Od wielu lat zmagam się z moim choróbskiem i szukam jakiegoś rozwiązania. Przynajmniej po to, by zbyt wcześnie nie położyć się do łóżka i nie musieć być skazaną na całkowitą opiekę innych ludzi. Na punkcie samodzielności zawsze miałam bzika. Długo mi się udawało żyć pełną parą i decyzja o wózku wcale nie była łatwa, ale i tak myślę, że i na wózku znalazłam swój sposób na życie. Moim marzeniem jednak jest to, by znowu chodzić. Nie dreptać, nie ciągnąć nóg jedna za drugą, ale naprawdę chodzić. Stąd też moja fascynacja Flavonem, bo skoro innym się udało, to dlaczego nie mnie. I tak oto, po kilkunastomiesięcznej walce, regularnych ćwiczeniach i suplementacji postanowiłam wypróbować swoje nogi. Skoro przyszedł czas na grzyby, musiałam sprawdzić swoje siły. Przyznam, że miałam trochę pietra, czy dam radę. Nie uśmiechało mi się siedzenie na drodze i czekanie, aż cała ekipa wróci z koszami pełnymi grzybków. Efekt jednak przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. 1,6 km spaceru po mchu, oczywiście połączonego ze schylaniem lub padaniem na kolana, kiedy grzyby rosły całymi stadami.
Nie mogłam się powstrzymać od zrobienia kilku zdjęć.
Jakby ktoś chciał pojechać w moje grzybowe miejsca, to załączam mapkę :DDD
Oczywiście cały kosz nie jest tylko moim dziełem, ale cieszę się, że moje pierwsze od trzech lat grzybobranie nie zakończyło się fiaskiem, przede wszystkim kondycyjnym. Po powrocie wycałowałam wszystkie moje słoiczki i zabrałam się bez chwili oddechu za grzybiarskie przetwórstwo.
Cudowne w tym wszystkim jest to, że wcale nie odchorowałam tego maratonu. Zmęczenie owszem było, ale nie leżałam, jak dawniej plackiem przez tydzień. Oczywiście nie mogę na razie zupełnie odstawić wózka, ale jest mi lżej ze świadomością, że moje nogi są do uratowania :D
Pozdrawiam z trasy :D
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Żyć z pasją. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Żyć z pasją. Pokaż wszystkie posty
środa, 2 października 2019
piątek, 14 czerwca 2019
Upał niemiłosierny, a mnie się wciąż chce.
Upał, gorąco, ukrop w ciapki. A ja mam swój azyl na balkonie wśród pachnących i cieszących oko kwiatów. Urządziłam sobie "blogowe biuro" na świeżym powietrzu i gdyby tylko nie trzeba było gotować, prać i sprzątać, spędzałabym tam cały dzień. No może prawie, bo balkon jest od zachodniej strony i mimo dużego parasola po południu grzeje niemiłosiernie.
Oczywiście zielona herbatka w bardzo praktycznym kubeczku z pokrywką i peak veggie na pobudzenie komórek mózgowych i odpędzenie zmęczenia.
Doglądam również mojego małego ogródka ziołowego. Pierwszy koperek już powędrował do obiadu.


Stałam się posiadaczką nowych terenowych kół do wózka. Z czego bardzo się cieszę, bo wreszcie nierówny teren, trawa, piasek, żwir nie są mi straszne. Opanowanie nowego wyposażenia trochę mi zajęło czasu i wysiłku, bo wózek stał się mniej zwrotny i trochę cięższy. Dlatego muszę jeszcze więcej ćwiczyć mięśnie rąk, chociaż sama jazda jest już całkiem niezłym treningiem.

Moje tricepsy, bicepsy i co tam jeszcze zawierają moje ręce niedługo zaczną wylewać się z rękawów.
Jestem również wstępnie umówiona na lot motolotnią, ale muszę zebrać jeszcze trochę odwagi. Lotnisko mam pod nosem i na razie jeżdżę podziwiać wyczyny panów motolotniarzy.


Odkrywamy z mężem nowe miejsca i staramy się sprawiać sobie małe przyjemności. Chociażby pyszna kawka i szarlotka z widokiem na jeziorko.


Czasami można sobie pozwolić na małe grzeszki w diecie tym bardziej, że moje upragnione 57 kg czeka tuż za rogiem, a ukochane 55 kg zbliża się wielkimi krokami.
Nie musiałam szczególnie stawać na rzęsach i powolutku, ale systematycznie zrzuciłam nadprogramowe 3 kg i dzięki temu, kiedy chodzę moje nogi nie odczuwają zbyt szybko zmęczenia. Na szczęście coraz częściej i chętniej wędruję po domu i wstaję z wózka. Tylko ciągle muszę się dyscyplinować i motywować do działania. Ciągle i ciągle. A mózg i ciało czasami chcą mieć totalnego lenia. Ech... Na szczęście moja ciekawość świata zwycięża i nie pozwala mi leżeć w łóżku.
A w nagrodę za wytrwałość serwuję sobie deser z truskawek. Czy wiecie, że truskawki chronią nasze serce i zapobiegają zawałom? W takie upalne dni, jak ostatnio osoby z problemami krążenia cierpią najbardziej, dlatego natura podsuwa nam całkiem smaczne rozwiązanie. Nie wiedziałam, że truskawki są aż tak zdrowe. Poczytajcie, a sami się przekonacie.
Pierwszy raz widziałam takie cudne maki.

