Powered By Blogger
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pacyfik. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pacyfik. Pokaż wszystkie posty

piątek, 5 listopada 2021

Czarna zagadka Pacyfiku


Ostatnio w mediach elektronicznych pojawiły się materiały na temat wyspy Vostok znajdującej się na Pacyfiku w archipelagu Kiribati na S 10°03’45” – W 152°18’39”. Wyspa wygląda jak trójkątna czarna dziura w błękicie oceanu i wzbudziła zainteresowanie wszystkich wielbicieli STD, a oto dwie próbki ich radosnej twórczości:

 

Czym jest "czarna dziura" na środku oceanu? To śmiertelna pułapka. Rosną tam "okrutne drzewa"

 

Na tajemniczą "czarną dziurę" pośrodku oceanu trafił internauta przeglądający mapy satelitarne Google. Co to za miejsce? Okazuje się, że jest to wyspa śmiertelnie niebezpieczna dla ptaków.

Odkryta na mapach satelitarnych czarna plama na Oceanie Spokojnym, to wyspa Vostok/Wostok, będąca częścią państwa Kiribati

Z daleka wygląda, jakby była czarną dziurą. Ten efekt tworzą tajemnicze drzewa, które gęsto porastają wyspę

 Pisonia to gatunek roślin, których nasiona pokryte są lepką mazią. Gdy ptaki "przykleją się" do drzew, najczęściej nie mogą się już wydostać i giną. Śmiercionośnych roślin jest jednak więcej.

Co pewien czas światowe media obiegają odkrycia, których dokonują internauci pasjami przeglądający mapy Google. Na zdjęciach satelitarnych można znaleźć zagadkowe miejsca z całego świata, czego przykładem jest właśnie "odnaleziona" tajemnicza "czarna dziura" pośrodku Oceanu Spokojnego.

Na opublikowanym przez internautę zdjęciu widać czarny trójkąt znajdujący się niemal na samym środku oceanu. Obiekt przypomina smolistą "czarną dziurę".

Część internautów była przekonana, że czarna plama ze wszystkich stron otoczona wodą, może być tak naprawdę obiektem ściśle tajnym. W takiej sytuacji Google mogło ukryć to, co znajduje się na wyspie. Inni z kolei sugerowali, że to może być krater wulkanu – stąd jego czarna barwa.

 

Szczury świadczą, że mógł tam żyć człowiek

 

Prawda jest jednak zupełnie inna. Pierwszy raz to miejsce zobaczył już w 1820 r. rosyjski admirał, Fabian Gottlieb von Bellingshausen, który nazwał wyspę Wostok (ros.: Wschód). W 1856 r. wyspa została zajęta przez Stany Zjednoczone. Obecnie jednak należy do wyspiarskiego państwa na Oceanie Spokojnym, Kiribati.

Nadal nie wiadomo, czy ten skrawek ziemi otoczony wodą był kiedykolwiek zamieszkiwany przez ludzi. Jednak o tym, że człowiek mógł spędzać na wyspie jakiś czas, świadczą obecne tam szczury. I choć nie znaleziono dowodów na stałe osiedlenie się tam ludzi, to najprawdopodobniej starożytni Polinezyjczycy mogli przynajmniej odwiedzać tę wyspę.

 

Śmiercionośne drzewa

 

Dlaczego jednak odkryta przez Rosjanina wyspa na zdjęciach satelitarnych wygląda jak "czarna dziura"? Swój smolisty kolor zawdzięcza drzewom, które ją gęsto porastają. To, co z satelity wygląda na czarną plamę, to tak naprawdę las pisonii: roślin z rodziny nocnicowatych.

Drzewa uznawane są za "najokrutniejsze na świecie". Ich nasiona pokryte są lepką mazią, która – jeśli przyklei się do ptaka – może być dla niego śmiertelną pułapką. Oblepione nią zwierzęta nie mogą się poruszać i w efekcie giną. Pod drzewami pisonii można znaleźć dziesiątki szkieletów ptaków, które dały się złapać w pułapkę drzewa.

 

Niebezpiecznych roślin jest więcej!

 

Jak donosi portal spidersweb.pl, niebezpiecznych roślin jest jednak znacznie więcej. "Na przykład rosnące w Teksasie owoce coyotillo zawierają związek chemiczny powodujący paraliż" – czytamy na stronie spidersweb.pl.

Jak pisała w książce "Zbrodnie roślin" Amy Stewart, zwierzęta, które skosztują niewinnie wyglądających jagód, czyli owoców coyotillo, »tracą kontrolę nad tylnymi nogami i cofają się chwiejnym krokiem bez żadnego powodu«". (Źródła: spidersweb.pl, Onet)

 

I jeszcze jedno:

 

Wrota piekieł czy wejście do wnętrza Ziemi? Odkryto przerażającą dziurę w oceanie

 

Google Maps to niezwykle przydatne narzędzie, ale także miejsce, w którym odszukać można mnóstwo dziwnych, przerażających, jak i zabawnych ujęć.

Widok poszczególnych części świata w serwisie Google Maps wiąże się również z przypadkowym uchwyceniem wielu dziwnych, śmiesznych, niewyjaśnionych lub wręcz przerażających sytuacji.

 

Odkryto przerażającą dziurę w oceanie

 

Tym razem jeden z internautów natrafił w Mapach Google na dziwny twór. Tajemnicze znalezisko było jego zdaniem na tyle interesujące, że postanowił pokazać je na Reddicie.

Niemal natychmiast w sieci rozgorzała dyskusja a wielu czytelników forum zaczęło po swojemu interpretować zaskakujący obraz. Sprawę zaczęły opisywać również media.

Internauci spekulowali, że tajemniczy obiekt to wrota piekieł, wejście do wnętrza Ziemi lub gigantyczny korek, po którego usunięciu można spuścić wodę ze wszystkich zbiorników na całej planecie.

 

Wrota piekieł czy wejście do wnętrza Ziemi?

