sobota, 25 czerwca 2011

Jest lato! jest zabawa! I zielsko jest! :)

Biała koszula, ciemne spodnie. I ostatni dzień w szkole.
Świadectwo odebrane. Łzy wzruszenia uronione (nawet całkiem sporo). I bynajmniej nie przez świeżo upieczonego ucznia klasy trzeciej, ale jego nieznośnie płaczliwą matkę (a przy tym bardzo dumną z syna :)). :D


Spacer ulicami miasta w jedynym słusznym kierunku takiego dnia jak ten. Lody w legendarnym „Misiu”, który od lat co najmniej „-dziestu” rezyduje niezmiennie w tym samym, skromnym, lilipucim wręcz lokalu. I tak jak lat „-dzieści” temu, tak i teraz smaków do wyboru jest dosłownie garstka. Za to smakują dokładnie tak samo jak wtedy, gdy to ja byłam dzieckiem. Nie potrzeba niebieskich barwników, czy wymyślnych, egzotycznych dodatków. To prawdziwe lody. Uwielbiają je dzieci. Kochają je dorośli.
Każda okazja jest dobra, żeby zajrzeć do „Misia”. Tego dnia to niemal powinność... :)


Potem grill w ogródku z rodziną. Nadmiar szczęścia z wakacyjnej wolności.
Wiwat lato! Wiwat wakacje! :)


Ostatnio ktoś znajomy nieoczekiwanie zaserwował mi słowa: „te twoje zielska... :)”.
No cóż, moje zielska są po prostu moje ulubione. :)
Smakują lepiej, wyglądają lepiej, łatwiej i szybciej dają się przyrządzić, a do tego są bardziej fotogeniczne. Dla mnie same zalety. :D


Pozostając więc w temacie zielska i wakacji jednocześnie, proponuję bardzo lekką zupę, pełną letnich warzyw. To właściwie całkiem zwyczajna zupa, najzwyklejsza jarzynowa, choć bez kawałka mięsa. Różnica jest taka, że nie gotowałam jej tradycyjnie, aż do porządnej miękkości warzyw. Proces warzenia był stosunkowo krótki, a warzywa wrzucane były do bulionu tylko na kilka minut. Dzięki temu pozostały jędrne, chrupkie i bardzo pyszne. Zupełnie jak w moich warzywnych sałatach.
Ale uwaga! To nie jest zupa dla każdego. Nie posmakuje ona temu, kto lubuje się tylko w rozgotowanych jarzynkach... :)



A korzystając z okazji, chciałam zachęcić do lektury mojego pierwszego, drukowanego artykułu. Zaproszona do współpracy przez magazyn „Czas Wina” - popełniłam debiutancki tekst. Temat oczywiście mocno kulinarny. :) Kogo interesuje świat dobrych win – może skusi się na wersję drukowaną (dwumiesięcznik dostępny jest w Empikach). O „Wyznaniach lawendowej kosmitki” można też poczytać on-line (tutaj - klik).
Miłego (mam taką nadzieję) czytania! :)




Letnia zupa z chrupiącymi warzywami

ok. ½ szkl. drobnej białej fasolki (świeżej lub suszonej, w wersji leniwej ostatecznie gotowa z puszki)
nieduży por (tylko jasna część)
ok. 1 szkl. wyłuskanego świeżego bobu
ok. ¾ szkl. wyłuskanego zielonego groszku
garść zielone j fasolki (ok. 150g)
ok. 750 ml gorącego bulionu (dowolnie: warzywny lub mięsny)
1 duży młody ziemniak
ok. 2 łyżek oliwy lub oleju roślinnego
garść mieszanki świeżych ziół ( u mnie: tymianek + oregano + majeranek)
sól, pieprz do smaku

