Dyskoidalny statek latający w kształcie dysku rzekomo zbudowany w oparciu o pomysły inż. Schaubergera
Aleksiej Komogorcew
W rozwoju współczesnej nauki
widoczną rolę odebrali dyletanci, że wspomnimy tylko Iwana Kulibina, Michela
Faradaya czy odkrywcę Troi – Heinricha
Schliemanna… Nawet w tak specyficznej dziedzinie, jaką jest matematyka, są
jej genialni miłośnicy, np. indyjski samouk Srinvasa Ramaudjan (1887-1920), który nie mając żadnego
specjalistycznego przygotowania uzyskał fenomenalne rezultaty w dziedzinie
teorii liczb. Co więcej – jemu udało się znaleźć odpowiedzi na pytania, które
nie sformułowała nauka jego czasu!
Spotkanie
dyletantów
W 1934 roku w Niemczech miało
miejsce spotkanie dwóch wybitnych austriackich dyletantów – Reichskanzlera Adolfa Hitlera i utalentowanego inżyniera-samouka Victora Schaubergera. O znaczeniu, jaką
Hitler przywiązywał do tego spotkania może świadczyć fakt, że jak tylko
Schauberger przyjął zaproszenie, to od razu wystawiono mu paszport
dyplomatyczny. Hitler ciepło przyjął Schaubergera i podkreślił, że zapoznał się
z jego wszystkimi pracami, które „wywarły na nim ogromne wrażenie”.
Zgodnie z oficjalnym
protokołem, na tą rozmowę zaplanowano 30 minut, ale spotkanie to trwało aż
półtorej godziny. Na końcu Hitler poprosił obecnego na tym spotkaniu
fizyka-teoretyka Maxa Plancka
(jednego z koryfeuszy niemieckiej nauki) o wyrażenie swego zdania na temat
teorii Schaubergera. Planck odpowiedział: „Nauka nie ma niczego wspólnego z
Naturą”. Nieco później Planck został wyśmiany za swe poglądy. Być może jedną z
przyczyn była jego nieopatrzna replika.
Silnik
Schaubergera
Victor Schauberger urodził się
30.VI.1885 roku w rodzinie leśniczego. Był on genialnym samoukiem i typowym
przedstawicielem alternatywnej nauki. Zgodnie z teorią Schaubergera, żywymi
organizmami zdolnymi akumulować i przekazywać energię są nie tylko ludzie,
zwierzęta i rośliny, ale także kamienie i woda.
Pewnej księżycowej zimowej nocy
zobaczył on, jak w górskim strumyku kamienie o wielkości ludzkiej głowy
podnosiły się z dna i kręciły się tak, jak pstrągi przed skokiem i wyskakiwały
na powierzchnię! Prawdę powiedziawszy, „lewitowały” tylko oszlifowane przez
wodę kamienie w kształcie jajka. Dlaczego? Schauberger doszedł do wniosku, że
jajowaty kształt reaguje na ruch wody i kamienie mogą pokonywać siłę ciążenia.
W procesie badania bystrych
potoków Schauberger doszedł do wniosku, ze można skonstruować silnik zasadniczo
nowego typu, w oparciu o zasadę implozji, tj. wybuchu skierowanego do wewnątrz.
Kiedy „trójwymiarowa, spiralna energia” kieruje się do wnętrza, a nie na
zewnątrz, jak w przypadku normalnego wybuchu, to ona – wedle Schaubergera –
nabiera cech „wyższego porządku”, które on zaszeregował jako „atomowe”. Pisał
on:
Jeżeli
wodę czy powietrze zmusić do ruchu „cykloidalnego” (spiralnego) pod wpływem
wysokoobrotowych wirówek, to prowadzi to do powstania struktury z energii albo
wysokowartościowej delikatnej materii, która lewituje z niewiarygodną siłą
unosząc ze sobą korpus generatora. Jeżeli dopracuje się tą ideę zgodnie z
prawami natury, to zostanie stworzony idealny samolot albo idealny okręt
podwodny, a wszystko to bez strat materiałów.
