Powered By Blogger
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Czechy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Czechy. Pokaż wszystkie posty

piątek, 14 czerwca 2024

Wielki Blanik - świadectwa

 


Tajemnicze opowieści o słynnej górze Wielki Blanik przy środkowoczeskich Louniovicach polegają na prawdziwych wydarzeniach!

Pisarka Zuzana Koubková: „W okolicach Wielkiego Blanika przeżyłam zadziwiające zjawiska“.

O górach Velky i Maly Blaník w pobliżu Českich Louňovic opowiadane są różne tajemnicze historie. Oprócz bajkowych śpiących rycerzy są też historie bardziej wiarygodne z ostatnich lat! Mówi się, że świadkowie widzieli u podnóża góry dziwne postacie, jakby z innych epok. Inni twierdzili, że weszli do wnętrza Velkégo Blaníka, gdzie czas podobno płynie inaczej niż na zewnątrz. Zapytałem życzliwą pisarkę Zuzanę Koubkovą, która dobrze czuje się w tym regionie, jaka jest prawda w tych opowieściach. Do najnowszych dzieł tego autora należy książka Krajem blanické rytířů, która – między innymi – omawia także tajemnice dwóch wspomnianych wzgórz...

W oddali zahuczała sowa. Ciszę lasu, przerywaną jedynie nocnymi wędrówkami zwierząt, przerwał odległy hałas. Dźwięk nabiera mocy i swoim regularnym rytmem przypomina tęskne rytmy afrykańskich bębnów. Z nicości zamglonej ścieżki wyłaniają się sylwetki jeźdźców na koniach, a niewyraźne dudnienie zamienia się w regularny tętent końskich kopyt. W przyćmionym świetle można dostrzec wspaniałe zbroje, hełmy i miecze lśniące w świetle księżyca. Drogą jedzie oddział rycerzy na koniach. Jest tylko jeden haczyk: to już nie Średniowiecze! Skąd więc oni się tutaj biorą? Napastnicy zbliżają się do skały, gdzie komisarz regionalny Putzlacher patrzy na nich z przerażeniem. Zauważa go jeden z rycerzy. Komisarz ucieka w szaleńczym zamieszaniu i nie zajmuje dużo czasu, aby dojść do siebie po tym incydencie. Czy to był tylko sen, czy też plotka o Velkým Blaníku kryje w sobie paradoks czasu? Poprzednia tajemnicza historia miała miejsce na początku XIX wieku, ale z pewnością nie była jedyna! W XIX wieku w Velkém Blaníku na długo miała zniknąć młoda dziewczyna, a później dwójka małych dzieci. Wszyscy mówili, że czas płynął inaczej na wzgórzu i wokół niego niż na zewnątrz! Inna kobieta z Podblanicka - niejaka pani Kyptová dla odmiany miała spotkać na tajemniczym wzgórzu jakiegoś staroświecko ubranego pana, który spojrzał na nią przerażony, a potem rozpłynął się w powietrzu! Czy w każdym przypadku są to zwykłe plotki rozpowszechniane przez przesądnych ludzi bez krzty osądu? Z poniższego wywiadu wynika, że ​​na pewno tak nie jest...

 

Wiem, że masz domek niedaleko Velkégo Blaníka, do którego jeździsz od dzieciństwa. Część Twojej rodziny również pochodzi z Podblanickich – specyficznego i surowego regionu na pograniczu Czech Południowych i Wyżyny Czesko-Morawskiej. Czy sądzisz, że tajemnicze historie dotyczące tego obszaru są oparte na rzeczywistości, czy też jest to niepotwierdzony mit?

Najwyraźniej sama miałam dziwne doświadczenia w tej dziedzinie jako dziecko. Miałam wtedy około trzynastu lat. Wyszłyśmy z mamą z chaty i na środku pola zobaczyliśmy dziwną postać wysokiego mężczyzny w kapturze. Ten człowiek nie wydawał się pasować do teraźniejszości. Kiedy kilka sekund później ponownie spojrzeliśmy na to miejsce, tej dziwnej osoby już tam nie było. Dziwny był nie tylko jego ubiór – w tamtym czasie różne gry fantasy nie były jeszcze powszechne wśród ludzi, ale przede wszystkim to, że tak szybko zniknął. Najbliższe drzewa były kilkadziesiąt metrów od niego! Do dziś nie potrafię tego wytłumaczyć, chociaż przesadzę, jeśli powiem, że postać ta wyglądała jak Aragorn z „Władcy Pierścieni“ (śmiech).

 

Może naprawdę zobaczyłaś wtedy coś wyjątkowego. Przecież obserwacje niezwykłych ludzi, jakby z innych czasów, nie są w Velkém Blaníku niczym niezwykłym. Gdzie miało miejsce to doświadczenie?

Następnie udałyśmy się z Kamberka do miejsca, gdzie przed II wojną światową wydobywano złoto. Wśród miejscowych znany jest jako Roudný. Robiliśmy taki murek wokół naszego domku. Wyszłyśmy z lasu i ruszyłyśmy dalej polną drogą. Dokładną lokalizację pamiętam jednak tylko z grubsza, przecież to nie było wczoraj.

 

A co z innymi tajemnicami związanymi z tym regionem?

Mój dobry znajomy, który mieszka w sąsiedniej wsi, miał widzieć w Blaníku dziwnych ludzi – tajemniczych jeźdźców z epoki, stare ubrania... Choć podobno w Velkým Blaníku śpią w nim rycerze, kult św. Marii Magdaleny, związany z miejscową rozebraną kaplicą. Podczas gdy Velký Blaník ma mieć męską energię, jego odpowiednik kojarzy się z energią żeńską. Dziwne jest także to, że wielu odwiedzających ma nieprzyjemne odczucia po zburzonej kaplicy na Malém Blaníku i nie chce tam iść. Na zboczu pomiędzy Velkým Blaníkiem a Malým Blaníkiem leży łąka, na której podobno trenowali rycerze. To oczywiście przesada, ale miejscowi naprawdę czasami słyszą na nim dziwne dźwięki i widzą światła, których nie powinno tam być. Skrajem tej leśnej polany biegnie kilkusetletnia droga – tzw. Łąka Rycerska. Z tym miejscem wiąże się pewna historia, której bezpośrednio doświadczył jeden z moich przodków.

 

Czy możesz opisać to bardziej szczegółowo?

W XIX wieku mój krewny Josef Vurm, od którego odziedziczyłam chatę, przejeżdżał tę łąkę powozem konnym. W tym czasie wjechał wozem wzdłuż drogi w dziwny cień, którego nie rzucało nic widocznego w okolicy. Konie nagle zatrzymały się i nie chciały iść dalej. Mój przodek musiał je wtedy chwycić za uzdę, machnąć batem i odepchnąć, ale jeden z koni przestraszył się i zaczął uciekać. Na szczęście przodek był sprytny – chwycił powóz i wskoczył na niego. Pojechał swoimi spłoszonymi końmi aż do Louňovic pod Blaníkiem na miejscowy rynek! Ale ta historia ma szczególny ciąg dalszy...