 

Jak się okazuje gigantyczna dziura w oceanie, to nic innego jak wyspa Vostok na południe od Hawajów. Niestety jak dotąd wyspa nie doczekała się lepszych obrazów satelitarnych. Czarna plama, która wygląda jak dziura w oceanie to gęsty las Pisonii porastający to miejsce. (Romana Makówka AntyRadio)



 

Moje 3 grosze

 

Oczywiście sensacja pierwszej wody. Tajemnicza wyspa, porastające ja toksyczne, mięsożerne drzewa albo krater wulkanu o niezmierzonej głębokości…

Osobiście uważam, że to wszystko jest skutkiem błędnego przekazania danych – wystarczy zobaczyć na pomiar wysokości n.p.m w lokalizacji wyspy Vostok. Od razu rzuca się w oczy to, że choć sama wyspa jest widoczna na mapie, to jej tak na dobrą sprawę nie ma… Nie ma, bo znajduje się na wysokości -1060 m n.p.m., czyli pond kilometr w głębiach Pacyfiku! Ciekawe – nieprawdaż?


Za jakimiś przekłamaniami mówi także fakt, że w odległości 9 km na SW od Vostoka na S 10°05’54” – W 152°23’11” znajduje się jakiś obiekt nie uwidoczniony na mapie GoogleEarth o wysokości od 2 do -1 m n.p.m. Nie ma tam niczego, ale… wygląda tak, jakby tam coś było. Wygląda więc na to, że tamta część Oceanu Spokojnego jest albo źle opracowana, albo celowo sfałszowana. Dlaczego?

Może tam się znajdować jakaś tajna baza wojskowa albo kosmiczna – wszak stosunkowo niedaleko od niej znajduje się tzw. Punkt Nemo,  na S 48°52'06" - W 123°23'06" w którym znajduje się zrzutowisko nieaktywnych pojazdów kosmicznych i sztucznych satelitów. To tylko przypuszczenie i nic ponadto. Ja jednak stawiam na jakieś przekłamania w obróbce danych, w końcu takie rzeczy się zdarzają. No a dziennikarze też muszą z czegoś żyć, więc sensacja będzie goniła sensację póki co.

Bo w końcu o to tu chodzi… 


piątek, 23 października 2020

Ofiary oceanicznego „goo”?

 


Przypominają mi się wydarzenia u wybrzeży Kamczatki z początku października br. Chodzi mianowicie o masowe zatrucia zwierząt morskich u wschodnich brzegów tego półwyspu, od strony Morza Beringa. Tak o tym pisał „The Moscow Times” z dnia 8.X.2020 r. piórem Anny Strielczenko z TASS:

- 95% morskiego życia zginęło na dnie morskim w katastrofie ekologicznej na Kamczatce – twierdzą naukowcy. - Niemal wszystkie istoty żyjące na dnie morskim zostały zabite przez jakieś zanieczyszczenie, które wywołało masowe wymarcie zwierząt morskich – powiedzieli uczeni miejscowemu gubernatorowi.

Zdjęcia ukazują setki martwych ośmiornic, dużych ryb, jeżowców i krabów wyrzuconych na brzeg plaży Chałaktyrskij stały się głośne w ciągu weekendu, gdy ekolodzy ogłosili alarm z powodu katastrofy ekologicznej. Gubernator Kamczatki Władimir Sołodow powiedział, że władze rozważają zanieczyszczenie spowodowane przez człowieka, zjawiska naturalne lub trzęsienie ziemi związane z wulkanem jako możliwe przyczyny masowych zgonów.

- Co najmniej 95% życia w morzu na dnie wzdłuż zatoki Awaczyńskiej zostało zabite – powiedział Sołodow po wysłaniu ekspedycji na te akweny w celu zebrania próbek wody, zbadania martwych zwierząt i wykonania nurkowań badawczych. – Na brzegu nie znaleziono żadnych dużych zwierząt morskich i ptaków – powiedział naukowiec Iwan Usatow w czasie spotkania. - Jednak podczas nurkowania stwierdziliśmy, że bentos [organizmy zamieszkujące dno] giną masowo na głębokości od 10 do 15 metrów - 95% jest martwych. Przetrwały niektóre duże ryby, krewetki i kraby, ale w bardzo małych ilościach.

Czy jakieś trujące algi mogły zatruć zwierzęta morskie w pobliżu Kamczatki? Niektórzy biologowie morscy tak właśnie sądzą. Naukowcy z Kronockiego Rezerwatu Przyrody, Kamczackiego Instytutu Badawczego Rybołówstwa i Oceanografii (KamczatNIRO) oraz Kamczackiego Oddziału Instytutu Geografii Pacyfiku ostrzegli Sołodowa, że śmierć tych organizmów zabije również zwierzęta, które z nich korzystają w pożywieniu.

- Po tym nurkowaniu mogę potwierdzić, że nastąpiła katastrofa ekologiczna. Ekosystem został znacznie osłabiony i będzie to miało długofalowe konsekwencje, ponieważ wszystko w przyrodzie jest ze sobą powiązane - powiedział podwodny fotograf Alexander Korobok, który wziął udział w wyprawie, dodając, że po nurkowaniu doznał oparzeń chemicznych.

Uczeni twierdzą, że skażony akwen jest o wiele większy niż się to początkowo wydawało. Specjalna komisja została powołana do zbadania wód w okolicy Kozielskiego i Radygińskiego poligonu wojskowego znajdujących się koło Pietropawłowska Kamczackiego w celu stwierdzenia, czy to stamtąd nie wydostały się pestycydy powodujący masowe zgony zwierząt.