Jeśli używamy suszonej białej fasoli – dzień wcześniej zalać zimną wodą i pozostawić na noc do napęcznienia. Następnego dnia odcedzić, zalać świeżą wodą i ugotować fasolę do miękkości. Odcedzić.
Warzywa umyć i osuszyć. Zioła posiekać.
Ziemniaka pokroić w niedużą kostkę. Pora pokroić w piórka. Zieloną fasolkę pokroić na kawałki ok. 2-3 cm.
W garnku rozgrzać oliwę, wrzucić pokrojonego pora i lekko zeszklić. Dodać ziemniaka i razem podsmażać ok. 1-2 min. na niedużym ogniu. Wlać gorący bulion, dodać przygotowaną wcześniej białą fasolkę i – doprowadzić do wrzenia.* Gotować pod przykryciem, aż ziemniaki zmiękną (ok. 10 min.). Teraz kolejno wrzucać warzywa: bób i fasolkę – gotować już bez przykrycia ok. 5 min. (warzywa powinny być lekko twardawe), a na sam koniec wrzucić zielony groszek i zostawić zupę na ogniu jeszcze przez 1 minutę.**
W razie potrzeby doprawić solą i pieprzem do smaku.
Smacznego!

* Jeśli używamy fasolki z puszki – to przepłukaną i odcedzoną dodać dopiero na sam koniec gotowania wraz z groszkiem zielonym.


** To jest zupa z chrupiącymi, lekko twardawymi warzywami. Jeśli nie lubicie takich – należy samodzielnie dostosować czas gotowania.

niedziela, 19 czerwca 2011

Czerwień jej słodka, głęboka...


Czerwcowa czerwień zdominowała tak niedawną zieleń maja.
Moje ulubione, codziennie odwiedzane stragany uginają się pod ciężarem pachnących truskawek i rubinowych czereśni.
Właśnie rozpoczął się sezon na kaszubski skarb. Truskawki, które tutaj rosną mają mocno intensywny smak. Są słodkie jak żadna inna znana mi odmiana. Pachną też inaczej.
Kilogram dziennie przyniesiony do domu – to stały rytuał.
Dzieci najczęściej domagają się gęstego, mocno owocowego koktajlu. Różowe wąsy są miarą zadowolenia. :)


Mnie najbardziej cieszą zjedzone tak po prostu – saute. Ewentualnie z odrobiną cukru, pokłute lekko widelcem i pozostawione na parę minut, by puściły pyszny sok. Wylizuję go do ostatniej kropelki. :)
A w tak zwanym międzyczasie ciasto się pojawia. Ostatnio piekłam sernik. Cytrynowy. A na wierzchu świeże, słodkie truskawki pod cytrynową galaretką. To wypiek już archiwalny, sprzed tygodnia. Upiekłam za jednym zamachem dwa. Jeden, z okazji imienin trafił do pracy, a drugim zajadaliśmy się w domu. Oczywiście ciasto jest już tylko wspomnieniem uwiecznionym na zdjęciach. :)



Sernik cytrynowy z truskawkami
podłużna forma 30x11cm lub okrągła o średnicy 20cm

Ciasto kruche:
100g mąki
szczypta soli
50g zimnego masła
60g cukru trzcinowego
1 żółtko
1 łyżka syropu złocistego (golden syroup)*

* jeśli nie mamy – w zamian można dać syrop klonowy, albo po prostu 1-2 łyżki zimnej wody (dla związania ciasta)

Mąkę przesiać wraz z solą do misy lub na stolnicę. Dodać zimne masło i posiakać nożem. Dołożyć cukier i żółtka i bardzo krótko wyrobić (ciasto będzie mocno grudkowate). Wlać syrop złocisty (lub wodę) i wyrobić, aż ciasto uzyska formę zwartej kuli.
Zawinąć ciasto w folię spożywczą i wstawić do lodówki na ok. 30 min. do schłodzenia.
Rozgrzać piekarnik do 180 st.C. Foremkę wyłożyć papierem do pieczenia lub wysmarować masłem i oprószyć delikatnie mąką lub bułką tartą.
Schłodzone ciasto rozwałkować do wymiaru wielkości dna foremki (polecam metodę wałkowania pomiędzy dwoma arkuszami papieru do pieczenia). Wyłożyć na dnie foremki, widelcem ponakłuwać w kilku miejscach. Podpiec ok. 10 min. w nagrzanym piekarniku.