 

Ciekaw jestem szczegółów. Proszę opisać go naszym czytelnikom.

Około sto lat później mój ojciec jechał tą samą drogą na motocyklu, regularnie odwiedzając swoją matkę w Louňovicach pod Blaníkiem. Było to w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Kiedy znalazł się na opisanej powyżej łące, ponownie wjechał w niezwykły cień, którego nie powinno tam być. W tym momencie silnik w jego motocyklu „zapiszczał”, zgasły wszystkie kierunkowskazy i światła. Jednakże maszyna w dalszym ciągu korzystała z prawa bezwładności, ponieważ w tym miejscu droga prowadziła w dół. Ojciec przez chwilę bezskutecznie próbował uruchomić silnik, ale udało mu się dopiero, gdy wyjechał z dziwnego cienia. W tym momencie wydawało się, że maszyna sama szybko podskoczyła. Jednocześnie mój ojciec nie znał wówczas historii o naszym przodku, Vurmie!

 

 

To bardzo dziwny zbieg okoliczności, jeśli w ogóle można coś takiego powiedzieć. Ale co z dziwnymi dźwiękami, które podobno słychać na Łące Rycerskiej? Ciekawe, że podobne miejsce z dziwnymi dźwiękami, jak z czasów starożytnych, istnieje w Czechach, na przykład niedaleko Kounowa, na miejscu nieistniejącej już średniowiecznej wsi.

Mają to być dźwięki przypominające brzęk metalu i rżenie koni, ale być może istnieją bardziej zwyczajne wyjaśnienia tych zjawisk akustycznych. Jest to podmokła łąka pomiędzy dwoma wzgórzami. Być może przyczyną wszystkiego może być swego rodzaju wir wiatru, w co skłonny jest wierzyć na przykład znany czeski pisarz Otomar Dvořák. Reszta zależy już zapewne od ludzkiej wyobraźni. Być może jednak warto z zupełnie innego powodu, to pozostawię ocenie innych.

 

Albo – jeśli puścimy wodze fantazji, gdzieś w okolicach Velkégo Blaníka znajduje się pętla czasu, a może tunel czasoprzestrzenny. Być może mogą na to wskazywać opowieści o ludziach, którzy weszli na tę górę na krótki czas, aby po kilkudziesięciu latach powrócić na powierzchnię. Podobne historie wiążą się także z innymi – nie tylko czeskimi wzgórzami. Na przykład do Untersberg na granicy austriacko-niemieckiej. Wróćmy jednak do innych, mniej znanych tajemnic Podblanicka. Które to są?

W połowie XII wieku opat Godšalek założył w Louňovicach pod Blaníkem żeński klasztor premonstratensów, będący odpowiednikiem męskiego klasztoru w Želivie. Spalono go później – w 1420 r. podczas wojen husyckich. Wciąż mówi się, że jest tam miejsce nawiedzone. Na przykład babcia opowiadała, że ​​ma się tam pojawić duch bezgłowej postaci kobiecej lub psa ognistego (uśmiech). To miejsce, gdzie w dzieciństwie prowadzili wykopaliska archeolodzy – dziś jest to jeden z podwórek pomiędzy domami w Louňovicach. Niektóre lokalne plotki zainspirowały mnie także do napisania trzeciej i ostatniej książki z trylogii Templariuszy, pod roboczym tytułem „Tajemnica kopalni złota“, która powinna wkrótce się ukazać.

 

Które z lokalnych legend – opowieści z okolic Louňovic pod Blaníkem – umieściłaś w swojej książce?

To na przykład wspomniany ognisty pies, który pojawia się górnikom w fabule mojej książki. Górnicy myślą, że pies pojawi się, gdy w jakiś sposób przekroczą prawa górnictwa. W powieści starałam się uchwycić sposób myślenia ludzi średniowiecza, co nie zawsze było łatwe. Świat ludzi w XIV wieku był zupełnie inny od naszego.

 


Wróćmy jednak do tajemnic przeszłości z innego punktu widzenia. Czy wierzysz w przeszłe życia?

Nie mogę powiedzieć, że bezpośrednio wierzę, ale podczas hipnozy regresyjnej widziałam starszego mężczyznę potykającego się w sadzie kasztanowym. Sądząc po jego ubraniu, mógł to być okres od końca XVIII do początków XX wieku. W hipnozie regresyjnej widziałam też coś w rodzaju brudnej dziewczynki bawiącej się na obrzeżach jakiegoś europejskiego miasta lub procesji ludzi z pochodniami. Widziałam też zamki z wysokości, ale nie chciałam do nich „wchodzić”, bo miałam przeczucie, że spotka mnie tam coś złego.

 

Jak przebiegły te doświadczenia i co o nich myślisz?

Nie można powiedzieć, że wszystko, czego doświadczyłam powyżej, przekonało mnie o realności przeszłych wcieleń. Moim zdaniem było to raczej coś na kształt pamięci przodków. Wszystkie miejsca i obiekty z poprzedniego doświadczenia, za wyjątkiem dużej żaglówki na karaibskim wybrzeżu, wyglądały bardzo czesko. Swoją drogą – korzeni mojej rodziny w Podblanickiej doszukiwałam się między innymi we wspomnianej już Vurmie – czyli gdzieś przed 1839 rokiem.

 

Na chwilę zostawiliśmy tajemnice obu Blaników. Wracajmy. Co jeszcze jest dziwnego w tych dwóch wzgórzach?

Słynna skała Veřej na Velkém Blaníku, gdzie podobno znajduje się magiczne wejście do wnętrza góry, a którą naziści badali także podczas II wojny światowej, chyba nie wymaga zbyt wiele omówienia. Powinny na nim wystąpić np. nielogiczne zmiany temperatury lub inne nietypowe zjawiska. Jednak np. mniej znany obiekt kaplicy św. Marii Magdaleny na Malém Blaníku.

 

Jaka jest historia tej szczególnej budowli, wzniesionej na rozkaz cesarza Józefa II około 1785?

Obecnie zniszczoną kaplicę zbudowali górnicy w XVIII wieku, jednak oznaki szacunku dla Marii Magdaleny są w tym miejscu znacznie starsze. Być może mógłby to być rodzaj przedchrześcijańskiego kultu – być może Matki Ziemi. Z historią miejscowości można powiązać także odczucia ludzi, którzy nie czują się tu dobrze i twierdzą, że już nigdy tu nie zamieszkają ani nie nocują. Natomiast pozostali goście nie mają tu żadnych problemów, wręcz przeciwnie, czują się dobrze. Spałam sama przy kaplicy i nie przeżyłam tu nic szczególnego. Odczucia turystów nie są więc tu jednoznaczne. Mówi się także, że gdzieś u podnóża Malégo lub Velkégo Blaníka powinien kiedyś znajdować się zamek.

 

Jaki on był?

Nigdzie nie odnaleziono pozostałości tej rzekomej twierdzy, która według niektórych była jedynie małym zamkiem lub fortecą. Nie znaleziono jednak żadnych podstaw, więc pytanie, czy jest to tylko niepotwierdzona legenda. Według jednych przypuszczeń powinien on pochodzić z czasów celtyckich, według innych zamek ten mógł być średniowieczny.