Miejscowi surferzy i pływacy jako piersi zauważyli potencjalne problemy już w połowie września, kiedy zaczęli cierpieć na ból oczu, bóle gardła, torsje i gorączkę po wyjściu z wody. Greenpeace powiedziało, że ich testy próbek wody z plaży Chałaktyrskij wykazały cztery razy wyższy poziom ropy naftowej niż normalnie, a poziom toksycznego związku organicznego fenolu – C6H6O – 2,5 razy wyższy niż zwykle.[1]

No i okazało się, że rzeczywiście – powodem zatrucia były ścieki zrzucone do rzeki, której wody wpadają do Morza Ochockiego. Greenpeace oczywiście wskazało na wojsko, które miało w ten sposób utylizować wysokotoksyczne paliwo rakietowe i to już w dniu 9 września. Tyle napisali redaktorzy z „Rzeczpospolitej”.[2]

Osobiście widzę także inne źródło skażenia, a mianowicie toksyczne i radioaktywne związki chemiczne, które dostały się do wody oceanicznej wskutek katastrofy w Daiichi-Fukushima 1 EJ. Toksyczne paskudztwa zostały wylane do Pacyfiku i przeniesione z głębinowym prądem morskim. Dzięki cyklonowi strumień skażonej wody popłynął zamiast na otwarty ocean – w kierunku brzegów Kamczatki z wiadomymi skutkami.

Wielu ekspertów wątpi jednak w hipotezę pochodzącego od człowieka zatrucia. Państwowy instytut meteorologiczny Roshydromet napisał w raporcie „nawet gwałtowne uwolnienie toksycznego metalu z nieznanego źródła nie spowodowałoby zatrucia na tak wielkiej powierzchni”.

 

Układ prądów oceanicznych w okolicach Kamczatki

Ofiary pacyficznego goo?

- Moim zdaniem bardziej od chemiczego zatrucia prawdopodobne jest szkodliwe kwitnięcie alg - mówi „The Moscow Times” Julia Poljak, ekspertka z Rosyjskiej Akademii Nauk w Petersburgu. Zdanie to podziela część innych rosyjskich naukowców.

Teorii o algach sprzyja zaobserwowanie warstwy żółtej piany pokrywającej ogromne powierzchnie Oceanu Spokojnego u wybrzeży Kamczatki.

Naukowcy ostrzegają, że kwitnięcie toksycznych alg może być coraz częstsze z powodu zmian klimatycznych. W ubiegłym roku podobne zjawisko zabiło u wybrzeży Florydy niemal 600 żółwi i ponad 100 delfinów.[3]

No i moja prywatna hipoteza o oceanicznym goo.[4] Kilka lat temu w Oceanie Arktycznym, a oto relacja o nim z portalu Onet.pl:

 

Czarny „blob” dusi stworzenia morskie

 

Tajemnicza plama dryfuje po Morzu Czukockim. Gigantyczna czarna i tłusta plama składająca się z materiałów biologicznych dryfuje w zimnych wodach arktycznych po Morzu Czukockim na północ od Cieśniny Beringa, pomiędzy miejscowościami Wainwright i Barrow (USA) - podaje „Anchorage Daily News”.

- To z całą pewnością nie jest produkt pochodzenia naftowego. Nie ma właściwości ropy naftowej lub innej substancji niebezpiecznej – mówi Terry Hasenauer, strażnik wybrzeża.

- Nie będzie dla mnie niespodzianką, jeśli ta substancja okaże się naturalnie występującym w przyrodzie zjawiskiem, ale trzeba czekać na wyniki analizy próbek tajemniczej cieczy – dodaje dla „Anchorage Daily News” Hasenauer.

Żaden mieszkaniec North Slope nie przypomina sobie, by kiedykolwiek miało miejsce podobne zdarzenie. Plama jest niezwykle groźna dla zwierząt. Meduzy i różne gatunki ptaków morskich wpadają w lepką i brzydko pachnącą substancję i nie mogąc się z niej wydostać, giną.

 

Właściwie nie ma tu czego komentować - przerażające jest to, w jaki sposób zaświniono całą Arktykę i do odpadów chemicznych i radioaktywnych dołączyły również biologiczne. Jest to o tyle niebezpieczne, że nie wiadomo, skąd to się wzięło i jakich mechanizm fizyczno-chemiczny jest odpowiedzialny za jej powstanie. Być może ma to coś wspólnego z opisanym przez Ala Rosalesa i Cathy Zollo z Florydy czarnym zakwitem wód w Zatoce Meksykańskiej, o czym pisałem onegdaj na łamach „Nieznanego Świata”. Tamtejszy „czarny blob” powstał wskutek wymieszania się zanieczyszczeń chemicznych po powodzi w dorzeczu Missisipi - Missouri.

Obawiam się, że to właśnie takie wymieszanie się zanieczyszczeń jest odpowiedzialne za masową śmierć ryb w Zalewie Zegrzyńskim i rzekach, które doń wpadają. I oczywiście nie będzie odpowiedzialnych za tą hekatombę zwierząt. W tej chwili z tych zatrutych wód wyłowiono 80 ton ryb. A ile jeszcze zostanie wyłowionych, to wie jedynie Pan na Wysokościach... Obawiam się także – jestem pewien (!!!), że nikt nie zostanie ukarany za spuszczenie milionów litrów warszawskiego goo do Wisły i Morza Bałtyckiego.

Tak więc to mogło być właśnie takie goo, które zbliżyło się do wybrzeży Kamczatki siejąc chemiczną śmierć wśród zwierząt morskich. Przypomina mi to mitycznego potwora – chemiczną Hedorę z filmów TOHO Inc. – tylko że Hedora to fantazja, a goo jest realne i zabija realnie.

Tak czy owak – ofiarą jest Ziemia, a sprawcami i jednocześnie poszkodowanymi – my. Gea w końcu się nas pozbędzie jak uciążliwych pasożytów – wszak Gaja bez ludzi istnieć będzie, a my bez Niej – nie.  


Opinie z KKK

Zapomniałeś jeszcze o tzw. Meteorycie Grenlandzkim, który spadł na Grenlandię parę lat temu i właściwie nie wiadomo, co się z nim stało. Może to była jakaś forma życia, która przekształciła się w to goo’wienko? 😉 Warto byłoby się nad tym zastanowić! (Daniel Laskowski)  

poniedziałek, 26 lutego 2018

Zagadka Amelii Earhart: czy to jej kości znaleziono w 1940 roku?



