W ostatnim poście wspomniałam, że chciałam być dobrym siewcą w stosunku do moich dzieci. Niestety, mam wrażenie, że niezbyt mi się udało, mimo iż bardzo się starałam. Wiele win i grzechów zaniedbania przypisuję samej sobie, ale w czasie kiedy moje dzieci rosły, miałam też dużo innych problemów. Czułam się za wszystkich odpowiedzialna, tak jakby cały ciężar wszechświata, spoczywał na moich barkach.
Po śmierci mojego męża zupełnie przestałam radzić sobie z Filipem, a on z własnym życiem. Pola, miała swój świat - tenis, treningi, turnieje, wyjazdy, a Filip zaczął popadać w tzw. nieciekawe towarzystwo. W tym czasie szkoła nie miała dla niego większego znaczenia. Liczyły się imprezy, dobry wygląd i o dziwo, od początku do końca ta sama dziewczyna, którą kochał z wzajemnością. Dziewczyna ta, w którymś momencie nie wytrzymała ciężaru jego choroby i po prostu, odeszła. Filip pozostał sam, zamknął się w sobie i już nigdy nie pokochał żadnej innej dziewczyny. Do niedawna byłam z nią w kontakcie, ale doszłam do wniosku, że kojarzę się jej ze smutną przeszłością, której być może ona nie chciałaby zbyt często wspominać. W końcu ma prawo do normalnego życia bez obciążeń. Gosia, tak na jej na imię, wspomniała kiedyś, że Filip powiedział jej, iż momentami nie wiedział, co się z nim działo. Być może już wtedy były to jakieś pierwsze symptomy choroby. Już nigdy nie dowiem się, co to miało oznaczać, może gdybym wiedziała o czymś wcześniej, nie doszłoby do tak drastycznego wybuchu choroby. W tym okresie mój syn po prostu szalał towarzysko. O ile inni młodzi ludzie też imprezują, to u Filipa szkoła w tamtym czasie, zeszła na plan bardzo odległy. Wychowawczyni często wydzwaniała do mnie z żądaniem, żebym zrobiła coś z synem, bo jej metody wychowawcze i rozmowy ze szkolnym pedagogiem nie dają żadnych rezultatów. Jego zachowanie było naganne w szkole, zero kontaktu w domu. Kiedyś wykrzyczał mi, że na słowo MATKA, trzeba sobie zasłużyć! Umierałam wtedy z rozpaczy, że nic nie dociera do mojego syna. BYŁO W NIM TYLE AGRESJI, że on sam nie mógł sobie z nią poradzić. W końcu powiedział mi, że nie wytrzymuje z tym towarzystwem, że dusi się i musi zmienić środowisko, musi wyjechać, uciec. Wtedy też popełniłam kolejny grzech zaniedbania względem Filipa, pozwalając mu na ten krok. Już do końca moich dni będzie towarzyszyło mi słowo - gdybym. Otóż, gdybym w tamtym momencie, nie zgodziła się na wyjazd Filipa do mojej teściowej, to może sprawy przyjęłyby inny obrót. Zamieszkał w domu mojej teściowej, tam też zaczął dojeżdżać do szkoły. Po paru miesiącach i oni mieli go serdecznie dość. Dojazd do nowej szkoły syna, wydłużył się dla mnie o 120 km w jedną stronę. Moja teściowa (lekarz), znana w swoim małomiasteczkowym, żeby nie powiedzieć wiejskim środowisku, po prostu wstydziła się zachowania swojego wnuka. Dochodziło do tego, że chcąc ratować Filipa przed wyrzuceniem ze szkoły, sama wydzwaniała po jego kolegach i uzupełniała notatki w zeszytach. Do czego zdolny jest rodzic, babcia, jak daleko mogą posunąć się, żeby tylko ratować dziecko?! Wiedziałam, że to destrukcja dla niego i dla całej rodziny. W terapii przeciwalkoholowej, narkotykowej, mówi się, że alkoholik, narkoman, musi sięgnąć dna, aby poczuć ból istnienia, żeby obudzić się i wreszcie zacząć robić coś ze swoim życiem. Nie zawsze, niestety, dochodzi do tego przebudzenia! To życie było jak KOSZMARNY SEN, z którego wszyscy nie mogliśmy się wybudzić!
Podejrzewałam też, że Filip bierze narkotyki. Teściowa wspominała mi, że w okresie grzewczym dla domu, bardzo chętnie schodził do piwnicy, aby podłożyć do pieca, tyle tylko, że po powrocie był już inny. Wesoły, rozluźniony czasami z rozszerzonymi źrenicami. NIE CIERPIĘ SIEBIE ZA TO, że dałam się tak zwieść, zmanipulować, że wierzyłam w każde jego słowo! TAK BARDZO CHCIAŁAM MU WIERZYĆ, ŻE NIE MA W JEGO ŻYCIU ŻADNYCH NARKOTYKÓW! WSZYSTKO ODDAŁABYM, ŻEBY TO BYŁA PRAWDA! NIE BYŁAM W STANIE TEGO PRZYJĄĆ I UDŹWIGNĄĆ, NIE MIAŁAM SIŁY NA KONFRONTACJĘ Z RZECZYWISTOŚCIĄ! ZAPRZECZAŁAM OCZYWISTYM FAKTOM! Mój mąż od paru miesięcy nie żył, a ja dzieliłam swój czas między pracę od rana do wieczora, a cmentarz, z którego najchętniej nie wychodziłabym!
Lekarze, którzy później diagnozowali syna, powiedzieli, że nie są w stanie jednoznacznie określić, czy narkotyki, które zażywał (amfetamina), przyczyniły się bezpośrednio do uaktywnienia choroby. BYĆ MOŻE, GDYBY NIE ONE, TA CHOROBA (SCHIZOFRENIA) , UAKTYWNIŁABY SIĘ, TYLKO PÓŹNIEJ I W INNYCH OKOLICZNOŚCIACH LUB ZOSTAŁABY DO KOŃCA W UTAJENIU! Może gdybym reagowała szybciej, nie zaprzeczała faktom, pomoc nadeszłaby wcześniej, a tak...