Życzę Wam kochani samych cudownych chwil w ten świąteczny czas. Niech codzienna gonitwa zamieni się w spokój, a radość wypełni każdą myśl. Niech będzie rodzinnie, smakowicie i kolorowo.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bez etykiety. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bez etykiety. Pokaż wszystkie posty
piątek, 22 grudnia 2017
Życzę Wam...
Życzę Wam kochani samych cudownych chwil w ten świąteczny czas. Niech codzienna gonitwa zamieni się w spokój, a radość wypełni każdą myśl. Niech będzie rodzinnie, smakowicie i kolorowo.
wtorek, 30 maja 2017
Przerwa remontowa.
Wreszcie po wielu, wielu latach oczekiwania spełnia się moje marzenie o bezpiecznym mieszkaniu. Parter z możliwością samodzielnego wyjazdu wózkiem z budynku. Co prawda do pełni szczęścia brakuje jeszcze wiele wysiłku, ale to już bliżej, niż dalej. Na razie staramy się ogarnąć remont, który momentami przypomina sytuacje z "Alternatywy 4". Najwięcej pracy jest z przystosowaniem łazienki, którą najpierw należało dosłownie zburzyć. Mąż strasznie się napracował, żeby wykonać zupełnie płaski brodzik na posadzce. Na szczęście zaczyna to powoli przypominać łazienkę, ale przez kilka tygodni zamiast podłogi ziała dziura, jak po wybuchu bomby. Staram się nie dać zwariować i nie poganiać samej siebie, ale czasami ogarnia mnie zniecierpliwienie, bo myślałam, że pójdzie łatwiej. Wkurzam się też na samą siebie, że niewiele mogę pomóc. Najchętniej wzięłabym wałek w rękę i zaczęła malować, ale skoro czasami nie mam siły utrzymać widelca, to z wałkiem nie pójdzie mi łatwiej. Natomiast cieszę się, że mogę wykorzystać budowlaną wiedzę podczas zakupów. Do mnie też należy wybór płytek i paneli. Nie jest to łatwe zadanie, bo nie zawsze to, co ładne spełnia techniczne warunki. Wszystko musi być bowiem wystarczająco szorstkie, żeby mi się kule nie rozjeżdżały. Z tego powodu zawsze miałam ogromny stres przed wyprawami do sklepu lub urzędu. Kilka razy zdarzyło mi się dosłownie rozjechać na ślicznej, wygłaskanej, błyszczącej posadzce. Teraz przynajmniej na wózku czuję się bezpieczniej. Chociaż pod tym względem, Co innego brak przystosowania wielu miejsc publicznych dla wózkowicza. Ale o tym opowiem innym razem.
Cieszę się też z dużego balkonu i już mam wizje gąszczu kwiatów. Chciałabym go jak najszybciej obsadzić, ale na razie jest wiele ważniejszych spraw. Muszę też znajdować czas na normalne życie i odpoczynek. Czasami po dniu spędzonym na wózku i załatwianiu miliona spraw, dosłownie padam z bólu i zmeczenia i muszę przeleżeć cały dzień, żeby odnaleźć siły do działania. Internet poszedł w odstawkę i służy jedynie do wyszukiwania informacji o tym, jak wyremontować to czy tamto. Niedługo zostanę fachowcem w kładzeniu płytek...teoretycznie oczywiście :D
Znikam zatem na nie wiem ile, ale wrócę. Mam nadzieję, że już z nowego miejsca, z nowego łącza i z nowymi siłami.
Cieszę się też z dużego balkonu i już mam wizje gąszczu kwiatów. Chciałabym go jak najszybciej obsadzić, ale na razie jest wiele ważniejszych spraw. Muszę też znajdować czas na normalne życie i odpoczynek. Czasami po dniu spędzonym na wózku i załatwianiu miliona spraw, dosłownie padam z bólu i zmeczenia i muszę przeleżeć cały dzień, żeby odnaleźć siły do działania. Internet poszedł w odstawkę i służy jedynie do wyszukiwania informacji o tym, jak wyremontować to czy tamto. Niedługo zostanę fachowcem w kładzeniu płytek...teoretycznie oczywiście :D
Znikam zatem na nie wiem ile, ale wrócę. Mam nadzieję, że już z nowego miejsca, z nowego łącza i z nowymi siłami.
środa, 13 kwietnia 2016
Sezon zamkniętych serc.
