Czym obecnie różnią się szpitale? W pierwszej chwili odpowiedź nasuwa się sama, że wszystkim i zarazem niczym, bo każdy oddział ma swoich pacjentów o określonych schorzeniach. Podobnie wyglądają sale chorych i dyżurki pielęgniarek. Z drugiej strony różnice dotyczą wszystkiego, począwszy od stanu technicznego obiektów szpitalnych na stopniach naukowych lekarzy, kończąc. Mogę śmiało powiedzieć, że na przestrzeni kilku lat odwiedzałam mojego syna w siedmiu szpitalach w różnych miastach Polski z Instytutem Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, włącznie. W tamtym czasie z żadnego z nich nie byłam zadowolona, mam na myśli opiekę medyczną. Wydawało mi się wówczas, że skoro Filip przebywał w szpitalu od paru do kilkunastu tygodni i nie było większej poprawy, winą za taki stan rzeczy obciążałam głównie lekarzy i psychologów. Jeszcze teraz mogłabym stworzyć na poczekaniu listę zarzutów i pretensji pod ich adresem. Z tym, że to byłaby tylko MOJA PRAWDA I MOJE ŻALE. To jest dokładnie tak, jak z opinią o konkretnym lekarzu, kiedy spotyka się jego dwóch pacjentów. Ten sam medyk będzie przez jednego pacjenta wynoszony na piedestał, bo postawił trafną diagnozę i dobrał właściwe leki, a drugi strąci go z niego, szukając pomocy u innego. Nie myśli do końca o tym, że może na dane schorzenie, akurat nie ma już czy jeszcze ratunku. Pacjent chodzi i szuka, niczym dziecko we mgle... Tak było ze mną, żaden bądź prawie żaden z lekarzy nie pasował mi, gdyż za mało czasu poświęcał Filipowi, ignorując przy okazji fakty, że niezbyt chętnie wchodził z nim w słowne relacje, przy tym wątpiłam w stan jego wiedzy medycznej.
Ciężko mi myśleć, w ogóle żyć, że mojego syna już nie ma, a we mnie coś zostało i dalej się tli, jak zarzewie ognia. Gdy spotykam matki, których dzieci chore są na schizofrenię i opowiadają, że lekarz zmienił leki na nowszej generacji albo, że eksperymentuje z jakimiś specyfikami lub została podjęta decyzja o zmianie samego lekarza, coś we mnie pęka i krzyczy! Dlaczego nie wykorzystałam podobnych możliwości, dlaczego nie dotarłam do takiego lekarza, o którym właśnie mówi znajoma, przecież wiedziałam o jego istnieniu, dlaczego nie prosiłam o zmianę lekarza, gdy mój syn przebywał w szpitalu, może inny, lepszy coś pomógłby?! Dlaczego byłam taka uległa i na wszystko zgadzałam się, dlaczego nie przeciwstawiałam się, tylko ufnie wierzyłam?! Może, gdybym dokładniej opisywała zachowanie i reakcje syna, lekarz zmieniłby leki na inne. Mam świadomość niekończących się pytań i stwierdzeń typu: dlaczego, a może gdyby, powinnam...itd. Prawdą jest, iż lekarze czasami, po macoszemu, traktują pacjentów i nie mnie teraz o tym rozprawiać! Za mało czasu im poświęcają, zbywają. Niestety, nie zawsze pacjent jest najważniejszy. W naszym odczuciu trafiamy na lepszych i gorszych lekarzy. Co powinnam była zrobić, jak się zachować w sytuacji, gdy Filip przebywał w akademii medycznej na oddziale psychiatrycznym i pani psycholog po kilku rozmowach z nim, zapytała mnie: dlaczego pani syn jest tak agresywny, dlaczego nie mogę nawiązać z nim kontaktu, dlaczego nie chce ze mną współpracować?! Po wyjściu z jej gabinetu byłam, jak osłupiała! Tego typu pytania zadawał nie kto inny, tylko psycholog akademicki, który powinien znać sposoby, jak dotrzeć do zakamarków chorej, ludzkiej duszy! Czyżby pani psycholog nie wiedziała, że w zaburzeniach psychicznych, schizofrenii może wystąpić agresja? Teraz nie dziwię się obcesowej odpowiedzi chirurga, który "zszywał" mojego syna po pierwszym epizodzie samookaleczenia się. Na moje pytanie: dlaczego do tego doszło, lekarz odpowiedział sarkastycznie, żebym zapytała o to syna, a nie jego.
Mój Boże, a może to ja teraz, jak i w przeszłości czepiam się? Jestem zbyt roszczeniowa? Może właśnie takie jest życie, a ja w swojej naiwności dążę do idealnego układu? Przecież nie ma ideałów, to tylko nasze wymysły i pragnienia, może powinnam ze stoickim spokojem przyjąć to, co przynosi mi życie. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu osób, maluję teraz swój obraz, jako nadgorliwej, nadopiekuńczej matki z całym negatywnym balastem dla tego typu określeń. Toksyczna matka rodzi toksyczne relacje z dzieckiem, tłamsi go i nie daje rozwinąć mu skrzydeł! Jeśli zacznę protestować, że tak nie było, narażę się jeszcze bardziej! Czasami, jak alkoholik, który będąc na łożu śmierci nie widzi swojego problemu alkoholowego i gorliwie dalej zaprzecza. Czy teraz próbuję tłumaczyć się przed Wami - sama nie wiem?! A może ten post o takiej treści w ogóle nie powinien był powstać, ponieważ wiem na pewno, że nie mogłam być obojętną i nie próbować ratować własnego syna, który zachorował i momentami był bezradny, jak dziecko. Oboje byliśmy, niczym dzieci błądzące we mgle, tyle tylko, że każde na swój sposób. Nie wiem tak naprawdę, jakie lekcje wyniosłam i ciągle wynoszę z mojego życia i czy w ogóle je wynoszę! Gdyby życie dopisało dalszy scenariusz z chorobą syna, podjęłabym walkę i szukała pomocy dla niego. Chyba nie pozbędę się takiego myślenia - mogłam zrobić więcej, lepiej, odważniej z większą determinacją i konsekwencją! I nie ważne, że ktoś z boku powie, przecież walczyłaś! Ja, zawsze będę uważała, że byłam... niczym dziecko we mgle.