Eva Lasser


Ekspert sądowy opublikował analizę kości, które zostały znalezione na odległej wyspie przed ponad 70 latami.

Kiedy Amelia Earhart znikła nad Oceanem Spokojnym w czasie próby oblecenia naszej planety samolotem Lockheed L-10E Electra 1 w roku 1937, to do dziś istotnym jest pytanie o to, co się z nią stało i nie daje ono spokoju badaczom. W ostatnich latach uczeni skłaniają się ku poglądowi, że jej samolot mógł wylądować gdzieś na odosobnionym pacyficznym atolu Nikumarora (Gardner Island, Wyspy Feniksa, S 04°40’41” – W 174°31’10”) i że jej nawigator Fred Noonan mógł przeżyć jeszcze kilka dni bezskutecznie czekając na ratunek.

[Wedle planu lotu Amelia Earhart miała mieć międzylądowanie na wyspie Howland (N 00°48’52” – W 176°37’05”). Niestety nie doleciała do celu i znikła gdzieś pomiędzy Howland a Lae na Nowej Gwinei. Obie wyspy: Howland i Nikumarora dzieli dystans 657 km i ekipy poszukiwawcze nie wzięły jej pod uwagę… – uwaga tłum.]



Według ówczesnego anatoma Davida Hoodlesse’a na atolu Nikumarora zostały znalezione ludzkie kości, mężczyzny w średnim wieku w latach 40, XX wieku. Z tym poglądem nie zgadza się dzisiejszy antropolog Richard Jantz. Według niego, ówczesne metody badania kości były niedokładne i jest możliwe, że pomiędzy kośćmi oznaczonymi jako męskie mogą znajdować się także kości Amelii Earhart. Niestety, jego hipotezę będzie bardzo trudno dowieść. Znalezione kości znikły wkrótce potem, jak zostały przewiezione na oględziny na Fidżi.

A zatem nie wiadomo, czy znaleziono miejsce wiecznego spoczynku zaginionej lotniczki…         



Opinia z KKK


Nie sądzę, by Amelia Earhart lądowała na Saipanie i stała się pastwą Japończyków, jak głosiła jedna z pierwszych hipotez, bo coś takiego na pewno pozostawiłoby ślad w dokumentach i pamięci ludzi zaangażowanych w to wydarzenie. czegoś takiego nie stwierdzono ani w czasie wojny, ani po niej – w czasie okupacji Japonii przez wojska amerykańskie.
Jestem zdania, że lot Amelii Earhart zakończył się w oceanie i obecnie wrak samolotu leży gdzieś na dnie w okolicy Howland. Są na to dwie przesłanki: pierwsza to „błędne ogniki” sygnałów radiowych odebranych na pokładzie USCGC „Ithasca”, który był jednostką wsparcia tej operacji. Drugą przesłanką jest to, że Fred Noonan był niestety miernym nawigatorem, który w czasie tego lotu popełniał spore błędy – nawet powyżej 100 km, więc nie ma się czemu dziwić, że po prostu ominął Howland z wiadomym rezultatem…

Ktoś mógłby być zdziwiony – co to jest 100 km? Rzecz w tym, że 100 km na lądzie i 100 km na bezkresnej przestrzeni wodnej Pacyfiku, to dwie zupełnie różne sprawy. To wychodzi chociażby jak się leci z Santiago de Chile na Wyspę Wielkanocną albo na Bora-Bora. Lot się straszliwie dłuży i poza masami wodnymi za oknem nie widać niczego. Czasami widzi się jakiś ciemniejszy obszar i myśli się, że to wyspa, a to jest tylko cień obłoku i dalszego, i jeszcze jednego… Nie zapominajmy, że w 1937 roku nie było GPS, który podaje długość i szerokość geograficzną co do kilku metrów. Wtedy miało się sekstans, chronometr, tablice, papier i ołówek do obliczania pozycji! Tak więc tajemnica lotu Amelii Earhart spoczywa na dnie Pacyfiku z nią samą… (Daniel Laskowski)



Przekład z czeskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz

poniedziałek, 10 listopada 2014

Co znajduje się pod Kalifornią?

Tajemnicze wejście pod kontynent północnoamerykański w wodach Pacyfiku

Ogromne podwodne wejście znaleziono u wybrzeża Malibu, CA w okolicy Point Dume, co okazało się Świętym Graalem dla badaczy UFO i USO, którzy szukali czegoś takiego od 40 lat. Płaskowyżowa struktura o rozmiarach 1,35 x 2,45 mi/2,16 x 3,92 km znajdująca się 6,66 mn/12,3 km od lądu, natomiast wejście pomiędzy wspornikami ma 2745 ft/915 m szerokości i 630 ft/210 m wysokości. To jest właśnie coś takiego, co wygląda na strop chroniący przed bombami atomowymi o 500 ft/~170 m grubości.
(Znajduje się ona na 33°59’56,97” N - 119°01’56”,33 W – przyp. tłum.)

Odkrycie zostało dokonane przez Maxwella, Dale Romero i Jimmiego Churcha – gościa programu „FADE to BLACK” w Dark Matter Radio Network w poniedziałek, 12.V.2014 roku i zaanonsowanego na Facebooku, Twitterze i Church’s Radio programie z dnia dzisiejszego. (21.V.2014 r.)

Ta podwodna baza z wieloma obserwacjami UFO i USO była tajemnicą od wielu lat. Wykonano wiele zdjęć tych obiektów, ale wejście do niej pozostało tajemnicą – aż do dziś dnia. Wejście to może pomieścić atomowe okręty podwodne i duże, aktywne UFO/USO i może prowadzić do wielu wojskowych instalacji we wnętrzu Stanów Zjednoczonych, takich jak China Lake Naval Base pośrodku pustyni Mojave czy Naval Undersea Warfare Center w Hawthorne, NV, pomiędzy Las Vegas a Reno.