Szukałam ostatnio jakiejś naprawdę wciągającej lektury. Takiej, która nie znudzi mnie po kilku stronach, ale zachęci do czytania nawet po północy. Przejadły mi się chwilowo powieści historyczne i kryminały ociekające krwią. Zachęcona ciekawymi recenzjami sięgnęłam po książkę mojej blogowej koleżanki Wioletty Leśków-Cyrulik "Sezon zamkniętych serc". Znalazłam w niej właśnie to, czego szukałam i pochłonęła mnie całkowicie. Książka od pierwszej do ostatniej strony wypełniona uczuciami. Pozbawiona ckliwości, banału i mdłej, przewidywalnej, harlekinowskiej romantyczności. Skłania natomiast do refleksji nad tym, czym jest prawdziwa miłość. Czasami mylona z przyjaźnią lub oparta na strachu i zobowiązaniu w stosunku do partnera. Kolejne strony odkrywają przed czytelnikiem tajemnice bohaterów i powoli dowiadujemy się, co ich skłoniło do porzucenia dotychczasowego życia i ucieczki przed przeszłością. Niby wszystko powinno być oczywiste. Wyjazd z rodzinnego kraju, odcięcie się od trudnej przeszłości, nowe miejsce, ludzie, nowy optymistyczny początek. Okazuje się jednak, ze życie nie jest tak proste, jak by chcieli. Uczucia kierują głównych bohaterów w zupełnie inne strony i gmatwają wszystko. A może właśnie układają tak, jak powinno być? Jeżeli chcecie przeczytać pasjonującą lekturę i odkryć różne odcienie miłości, sięgnijcie po "Sezon zamkniętych serc". Autorka zabierze Was w podróż, w której, w magiczny sposób, zamknięte serca zaczynają się otwierać. Lektura w sam raz na wiosnę.
poniedziałek, 15 lutego 2016
Dzień po....
Za górami, za lasami, żyła sobie piękna, niezależna, pewna siebie księżniczka. Pewnego razu natrafiła na żabę siedzącą na kamieniu i przyglądającą się brzegom nieskazitelnie czystego stawu w pobliżu jej zamku.
Żaba wskoczyła księżniczce na kolana i powiedziała:
- Piękna Pani, byłem przystojnym księciem, aż pewnego razu zła wiedźma rzuciła na mnie urok. Jednakże jeden Twój pocałunek wystarczy abym znów stał się młodym, żwawym księciem, jakim byłem przedtem. Wtedy, moja słodka, weźmiemy ślub i będziemy razem z moją matką gospodarować w Twoim zamku. Tam będziesz przygotowywać mi posiłki, prać moje ubranie, rodzić mi dzieci, i będziemy żyli długo i szczęśliwie....
Tego wieczoru, przygotowując kolację, przyprawiając ją białym winem i sosem śmietanowo-cebulowym, księżniczka chichocząc cichutko pomyślała:
- No, k...., nie sądzę....i dalej przewracała skwierczące na patelni żabie udka w panierce....
Walentynki walentynkami, ale czas wrócić do rzeczywistości, zakasać rękawy, ruszyć do garów i poprzerzucać coś na patelni.....:DDDDDDDDDDDDD
Żaba wskoczyła księżniczce na kolana i powiedziała:
- Piękna Pani, byłem przystojnym księciem, aż pewnego razu zła wiedźma rzuciła na mnie urok. Jednakże jeden Twój pocałunek wystarczy abym znów stał się młodym, żwawym księciem, jakim byłem przedtem. Wtedy, moja słodka, weźmiemy ślub i będziemy razem z moją matką gospodarować w Twoim zamku. Tam będziesz przygotowywać mi posiłki, prać moje ubranie, rodzić mi dzieci, i będziemy żyli długo i szczęśliwie....
Tego wieczoru, przygotowując kolację, przyprawiając ją białym winem i sosem śmietanowo-cebulowym, księżniczka chichocząc cichutko pomyślała:
- No, k...., nie sądzę....i dalej przewracała skwierczące na patelni żabie udka w panierce....
Walentynki walentynkami, ale czas wrócić do rzeczywistości, zakasać rękawy, ruszyć do garów i poprzerzucać coś na patelni.....:DDDDDDDDDDDDD
wtorek, 22 grudnia 2015
piątek, 19 czerwca 2015
Zarabianie przez internet.
Zawsze mnie ciekawiło, czy zarabianie przez internet jest faktycznie możliwe.
Pomyślałam sobie, że skoro i tak dużo siedzę przed komputerem, to ten czas mogłabym spożytkować bardziej wydajnie. Postanowiłam zatem przeprowadzić małe śledztwo i skontaktowałam się z tzw. potencjalnym pracodawcą, który oferował duże zarobki bez konieczności ruszania się z domu.Po pierwsze nie rozczarowałam się bardziej niż to możliwe, ponieważ i tak byłam nastawiona dosyć sceptycznie. Otóż na szybkie zarobienie pieniędzy jest kilka sposobów. Pierwszy z nich polega na zakładaniu rachunków osobistych w bankach, które oferują za to pieniądze. Taki rodzaj nagrody na początek. Brzmi ciekawie. Dostać prawie stówkę za założenie rachunku.....Tutaj nasunęło mi się od razu kilka pytań. Po pierwsze ile rachunków można założyć i jakie trzeba mieć dochody, żeby na każdym z nich jakieś wykazywać. No i w końcu za prowadzenie takiego rachunku trzeba płacić. Zlikwidować też tak szybko nie można, bo nagroda za założenie chyba przepada? Dziwny i pokrętny sposób, więc na dzień dobry odpada. Następny jest równie ciekawy, a polega nie na czym innym tylko na braniu pożyczek w bankach i różnych kasach. Za przedterminowy zwrot można otrzymać finansową nagrodę. Kolejnego sposobu nie chciałam wysłuchać, bo uszy mi zwiędły, a ręce opadły. Zresztą inne, zapewne równie fascynujące, miały mi zostać udostępnione dopiero po zapisaniu się do tajemniczego programu.