W 1940 roku, Schauberger
zbudował pierwszy model silnika Repulsin, który wedle rozporządzenia
ministra lotnictwa III Rzeszy, został sprzedany zakładom lotniczym Heinkla.
Wskutek tego, dyrektor tej kompanii Ernst
Heinkel postarał się o opatentowanie tego wynalazku,., aby technologia Schaubergera
była wykorzystania w procesie oczyszczania wody i żeby można było tym sposobem
używać swobodnie innowacje Schaubergera w innych projektach lotniczych.
W następnym, 1941 roku,
Schauberger zbudował działający model silnika mającego podwójne przeznaczenie:
„przepływu swobodnej energii i potwierdzenie teorii lotu lewitacyjnego”.
Jego odkrycia stały się
pożądanymi – w latach 1941-42 Schauberger literalnie rozrywał się pomiędzy
tajnymi obiektami wojskowymi Reichu w Niemczech, Austrii i Czechosłowacji.
Interesujące badania z jego uczestnictwem miały miejsce w filialnych zakładach
Heinkla w Sankt Marien, w dwóch tajnych fabrykach w Czechosłowacji, w
wiedeńskiej lotniczej kompanii Kertl i w fabryce Messerschmitta w Augsburgu.
Chodzi tutaj o projekcie zbudowania latającego aparatu w kształcie dysku. Z
dziennika Schaubergera wynika, że w kompanii Kertl udało się mu zbudować aparat
latający, którego zasady lotu nie potrafiła wytłumaczyć ówczesna nauka.
W marcu 1944 roku, Schauberger
otrzymał rozkaz zabrania grupy uczonych z KL Mauthausen do realizacji swoich
projektów. Mowa tutaj o pracach nad urządzeniem generującym wyładowania
elektryczne o ogromnej mocy; aparatem do oczyszczania wody; urządzeniem do
biosyntezy wodorowego paliwa wprost z wody; urządzeniem wytwarzającym
niekonwencjonalnym sposobem ciepło lub chłód, i wreszcie silniki, które
zainteresowały Ernsta Heinkla.
Dnia 28.II.1945 roku,
Schaubergera wywiozła specjalna ekipa SS do wsi Leonstein (Górna Austria),
która znalazła się potem w strefie amerykańskiej okupacji. W dniu 5.IV.1945
roku, zaczęła się ostatnia próba aparatu, a na 6 maja był zaplanowany lot
doświadczalny. Jednakże w ostatniej chwili okazało się, że odpowiedzialni za
operację oficerowie SS uciekli w nieznanym kierunku…
Wszystko to wygląda dziwnie,
biorąc pod uwagę fakt, że SS z definicji zajmowało się ultra sekretnymi
programami Rzeszy, a Schaubergera dopuszczono do nich. Należałoby założyć, że
stopień poinformowania Schaubergera nie był czymś zagrażającym dla SS. Wszystko
wygląda na to, że Schaubergera po prostu podstawiono Aliantom w charakterze
przynęty. Dokładnie potwierdza to sam Schauberger: wyglądało na to, jakby komuś
bardzo zależało na tym, by amerykańskie specsłużby trafiły wprost na niego.
Praktycznie w tym samym czasie
pracownicy radzieckiego wywiadu odwiedzili wiedeńskie mieszkanie Schaubergera.
Znaczenie, jakie miała dla nich jego osoba niech obrazuje fakt, że po dokładnym
przeszukaniu jego mieszkanie zostało podpalone (wedle innej wersji wysadzone w
powietrze) żeby nikt nie znalazł tego, czego oni nie znaleźli.
Do marca 1946 roku, Schauberger
znajdował się w pilnie strzeżonym areszcie domowym i poddawano go dokładnym
przesłuchaniom. Amerykanów interesowała jego wiedza na temat energii atomowej.
Wreszcie puszczono go wolno, zakazując mu pod rygorem kary, jakichkolwiek badań
nad „atomową nauką”.