 

Czy miałaś jakieś inne tajemnicze zdarzenia w tej okolicy?

Tak. Takie było moje doświadczenie z czymś, co nazwałbym „błędnym korzeniem“. Kilka lat temu odwiedziłam Mały Blaník. Kiedy obeszłam go dookoła, nagle miałam wrażenie, że jestem w zupełnie innej i nieznanej części Czech. Mimo to zdałam sobie sprawę, że wciąż chodzę w kółko, ale nie mogę znaleźć właściwej drogi. I to mimo, że znam całą okolicę bardzo dobrze! Dopiero po wielu minutach odzyskałam orientację. Jednak podobne przeżycie przydarzyło mi się później w innym miejscu i od tego czasu uważam, że „błędne korzenie” są rzeczywistością.

 

Jak wytłumaczyć to zjawisko i jego przyczynę? Czy to wszystko może mieć związek z ludzką psychiką, a może – bardziej fantastycznie – z rzekomym naruszeniem czasoprzestrzeni w tym miejscu? Czy nie mogło to być zwykłe „zagubienie się” spowodowane dezorientacją?

Nie wiem, jak się zgubić, może to zwykła dezorientacja (uśmiech).

 

Czy zatem okolice Velkégo i Malédo Blaníka mogą być czymś wyjątkowym – pomyślanym z mistycznego punktu widzenia? Jak osobiście postrzegasz ten region?

Jeśli chodzi o moje postrzeganie Podblanickiej: Jeżdżę tam całe życie, więc jestem przyzwyczajona do tych okolic. Ale tak naprawdę... myślę, że będzie coś trochę innego. W dawnych czasach mieszkali tam Celtowie, znajdują się tam pozostałości miasta oraz złoto, które zwykle budzi u ludzi najgorsze emocje. Nie możemy zapomnieć o wielu opowieściach o spotkaniach z innymi światami. W przeszłości wiele osób cierpiało tam również na choroby psychiczne. Teraz wszyscy tam mówią, pewnie tak to sobie rekompensują (śmiech). Na pewno nie jest to region całkowicie zwyczajny.

 

Dziękuję za rozmowę.

 

Moje 3 grosze

 

To, co się dzieje w górach Blanik i okolicach nie jest niczym dziwnym. U nas podobne rzeczy dzieją się w Tatrach i Beskidach – szczególnie w rejonie Czerwonych Wierchów i Babiej Góry – o czym już pisałem onegdaj na łamach kwartalnika „UFO“ i wraz z dr. Milošem Jesenským. Na Dolnym śląsku podobnie dziwne rzeczy dzieją się w masywie Śląskiego Olimpu – góry Ślęży, a także w Karkonoszach – szczególnie w Dolinie Sowiej i masywie Śnieżki. Osobiście uważam, że te perturbacje są efektem istnienia jakichś „okien czasu“, które od czasu do czasu uaktywniają się. Alternatywą są działania Obcych czy nawet Neodinozauroidów, którzy są aktywni właśnie w takich okolicach. Opisaliśmy to w naszych książkach z cyklu „Stratení v horách“. Wcześniej pisałem o tym w „Projekcie Tatry“, do których odsyłam Czytelnika.

Mam nadzieję, że Czytelnik będzie miał okazję zetknąć się z takimi fenomenami czasowo-przestrzennymi w czasie wakacyjnych wędrówek i wtedy będzie mógł sobie sam wyrobić zdanie na ten temat...  

 

Więcej informacji w książce „Krajem blanických rytířů“ znajdziecie na: https://www.databazeknih.cz/knihy/krajem-blanickych-rytiru-525022

Więcej informacji o pisarce Zuzaně Koubkové znajdziecie na stronie: http://zuzana-koubkova.blog.cz/

Przekład z czeskiego - ©R.K.F. Sas – Leśniakiewicz

 

czwartek, 11 kwietnia 2024

Blaník i jego rycerze – historia mistyfikacji

 


Karel Dudek

 

W 1889 roku na podstawie tej owianej złą sławą historii pewnego autora powstał barwny felieton „Jaka jest prawda”. Ukazał się 18 sierpnia w „Národní polityka”, podpisany jedynie inicjałami H.V.B. zamiast nazwiska, więc do tej pory nie było wiadomo, kto go właściwie napisał. Poza tym ten felieton do dziś stanowi niemal dowód na to, że w górze Blaník rzeczywiście istnieje coś w rodzaju bramy czasoprzestrzennej, przez którą można przedostać się do innej rzeczywistości i spotkać tam nie tylko blanickich rycerzy, ale także inne istoty.[1] Naprawdę?

Jaki był sens felietonu? Wszystko zaczęło się od usunięcia jednego z kamieni węgielnych pod budowę Teatru Narodowego w 1868 roku. Do przepaści w kamieniołomie wpadł niejaki robotnik nazwiskiem Václav Podbrdský i nie odnaleziono wówczas jego ciała. Najwyraźniej stwierdzono zgon. Co ciekawe, po osiemnastu latach (w 1886 r.) pojawił się i zwrócił się do sądu we Vlašimie o wypłacenie utraconej pensji. Opowiedział sądowi szczegółowo swoje przeżycia ze spotkań ze znanymi czeskimi postaciami historycznymi mieszkającymi w Blaníku. Sąd był łagodny. Wystawił właścicielowi kamieniołomu nakaz zapłaty na jedenaście guldenów i na tym koniec. Nie skończyło się to jednak dla żołnierzy, którzy zaatakowali Podbrdskiego za uchylanie się od służby wojskowej. Nawet sąd wojskowy ostatecznie go uniewinnił, myśląc prawdopodobnie o stanie psychicznym danej osoby to samo, co sąd cywilny.

 

Zagadka rozwiązana

 

Wskazówką na ile prawdziwa jest ta historia może być osobowość jej autora, jednak przez długi czas pozostawał on nieznany. Zapytanie do Biblioteki Narodowej nie przyniosło skutku. Tam też nie znali autora felietonu. Więc to było wyzwanie. Na pierwsze odkrycie nie trzeba było długo czekać. Na szczęście autor pod tym skrótem napisał nie tylko ten felieton, ale także książkę „Kolonizacja Serbii – nienarodowy traktat o kolonizacji w Serbii i lekcje dla naszych chłopów”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Kober jako prywatna wydanie w 1880 r. Publikacja musiała uzyskać akceptację cenzury C.K., w przeciwnym razie nie ujrzałaby światła dziennego. Gdyby pozwolono na druk, dzieło to mogłoby już pojawić się w dowolnej antologii lub almanachu, a redaktor nie narażałby się na drukowanie samizdatu. Poszukiwania były kontynuowane.

Autor tego artykułu natknął się także na czasopismo bibliograficzne „Urbánka – miesięcznik przeglądowy literatury, muzyki i sztuki”, t. I. 1880 nr 5. s. 102, gdzie informacja o książce Kolonizacja Serbii podana jest dosłownie, łącznie ze skrótem nazwiska autora H. V. B. Kolejne, drugie wydanie tego czasopisma z 1881 r. było już bardziej rozpowszechnione. Na s. 75 zapisano: „Akta kolonizacji Serbii (por. U. VI. nr 5 s. 102, napisane według Czeskiego Południa nr 23 (4 marca 1881) przez Hynka Viléma Buriana, główny inspektor serbski, ok. urodzony w majątkach, urodzony w 1850 r. w Ml. Vožica.”