Na pytanie, czy jest to wszystko aby legalne usłyszałam, że tak, bo już od wielu lat w Polsce działa taki program partnerski, który wciąga coraz więcej osób. Do końca nie rozumiem na czym polega ta tzw. praca. Nie wiem może to ja jestem zacofana i naiwna, bo uważam, że praca to...produkcja, usługi, handel. Generalnie powinno się coś tworzyć, coś świadczyć, czymś obracać. Na moje zarzuty usłyszałam tylko, że takie namawianie do programu partnerskiego też jest ciężka pracą, bo wymaga wiele wysiłku, żeby kogoś nakłonić do udziału w tym "biznesie". Tak BIZNESIE przez duże B. Tylko bowiem naiwniacy pracują w biurze, za ladą, w fabryce, a i tak niczego się nie dorobią. Jedynie udział w tym cudownym "programie partnerskim" gwarantuje duże zyski i to, że na starość garb nam na plecach nie urośnie. Ratunku!
Świat ewoluuje, ale jak dla mnie w niewłaściwym kierunku. Coraz częściej obserwuję, że młodym ludziom nie chce się pracować. Czekają na mannę z nieba, a jakieś szwindle nazywają legalnym biznesem! Przypomina mi to czasy, kiedy Amway wkroczył na nasz rynek. Gwarancją zarobku było namówienie całej rodziny i wszystkich znajomych do zakupu ton proszku i innej chemii. Wszyscy wtedy prali, kąpali się i pachnieli Amwayem. No tak, ale tam przynajmniej był namacalny produkt, a w niektórych przypadkach nawet dobry jakościowo.
Wytrawni biznesmeni mówią, że coraz trudniej odnaleźć niszę we współczesnej gospodarce. Jak się jednak okazuje można i trzeba nam przyznać jedno: Polak potrafi!
poniedziałek, 22 grudnia 2014
Przerwa na życzenia.
Wreszcie odskoczyłam od garnków. Nie wiem, czy będę miała jeszcze czas żeby posiedzieć na blogach. Dlatego chcę złożyć najserdeczniejsze życzenia świąteczne. Niech ten czas będzie przepełniony radością, miłością i daleki od wszelkich trosk dnia codziennego. Niech będzie w nim dużo miejsca na błogie lenistwo i objadanie się smakołykami.
czwartek, 5 czerwca 2014
Co Wy na to?
Sama nie wiem jak to odebrać. W pierwszej chwili parsknęłam śmiechem, a najbardziej ucieszyłam się, że miejsce dla mnie jest wolne. Potem zaczęłam się doszukiwać w tym drugiego dna, ale chyba niepotrzebnie. W końcu każdy z nas czasami bazgrał w książce, czy gazecie i domalowywał ośle uszy, wąsy czy okulary.
Zresztą matce z dzieckiem też się oberwało.
poniedziałek, 10 marca 2014
Dla wszystkich mężczyzn.
Dla wszystkich mężczyzn, którzy czasami mają bardzo ciężkie życie z nami kobietami. Życzę samych wspaniałości w dniu dzisiejszym, a przede wszystkim szczęśliwej kobiety u boku, bo to rekompensuje wszystkie trudy :).
I wyjątkowo dzisiaj błogiego lenistwa przed telewizorem :)
sobota, 8 marca 2014
Dzień Kobiet lalalalalala
Dzisiaj zamierzam tylko leżeć na kanapie i pachnieć :) Była już kawusia i śniadanko prawie do łuzia. Prawie, bo pierwszy gość wygonił mnie z pieleszy i postawił na baczność :) Jedyne, co dzisiaj muszę, to ładnie wyglądać, przyjmować życzenia i bardzo chętnie takie kwiatki. I to mi bardzo odpowiada po bardzo stresującym tygodniu. Wszystkim kobitkom życzę udanego święta, dużo radości i zasłużonego lenistwa.
czwartek, 16 stycznia 2014
Ziemia niczyja
Większość z ludzi hołduje zasadzie, że jak coś jest wspólne, to raczej niczyje. Można przejść obok tego obojętnie i nie zaszczycić nawet swoim spojrzeniem. Moje mieszkanie, moja twierdza, a poza nim niech się dzieje co chce. A przecież, kiedy jest się właścicielem mieszkania, to i części wspólnych. Dachu, piwnicy, klatki schodowej itd. Kiedyś, kiedy spaliła się żarówka na klatce schodowej jeden patrzył na drugiego i czekał, aż ktoś ją wymieni. Teraz wystarczy zadzwonić do zarządcy i zgłosić wymianę, ale okazuje się, że wykonanie jednego telefonu graniczy z cudem.
