Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rak kości. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rak kości. Pokaż wszystkie posty

sobota, 8 września 2012

Za późno na radość


Przez ostatnich kilkanaście dni mojego pobytu w USA (ultrakrótkie wakacje) wydarzyło się sporo sytuacji mniej lub bardziej ciekawych, ale niektóre tematy muszę zostawić w poczekalni bloga na dogodniejszy czas. Na razie nie powinnam i nie chcę pisać o radości, gdyż od wtorku smutek na dobre zagościł w moim sercu. Kiedy na jednym kontynencie, moja córka Pola, szykowała się do odlotu, na drugim (w Polsce) o podobnej porze, bliska mi rodzina pogrążała się w czeluściach rozpaczy, żegnając się z młodym, niespełna osiemnastoletnim Jakubem. Powiecie, że przecież niedawno pisałam w podobnym tonie i znowu... Niestety, nie potrafię przejść obojętnie wobec niepotrzebnej śmierci młodych ludzi. Wiem, że na całym świecie, co chwilę ktoś odchodzi tyle tylko, że zawsze te tragedie są czyjeś, prawda?! Jeszcze nie nasze, to ich smutek, to ich płacz, nie nasz! W pewnym sensie czuję się w moralnym obowiązku, aby wspomnieć o Jakubie. Dlaczego? Ten chłopak to mój krewny, a dopiero zobaczyłam Go po raz pierwszy na zdjęciu podczas żałobnej mszy. Jak ten świat zwariował! Pędzimy, gonimy i nie zawsze docieramy do celu. Jakub mieszkał jakieś 50 km ode mnie, gdzie w mieście nie czuje się takich odległości. Był wnukiem mojej kuzynki, z którą to cyklicznie umawiałam się na trzygodzinną kawę, ilekroć wracałam z podróży. Ona zawsze wspominała i chwaliła swojego wnuka praktycznie za wszystko, za inteligencję i młodzieńczy czar. Teraz zdaję sobie sprawę, że nigdy nie miałyśmy czasu na zorganizowanie wspólnego, rodzinnego spotkania, bo gdzieś czaiła się naiwna wymówka, że przecież to już inne pokolenie. Głupi jest człowiek w swoim rozumowaniu, że jeszcze zdąży, że jeszcze nie teraz, a właśnie teraz, dokładnie wczoraj, szóstego września, dane mi było poznać Jakuba. Spoglądał na mnie, ale już tylko z fotografii przepasanej czarną, żałobną wstęgą. Radość, która wypłynęła ode mnie do tego uśmiechniętego, przystojnego chłopca powróciła żalem i płaczem...za późno na wszystko! Spóźniłam się prawie o cały rok, gdy w lipcu ubiegłego roku widziałam się z moją kuzynką, nic nie zapowiadało zbliżającej się tragedii. W sierpniu Jakub zaczął uskarżać się na ból w pachwinie. Lekarz stwierdził, nie wykonując żadnych badań, że ból może być spowodowany zbyt gwałtownym wzrostem itd., ale zaraz pojawił się inny silny ból w kolanie. Miejscowi lekarze nie potrafili Go zdiagnozować. Kiedy trafił do Instytutu Onkologii w Warszawie, diagnoza zabrzmiała, jak wyrok: najbardziej inwazyjny stopień raka kości i przyjazd o siedem miesięcy za późno bez rokowań na przyszłość! To tylko szczątkowe informacje, które teraz są bez znaczenia. Rok niewyobrażalnego cierpienia, rok nadziei, rok modlitw długich i niewysłuchanych...

Co czuje matka, gdy dziecko umiera w jej ramionach? Czy do ostatniego tchnienia, szepcze do Boga błagalne modlitwy o miłosierdzie dla niego, czy też prosi Go o spokojną śmierć dla swojego dziecka? Kiedy indziej szok jest tak wielki, że nie czuje kompletnie nic, bo jej organizm broni się, żeby nie zwariowała z rozpaczy?! A może dopiero po długim czasie, gdy odrętwiała budzi się do życia, emocje zaczynają docierać do niej i pojawia się uczucie delikatne niczym woal radości i szczęścia, że oto do ostatnich chwil czuwała przy swoim dziecku?! Ja, nie doświadczyłam takich uczuć... mnie nie było przy moim synu, kiedy odchodził! Był sam z dala od domu i bliskich sobie ludzi - sam i samotny... Dobrze wiem, że myślenie, iż widocznie muszę być tą gorszą matką, skoro nie dostąpiłam łaski bycia przy dziecku jest druzgocące psychicznie i do niczego nie prowadzi, poza autodestrukcją! Nic nie można zrobić z takimi myślami! Oswoiłam je i pozwalam im odpływać - takie moje przypływy i odpływy złych myśli.

Wiem też, że w życiu człowieka są sytuacje, które trzeba przeżyć, by o nich mówić, których trzeba doświadczyć, by je zrozumieć, bo co czuje matka, przepraszam wszystkich ojców i dziadków, pisząc o tym, gdy dostaje wiadomość, że jej dziecko odeszło?! Nagła rozpacz, lament i niedowierzanie, że nie było jej przy nim, że odchodziło samo, a ona niczego nawet nie przeczuwała! Czy narażę się, jeśli powiem, że wczoraj zazdrośnie słuchałam, jak Jakub odchodził wtulony w ramiona swojej mamy, że nie był sam...

Matka i dziecko w cudzie narodzin są jednością cielesną i duchową, by po chwili tworzyć dwa odrębne byty, ale nie do końca odrębne. Matka i dziecko w tragizmie sytuacji zdani na siebie też są jednością, bo matka w swoim życiu doświadcza miłości absolutnej do własnego dziecka. Jak silne uczucia potrafią dochodzić do głosu nawet po latach, a przecież wydaje się, że minęły całe wieki od tej traumy i ból powinien wygasnąć. On jednak nigdy nie wygasa, jest uśpiony i tylko czyha, by wybuchnąć i zalać nas swoją lawą, jak wulkan. Wczoraj, przestraszyłam się tego uczucia zazdrości. Nie wiem, czy jest to normalna reakcja. Właściwie, to nie istotne. Wiem na pewno, że ta zazdrość była moja i wielka. Wiem także, że wczoraj pojawił się ból, smutek, łzy i ogromny żal, że nie wykorzystałam okazji, aby poznać wspaniałego, młodego chłopaka - czas minął bezpowrotnie...