Autor felietonu wreszcie utracił anonimowość. Trzeba było przyjrzeć się temu nieco bliżej:

                                        Hynek Vilém Burian

     Ur. 14. 2. 1851 Mladá Vožice – zm. 15. 3. 1908 Nowy Bydžov

Praska „Gazeta ekonomiczna” z 1 kwietnia 1908 roku opublikowała na pierwszej stronie portret Buriana i nekrolog na stronie 77. Tylko jedna kolumna, ale wystarczy. Te trzy informacje były niezbędne do dalszych badań. Do 1888 roku był dyrektorem szkoły ekonomicznej w Czeskich Budziejowicach, w latach 1870-72 odbył stałą służbę wojskową i władał ośmioma językami. Poliglota. Pisał artykuły, polemiki, felietony. Do pisma „Tábor”, do „Czeskiego Południa”, a nawet do pisma, które istnieje do dziś, do pisma „Vesmír”, 15.02.1890 nr 9. t. XIX s. 98 – artykuł pt. „Ślepy Słowianin”. Jego fachowe publikacje z zakresu pomologii utrzymywały w swoim czasie wysoki poziom naukowy. Można je jeszcze spotkać w niektórych antykwariatach i na pewno nie są tanie.

Mladá Vožice są oddalone od Blaníka o 18 kilometrów, a dla grupy chłopców nie była to wówczas żadna odległość. Dla pana Buriana Blaník stał się najwyraźniej sprawą serca i pięknym wspomnieniem dzieciństwa.

Kamień dla Teatru Narodowego został przysłany z Blaníka w 1868 roku i być może autor felietonu nie był pierwszym, który o nim pisał. W końcu minęło 21 długich lat. Nie był. W czasopiśmie „Budivoj”, rok XXII, nr 58, z czwartku 22 lipca 1886 roku znajdował się dokładnie ten sam tekst i nawet ten sam tytuł. Trzy lata wcześniej. Jednak podczas bardziej szczegółowej lektury nie pominięto kilku danych, które przydały się w dalszych badaniach. Nie było jej już w kolumnie. Był tam numer nakazu zapłaty z sądu właszimskiego dla kamieniarza i numer pułku, w którym sądzono bohatera kolumny Podbrdskiego za uchylanie się od służby wojskowej. Autor artykułu nie jest wymieniony. Ale nic nie zostało stracone. W tym samym roku na stronie 103, z datą 30.12.1886, znalazła się wzmianka „Vojtík v Blaníku”. Podpisał się ponownie H. V. B. Jeżeli pan Burian był autorem lipcowego artykułu, to dlaczego sam się nie podpisał? Numer nakazu zapłaty mógł być znany jedynie osobie, której dotyczył, oraz osobom z sądu. Czy pan Burian miał na dworze znajomego, który przekazał mu tę informację, dla większej wiarygodności historii? Czego obawiał się Burian, kiedy trzy lata później usunął tę informację ze swojej kolumny w „National Politics”?

 

Gdzie się podział Podbrdský?

 

To jeszcze nie koniec sprawy. Trzeba było rozprawić się z panem Václavem Podbrdským, który odegrał główną rolę w tej historii.

Rozpoczęły się poszukiwania w rejestrach. Dziesiątki rejestrów, tysiące stron. Louňovice pod Blaníkem, Kamberk oraz inne miasta i wsie. Dopiero w Domašínie autor odniósł sukces. W metrykach miejskich, które od 1980 roku wchodzą w skład Vlašimi. I nie tylko w rejestrach. Na miejscowym cmentarzu odnalazł także grób rodziny Podbrdských, o którą dbano z miłością i troską. W kwietniu 1868 roku pan Václav Podbrdský miał pracować przy ciosaniu kamienia dla Teatru Narodowego. Rejestry niewiele pomogły w tym zakresie. Znaleziono w nich tylko jednego Wacława. W chwili łamania kamienia miał 81 lat, więc nie było o nim mowy. (28.08.1787 + 4.08.1871 Państwowe Archiwum Regionalne w Pradze. Domašín 01 s. 59 - Domašín 07 s. 158)

 

Dalszych informacji w tym kierunku dostarczyło czasopismo Muzeum Narodowego w Pradze, seria historyczna nr 3-4, rok 1983.

 

Blaníkowi poświęcono także obszerny, kilkustronicowy artykuł poświęcony wszystkim kamieniom z historycznych miejsc Czech, przesłanym na fundacje Teatru Narodowego. Pewien, najwyraźniej bardzo przedsiębiorczy urzędnik, nadleśniczy z Louňovic pod Blaníkem, nazwiskiem Čeněk Fisher, zdecydował, że i on się dołoży. Z pewnością kamienia nie rozbił sam, powierzył go niejakiemu Františkowi Růžičce i panu Staňkowi. Mówią, że to doświadczeni kamieniarze. To zależy. Jedyna osoba o tym nazwisku z Louňovic urodziła się w roku 1850, a więc była osiemnastoletnim chłopcem. Siła niewątpliwie tak, ale na pewno nie doświadczenie murarza. Kamień, który wybili, nie pasował. Był za mały. Pan Fisher najwyraźniej też go nie lubił. W liście z 14 kwietnia 1868 roku nieśmiało pyta Pragę, jak duży powinien być ten kamień. Z krzyżem po zabawie. Była to bezużyteczna praca i kamień trafił do piwnicy miejscowego browaru. Drugi kamień już się udał i dziesiątego maja z wielką pompą wysłano go do Pragi. Zamieszczone zostało tu także oświadczenie geologów. Kronika Louňovic podaje, że kamień wydobywano na Slepičí skále, około 500 metrów od szczytu Velkégo Blaníka. Jednak lokalna ortorula nie zawierała turmalinu, ale kamień wysłany do Pragi tak. Coś tu nie gra. Turmalin w ortuli znajdował się w kamieniołomie Křížovský, około trzykrotnie dalej od szczytu, w kierunku północno-wschodnim. Kronika najwyraźniej mówiła o pierwszym, nieudanym kamieniu.