Masa serowa:
3 jaja
110g cukru (ok. ½ szkl.)
100g śmietany 36% (polecam bardzo gęstą śmietanę w kubeczkach firmy Piątnica)
2 łyżki maizeny (skrobii kukurydzianej)
1 łyżka limoncello – można pominąć
skórka z 2 cytryn
500g twarogu 3-krotnie mielonego


W międzyczasie, gdy spody się studzą – przygotować masę serową.
Jajka utrzeć z cukrem do białości. Cały czas ucierając dodawać kolejno: śmietanę, maizenę, limoncello i skórkę z cytryn. Na sam koniec wmieszać bardzo delikatnie twaróg (jeśli robotem to na najniższych obrotach).
Wylać masę na podpieczony spód.
Przygotować „kąpiel wodną”. Jeśli mamy dużą blachę z rantem z wszystkich stron (taką w wyposażeniu piekarnika) to wlewamy do niej gorącą wodę (ilość taka, by się nie przelewało). W innym wypadku potrzebna będzie dodatkowa foremka o średnicy większej, niż foremka, w której pieczemy sernik. Wkładamy mniejszą foremkę do większej i wlewamy wodę (wystarcz mniej więcej do połowy wysokości mniejszej foremki).
Piec ok. 45 - 50 min. W 180 st.C. Patyczek włożony w środek ciasta nie powinien być mokry. Studzić ciasto na kratce – nie wyjmować z foremki.

Dodatkowo:
ok. 250g świeżych truskawek
sok wyciśnięty z 2 cytryn
ok. 60 ml wody (= ok. ¼ szkl.)
ok. 3 łyżki cukru (a najlepiej do smaku)
4 listki żelatyny

Listki żelatyny namoczyć w zimnej wodzie.
Sok z cytryn wymieszać z wodą i cukrem. Zagotować. Do gorącego płyny dodać mocno odciśniętą żelatynę i wymieszać. Pozostawić do schłodzenia. Odparowany płyn można dla szybszego ścinania włożyć do lodówki.
W międzyczasie umyć i bardzo dokładnie osuszyć i odszypułkować truskawki. Każdą pokroić na plasterki (ok. 3-4 mm grubości). Ułożyć „na zakładki” na ostudzonym serniku.
Gdy galaretka cytrynowa zacznie już lekko tężeć - zalać nią ciasto. Przykryć folią alu lub spożywczą i wstawić do lodówki do całkowitego stężenia.
Przed spożyciem najlepiej wyjąć sernik na min. 30 min. do odtajenia.
Smacznego!

środa, 15 czerwca 2011

Tarta z łososiem, szparagami i koperkiem


Liczę dni. Ściślej mówiąc: odliczam. Dlaczego tak się niemiłosiernie wloką???
Odpowiadam więc sama sobie: szalona! co za bzdury, wcale się nie wloką! Przeciwnie, lecą jak szalone, nawet szybciej, niż bym tego sobie życzyła. Wciąż i wciąż czekają odkładane sprawy i spotkania (bo ciągle „coś”); letnia sukienka jeszcze wisi w sklepie zamiast na wieszaku w mojej szafie; synek ledwo co rozpoczął kolejny rok szkolny, a już lada dzień go kończy; córeczka zrobiła się samodzielna nie wiadomo kiedy; mężowi w międzyczasie wybiła równa „dziesiątka”, a mnie przybyła kolejna zmarszczka. :)
W takich właśnie okolicznościach narzekam na czas. Nie ma co ukrywać, powód jest tylko jeden: urlop. :) Wyczekany, wytęskniony, zaplanowany... Żeby już był! Najchętniej już! Teraz! W tej chwili!
Mojego zniecierpliwienia nie polepsza sytuacja w pracy. Wszyscy albo dopiero co z wczesnego urlopu wrócili, albo właśnie spacerują po plażach greckich wysp... A ja czekam... i czekam..., i czekam... Uchhhhhh....


Tyle dobrego w tym czekaniu, że sezon truskawkowy w pełni, jest więc smaczny czynnik zastępczy i umilający czas. Taki trochę na otarcie łez. I szparagi, których na mojej północy ciągle jeszcze nie brakuje na straganach. Nie przeszkadza mi, że zjadłam już w tym sezonie pokaźną liczbę pęczków. W końcu to smakołyk, a zdrowych smakołyków żal sobie odmawiać.
Zatem czekam dalej, podjadam coś smacznego...odliczając dni.