Na zdjęciach widać jego lokalizację w stosunku do linii brzegowej Kalifornii, L.A. i  jego naturalne otoczenie, które w ogóle nie pasuje do otoczenia… - poprzez swą, wielkość. Filary wspierające wejście mają ponad 600 stóp wysokości. Malibu, jest znane ze swego scenicznego piękna oraz jako naturalne środowisko słynnych i bogatych. Niewielu ludzi wie, że jest to także kraina UFO.

W późnych latach 50., jak mój sąsiad i jego znajomi obserwowali słońce zachodzące za Oceanem Spokojnym, zauważyli oni trzy jasno świecące NOL-e, wylatujących z wody z ogromną prędkością, a potem na kilka minut zawisły nad Santa Monica, zanim znikły im z oczu.

Moja rodzina wprowadziła się tam około 1962 roku. Mamy tam wspaniały widok na plażę Zuma Beach od frontu i na góry z tyłu domu oraz na gwiaździste niebo w każdą noc. W latach 60., ludzie widzieli niejednokrotnie UFO latające nad Malibu, ale wielu z nich ćpało halucynogeny w tych czasach. Jednakże we wczesnych latach 70., całe rodziny szły na plażę w okolicach Point Dume, by podziwiać  wielokolorowe NOL-e na nocnym niebie, a które potem zapadały pod wodę.


UWAGA: Wszystkie ilustracje z GoogleEarth.

Przekład z j. angielskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©  

środa, 3 lipca 2013

Pułapki Morza Diabelskiego

Morze Diabelskie


Walerij Nieczyporenko


Tak jak Trójkąt Bermudzki na Atlantyku, tak i Pacyfik ma swe przeklęte przez ludzi morza miejsce. Jest nim Morze Diabelskie.



Cmentarzysko statków


Pomiędzy Japonią, wyspą Guam i archipelagiem Marianów oraz północną częścią wysp filipińskich znajduje się ogromna przestrzeń wodna nazwana na mapach Morzem Filipińskim, które jednak doświadczeni żeglarze i marynarze już od dawna ochrzcili Morzem Diabelskim a także Cmentarzyskiem Statków.

Zaczęło się od marca 1521 roku, kiedy to gładź tego morza jako pierwsi Europejczycy przecięli żeglarze z wyprawy Ferdynanda Magellana, aż do dnia dzisiejszego na tym akwenie zaginęło bez wieści setki statków. To jest ogromna przestrzeń wodna, nad którą rzadko pokazują się morskie ptaki. Nie spotyka się tutaj pływających wysepek sargassowych wodorostów, które ożywiają monotonny morski pejzaż na innych akwenach Wszechoceanu.

Tylko w samym 1981 roku i w osiem dni zaginęło tutaj bez śladu sześć współczesnych statków, w tym dwa japońskie supernowoczesne super-kontenerowce. Ta sytuacja zmusiła władze japońskie do powołania speckomisji do spraw zaginionych statków, a także zebrania informacji o okolicznościach tych wydarzeń i stanie oceanu oraz wydzieliły one na tą operację kwotę w wysokości 3 mln dolarów USA.

Zebrawszy w ciągu kilku lat ogromną ilość informacji, komisja doszła do wniosków o przyczynach morskich tragedii w tym zakątku kuli ziemskiej.



Tajfuny, wulkany, rafy…


Wyjaśniło się, że Morze Diabelskie jest rekordzistą pod względem ilości przechodzących tutaj tajfunów, których liczba jest zbliżona do 40 na rok. Do tego tameczne tajfuny, które zwłaszcza często pojawiają się od lipca do października, mają pewną ciekawą właściwość. I tak np. na wysokich szerokościach geograficznych wiejący wiatr wywołuje powstanie regularnych fal, które przemieszczają się w jego kierunku. I jakikolwiek silny byłby napór rozszalałych żywiołów, to doświadczona załoga potrafi dać sobie z nimi radę. No ale Morzu Diabelskim wszystko jest zgoła inaczej.

Typowy obraz tajfunu nad Pacyfikiem


W strefie tropikalnego cyklonu wiatr może gwałtownie zmieniać swój kierunek, dzięki czemu fale morskie mogą poruszać się nawet pod wiatr. W takim przypadku jeden błąd ze strony załogi może doprowadzić niechybnie do katastrofy. I tak nawet duże statki wpadające w wiry wodne łamią się jak nędzne zapałki.

Ale to jeszcze nie wszystko. Z dna Morza Diabelskiego podnoszą się do góry, ku powierzchni mnogie podwodne wulkany. Jak wiadomo, one wznoszą swe wierzchołki na niewielką głębokość. Ich obecność manifestuje się głuchymi pomrukami i ostrym zapachem siarki, zaś ich erupcja może mieć miejsce w każdym dowolnym momencie. Nieoczekiwanie przed dziobem statku wystrzeli w niebo fontanna rzadkiego błota i czarnego popiołu wulkanicznego. Jeżeli zjawisko to ma miejsce nocą, to z oceanu wyrasta ogromny słup ognia.


Lista zaginionych

W dniu 24 września 1952 roku, taki właśnie wulkan zatopił w odległości 150 mil na południe od wyspy Mikura japoński statek MS Kayo Maru. Świadkami tego wydarzenia byli załoganci drugiego japońskiego statku idącego tym samym kursem, ale pomóc ofiarom tego wybuchu nie byli w stanie.

Wzniesienia podwodnych wulkanów stanowią jeszcze jedno, gorsze, niebezpieczeństwo dla statków. W rezultacie tych gwałtownych zjawisk nieprzewidywalnie zmienia się relief dna na wielkich przestrzeniach. I tak np. w czasie erupcji jednego z wulkanów na Morzu Diabelskim znikła z powierzchni oceanu wyspa Urania i kilka innych skał z czarnego bazaltu, które służyły załogom statków lokalnych linii żeglugowych jako punkty nawigacyjne. Jednocześnie na bezpiecznych dotąd farwaterach pojawiły się na niewielkiej głębokości skały, które nie były uwidocznione w żadnej locji.