Przez kilka dni bawiliśmy się z naszym sąsiadem w "jasno, ciemno". Po to ktoś sprytnie wymyślił "zmierzchówki", żeby wieczorową porą, łatwo było trafić do drzwi. Kiedy przestała działać, zgłosiliśmy problem do administracji. Na drugi dzień znowu świeciła, na trzeci znowu nie. Kolejne zgłoszenie i znowu świeci, na trzeci dzień nie. Myśleliśmy, że to jakieś zwarcie w instalacji pali żarówki. Wreszcie zdesperowana administratorka przeprowadziła małe dochodzenie. Okazało się, że jeden z sąsiadów w ramach oszczędności wykręcał żarówkę, bo twierdził, że "zmierzchówka" jest źle ustawiona i świeci też w ciągu dnia. Szkoda, że nie przyszło mu do głowy zgłosić awarię. Więcej energii zużył na wykręcanie żarówek, niż na jeden telefon.
W ramach podobnych oszczędności zrezygnowaliśmy ze sprzątaczki. Większość chciała zobaczyć, czy to zadziała i zadeklarowała się do dbania o porządek. Wiedziałam, że to nie wypali, bo najwięksi orędownicy tej metody sprzątają, owszem, ale tyko przy swoich drzwiach. Pozostałym to dynda i powiewa. Najbardziej niestety tym, co robią niekończące się remonty. Najgorzej, że te ich remonty wychodzą swobodnie na klatkę schodową w postaci gruzu, pudełek po płytkach, wiaderek po farbie i wszelkich innych rupieci. Mogę zrozumieć fakt, że nie chce im się w danym momencie iść na śmietnik, ale jeżeli proceder trwa całymi dniami, a nawet tygodniami, to już przesada.
Mamy w tej chwili dwóch takich gagatków i jeden na drugiego zwala winę, za śmietnisko remontowe na klatce.
Nie chcę, żeby mówiono, że Polly to zołza, ale co mam zrobić, kiedy kilkukrotne prośby o posprzątanie nie działają? Dlaczego mam się potykać o sterty śmieci i wiecznie wnosić gruz na butach do domu? Nie mogę się doczekać kolejnego zebrania wspólnoty. Chyba zażądam sprzątania całego budynku na koszt gagatków.
Przez kilka dni bawiliśmy się z naszym sąsiadem w "jasno, ciemno". Po to ktoś sprytnie wymyślił "zmierzchówki", żeby wieczorową porą, łatwo było trafić do drzwi. Kiedy przestała działać, zgłosiliśmy problem do administracji. Na drugi dzień znowu świeciła, na trzeci znowu nie. Kolejne zgłoszenie i znowu świeci, na trzeci dzień nie. Myśleliśmy, że to jakieś zwarcie w instalacji pali żarówki. Wreszcie zdesperowana administratorka przeprowadziła małe dochodzenie. Okazało się, że jeden z sąsiadów w ramach oszczędności wykręcał żarówkę, bo twierdził, że "zmierzchówka" jest źle ustawiona i świeci też w ciągu dnia. Szkoda, że nie przyszło mu do głowy zgłosić awarię. Więcej energii zużył na wykręcanie żarówek, niż na jeden telefon.
W ramach podobnych oszczędności zrezygnowaliśmy ze sprzątaczki. Większość chciała zobaczyć, czy to zadziała i zadeklarowała się do dbania o porządek. Wiedziałam, że to nie wypali, bo najwięksi orędownicy tej metody sprzątają, owszem, ale tyko przy swoich drzwiach. Pozostałym to dynda i powiewa. Najbardziej niestety tym, co robią niekończące się remonty. Najgorzej, że te ich remonty wychodzą swobodnie na klatkę schodową w postaci gruzu, pudełek po płytkach, wiaderek po farbie i wszelkich innych rupieci. Mogę zrozumieć fakt, że nie chce im się w danym momencie iść na śmietnik, ale jeżeli proceder trwa całymi dniami, a nawet tygodniami, to już przesada.
Mamy w tej chwili dwóch takich gagatków i jeden na drugiego zwala winę, za śmietnisko remontowe na klatce.
Nie chcę, żeby mówiono, że Polly to zołza, ale co mam zrobić, kiedy kilkukrotne prośby o posprzątanie nie działają? Dlaczego mam się potykać o sterty śmieci i wiecznie wnosić gruz na butach do domu? Nie mogę się doczekać kolejnego zebrania wspólnoty. Chyba zażądam sprzątania całego budynku na koszt gagatków.
środa, 8 stycznia 2014
Jedno oko na Maroko, drugie na Kaukaz
Ostatni weekend miał być świąteczny i leniwy, a zaczął się bardzo intensywnie. Wszystko przez nieszczelny czajnik, który zbuntował się w najmniej oczekiwanym momencie. Zamiast przyjemności z porannej kawki, była gonitwa za ścierkami, bo woda zamiast się grzecznie i szybko zagotować, wylazła przez okienko. Radośnie i bez skrępowania rozlała się po kuchni. Dramatu nie było, tylko trzeba było wrócić do starych metod gotowania na kuchence i rozpocząć poszukiwania nowego czajnika.