Rok 1866 był czarnym rokiem dla Austrii. Na początku było samozadowolenie możnych, bezkrytyczna ocena własnych sił i ogólny entuzjazm społeczeństwa, przetwarzany przez propagandę. Potem przyszła bitwa pod Sadową i ciężkie otrzeźwienie. Nawet kac był długi. Ludność pod Blaníkiem bardzo odczuła konsekwencje przegranej wojny z Prusami. Zmuszeni byli zakwaterować i nakarmić żołnierzy pruskich. I ich konie, oczywiście. W drugiej połowie XIX wieku nie trzeba było się starać o rozstrzelanie. To nie było potrzebne. Wystarczyła ludzka nieostrożność. W Domašínie, który dziś jest częścią Vlašimi, w tym samym roku pożar strawił pięć domów. Na razie. Nie minie dużo czasu, zanim wypali się kolejnych osiemnaście. Na szczęście żołnierze pozostali z tyłu i zostawili miejscową ludność w spokoju. Na ich miejscu zaczęła szaleć cholera. Ponad trzydzieści osób zginęło w niecałą jesień. Natura przejęła kontrolę i ukarała ludność nieurodzajami, które trwały kilka lat. Deszcze i mrozy przeplatały się z upałami i suszą. Profesor gimnazjum František Augustin Slavík szczegółowo opisał tę niefortunną historię w swojej książce „Historia Domašína, jego osady parafialnej i dawnego folwarku w Táborsku”, wydanej w Táborze w 1882 r. Bieda, głód, choroby. Żałosne podejście do życia.

Władze straciły panowanie nad sobą. Nakazy, zakazy, ograniczenia. Każdy obóz ludowy, każde spotkanie, każdy dobrowolny spektakl teatralny był niebezpieczny. Rok 1848 nadal bardzo żywo zapisał się w pamięci ludzi. Jednak kamieniem węgielnym pod Teatr Narodowy było już coś, czego nawet władze nie odważyły ​​się zabronić. To naprawdę nie było warte zamieszek, które z pewnością po nich nastąpią. Prawdziwy Václav Podbrdský potrafił zrobić to samo, co wielu jego rodaków w tamtym czasie. Zdobył pieniądze, sprzedał, co mógł, a potem po prostu patrzył, jak Statua Wolności zbliża się doń z pokładu trzeciej klasy parowca. Była to jedna z możliwości wyjaśnienia jego nieobecności, która trwała osiemnaście lat.

 

Amerykański ślad

 

Cleveland w stanie Ohio to dziś duże miasto liczące trzy miliony mieszkańców. Leży nad brzegiem jeziora Erie, pomiędzy przemysłowymi gigantami Pittsburghem i Detroit. W czasach, o których tu piszemy, mieszkała tu prawie 30-tysięczna mniejszość czeska. Miasto w mieście i czeskie czasopismo „Dennice novoveku”. W piątek 20 maja 1887 roku w dziale Muzeum Głupoty ukazał się ciekawy artykuł. Pewnie domyślasz się który. Tak, ten sam artykuł, co rok wcześniej w „Budivoju”, ten sam artykuł, co dwa lata później w „National Politics”. Wysłany do USA przez jakiegoś emerytowanego oficera. Ciekawość i ciekawość, którą pan Václav Šnajdr, właściciel gazety, bardzo chętnie imponował swoim rodakom. I na samym końcu. Ta sama gazeta dwanaście lat później, w czwartek 26 stycznia 1899 roku, opublikowała artykuł zatytułowany „Medytacja niedzielna”. Podpisano przez Podbrdskiego. Nic więcej. W tym druku nazwiska żeńskie nie zostały odmienione, co rozwiązano, umieszczając imię, aby było jasne, czy autor był mężczyzną, czy kobietą. Znajdował się tu jedynie podpis Podbrdskiego, zatem autorem niewątpliwie był mężczyzna.

Kto zatem w 1886 roku stanął przed sądem wojskowym? Mówi się, że został rozpoznany przez krewnych i sąsiadów. Jeśli jego historia była tylko bzdurą, dlaczego wracał? Nostalgia? Sąd uniewinnił go wówczas, skłaniając się ku ocenie obrony, że nie byłoby to najlepsze dla stanu psychicznego oskarżonego. Stracili nim zainteresowanie żołnierze i władze z pewnością także. Na pewno nie był chory psychicznie. Jak twierdzi mistrz kamieniarski Šolínek, pracowali oni wówczas z prochem. Czy mistrz powierzyłby takie dzieło swemu robotnikowi, gdyby nie był przy zdrowych zmysłach? Kim był ten Podbrdský w Dennicy Novovek ze stycznia 1899 roku? Dziś prawdopodobnie nie uda się tego dowiedzieć.

 

Sprawa rycerza Putzlachera

 

Można by wszystko zakończyć faktem, że ci autorzy Odrodzenia odegrali razem, a ostatecznie z nami, swego rodzaju farsę, o której dziś nam umyka, i odesłać historię Blaníka i jego rycerzy tam, gdzie jej miejsce, czyli do krainy legend i bajki.

Ale co mamy z tą, tym razem prawdziwą historią, która wydarzyła się kilkadziesiąt lat wcześniej i mocno zaniepokoiła ówczesne władze?

Opisano ją na s. 444-446 w czasopiśmie „Illustrirte chronik” Böhmen – Praga 1853. Drukowano tuszem, na szczęście dobrej jakości, dzięki czemu tekst był czytelny. Przy pomocy tłumacza i logiki autor tego artykułu uzyskał następujący tekst:

 

Przyczynek do historii góry Blaník w Czechach

 

W roku 1826 lub 1827 w ciepły i słoneczny letni dzień komisarz okręgowy Beroun, rycerz Tomáš Putzlacher z Pragi, przybył do wsi w pobliżu góry Blaník, gdzie odbył oficjalne spotkanie. Po zleceniu postanowił udać się do swojego przyjaciela z młodości, hrabiego Küenburga, który zaprosił go już do Mladej Vožicy. Droga prowadziła bardzo blisko góry Blaník. W dobrym humorze rozmowny pan Putzlacher zaczął opowiadać swojemu ochroniarzowi, z którym siedział w powozie, o rycerzach pod dowództwem szlachcica Zdenka. Jego słuchacz wyśmiał to i pozwolił sobie na obraźliwą uwagę na temat śpiących rycerzy. Komisarz okręgowy upomniał szydercę, aby był cicho, ale to nie pomogło. Podróżnicy byli jeszcze za Blaníkiem, gdy na spotkanie z nimi wyruszyła duża grupa jeźdźców. Grupa rycerzy w ciemnoniebieskich zbrojach, z przyłbicami na twarzach. Twarze z długimi, krzaczastymi brodami. W rękach trzymali miecze bojowe. W tumanach kurzu galopowały tuż za tylnymi kołami wozu, aby pasażerowie mogli za nimi podążać. Woźnica starał się jechać jak najszybciej.

Jego ochroniarz popadł w głęboką nieprzytomność. Grupa jeźdźców towarzyszyła im przez bardzo długi czas, aż w końcu zniknęła w tumanach kurzu piaszczystej drogi. W Mladej Vožicy lekarz musiał otworzyć żyłę omdlałemu mężczyźnie i powrót do zdrowia trwał cztery długie godziny.

Pan Puzlacher przebywał u hrabiego przez kilka dni, aż pacjent wyzdrowiał. Jednak incydent z rycerzami blanickimi szybko rozprzestrzenił się po całym mieście i okolicach. Już trzeciego dnia Putzlacher otrzymał list od starosty z Tábor, w którym prosił o wizytę przed wyjazdem do Pragi. Musiał złożyć przysięgę zeznań i nakazano mu zachować najwyższą tajemnicę służbową wydarzenia. Musiał także nakazać zachowanie tej tajemnicy swojego ochroniarza i woźnicy. Nic nie mówić na ten temat. Cały protokół został natychmiast przesłany do Pragi, do najwyższego wówczas burgrabiego, hrabiego Chotko.

