Nie da rady zamieścić wszystkiego o czym chciałoby się napisać w jednym poście, po tak długiej przerwie, Od czegoś jednak trzeba zacząć, zacznę więc od remontu. W końcu po tylu latach (około 9) mieszkania w prowizorce w jakiej wykonane było serce chaty bo i kuchnia i jadalnia i przedpokój w jednym, zdecydowałam się na remont. Prowizorką było praktycznie wszystko, ściany, sufit, podłoga, elektryka. Fachowiec, który przeprowadzał remont dziwił się, że tak długo funkcjonowała mi elektryka na przedłużaczach. Ale może najlepiej zobrazują to zdjęcia: Na suficie częściowo folia, która przykrywała wełnę mineralną, z kolei tam gdzie był deski nie było żadnej izolacji od strychu. Płyty gipsowe były położone tylko częściowo w niektórych miejscach były widoczne belki. Pomieszczenie jest w kształcie litery L i ma około 25 m kw. Brak izolacji na ścianach i suficie sprawiał wiadomo gorąco w upały i zimno gdy nadeszły większe mrozy lub wiatr.
Trafiłam na super fachowca, który wiele rzeczy mi doradził tak że efekt końcowy przerósł moje oczekiwania. Remont.
Trafiłam na super fachowca, który zrobił wszystko, a nawet jeszcze więcej, bo pomyślał o takich rzeczach, których ja wcześniej nawet nie brałam pod uwagę jak np: właz na strych z opuszczaną drabinką. Nie jest to bynajmniej koniec remontu, ale na fachowca, który zrobiłby wszystko czekałabym parę miesięcy więc zdecydowałam się na remont częściowy. Czeka mnie jeszcze zrobienie drugiej wylewki na podłodze, która zakryje biegnące rury ogrzewania podłogowego do jednego z pomieszczeń, położenie paneli i płytek. A na razie po remoncie wygląda tak,
Pierwsze dni po remoncie wychodziłam rano z sypialni i przecierałam oczy ze zdumienia. Czy ja na pewno jestem u siebie?
Remont to nic przyjemnego, każdy to wie, ale kiedy jest już po to wielka frajda. Nawet sprzątanie sprawia przyjemność, Przynajmniej ja tak mam.
Serdecznie pozdrawiam Wszystkich, którzy kiedyś tu zaglądali i nie zapomnieli jak również nowych sympatyków mojego bloga.
A na koniec jeden z moich ulubionych kwiatków o którym wkrótce napiszę więcej. To żeleźniak.
4 komentarze:
Anulko, jak dobrze widzieć Cię po długim czasie, a zwłaszcza lubię czytać, kiedy piszesz o swojej chacie:-) każdy przeżywa swoje remonty i wcale nie są to przyjemne chwile, przynajmniej dla mnie. Patrząc na zdjęcia widzę wielkie postępy, bo choćby i nie do końca zrobiona podłoga, ale reszta pozwala spokojnie żyć, zwłaszcza kiedy w zimie nie wieje przez szpary:-) Czy to znaczy, że już na stałe wróciłaś do siebie, po wyjazdowych pracach? Próbowałam wysiać żeleźniaka, ale nic mi z tego nie wyszło, nie wiem, dlaczego. Pozdrawiam serdecznie.
Och Marysiu jak się cieszę, że nie zapomniałaś o mnie, Dziękuję za komentarz. Maratony wyjazdowe mam już za sobą, ostatni trwał 7 miesięcy. Może jakiś krótki wypad. W tym roku postawiłam na ogród o czym postaram się wkrótce napisać i o żeleźniaku też. Pozdrawiam serdecznie.
trafiłam do Ciebie bo bywam u Marii, daję znać więc że jestem u Ciebie. gratuluję wyniku remontowych prac robi się u Ciebie przemiło i przeczytałam post o migrantach, wyraziłaś świetnie to o czym ja myślę, dobrze jest spotykać się z takim światopoglądem, który e 100 procentach pokrywa się z moim, napawa mnie to optymizmem...pozdrawiam serdecznie
Grażyno, serdecznie dziękuję za odwiedziny i wpis. Cieszy mnie również fakt, że mamy takie same poglądy w jednej sprawie. Może okaże się, że w innych też. Odwiedziłam Twój blog i sadzę że zagoszczę w nim na dłużej. Prowadzisz bardzo ciekawe życie w dwóch kulturowo zupełnie różnych światach. Serdecznie pozdrawiam
Prześlij komentarz