Najpierw więc przekopaliśmy wszystkie oferty internetowe, a potem zaczęliśmy objeżdżać markety. Kupno zwyczajnego czajnika w moim przypadku, też nie może być zwyczajne. Pierwsza weryfikacja była oczywiście cenowa. Odrzuciliśmy te najdroższe, bo nie potrzebuję pozłacanego czajnika. Potem te najtańsze, bo nie cierpię zapachu topionego chińskiego plastiku. Najgorsze oczywiście nastąpiło w momencie weryfikacji danych technicznych. Księżniczka Polly bowiem musi mieć czajnik pojemny, ale bardzo lekki, żeby dała radę go unieść. Rączka musi być nie za gruba i nie za chuda, żeby się nie wyślizgnęła. Wszelkie pstryczki, klapki, przyciski muszą się poruszać wręcz magicznie leciutko. Na szczęście udało nam się wybrać jeden, który pasował do poszukiwanego profilu. Został obmacany z każdej strony, otwarty i zamknięty sto razy, po czym sprytnie zamówiony w sklepie internetowym, bo o wiele tańszy.
Przeciekający czajnik był tylko zapowiedzią kolejnej katastrofy. Otóż nie można robić "kociego oka" i jednocześnie być poganianym do wyjścia. I tak oto kredka zamiast na powiece wylądowała w moim oku. Szybkie rozmasowanie z jednoczesnym rozmazaniem makijażu na pół twarzy, poskutkowało, ale na krótko. Następnego dnia okazało się, że oko jest bardzo spuchnięte i przeraźliwie boli, a do tego wykazało światłowstręt, drugie zresztą też. Pewnie im dołożyłam długim gapieniem się w internet i szukaniem czajnika. Chociaż mąż twierdzi, że to raczej kara za oglądanie się za obcymi facetami :). Próbował mnie zaciągnąć na pogotowie okulistyczne, ale oczywiście bezskutecznie. Po pierwsze, bo nie, a po drugie okazało się, że pogotowie w naszym mieście pracuje tylko w dni nieparzyste. Ponieważ to był 6, czyli parzysty, należało jechać do miasta oddalonego o prawie 40 km. Kolejny raz służba zdrowia mnie "mile zaskoczyła". Na szczęście domowe metody okazały się skuteczne. "Moje oko", czyli mąż wyczytał w necie, że okłady z rumianku i świetlika lekarskiego działają cuda. Kanadyjscy naukowcy prowadzą badania nad skutecznością świetlika przy leczeniu ślepoty. Mąż stwierdził, że skoro odnoszą rewelacyjne sukcesy w leczeniu zwierząt, to dla mnie jak najbardziej się nadaje. Do tej pory nie wiem, jakie zwierzę miał na myśli patrząc na mnie, upartego osła, czy kocicę :).
W związku z powyższym na razie trzymam się z daleka od netu i mało mnie na blogach, chociaż jestem bardzo ciekawa co u Was słychać. Mam nadzieję szybko wrócić i nadrobić zaległości. A na razie tylko okłady, ciemne okulary, zanim nadejdzie moja kolej do okulisty.
Najpierw więc przekopaliśmy wszystkie oferty internetowe, a potem zaczęliśmy objeżdżać markety. Kupno zwyczajnego czajnika w moim przypadku, też nie może być zwyczajne. Pierwsza weryfikacja była oczywiście cenowa. Odrzuciliśmy te najdroższe, bo nie potrzebuję pozłacanego czajnika. Potem te najtańsze, bo nie cierpię zapachu topionego chińskiego plastiku. Najgorsze oczywiście nastąpiło w momencie weryfikacji danych technicznych. Księżniczka Polly bowiem musi mieć czajnik pojemny, ale bardzo lekki, żeby dała radę go unieść. Rączka musi być nie za gruba i nie za chuda, żeby się nie wyślizgnęła. Wszelkie pstryczki, klapki, przyciski muszą się poruszać wręcz magicznie leciutko. Na szczęście udało nam się wybrać jeden, który pasował do poszukiwanego profilu. Został obmacany z każdej strony, otwarty i zamknięty sto razy, po czym sprytnie zamówiony w sklepie internetowym, bo o wiele tańszy.