Wszystko, co tu zostało powiedziane, opowiedział mi stary człowiek, urzędnik hrabiego, i dał mi słowo honoru. Opowiedział o innym zdarzeniu, które miało miejsce jesienią następnego roku. Na górze Blaník odbyło się wielkie polowanie. Jeden z myśliwych zastrzelił daniela, a kiedy poszedł po niego, jeden z rycerzy już go niósł. Położył daniela na ziemi, odszedł kilka kroków i zniknął.

Byłoby wysoce pożądane, aby na dowód prawdziwości tej narracji niektórzy z panów pracujących nad tą ilustrowaną kroniką zwrócili się do archiwów wspomnianych władz lub do hrabstwa hrabiego Küenburga i jego urzędników w Mladej Vožicy lub do byłego komisarza powiatowego w Beroun, pana Tomáš Putzlacher, obecnie starosty powiatowego w Chrudimiu.

Wszystko wydarzyło się tak, jak opisałem i nie dodałem ani słowa, co potwierdzam swoim podpisem.

Jan Křtitel Peterka – lekarz praktykujący.

W Pradze 12 marca 1852 r.

 

Ciekawe, prawda? Autor tego artykułu, co zrozumiałe, potwierdził istnienie rycerza Tomáša Puzlachera (1795 -1872). On naprawdę żył, nie był postacią fikcyjną. Nie był to skostniały austriacki urzędnik tamtych czasów, ale osoba wykształcona. Jako wojewoda w Pilźnie zabiegał o remont i ponowną konsekrację kościoła św. Jakuba Wielkiego w Nepomucenie (1857 – 1859), który został zniesiony w czasie reform józefińskich.

W tym przypadku postępowanie władz jest również zrozumiałe. A co by było, gdyby wśród Czechów zaczęły krążyć pogłoski, że rzeczywiście mają w Blaniku własną armię w odwodzie?

 

Zainteresowanie III Rzeszy

 

Ale ta historia wciąż się nie kończy! Po dokładniejszym zbadaniu skały Veřejovej można odkryć kilka starannie wykonanych otworów w dnie jednej z nisz. Krążą pogłoski, że jest to dzieło grupy ludzi z nazistowskiego projektu Ahnenerbe. Zainteresowanie wyraził SS-Reichsführer Heinrich Himmler, mający obsesję na punkcie germańskiego mistycyzmu. A co jeśli wejście do tajemniczej, podziemnej krainy Agartha jest właśnie tutaj? Po co trudzić się aż do Tybetu? To, co wówczas odkryli, najwyraźniej gdzieś przepadło podczas niszczenia materiałów tej organizacji. Kto wie?

Tegoroczny Wielki Piątek był dla naszej grupy badaczy naprawdę bardzo ciekawy. Mieliśmy zamiar spędzić noc na Skale Veřejovej na Blaníku. Zawiasy są częścią drzwi, czyli wejścia, w tym przypadku gdzieś na zawsze. Imię pasujące i być może prawdziwe. Są miejsca, które pomimo całego Twojego sceptycyzmu wobec plotek i plotek, wprowadzą Cię w niepewność. Wahasz się. A co jeśli... Zachowasz to dla siebie, ale jestem pewien, że inni myślą to samo. Tak było również w tym przypadku. Za stożkiem światła latarki zaczynał się bukowy, tajemniczy las i postrzępione skały. Była pełnia księżyca, ale była doskonale ukryta za niskimi chmurami pełnymi śniegu i wody. Ciemno, choć w pysk daj. Nie byliśmy wyposażeni ani w różaniec, ani w kropidło. Urządzenia pomiarowe i technika dokumentacyjna były w pogotowiu. Przyznam, że nawet przez chwilę zastanawiałem się, co bym zrobił, gdyby skała rzeczywiście się otworzyła. Na szczęście (lub niestety) przyroda uchroniła nas od wahań, przy pomocy gradu lodowego, później obfitych opadów śniegu i wreszcie ulewnego deszczu. Około wpół do drugiej w nocy zrezygnowaliśmy z kolejnego pobytu i resztę nocy spędziliśmy w samochodach, na parkingu pod Blaníkiem.

Badacz i autor tego artykułu nie chciał jednak szukać wyłącznie na monitorze komputera. On i jego koledzy uznali za konieczne skupienie się na Blaníku w najważniejszym miejscu. Na Skale Veřejovej. Wybrał także ważny dzień otwarcia skał, a dokładniej Wielki Piątek tegorocznej Wielkanocy. Niestety natura nie sprzyjała zespołowi badawczemu. Księżyc był w pełni, ale ukryty za niskimi chmurami. Po północy śnieg zamienił się w ulewny deszcz, a wyprawa wolała spędzić resztę nocy w samochodach na parkingu.

Na razie więc możemy być spokojni, w Blaníku nie dzieje się nic szczególnego ani nadzwyczajnego. Tylko w naszej historii literatury pojawiła się jeszcze jedna obnażona mistyfikacja literacka.

 

Dodatek od Autora

 

To nie ma znaczenia. Śpiące wojsko jest wszędzie. Babia Góra w Polsce, Sitno na Słowacji, Blaník w Czechach, Jindřich Ptáčník[2] śpi na wzgórzu w Niemczech, Król Arthur w Anglii, we Francji… Krótko mówiąc, na każdym właściwym wzgórzu jest armia.

Ta sprawa jest o tyle ciekawa, że ​​w archiwum jest orzeczenie sądu, więc będzie w tym trochę prawdy, więc w Blaníku czasami Czas naprawdę robi ze swoim czasem, co chce…

 

Moje 3 grosze

 

Jeżeli idzie o Polskę, to najczęściej mówi się o śpiących rycerzach w tatrzańskim Giewoncie oraz w Czantorii na Górnym Śląsku. Niestety, pomimo tylu dziejowych zawieruch rycerze ci śpią nadal snem nieprzebudzonym i nie wychodzą, by walczyć za Polskę. Może to wszystko, co przeszliśmy jest jeszcze niewystarczające do Ich interwencji? A może dowiedziawszy się o broni termojądrowej i rakietach zwyczajnie dali sobie spokój? Miejmy nadzieję, że jednak wyjdą z jaskiń w czasie III Wojny Światowej.

Jakże to wszystko gorzko brzmi…

I wszystko byłoby OK., gdyby nie mały drobiazg, a mianowicie raport z brytyjskiego Projektu Pennine. Otóż tam także wspomina się o spotkaniach z rzymskimi wojownikami i innymi „duchami” i „widmami” z czasów rzymskiego panowania na tych ziemiach. No i oczywiście istnieje wiele raportów o obserwacjach i Bliskich Spotkaniach z Nieznanymi Obiektami Latającymi i ich pasażerami. Dlatego uważam, że błędem byłoby całkowicie przekreślać relacje spod i z Blanika.