Sytuacja zmieniła się w 1957
roku, kiedy to strona amerykańska w osobie Carla
Harhesheimera zaproponowała finansowanie kontynuacji prac Schaubergera na
terytorium USA. Schauberger przyjął propozycję pod warunkiem, że wraz z synem
Walterem fizykiem i matematykiem rozpocznie prace, a potem wróci do domu. W
rezultacie tego wszystkie intelektualne i technologiczne odkrycia Schaubergera
poszły na rzecz Amerykanów. Schaubergerowi kazano milczeć na temat wszystkiego,
co dotyczyło implozji. Po pięciu dniach po jego powrocie do Austrii, 25.IX.1958
roku, Victor Schauberger zmarł. W przedśmiertnym liście napisał on:
Cała
nauka wraz ze wszystkimi jej odnogami, to jest szajka złodziei, którą trzymają
za nitki jak marionetki i każą im pląsać do taktu melodii, którą grają
właściciele niewolników.
Kamień
niezgody
Nie patrząc na usiłowania
niezliczonych entuzjastów, wszelkie próby odtworzenia silnika lewitacyjnego
Schaubergera do dziś dnia skończyły się niepowodzeniem. Najbardziej
prawdopodobnymi są dwa wyjaśnienia:
v Być
może model Schaubergera miał niedostatki zasadniczych właściwości, które nie
pozwoliły silnikowi uzyskać właściwości lewitacyjnych. W procesie prac,
specjaliści z innych grup albo nie potrafili tego skorygować, albo znaleźć
bardziej efektywnych rozwiązań problemów. Schaubergera pozostawili żywego i „podstawili”
Amerykanom po to, by puścił Aliantów w pogoń po fałszywym tropie.
v Zgodnie
z drugą wersją, chodziło o to, że Schauberger po wojnie po prostu sabotował
prace nad swoimi urządzeniami. Tak czy inaczej należałoby odnosić się z
największą ostrożnością do jego powojennych publikacji, a zwrócić szczególną
uwagę na przedwojenne.
Jeszcze jednym obiektywnym przykładem
ilustrującym idee Schaubergera i jednocześnie będących ochroną dla nich, jest
niezwykły obraz myślenia i „alchemiczna” maniera ich zapisania. I tak np.
Schauberger pisał tak o dopracowaniu jednego z urządzeń technicznych własnego
pomysłu:
…ale
gorejące świece ukazały mi drogę, opowiedziały o tym, jak przeprowadza się
dematerializacje przedmiotów. Parapet – gładka powierzchnia – ruch Księżyca.
Zadanie podjęto! […] A upuszczone były dwie funkcje – zimnego światła i
Księżyca. Świetlista idea! Z pewnością Boże zrządzenie albo zwyczajny przypadek
pomogły mi rozwiązać łamigłówkę. Zabić dwoma strzałami jednego zająca: 1) zimne
światło, 2) osiowy ruch Księżyca.
Dzięki wysiłkom Schaubergera, a
może nawet wbrew nim, Niemcom udało się osiągnąć powodzenie. Świadczą o tym
odtajnione w roku 1950 dokumenty CIA, w których znajdowało się oświadczenie
niemieckiego inżyniera lotnictwa Georga
Kleina. Twierdził on, że pod koniec 1944 roku w Niemczech zbudowano trzy
eksperymentalne aparaty latające w kształcie dysku. W dniu 14.II.1945 roku, w
czeskiej Pradze Klein uczestniczył w eksperymentalnym locie jednego z tych
aparatów.
P0róbny
egzemplarz w czasie trzech minut mógł wznieść się na wysokość 12.400 metrów i w
locie poziomym rozwinął prędkość 2200 km/h. Już w pierwszym locie
doświadczalnym osiągnięto prędkość 2 Ma.
Czy te dyskoplany były
napędzane przez silniki Schaubergera czy innego konstruktora – tego nie
wiadomo.
Moje
3 grosze
Wszystko to jest
pięknie-ładnie i cacy, poza kilkoma rzeczami, które mi się nie podobają w
artykule Aleksieja Komogorcewa.
A zatem po pierwsze – przekazanie Schaubergera Amerykanom. Cała ta sprawa jest
wyjątkowo niejasna, bo skoro Niemcom tak zależało na Schaubergerze i jego
wynalazkach, to dlaczego się go pozbyli? Nie trzyma się to kupy – nieprawdaż?