Nad- i podwodne wulkany stanowią poważne zagrożenie dla żeglugi na tym akwenie

Nie mniejsze niebezpieczeństwo przedstawiają trzęsienia ziemi, które regularnie nawiedzają ten rejon naszej planety.

Szczególnie wiele „nowonarodzonych raf” spotyka się na szelfie koło wysp Nampo, położonych na południowy-wschód od Japonii. Charakterystycznym jest to, że nawet w dniu dzisiejszym dochodzi tam do wielu katastrof morskich, i to w czasie doskonałej pogody. Na atolach tych znajdują się wraki statków, które miały pecha wpaść na podwodne skały i pozostać tam na zawsze.

Co ciekawe, niektóre punkty geograficzne archipelagu Nampo noszą nazwy związane z rosyjskimi żeglarzami. I tak np. Wyspa Panafidina została tak nazwana na cześć porucznika rosyjskiej floty, który ją odkrył. Znana jest także Wyspa Saryczewa, w okolicy której wciąż przypomina o swoim istnieniu podwodny wulkan Funka (Funka Seamount), który od czasu do czasu manifestuje swoją aktywność wypuszczanymi w wodę bąblami gazów siarkowych.

Nie mniejsze niebezpieczeństwa czyhają na żeglarzy w zachodniej części Morza Diabelskiego, gdzie ciągnie się łańcuch japońskich wysp Riukiu, a na południe od nich rozciąga się Archipelag Filipiński. Wiele z tych kamienistych i kolorowych wysp jest obramowanych rafami koralowymi pokrytymi morskimi roślinami i zwierzętami, co powoduje, że są one jeszcze bardziej niebezpieczne. Na tych rafach-pułapkach ginie wiele jednostek morskich.

Woda w Morzu Diabelskim jest ciepła, jej temperatura dochodzi nawet do +32°C, ale los tych, którzy przeżyli katastrofę i znaleźli się w tej wodzie może być całkiem opłakany. Te tak sielankowe z pozoru wody tak naprawdę kipią od niebezpiecznych mieszkańców oceanu. Rzecz idzie o takich śmiercionośnych mieszkańcach oceanu, jak biały rekin ludojad, a także różnorakie jadowite ryby, jak np. płaszczki-manty. (A do tego ostatnio doszły małe, ale bardzo jadowite meduzy, których neurotoksyny są w stanie zabić człowieka w kilka minut – uwaga tłum.)

Ale nie wszystkie katastrofy morskie da się wyjaśnić wyżej wymienionymi przyczynami.

OO Berge Istra


OO Badria


Na północ od Wysp Filipińskich, w grudniu 1976 roku, zatonął norweski zbiornikowiec OO Berge Istra. Długie poszukiwania nie przyniosły żadnych rezultatów. Było tylko jasnym, że w tym czasie nie zaobserwowano żadnych sztormów na tym akwenie Morza Diabelskiego. Wydarzenie to jest nadal niewyjaśnioną zagadką. Po dziesięciu dniach od tego wydarzenia rybacy znaleźli na morzu tratwę z żywym człowiekiem. Był to marynarz z norweskiego tankowca. Opowiedział on, że w czasie czyszczenia zbiorników tankowca strumieniem wody przy jasnej pogodzie nieoczekiwanie doszło do wybuchu. Statek poszedł na dno tak szybko, ze nie uratował się nikt poza nim i nie nadał nawet sygnału SOS… (Podobny los w listopadzie 1979 roku spotkał jej siostrzany statek OO Berge Vanga na południowym Atlantyku. Zginęło 40 załogantów – przyp. tłum.)   


Katastrofa stratolinera


Morze Diabelskie – to akwen na którym dochodzi do katastrof nie tylko morskich, ale i lotniczych. I tutaj pierwsze skrzypce gra port lotniczy na wyspie Guam – największej wyspie archipelagu Marianów.

W czasie II Wojny Światowej to właśnie stąd wylatywały amerykańskie „latające fortece”, a w dniu dzisiejszym z pasów tej bazy lotniczej wylatują Herkulesy, a także samoloty zwiadu powietrznego wyładowane po brzegi elektroniczną aparaturą. Poza tym mają tutaj międzylądowania pasażerskie stratolinery lecące z Południowej Ameryki,  Azji Południowo-Wschodniej, Australii i vice-versa.

Poza wypadkami na Morzu Diabelskim istnieją świadectwa o co najmniej 15 latających aparatach, które zaginęły w zagadkowych okolicznościach nad jego akwenami, licząc od czasu Drugiej Wojny Światowej.

Największa katastrofa lotnicza miała miejsce w nocy 5/6 sierpnia 1997 roku, kiedy to na podejściu do lądowania na lotnisku Agana (Guam) runął na ziemię samolot Boeing 747-300 południowokoreańskich linii lotniczych KAL. Z 253 ludzi na pokładzie przeżyło zaledwie 27 osób. Eksperci do dziś dnia nie doszli do przyczyn tej tragedii. Zapisy w tzw. „czarnych skrzynkach” nie wskazują na jakąkolwiek nieszczęśliwą sytuację na pokładzie stratolinera w momencie katastrofy. Kapitan statku powietrznego był jednym z najbardziej doświadczonych pilotów kompanii, z wylatanymi ponad 10.000 godzin za sterami Boeinga 747. Zaś z kolei sama maszyna cieszy się opinią najbezpieczniejszego samolotu pasażerskiego świata. ten akurat samolot był eksploatowany od sześciu lat i właśnie niedawno miał przegląd techniczny.

Tymczasem ci, co ocaleli, opowiadali o dziwnych rzeczach, które zauważyli w czasie poprzedzającym katastrofę. Za iluminatorami nastała zupełna ciemność. Znikły gdzieś światła lotniska i oświetlony gmach portu lotniczego oraz światła naprowadzania na pasy runwayu. Same światła pasów znikły także. Potem zaczęły się ostre wibracje i straszny szum. Eksperci nie mogąc znaleźć przyczyny zwalili winę na silny stres spowodowany trudnym położeniem i zagrożeniem katastrofą, a co za tym idzie – utratą życia.