Podobnie dziwne rzeczy, szczególnie z Czasem maja miejsce w niemieckich  Alpach Wapiennych, a związane są z masywem górskim Mt. Untersberg, gdzie m.in. zanotowano zniknięcia i zjawianie się ludzi w poślizgach czasowych, co opisał swego czasu Peter Krassa. A tak już nawiasem mówiąc, to niedaleko znajdowała się górska kwatera Führera III Rzeszy, który przebywał w niej często i stanowiła centrum kierowania państwem i centrum decyzyjne operacji wojennych na frontach II Wojny Światowej. I kto wie, czy Hitlerowi i jego akolitom nie przyszło czasem do głowy, by nie dało się zmienić niekorzystnych zmian na frontach przy pomocy manipulacji Czasem?

Osobiście jestem zdania, że poza pracami nad bombą A, sztucznym złotem i innymi szalonymi pomysłami bonzów III Rzeszy, w kompleksach Der Riese w Górach Sowich na Dolnym Śląsku, toczyły się tam prace nad chronomocją – tj. przemieszczaniem się w Czasie. Niektórzy badacze zagadnienia, jak np. Gerd Burde w swym filmie twierdzi wprost, że naziści chcieli opanować podróże w Czasie i takim pojazdem-chronolotem był dyskoplan V-7.

Ale to jest już temat z innej ballady…

 

Przekład z czeskiego - ©R.K.F. Sas - Leśniakiewicz   



[2] Henryk I Ptasznik (876-936) – król Franków Zachodnich, pogromca Słowian. Himmler uważał się za jego wcielenie i kontynuatora.

niedziela, 24 kwietnia 2022

Tajemnice Rychnovského vrchu

 

Grzbiet Rychnowskiego Wierchu

Ten materiał polecił mi czeski badacz i popularyzator Pan Aleš Česal, w kontekście tego, co napisałem na temat góry Blanik. Okazuje się, że góra Blanik to tylko jedna z kilku tajemniczych gór na terytorium Republiki Czeskiej i jej tajemnice są dziwnie kompatybilne z tajemnicami gór na terytorium Polski. Rzecz jest niemal zapomniana, ale jak sądzę, warto jest ją przypomnieć. A zatem…

*

Dziś prawie nikt nie pamięta tego wzgórza. W XIX wieku zwróciły jednak na to uwagę czołowe osobistości naukowe nauki austriackiej i niemieckiej. Mówimy o Rychnovským vrchu w regionie Morawsko-Třebíč, który kiedyś nazywał się Seekamm (Jeziorny Grzbiet) lub Seekammberg (Jeziorna Góra).

Rychnovský vrch to odosobnione wzgórze położone na N 49°49’ – E 016°39’,  o wysokości 541 metrów n.p.m., które przewyższa otoczenie nawet o dwieście metrów. Ma formę wyraźnego, wydłużonego grzbietu w kierunku północ - południe i wznosi się około dziewięciu kilometrów na północ od Moravskiej Třebovej nad gminą Rychnov na Morawach.

Jest on częścią misternie ukształtowanych wzgórz Moravskotřebovskich, a jego masa składa się ze stromych warstw górnokredowych margli i piaskowców. Klasyczny szlak turystyczny nie prowadzi przez niezwykły grzbiet Rychnovskego vrchu, tylko lokalne oznakowanie tzw. Hřebečskich szlaków górniczych, którym towarzyszy tajemniczy Permoník Hugo.


Rychnowski Wierch 

   

Owiany legendami Rychnovský vrch

 

Punktem wyjścia do zdobycia góry Rychnov jest północny kraniec jej grzbietu na zakręcie drogi przy przystanku autobusowym na dolnym krańcu Rychnova na Morawach.

Drewniana kolumna z „nawigacją Hugo” i kierunkiem ścieżki rowerowej wskazuje w odległości 800 metrów na las, w którym ma znajdować się maryjne miejsce pielgrzymkowe.

I rzeczywiście. Niedaleko wejścia do lasu stoi kaplica z 1931 roku, a pod nią studnia cudownej leczniczej wody. Miejscowość nazywała się Moravský lub Nový Mariazell i ma realny związek ze słynnym miejscem pielgrzymek w Austrii.

Legenda na tablicy informacyjnej opowiada historię ciężko chorego kowala Jakoba Franza z Lubníka, który podczas swej uzdrowicielskiej podróży do Mariazell, wycieńczony upadkiem, padł on przy źródle pod jodłą w lesie pod Rychnovem.

We śnie ktoś go dotknął, namawiał, by poszedł dalej, a rano ból zniknął. Po powrocie z Mariazell umieścił najpierw na postoju pod Rychnowem obraz Matki Boskiej, a później jej figurę. I tak narodził się morawski Mariazell.

Kilka innych legend, przedstawionych przez Permoníka Hugo, oferuje druga tablica informacyjna niezliczonym zwiedzającym. Dotyczą one Jeziornego Grzbietu i wszyscy wspominają o tajemniczych siłach wewnątrz wzgórza, tajemniczych zniknięciach, jeziorach i dziewicy jeziora.

Odkrycie chociaż odrobiny tajemnicy Jezerní vrch oznacza wspinaczkę na górny grzbiet oddalony o dwa kilometry. Permonik Hugo wyznacza kierunek i mówi, że „na grzbiecie rosną kochające wilgoć kwiaty, to dziwne, prawda”?

 

Pierwsze jeziorko

Święta woda w Morawskim Mariazell

 

Niebieskie paski na drzewach wskazują, że wstępna wspinaczka będzie bardzo stroma, poza jakąkolwiek ścieżką. Na szczęście jednak krótko. Po dojściu do wciąż niskiego grzbietu ścieżka jest nadal czysta, prosta i wygodna. Wąska leśna ścieżka jest jeszcze lekko w górę. Jednak po około kilometrze grzebień się rozdziela i leśna droga zamienia się w chodnik. Pomiędzy dwoma rozgałęzionymi, równoległymi grzbietami tworzy się wydłużony rów i niewielkie zagłębienia. Pojawia się pierwsze jezioro, a właściwie duża kałuża z bagnem dla dzikiej przyrody. O popularności tego miejsca wśród miejscowych myśliwych świadczy paśnik.

Niedaleko od niego, w pobliżu najwyższego wzniesienia wzgórza Rychnov, zaskoczy Cię inny, znacznie większy teren podmokły. Wypełnia owalną nieckę o długości prawie stu metrów i szerokości trzydziestu pięciu metrów, w której woda jest utrzymywana przez większą część roku. Wiosną błękitne niebo odbija się od tafli wody przez wciąż liściaste drzewa.

 

Drugie jeziorko

Drugie jeziorko

 

Następnie wystarczy iść kilkadziesiąt metrów dalej w kierunku wzgórza Rychnov i jest kolejne jezioro, którego poziom jest tylko kilka metrów niższy niż wysokość najwyższego wzniesienia. Górny system jeziorny uzupełnia czwarte małe jeziorko ze zwierzęcym bagnem. Za nim podwójna grań stopniowo łączy się z powrotem w jedną, opada, a tereny podmokłe znikają.

