeprawić przez burzliwe morze w szczytowym
momencie imigracji chińskiej na Tajwan, dwa lub trzy wieki temu. Okolic tych
obawiali się również japońscy żeglarze i piloci, którzy próbowali omijać rejon
wokół Penghu, znany wśród nich jako "morze diabła".
Dzisiaj
statki towarowe oraz trawlery pokonują morze wokół Penghu bezpiecznie.
-
Tajemnica otaczająca te wyspy nie przeszkadza nam, ale mamy nadzieję, że ludzie
nie będą kojarzyli ich z niebezpieczeństwem - powiedział Hong.
Brzmi to ciekawie. Tym niemniej
wcale nie muszą to być takie same zjawiska jak w Trójkącie Bermudzkim czy
Trójkącie Smoka na Morzu Diabelskim. Uważam, że sprawą można się zainteresować,
bo jest warta zweryfikowania. Zwróciłem się w tej sprawie do Patricka Monceleta z Malezji, który pisze
tak:
Spędziłem
7 lat na Tajwanie, ale nie słyszałem niczego na temat "dziwnych"
incydentów w rejonie archipelagu wysp Penghu. Tym niemniej, u zachodnich
wybrzeży Tajwanu od czasu do czasu mają miejsce ćwiczenia wojskowe, których
działania mogą być mylone z działalnością UFO czy jakimiś niezwykłymi
fenomenami. Komunistyczne Chiny wciąż grożą militarnym wejściem do Tajwanu,
dlatego też Tajwańczycy szykują się do odparcia ewentualnej inwazji, która cały
czas jest możliwa.
Bardziej
znanym jest akwen położony na północ od Tajwanu i na wschód od Japonii, zwany
"Morzem Diabelskim". Znany autor - Ivan T. Sanderson teoretyzuje w swych książkach na temat istnienia
nieznanej, podmorskiej cywilizacji na Ziemi i wielu świadków opowiada o tym, że
odwiedzało Ich bazy we Wszechoceanie. Niemniej do dziś dnia nie mamy żadnych
solidnych dowodów na potwierdzenie tych domysłów; osobiście jestem zdania, że
są to ogromne pojazdy UFO, które są w stanie wytrzymywać ogromne ciśnienia
oceanicznej głębi. Ta moja hipoteza może wyjaśnić, czemu mamy tak wiele
dziennych obserwacji UFO i raportów o nich: one przylatują do nas z podmorskich
baz, poprzez tunel czasowy czy z wciąż niewykrywalnych, ogromnych "statków-matek"
krążących wokół Ziemi.
Sztuczne
satelity mogą zobaczyć wiele UFO w ziemskiej atmosferze i być może tak bogata
kompania jak np. Google powinna rozpocząć program poszukiwań korzystając z
wielu różnych satelitów. Tacy ludzie jak Bill
Gates, Paul Allen, Warren Buffet powinni także wspierać finansowo te
kosztowne poszukiwania. A jak na razie, to Barack
Obama - możliwy przyszły prezydent USA - nie dał żadnego sygnału odnośnie
swego stosunku do ufozjawiska.
A zatem w tym przypadku chodzi
przede wszystkim o wrogą działalność człowieka przeciwko człowiekowi…
Kończąc można powiedzieć jedno
– jest jeszcze wiele rzeczy do odkrycia i do zbadania. A zatem nasi uczeni mają
tu bardzo szerokie pole do popisu.
Przekład z j. rosyjskiego i angielskiego:
Robert K. Leśniakiewicz ©