Przeciekający czajnik był tylko zapowiedzią kolejnej katastrofy. Otóż nie można robić "kociego oka" i jednocześnie być poganianym do wyjścia. I tak oto kredka zamiast na powiece wylądowała w moim oku. Szybkie rozmasowanie z jednoczesnym rozmazaniem makijażu na pół twarzy, poskutkowało, ale na krótko. Następnego dnia okazało się, że oko jest bardzo spuchnięte i przeraźliwie boli, a do tego wykazało światłowstręt, drugie zresztą też. Pewnie im dołożyłam długim gapieniem się w internet i szukaniem czajnika. Chociaż mąż twierdzi, że to raczej kara za oglądanie się za obcymi facetami :). Próbował mnie zaciągnąć na pogotowie okulistyczne, ale oczywiście bezskutecznie. Po pierwsze, bo nie, a po drugie okazało się, że pogotowie w naszym mieście pracuje tylko w dni nieparzyste. Ponieważ to był 6, czyli parzysty, należało jechać do miasta oddalonego o prawie 40 km. Kolejny raz służba zdrowia mnie "mile zaskoczyła". Na szczęście domowe metody okazały się skuteczne. "Moje oko", czyli mąż wyczytał w necie, że okłady z rumianku i świetlika lekarskiego działają cuda. Kanadyjscy naukowcy prowadzą badania nad skutecznością świetlika przy leczeniu ślepoty. Mąż stwierdził, że skoro odnoszą rewelacyjne sukcesy w leczeniu zwierząt, to dla mnie jak najbardziej się nadaje. Do tej pory nie wiem, jakie zwierzę miał na myśli patrząc na mnie, upartego osła, czy kocicę :).
W związku z powyższym na razie trzymam się z daleka od netu i mało mnie na blogach, chociaż jestem bardzo ciekawa co u Was słychać. Mam nadzieję szybko wrócić i nadrobić zaległości. A na razie tylko okłady, ciemne okulary, zanim nadejdzie moja kolej do okulisty.
środa, 1 stycznia 2014
Noworocznie
W tym Nowym Roku życzę wszystkim wielu sukcesów, spełnienia marzeń, radości, ciepła i miłości co dnia. Mam nadzieję, że moje blogowanie da mi tyle przyjemności i tak pięknych znajomości, jak do tej pory. Buziaki noworoczne dla wszystkich.
niedziela, 22 grudnia 2013
piątek, 20 grudnia 2013
Nerwy, czy lepiej święty spokój ??
Święta to powinien być czas radości i spokoju. Jednak, co
roku zamienia się w czas nerwów i stresu. Ludzie zamiast się do siebie
uśmiechać i okazywać ciepło, warczą i się sprzeczają. Najgorzej jest na
zakupach, kiedy wszyscy się przepychają między półkami i potrącają wózkami,
wypełnionymi górą jedzenia, którego i tak nikt nie jest w stanie skonsumować.
Potem będzie zamrażanie i wyrzucanie. Znowu ktoś zrobi awanturę, bo mandarynek
zabrakło albo tuż przed nosem podnieśli mu cenę na karpia i śledzie. Panie
kasjerki założą pampersy i z szybkością błyskawicy będą przerzucać tony towaru.
Jedna z uśmiechem pożyczy” wesołych świąt”, a inna ledwo burknie „do widzenia”.
Czasami im się nawet nie dziwię, bo często taka kasjerka, będąc na samym końcu
łańcucha zakupowego, obrywa od nerwowych klientów. Kiedyś stojąc do kasy
byliśmy świadkiem takiej awantury. Wkurzony klient darł się na kasjerkę, że
mają bałagan w sklepie i, że inne ceny na półkach, a inne w komputerze i, że
bananów już nie ma i, że …….w ogóle cały świat jest zły. Biedna nie wiedziała,
co ma odpowiedzieć, a na wszelkie próby uspokojenia klient reagował nowymi
wybuchami agresji. Wreszcie poszedł do działu obsługi klienta i tam kontynuował
rozdrapywanie przedświątecznych ran. Zdenerwowana kobieta nawet nie zareagowała
na nasze dzień dobry. Ja natomiast nie miałam już siły stać dłużej i chciałam
pójść na ławkę na pasaż. Zaczęłam się, więc przepychać między naszym wózkiem, a
barierką oddzielającą kasy. Szło mi całkiem nieźle, kiedy usłyszałam mojego
męża:
- kochanie, jaką ty masz wielką pupę, chyba jednak się nie
przeciśniesz!! – kasjerka parsknęła
śmiechem, podobnie, jak cała kolejka. Zostałam i kontynuowałam wygłupy z mężem.
Wiem, co to znaczy być po drugiej stronie lady i być narażonym na humory
klientów. Nie, nie strzeliłam focha, bo wiem, że wcale nie mam AŻ TAK wielkiej
pupy, ale w spokoju odczekałam na swoją kolej.
Kolejne zakupy. Lawirujemy między półkami i docieramy do
napojów. Uśmiechnięta dziewczyna zachęca nas do kupna coca coli w promocji.
- do całej zgrzewki dorzucamy maskotkę łosia
- nie, dziękuję, mam już jednego w domu – rzuciłam od
niechcenia zezując w stronę męża. Biedna dziewczyna nie wiedziała, jak zareagować.
Dopiero na widok języka wystawionego przez męża, wybuchnęła śmiechem. Ciekawe
jak tym razem on mi się odgryzie J.
Na razie poddałam się odrobinę szaleństwu i kontynuuję sprzątanie.