Na uwagę zasługuje również zachodni grzbiet, który ma formę ostrego, stromego grzbietu koziego i jest porośnięty pięknym bukowym lasem. Wśród drzew są czasem częściowe widoki na wioskę pod wzgórzem.

 


Trzecie i czwarte jeziorko

Tajemnicze detonacje z Jeziornego Grzbietu

 

Oprócz niezwykle położonych i legendarnych jezior, Rychnovský vrch zasłynął w XIX wieku jeszcze jedną tajemnicą, co niewątpliwie wiąże się z lokalizacją jezior.

Ludzie z okolicznych wiosek tu i ówdzie słyszeli dziwne huczenie, dudnienie i „dudnienie”, pochodzące rzekomo z wnętrza wzgórza. Większość rzekomo przed burzą. Tajemnicze pomruki potwierdzili także robotnicy podczas budowy Kolei Ołomuniecko-Praskiej w 1843 r., kiedy niedaleko stąd wykopali tunel kolejowy.

Trzy lata wcześniej niemiecki mineralog Glocker przybył, aby zbadać dudnienie, ale zamiast tego odkrył bąbelki gazu na powierzchni stawów. Dlatego opisał wzgórze jako wulkan gazowy wytwarzający efekty dźwiękowe. Opublikował swoją teorię w prasie fachowej i wywołał obszerną, ale w większości negatywną dyskusję naukową.

Seekammberg, czyli Kraina Jezior, jak dawniej nazywano wzgórze, był dalej badany przez wiedeńskiego geologa Tschermaka (1858), który wysunął teorię, że huczenie jest związane ze zmianami ciśnienia atmosferycznego. Najbliżej prawdy był prawdopodobnie dyrektor Cesarskiego Instytutu Geologicznego Tietze z Wiednia (1902), który uważał, że pękanie było związane z pękaniem skał i sporadycznymi lokalnymi trzęsieniami ziemi.

Jednak tajemnicze dźwięki nigdy nie zostały dostatecznie wyjaśnione. Żadna z teorii nie dostarczyła wiarygodnych dowodów, częściowo dlatego, że huczenie stopniowo ustało i nikt go nie słyszał po II Wojnie Światowej.

Jeziora w podłużnych zagłębieniach na szczycie Rychnovský vrch są dowodem niezwykłego ukształtowania całego wzgórza. Ich pochodzenie jest niewątpliwie związane z budową geologiczną, na którą istotny wpływ miała tektonika, czyli deformacje skorupy ziemskiej. Pompowanie i detonacja mogą zatem pojawić się ponownie, tak jak ożywają pozornie wygasłe wulkany. A może przy następnej wizycie w tym zapomnianym i mało znanym miejscu.

 

Zachodni stok

Kozi Grzbiet

Start i meta w Rychnovie

 

Jeśli nie chcecie wracać z Rychnovský vrch tą samą dogodną trasą wokół Mariánskiej kaplički, można zejść stromym zachodnim zboczem do konturowego zbocza leśnego, a stamtąd przez pola i łąki do Rychnova na Morawach.

We wsi warto zobaczyć pierwotnie obronny gotycki kościół św. Mikuláša, przebudowany w stylu barokowym w 1730 roku, do którego przylega potężny mur cmentarny z otworami strzelniczymi. Po drugiej stronie ulicy wznosi się imponujący wielopiętrowy budynek plebani. Znajduje się tu również szereg zabytkowych domostw o ​​konstrukcji zrębowej lub murowanej oraz kilka rzeźb maryjnych i św. Trójcy.

Posiłek w Rychnovie zapewnia gospoda Na hranice (Rychnov górny i dolny), ale otwierana jest dopiero późnym popołudniem. Kusząca gospoda U Housliček z ciepłymi posiłkami przez cały dzień to już niestety już przeszłość. W lecie nie mogło zabraknąć czegoś na miejscowym basenie. Spanie jest możliwe w lokalnym hostelu przy kościele.

 

    Mapy dostarczone przez freytag & berndt. © freytag & berndt, SHOCart, współtwórcy OpenStreetMap. Firma tworzy również serię książkową Kamera Wędrująca z poradami na wycieczki po Czechach, która jest idealnym prezentem dla wielbicieli piękna naszego kraju.

Może się przydać.

 

Pomnik przyrody Rychnovský vrch

- został utworzony w 2014 roku na powierzchni 341,44 ha. Chroni zbiorowiska leśne i łąki z rzadkimi roślinami. Unikalna geomorfologia grzbietu z jeziorami tektonicznymi nie jest nigdzie wymieniana jako przedmiot ochrony.

 

Jak się tam dostać?

 

·        Samochodem po drodze głównej Svitavy - Olomouc, w miejscowości Moravská Třebová skręcić w kierunku Staré Město i Rychnov na Morawach

·        Pociągiem osobowym do stacji kolejowej Žichlínek (linia Česká Třebová - Zábřeh na Moravě), stamtąd pieszo drogą do dolnej (północnej) części Rychnova pod Rychnovský vrch.

·        Autobusy kursują przez Rychnov na trasie Moravská Třebová - Lanškroun.

 

    Mapy

 

·        1: 50 000 CZK nr 49 - Czesko-Morawskie Pośrednie Góry

·        1: 50 000 CZK nr 52 - Zábřežsko

    Autor: Martin Janoška dla iDNES.cz

 

Moje 3 grosze

 

I jak widzimy, kolejna dziwna góra, na której i wokół której dzieją się dziwne rzeczy. Dla mnie najciekawsze jest podobieństwo do… Babiej Góry, a to ze względu na znajdujące się na niej „pojezierze”. Jeziora na górskich szczytach i grzbietach to raczej zjawisko rzadkie i zapewne dlatego miejsca te są otoczone legendami i podaniami.

Tajemnicze huki dobiegające z wnętrza tej góry to może być przejaw jakiejś zamierzchłej działalności wulkanicznej. Być może gdzieś tam, w głębinach Ziemi, lawa torowała sobie drogę przez warstwy skalne i to właśnie słychać było na powierzchni ziemi. Ciekawy jestem, czy hukom tym towarzyszyły wstrząsy podziemne. W XIX wieku nie umiano jeszcze zapisywać aktywności sejsmicznej, więc nie wiadomo czy coś się trzęsło, czy nie.

Jeżeli idzie o Babią Górę, to w jej okolicach przejawia się bardzo słaba aktywność hydrotermalna – przede wszystkim ciepłe źródła siarczane i szczawianowe, mająca związek z dawnym wulkanizmem. Czy coś takiego może mieć związek ze zjawiskami obserwowanymi przy innych górach takich jak Blanik czy chociażby Śnieżka? Myślę, że warto odwiedzić Morawy w czasie wakacyjnych wędrówek…

A mnie nie pozostało nic innego, jak poszukać informacji i dziwnych wydarzeniach mających miejsce na i wokół tej góry.    

 

Źródło - https://www.idnes.cz/cestovani/po-cesku/rychnovsky-vrch-rychnov-moravska-trebova-seekamm-jezerni-hrbet-seekammberg-jezerni-hora.A190402_125934_po-cesku_hig?

Opracował - ©R.K.F. Sas-Leśniakiewicz