Tarta z łososiem, szparagami i koperkiem
lekko inspirowane przepisem w „Delicious” nr 5/2011
(kwadratowa blaszka 20x20 cm; 3- 4 porcje lub 2 dla bardzo głodnych)

Kruche ciasto:
160g mąki pszennej
½ łyżeczki soli
1 łyżeczka cukru
80g zimnego masła – pokrojonego w małą kostkę
2 łyżki bardzo zimnej wody

Mąkę przesiać wraz z solą i cukrem na stolnicę lub do misy robota, dodać masło pokrojone na małe kawałki. Rozcierać, aż utworzą się małe grudki. Dodać 1 łyżkę zimnej wody i zagnieść ciasto, aż będzie gładkie. Gdyby wciąż było zbyt suche – dodać drugą łyżkę wody.
Uformować kulę, spłaszczyć ją dość mocno, zawinąć w folię spożywczą. Wstawić do lodówki na min. ½ godziny.

Nadzienie:
ok. 150 g świeżego łososia bez skóry
½ pęczka zielonych szparag (najlepiej grubszych)
ok. 8-10 pomidorków koktajlowych
100ml śmietanki 30 lub 36%
2 jaja
150g mozzarelli
dużą garść posiekanego koperku
sól, pieprz do smaku

Mozzarellę pokroić na kawałki. Najlepiej przygotować ją przynajmniej 2-3 godziny wcześniej i pozostawić na sicie, by dobrze odsączona została z płynu.
Łososia umyć, osuszyć i pokroić w grubą kostkę (ok. 2x2cm).
Umytym i osuszonym szparagom odkroić główki, a łodyżki pokroić na ok. 2cm kawałki. Pomidorki podzielić na połówki.
Foremkę wyłożyć papierem do pieczenia, lub wysmarować masłem i oprószyć delikatnie mąką,
Schłodzone kruche ciasto rozwałkować do wielkości foremki, dodając zapas po ok. 1,5 - 2cm z każdej strony (u mnie był to kwadrat 24x24cm). Spód podpiec przez ok. 10 min. W temp. 180st.C. Wyjąć z piekarnika i lekko ostudzić.
Na przygotowany spód ułożyć kolejno pasy nadzienia: szparagi -łosoś – szparagi – pomidorki – łosś - szparagi , etc, lub w dowolnie innej kombinacji.
Śmietankę rozkłócić wraz z jajami, doprawić ok. 1/3 łyżeczką soli i pieprzem, oraz wmieszać posiekany koperek. Masą jajeczną zalać warzywa na tracie. Na wierzchu ułożyć kawałki mozzarelli.
Piec ok. 30 min. w piekarniku nagrzanym do 180st. C. pod przykryciem z folii ALU. Po tym czasie zdjąć folię i przez kolejne ok. 10 min. jeszcze podpiekać, pozwalając by ser się lekko zarumienił.
Podawać ciepłe. Na zimno też całkiem nieźle smakuje.
Smacznego!

wtorek, 7 czerwca 2011

Placek jogurtowy z rabarbarem


Zupełnie nie pamiętam kiedy ostatni raz przygotowałam ciasto z kremem... Musiało minąć naprawdę wiele czasu, skoro nie potrafię odgrzebać w pamięci tego faktu. Kremy lubię, owszem, ale nie jakoś namiętnie. Jeśli już się decyduję – to wolę deser z dodatkiem kremu (na przykład taki letni i bardzo pyszny, mniammmm... - klik). Ciasta z kolei to ja najchętniej przygotowuję i zjadam, takie zwykłe, ucierane, albo kruche. Proste.