Chociaż chyba tylko ja wiem, gdzie było posprzątane, bo jak można coś
posprzątać, wysprzątać, uporządkować, czy nawet nadsprzątać, kiedy nie jest nabałaganione
i czyste. No tak, ale mus jest i tradycja też. Jeszcze tylko choinka i największe
wyzwanie uszka. Pufam na samą myśl.
piątek, 13 grudnia 2013
Totalny luz
Deszczowy wieczór. Wracamy z mężem z zakupów i w pewnym
momencie zauważamy na przeciwległym pasie, na zakręcie drogi auto „na
awaryjkach”. Przez otwarte okno widzimy, że za kierownicą siedzi kobieta. Wieczór,
zimna mżawka, samotna kobieta, może zemdlała albo siedzi zaryczana i
wystraszona. Zawracamy i parkujemy tuż za nią. Wypuszczam męża na zwiady.
Pochylony stoi dosyć długo przy otwartym oknie. Zaczynam się niepokoić, że bez
mojej zgody i wiedzy robi obcej kobiecie usta usta. W pewnym momencie patrzy na
mnie skonsternowany i rozkłada bezradnie ręce. Już mam interweniować, kiedy od
strony pasażera wysiada młody, rosły, nawet bardzo rosły mężczyzna. Oblega mnie
strach. Zaraz wpierniczy mężowi za te bezprawne usta usta! Ale nie, on
spokojnie opiera się jedną ręką o samochód, drugą chroni przed zimnem w kieszeni,
mąż niestety dwoma (nie jest tak rosły) i spychają auto do zatoczki, która
znajduje się kilka metrów przed nimi.
Naszymi czarnymi wizjami wypchaliśmy sobie buty. Kobieta
wcale nie zemdlała i nie była samotna i zrozpaczona, tylko bezmyślna, podobnie
jak jej facet. Kiedy zgasł im samochód, po prostu włączyli awaryjki i spokojnie
siedzieli i palili papierosy. Czekali na cud?! Żadne z nich nie znalazło czasu,
ani ochoty żeby, chociaż ustawić trójkąt ostrzegawczy za autem! Tym bardziej,
że rozkraczyli się na zakręcie drogi i w dodatku pod wiaduktem, którego filary
ograniczają widoczność. Dopiero mąż ich nakłonił żeby, chociaż zepchnąć auto w
bezpieczne miejsce, co „rosły” mógł zrobić sam i to paluszkiem od stopy,
zamiast siedzieć i na luziku palić fajki!
Sama nie wiem, czy to
była tylko bezmyślność, olewatorstwo, czy już głupota zagrażająca
bezpieczeństwu innych. Przez chwilę się nawet zastanowiłam, czy następnym razem
też się zatrzymamy. Ale tylko przez chwilę. Myślę, że istnieją także ludzie
myślący, którzy naprawdę będą potrzebowali pomocy i z chęcią ją przyjmą. I nie poczujemy się jak intruzi, narzucający się ze wsparciem.
poniedziałek, 9 grudnia 2013
Jest!!! Silikonowe marzenie.
Wreszcie spełniło się moje silikonowe marzenie. Milutkie i
mięciutkie w dotyku, a zarazem jędrne i sprężyste tak, że żadne miętolenie, ani
ugniatanie mu nie zaszkodzi. 100 % silikonu, z lekką domieszką poliuretanu.
Najbardziej fascynują mnie te silikonowe włókna, które ułożone w spiralne rurki,
mają w sobie tyle powietrza, że dają niesamowite wrażenie lekkości i komfortu. Kiedy
się na nie mocniej naciśnie, to czuć pod dłonią, jak dosłownie żyją własnym
życiem. Od kilku nocy mam typowo silikonowe sny. Nie śni mi się nic innego, jak
tylko to, że śpię pod wędrującymi tam i z powrotem silikonowymi makaronikami.
Bardzo przyjemne uczucie. O niebo inne, niż, kiedy spałam pod ciężkimi
wielbłądami, stłamszonymi w poszewki kurami, czy gęśmi. Teraz nic mi już w
łóżku nie gdacze, tylko miło szumi silikonowo poliuretanowym szeptem.
W związku z powyższym, za rok nie wywieszę dla Mikołaja
poszwy za okno (tak, jak sugerował Desper), co by mnie nie przegapił. Wszystkie
poszewki są teraz przeznaczone dla mojej nowej kołderki.
czwartek, 5 grudnia 2013
Czekam.
Siedzę i czekam cierpliwie na Mikołaja. Zamontowałam już skarpetki. Oczywiście w dwóch wersjach, letniej i zimowej. Nie wiem bowiem, jakiego rodzaju chce mi dać prezent, a wolę żeby się nie zniechęcił. Dla ułatwienia zawiesiłam też torebkę, w razie gdyby skarpetki były jednak za małe. Jestem przygotowana i czekam, tylko ciekawe czy on jest gotowy na odwiedziny u mnie. No, ale przecież chyba sobie zasłużyłam. Byłam ostatnio całkiem, całkiem miła, czasami nawet grzeczna i zaczęłam pościć. Już nie jem na kolacje ptysiów :) (codziennie).