I jeszcze jeden fakt: na minutę przed katastrofą padł radar wskazujący optymalną drogę podejścia do skraju pasa startowego, który poprzednio pracował doskonale.


Światło z głębiny


Zagadka Morza Diabelskiego jest być może ukryta bardzo głęboko – w dosłownym tego słowa znaczeniu. Boż właśnie w tej części Wszechoceanu znajdują się ogromne, głębokie rowy oceaniczne na naszej planecie. I tak wzdłuż łańcucha wysp Nam-po ciągnie się Rów Izu-Bonin (maksymalna głębina 9985 m) i Volcano (9156 m). Po wschodniej stronie wysp Riukiu znajduje się Rów Nansei (7790 m) a na południe od nich Rów Filipiński (10.265 m) i wreszcie na wschód od Wysp Mariańskich znajduje się pojedynczy, najbardziej znany rów oceaniczny – Rów Mariański głęboki na 11.022 m!

Tak zatem Morze Diabelskie jest ograniczone ze wszystkich stron rowami oceanicznymi o tysiąckilometrowej długości. Kto czy co ukrywa się w tych oceanicznych głębinach? Jak odnieść się do marynarskich relacji i legend nie tylko o światłach widzianych w głębinach, ale o całych łańcuchach świateł w nich pływających?

Nie patrząc na badania oceanologów i oceanografów, w tym sondowania przy pomocy batyskafów, nauka być może będzie w stanie odpowiedzieć na te pytania w najbliższej przyszłości.


Charles Berlitz i inne rewelacje


Tyle podaje Walerij Nieczyporenko w swym artykule na łamach „Kalejdoskop NLO” nr 5/2008, który tutaj właśnie przedstawiłem Czytelnikowi. Oczywiście postanowiłem sprawdzić niektóre z tych rewelacji w Internecie i dostępnych źródłach. Zwróciłem się tedy do naszego korespondenta Kiyoshi’ego Amamiya, który na moje pytanie o Morze Diabelskie odpowiedział tak:

Istnieje książka napisana właśnie na ten temat, jest to „The Dragon Triangle” („Trójkąt Smoka”) Charlesa Berlitza. Według niego, wiele statków zaginęło bez wieści na akwenie określonym jako Morze Diabła, jak nazwano ten obszar w Japonii po 1981 roku, kiedy to grecki statek MS Antiparos idący do Osaki zaginął po ostatnim seansie łączności z nim w dniu 2 stycznia 1981 roku.


Nieco później zaginęły tam także dwa japońskie statki naukowo-badawcze MS Daigo-Kaiomaru i MS Daisan-Kurosiomaru. Załączam fotokopie okładek japońskiego wydania tej książki, na której wymieniono pozostałe ofiary Morza Diabelskiego. Poza tym załączam jeszcze fotokopię strony gazety „Asahi Shinbun” z dnia 7 sierpnia 1990 roku, gdzie znajduje się artykuł pt. „Dlaczego zniknął?”, a który jest poświęcony przypadkowi zniknięcia statku MV Nozima-zaki o wyporności 80.000 RT, przyczyny nieznane, eksperci nie potrafią powiedzieć nic konkretnego…  

No i na zakończenie sensacja z ostatnich dni – sprawa istnienia Morza Diabelskiego u południowo-zachodnich wybrzeży Tajwanu.

Z portalu Onet.pl:

Co się dzieje nad wyspami Penghu?

AFP

Dwuosobowy myśliwiec Tajwanu zaginął w zeszłym tygodniu podczas rutynowej misji szkoleniowej nad Cieśniną Tajwańską. Następnego dnia znaleziono szczątki samolotu oraz ciała, ale władze nie potrafią wyjaśnić co było przyczyną katastrofy.
Wypadek z 20 października na nowo ożywił trwające od dziesięcioleci spekulacje: Czy tajwańskie wyspy Penghu są Trójkątem Bermudzkim Azji?

"Przerażenie bermudzkie" - grzmiały nagłówki jednej z tajwańskich gazet, United Evening News. "Trzysta zabitych lub zaginionych w ciągu czterdziestu lat" - to kolejny tytuł.

Stacje telewizyjne nadawały makabryczne zdjęcia przedstawiające szczątki samolotów, które wcześniej rozbiły się w tym rejonie, wywołując gorące dyskusje na forach internetowych.

Wszystkie te informacje zmusiły w końcu przedstawicieli władz Penghu do wydania specjalnego oświadczenia, w którym zakwestionowano porównanie okolicy z Trójkątem Bermudzkim. Władze obawiają się, że takie sugestie mogą odstraszyć inwestorów i turystów.

Większość ekspertów odrzuca teorię oraz spekulacje, że nieregularne pole magnetyczne zakłóca pracę przyrządów nawigacyjnych. Naukowcy nie znaleźli w tym regionie niczego niezwykłego – zapewnia geolog Chen Wen-shan z Narodowego Uniwersytetu Tajwanu (National Taiwan University – NTU).

Prawdą jest jednak, że nieskazitelne wody otaczające wyspy Penghu i popularne wśród turystów plaże oddalone o około 80 kilometrów na zachód od głównego lądu Tajwanu, były świadkiem niejednej katastrofy. Jak wynika z danych rządowych, w ostatnich dwudziestu latach rozbiły się tam co najmniej trzy samoloty komercyjne, jeden cywilny śmigłowiec oraz pięć myśliwców.

Wcześniej zaginęło tam również kilka samolotów szpiegowskich latających podczas Zimnej Wojny w latach 60-tych i 70-tych. Wojsko jednak nie chce potwierdzić tych informacji, mówiąc, że większość z dokumentów wciąż jest objętych klauzulą tajności.