A że wciąż jeszcze sezon na rabarbar trwa (już niedługo!) - to placek z rabarbarem upiec się musiał. Nie sam. Trochę mu pomogłam. :) Połowę zjadła rodzina, a połowę zaniosłam do pracy. Zjedzone zostało do ostatniego okruszka, więc myślę, że taki znów najgorszy nie był. :D
Od siebie tylko dodam, że to całkiem fajny, puszysty placek. I owoce można w nim zmieniać do woli. Truskawki też będą super. :)



Jogurtowy placek z rabarbarem

5 jaj
400g cukru
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
200 ml oleju roślinnego (u mnie z pestek winogron)
220g jogurtu naturalnego (dałam gęsty, typu „grecki”)
500g mąki
2,5 łyżeczki proszku do pieczenia

oraz
ok. 500 g rabarbaru
2 łyżki cukru brązowego
ok. 50g płatków migdałowych

cukier puder do posypania wierzchu

Piekarnik rozgrzać do temp. 180 st.C. Dużą blaszkę (35x25cm) wyłożyć papierem do pieczenia, lub wysmarować masłem i oprószyć mąką.
Rabarbar umyć, osuszyć, pokroić na kawałki ok. 1-1,5 cm grubości. Posypać 2 łyżkami cukru – wymieszać.
Mąkę przesiać do oddzielnej miski wraz z proszkiem do pieczenia.
Oddzielić żółtka jaj od białek. Białka ubić na sztywną pianę.
Żółtka utrzeć z cukrem. Dodawać kolejno olej roślinny, jogurt, oraz ekstrakt waniliowy.
Ciągle ucierając – dodawać po trochę mąki.
Na koniec włożyć całą pianę i bardzo delikatnie wymieszać masę (najlepiej ręcznie łopatką silikonową).
Wyłożyć ciasto na przygotowaną blaszkę, Na wierzchu rozłożyć rabarbar. Posypać migdałami w płatkach.
Piec ok. 45 - 50 min. Gdyby ciasto zbyt szybko się rumieniło – przykryć z wierzch folią ALU.
Patyczek włożony w środek ciasta powinien być suchy.
Ostudzone ciasto oprószyć cukrem pudrem.

środa, 1 czerwca 2011

W oczekiwaniu na wakacyjny podmuch


Wczoraj był upał prawie nie do wytrzymania... Jak w środku gorącego lata.
W pracy zakończyliśmy pewien bardzo długi etap. Tak długi, że gdy opasłe tomiska dokumentacji w końcu zostały zamknięte i pożegnane – wszyscy poczuliśmy się jak za szkolnych lat... Zupełnie jak dzień, w którym odbiera się cenzurkę, zamyka pewien okres życia pracowitego, a otwiera czas wakacji, zabawy i odpoczynku. Uczucie dość surrealistyczne, zważywszy na to, że nikogo z nas nie czeka dwumiesięczna przerwa od obowiązków.


I już nic mi się nie chciało. Tylko leniuchować. I zajadać lodami. :) Obiad po najniższej linii oporu. Ale w wiosenno – letnim tonie.
A dzisiaj, znów nastał dzień jak co dzień. Zwykła droga do pracy, zwykłe obowiązki, nowe tematy, chłodny wiatr, brak upału i niechciany bąbel na stopie. Wakacyjny podmuch po nocy gdzieś odpłynął. To bez znaczenia, bo ten prawdziwy dopiero przede mną. :)



Sałata wiosenna mocno zielona
2-3 porcje

2-3 garści rukoli
pęczek zielonych szparag
nieduży brokuł
garść świeżo ukrojonych płatków parmezanu lub pecorino
garść orzeszków piniowych
ok. 2 łyżeczki gęstego octu balsamicznego
ok. 2 łyżeczki oliwy z oliwek extra vergine
sól do smaku (najlepiej gruboziarnistą – użyłam „maldon”)

Szparagi i brokuła umyć. Szparagom odciąć zdrewniałe łodyżki, a z brokuła powycinać różyczki.
W dużym garnku zagotować osoloną wodę. Różyczki brokuła i szparagi wrzucić na wrzątek i gotować ok. 3-5 min. (nie dłużej, warzywa powinny być lekko twarde, a nie rozgotowane). Odcedzić i zahartować zimną wodą. Odłożyć warzywa na papierowy ręcznik, aby wchłonął wodę.
Orzeszki piniowe uprażyć na suchej patelni.
Rukolę, szparagi i brokuła rozłożyć na talerze. Posypać płatkami parmezanu, orzeszkami, i solą, oraz skropić odrobiną oliwy, i octem balsamicznym.
Podawać od razu.
Smacznego!