Jednak jednej rzeczy się boję. Może być bowiem i tak, że kiedy nadleci od strony balkonu to się wystraszy, że pomylił pory roku i zawróci. Pelargonie nie odpuszczają. Niby trochę więdną, ale nadal chciałyby kwitnąć. I co ja mam z nimi zrobić? Najchętniej zmusiłabym je do kwitnięcia aż do wiosny.
Jednak jednej rzeczy się boję. Może być bowiem i tak, że kiedy nadleci od strony balkonu to się wystraszy, że pomylił pory roku i zawróci. Pelargonie nie odpuszczają. Niby trochę więdną, ale nadal chciałyby kwitnąć. I co ja mam z nimi zrobić? Najchętniej zmusiłabym je do kwitnięcia aż do wiosny.
środa, 20 listopada 2013
Dzyndzelek
Ostatni naleśnik schodzi z taśmy. Najwyższy czas zabrać się
do produkcji nadzienia. Wyciągam, więc podstawowy składnik z lodówki i rozpoczynam procedurę otwierania. Ścieżka
dostępu, jest! I mały dzyndzelek z tajemnym kodem „tu otwierać”. Ciągnę, więc za
dzyndzelek do góry, w prawo, w lewo, już mi się kierunki kończą, a tu nic. Gdyby
w takim tempie otwierał się spadochron, sama bym się zamieniła w naleśnik. Nie
poddaję się, mimo, że mgła coraz bardziej przesłania mi pole widzenia. Dziwne.
W kuchni mgła, za oknem przejrzystość. Mgła nabiera barwy i coraz
intensywniejszego zapachu. Jak smog nad metropolią. No tak! Ostatni naleśnik nie
przetrwał próby ognia i ląduje w śmietniku. Tego już za wiele! Chwytam nóż i
szybkim, precyzyjnym ruchem wykonuję chirurgiczne nacięcie korpusu. Niczym
nieskrępowany twarożek oddycha pełna piersią i wyłazi na stół. Ja zresztą też.
Uwielbiam wręcz te niedziałające dzyndzelki. Najgorzej,
kiedy raz na rok chwyci mnie ochota na coś słodkiego. Tylko natychmiastowe pożarcie czekoladki albo
batonika może mnie uspokoić. Niestety większość jest tak szczelnie zapakowana i
owinięta kilometrami taśm klejących, sreberek i folijek, że zanim się dobiorę to
mi język ucieka do odwłoka. Nie na wszystkie, bowiem działa rozszarpywanie
zębami na strzępy.
Zastanawia mnie, czy producenci też otwierają opakowania, za
pomocą tych swoich sprytnych dzyndzelków, które są mikroskopijne i wymagają mega
zdolności manualnych, sokolego wzroku i ogromnej cierpliwości. I czy któryś z
nich przez kilka tygodni wymiatał spod mebli resztki herbaty, która eksplodowała
na całą kuchnię po uruchomieniu kodu „tu otwierać”.
wtorek, 12 listopada 2013
Zamieszanie, odkręcanie
Przepraszam wszystkich nominowanych do Liebster Blog za małe zamieszanie. Nie, nie, nie chodzi o to, że się wycofuję. Namawiam, jak najbardziej. Po prostu zapomniałam wkleić swoje pytania. Zamieszczone w poprzednim wpisie były przeznaczone dla mnie i wymyślone przez Ethel. Poniżej zestaw dla Was ode mnie. Powodzenia, kto ma ochotę niech się zmierzy :)
No, to poprawione :) Mogę iść jeszcze trochę pospać, bo jakieś myśli zbudziły mnie o 4-tej i nie dały spokoju. Aż przed chwilą dotarło do mnie, że zapomniałam wczoraj wkleić pytania dla Was! Co nagle, to po diable :). Miłego dzionka :)))
1. spacery, w jaką wolisz pogodę, w słońcu, czy kiedy pada
na głowę?
2. góry, czy morze, jeziora czy lasy, gdzie spędzasz
najchętniej wczasy?
3. wyszywasz, czy też malujesz, a może całkiem nieźle
szydełkujesz?
4. gazeta, czy książka, film, czy muzyka, jaka dla Ciebie
najlepsza rozrywka?
5. film, sensacyjny czy przygodowy, a może romans komediowy?
6. co wolisz, wielkanocnego baranka, czy Mikołaja na sankach?
7. ryba czy wieprzowina, do czego bardziej radosna mina?
8. mdły banan, kwaśna cytryna czy dojrzała i słodka malina?
9. opera czy koncert rockowy, która lepsza muza, a może
balet w rajtuzach?
10. co łapiesz chętniej motyle na łące, czy marketowe okazje
gorące?
11. co wolisz hodować, zielone paprotki, czy rozbrykane
kotki?
No, to poprawione :) Mogę iść jeszcze trochę pospać, bo jakieś myśli zbudziły mnie o 4-tej i nie dały spokoju. Aż przed chwilą dotarło do mnie, że zapomniałam wczoraj wkleić pytania dla Was! Co nagle, to po diable :). Miłego dzionka :)))
Subskrybuj:
Posty (Atom)