Do najbardziej tragicznego wypadku doszło w maju 2002 roku, kiedy na północ od Penhgu na cztery części rozpadł się samolot linii lotniczych China Airlines lecący do Hong Kongu. Zginęli wszyscy, którzy byli na pokładzie maszyny – w sumie dwieście dwadzieścia pięć osób. Siedem miesięcy później w tym samym miejscu rozbił się samolot towarowy.

Wciąż powtarzające się katastrofy do tego stopnia ożywiły dyskusje o azjatyckim Trójkącie Bermudzkim, że turyści woleli omijać Penghu przez kilka kolejnych miesięcy.

Ostatni wypadek myśliwca nie obudził jeszcze aż tak dużej wrzawy opinii publicznej, co z ulgą przyjmują przedstawiciele władz lokalnych oraz właściciele miejscowych firm.

Szef hrabstwa Penghu, Wang Chien-fa uważa, że winę za tak dużą ilość wypadków w rejonie wysp ponosi spory ruch lotniczy. Dodaje też, że do większości z tych nieszczęśliwych wypadków dochodziło  dlatego, że zawiódł człowiek lub sprzęt. - Przy tak wielu samolotach, które latają na naszym niebie każdego dnia, szanse na katastrofę są proporcjonalnie większe. I tyle - powiedział Wang Chien-fa w wywiadzie telefonicznym.

Yuan Hsiao-feng, ekspert ds. lotnictwa na Narodowym Uniwersytecie Chengkung, wspomina jeszcze o wysokim ryzyku towarzyszącym wojskowym lotom treningowym.

Około 90 tysięcy mieszkańców łańcucha wysp Penghu kończy teraz sezon letni, który przyciągnął na piękne plaże tysiące turystów, a właściciele hoteli szykują się na przyjęcie windsurferów. Przedstawiciele branży turystycznej mają też nadzieję, że Penghu skorzysta na niedawnym zmniejszeniu restrykcji podróżniczych dla tych Chińczyków, którzy będą chcieli odwiedzić Tajwan.

Wyspy, które po raz pierwszy zostały zasiedlone ponad siedemset lat temu przez żeglarzy z rozbitych okrętów chińskich, posiadają piękne ruiny starożytne, znajdujące się pod wodą. Chińczycy od dawna uważają te wyspy za bardzo tajemnicze, ze względu na ich trudno dostępne położenie oraz fakt, że w ich pobliżu w przeszłości rozbijało się również wiele statków. Południowa część Penghu, rejon zwany "Kanałem Czarnych Wód", jest cmentarzyskiem dla wielu łodzi, które próbowały się przeprawić przez burzliwe morze w szczytowym momencie imigracji chińskiej na Tajwan, dwa lub trzy wieki temu. Okolic tych obawiali się również japońscy żeglarze i piloci, którzy próbowali omijać rejon wokół Penghu, znany wśród nich jako "morze diabła".

Dzisiaj statki towarowe oraz trawlery pokonują morze wokół Penghu bezpiecznie.

- Tajemnica otaczająca te wyspy nie przeszkadza nam, ale mamy nadzieję, że ludzie nie będą kojarzyli ich z niebezpieczeństwem - powiedział Hong.

Brzmi to ciekawie. Tym niemniej wcale nie muszą to być takie same zjawiska jak w Trójkącie Bermudzkim czy Trójkącie Smoka na Morzu Diabelskim. Uważam, że sprawą można się zainteresować, bo jest warta zweryfikowania. Zwróciłem się w tej sprawie do Patricka Monceleta z Malezji, który pisze tak:

Spędziłem 7 lat na Tajwanie, ale nie słyszałem niczego na temat "dziwnych" incydentów w rejonie archipelagu wysp Penghu. Tym niemniej, u zachodnich wybrzeży Tajwanu od czasu do czasu mają miejsce ćwiczenia wojskowe, których działania mogą być mylone z działalnością UFO czy jakimiś niezwykłymi fenomenami. Komunistyczne Chiny wciąż grożą militarnym wejściem do Tajwanu, dlatego też Tajwańczycy szykują się do odparcia ewentualnej inwazji, która cały czas jest możliwa.

Bardziej znanym jest akwen położony na północ od Tajwanu i na wschód od Japonii, zwany "Morzem Diabelskim". Znany autor - Ivan T. Sanderson teoretyzuje w swych książkach na temat istnienia nieznanej, podmorskiej cywilizacji na Ziemi i wielu świadków opowiada o tym, że odwiedzało Ich bazy we Wszechoceanie. Niemniej do dziś dnia nie mamy żadnych solidnych dowodów na potwierdzenie tych domysłów; osobiście jestem zdania, że są to ogromne pojazdy UFO, które są w stanie wytrzymywać ogromne ciśnienia oceanicznej głębi. Ta moja hipoteza może wyjaśnić, czemu mamy tak wiele dziennych obserwacji UFO i raportów o nich: one przylatują do nas z podmorskich baz, poprzez tunel czasowy czy z wciąż niewykrywalnych, ogromnych "statków-matek" krążących wokół Ziemi.

Sztuczne satelity mogą zobaczyć wiele UFO w ziemskiej atmosferze i być może tak bogata kompania jak np. Google powinna rozpocząć program poszukiwań korzystając z wielu różnych satelitów. Tacy ludzie jak Bill Gates, Paul Allen, Warren Buffet powinni także wspierać finansowo te kosztowne poszukiwania. A jak na razie, to Barack Obama - możliwy przyszły prezydent USA - nie dał żadnego sygnału odnośnie swego stosunku do ufozjawiska.

A zatem w tym przypadku chodzi przede wszystkim o wrogą działalność człowieka przeciwko człowiekowi…

Kończąc można powiedzieć jedno – jest jeszcze wiele rzeczy do odkrycia i do zbadania. A zatem nasi uczeni mają tu bardzo szerokie pole do popisu.


Przekład z j. rosyjskiego i angielskiego:
Robert K. Leśniakiewicz ©