No, chyba że założymy, że
Schauberger był polisą ubezpieczeniową dla oficerów SS, którzy przekazali go
Amerykanom w zamian za swoją nietykalność. Coś takiego akurat było bardzo
możliwe, jako że po latach ujawniani są hitlerowscy zbrodniarze zamieszkali na
terytorium USA – np. jak to było w przypadku von Bolschwinga, Rudolpha,
von Brauna, Soobzokova czy ostatnio Karkoca
– którzy pracowali dla CIA czy NASA. To by miało sens.
Jest jeszcze druga strona
tego medalu – Schauberger był zwykłym szarlatanem, jakich w III Rzeszy było
wielu, a że Führer z SS-Reichsführerem
Himmlerem mieli na ich tle tęgiego
bzika, więc wielu z nich zrobiło tam czasami wręcz oszałamiające kariery.
Próbka notatek Schaubergera może wskazywać na to, że był on zwykłym paranoikiem
i mitomanem, który w gruncie rzeczy potrafił zrobić sobie doskonały PR, a w gruncie
rzeczy nie potrafił niczego. Esesmani zorientowali się, że mogą podrzucić
Amerykanom tego szaleńca, który skieruje ich uwagę na inne tory – szczególnie,
że mieli oni von Brauna i jego rakiety. Jest jeszcze jedna możliwość, że
notatki Schaubergera były zaszyfrowane – właśnie jak u średniowiecznych
alchemików, albo w ogóle sfałszowane przez służby mające za zadanie
dezinformację. To też jest możliwe.
A tak swoja drogą, to czy
współpraca Amerykanów z hitlerowcami była szersza i bardziej owocna, niż nam
się wydaje? CIA chroniła zbrodniarzy hitlerowskich, bo ich wiedza była cenna w
rozgrywce ze Związkiem Radzieckim i innymi krajami, które wyłamały się spod
dyktatu USA – jak to było np. w Chile, gdzie doradcą gen. Pinocheta był zbrodniarz hitlerowski SS-Standartenführer
Walther Rauff – odpowiedzialny
m.in. za eksterminację Polaków, Cyganów i Żydów w Majdanku przy pomocy
ruchomych komór gazowych.
Tak czy inaczej,
Amerykanom nie udało się powtórzyć prac Schaubergera. I zezwolili mu na powrót
do domu, bo nie mieli z niego dokładnie niczego pożytecznego, albo przekonali
się o jego chorobie psychicznej. Jest jeszcze jedna możliwość – Schauberger
pracował nad teorią przemieszczania obiektów materialnych w Czasie, a nie tylko
w Przestrzeni – jak to pokazał w swoim filmie pt. „Tajemnice Trzeciej Rzeszy” Gerd Burde – i właśnie dlatego został
uznany za wariata. Swoją drogą, to jestem ciekawy, dlaczego nie skierowano go
tam, gdzie toczyły się najbardziej tajemnicze działania III Rzeszy – na Dolny
Śląsk? Wydaje mi się, że to jest kluczem do tajemnicy tego człowieka… Czy ktoś
odpowie mi na to pytanie?
Wrak rzekomego UFO leżący na dnie Zatoki Botnickiej
I już na koniec – niedawno
Szwedzi odkryli na dnie Morza Bałtyckiego jakiś dziwny obiekt o dyskoidalnym
kształcie, podobny nieco do Falcona Millenium z „Gwiezdnych
wojen” George’a Lucasa. Jedni mówią, że to wrak UFO, inni mówią że to jakaś regularna
formacja skalna, inni widzą w tym znowu część zatopionego rosyjskiego monitora
artyleryjskiego z I lub II Wojny Światowej… A może to jest jakiś hitlerowski
statek latający w rodzaju Haunebu czy Vril z silnikami
implozyjnymi Schaubergera…? Póki dokładnie nie zbadają ten obiekt, to hipoteza
ta jest równouprawniona z innymi.
Tekst i ilustracje – „Tajny XX
wieka” nr 31/2013, ss.8-9
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©