I tak oto płynie mi dzień za dniem, raz szybciej, a raz wolniej, ale najważniejsze, że zawsze do przodu :D Wkrótce opowiem Wam o nowej terapii, której się poddałam z ciekawości, a która spowodowała, że ból kręgosłupa już mi tak nie dokucza. Klawiterapia, bo o niej mowa, bardzo fajnie rozluźniła również mięśnie barków, które dostają w kość po dłuższej jeździe na wózku. W trakcie zabiegu zaczęły również ożywać moje stopy, które przecież są bezwładne! Rewelacja :D Zobaczymy, co będzie dalej.
Pozdrawiam słonecznie :D

Oczywiście zielona herbatka w bardzo praktycznym kubeczku z pokrywką i peak veggie na pobudzenie komórek mózgowych i odpędzenie zmęczenia.
Doglądam również mojego małego ogródka ziołowego. Pierwszy koperek już powędrował do obiadu.



Stałam się posiadaczką nowych terenowych kół do wózka. Z czego bardzo się cieszę, bo wreszcie nierówny teren, trawa, piasek, żwir nie są mi straszne. Opanowanie nowego wyposażenia trochę mi zajęło czasu i wysiłku, bo wózek stał się mniej zwrotny i trochę cięższy. Dlatego muszę jeszcze więcej ćwiczyć mięśnie rąk, chociaż sama jazda jest już całkiem niezłym treningiem.



Moje tricepsy, bicepsy i co tam jeszcze zawierają moje ręce niedługo zaczną wylewać się z rękawów.
Jestem również wstępnie umówiona na lot motolotnią, ale muszę zebrać jeszcze trochę odwagi. Lotnisko mam pod nosem i na razie jeżdżę podziwiać wyczyny panów motolotniarzy.


Odkrywamy z mężem nowe miejsca i staramy się sprawiać sobie małe przyjemności. Chociażby pyszna kawka i szarlotka z widokiem na jeziorko.



Czasami można sobie pozwolić na małe grzeszki w diecie tym bardziej, że moje upragnione 57 kg czeka tuż za rogiem, a ukochane 55 kg zbliża się wielkimi krokami.

Nie musiałam szczególnie stawać na rzęsach i powolutku, ale systematycznie zrzuciłam nadprogramowe 3 kg i dzięki temu, kiedy chodzę moje nogi nie odczuwają zbyt szybko zmęczenia. Na szczęście coraz częściej i chętniej wędruję po domu i wstaję z wózka. Tylko ciągle muszę się dyscyplinować i motywować do działania. Ciągle i ciągle. A mózg i ciało czasami chcą mieć totalnego lenia. Ech... Na szczęście moja ciekawość świata zwycięża i nie pozwala mi leżeć w łóżku.
A w nagrodę za wytrwałość serwuję sobie deser z truskawek. Czy wiecie, że truskawki chronią nasze serce i zapobiegają zawałom? W takie upalne dni, jak ostatnio osoby z problemami krążenia cierpią najbardziej, dlatego natura podsuwa nam całkiem smaczne rozwiązanie. Nie wiedziałam, że truskawki są aż tak zdrowe. Poczytajcie, a sami się przekonacie.
![]() |
https://zdrowiewmodnymstylu.blogspot.com/2019/06/truskawka-idealna-na-upa.html |
Pierwszy raz widziałam takie cudne maki.



I tak oto płynie mi dzień za dniem, raz szybciej, a raz wolniej, ale najważniejsze, że zawsze do przodu :D Wkrótce opowiem Wam o nowej terapii, której się poddałam z ciekawości, a która spowodowała, że ból kręgosłupa już mi tak nie dokucza. Klawiterapia, bo o niej mowa, bardzo fajnie rozluźniła również mięśnie barków, które dostają w kość po dłuższej jeździe na wózku. W trakcie zabiegu zaczęły również ożywać moje stopy, które przecież są bezwładne! Rewelacja :D Zobaczymy, co będzie dalej.

Pozdrawiam słonecznie :D
wtorek, 14 maja 2019
Polak głodny, to zły, czyli o skutkach ubocznych diety Dąbrowskiej.

Ponieważ nie ustaję w poszukiwaniu sposobu na wyeliminowanie choroby i jej skutków ubocznych, postanowiłam wypróbować na sobie słynną dietę doktor Dąbrowskiej. Słyszałam o jej skutkach same ochy i achy, zrzucone kilogramy, więcej energii itd.itp. Zabierałam się do niej od dawna, ale jakoś brakowało pomysłu i motywacji. Tym bardziej, że całe życie byłam mięsożercą i nie przywiązywałam większej uwagi do roli warzyw i owoców. Dopiero Flavon zmienił moje nastawienie i skłonił do poszukiwań i zmiany stylu życia, a przede wszystkim odżywiania. I tak na hasło koleżanki:zaczynamy Dąbrowską! ruszyłam z kopyta do akcji.
Pełna zapału obstawiłam kuchnię miskami z warzywami i owocami, nożami, deskami, garnkami, aż blatu roboczego na przerabianie zabrakło. Odpaliłam stronę z przepisami i zabrałam się do roboty. I tak po kilku godzinach krojenia, siekania, mieszania, gotowania i smażenia powstała zupa ogórkowa na wywarze jarzynowym, kalafior w sosie pomidorowym, trzy rodzaje sałatek, frytki z warzyw. Usatysfakcjonowana zapasem na kilka dni i kompletnie obolała klapnęłam wieczorem na kanapę z wielka ulgą. I wówczas się zorientowałam, że żadnej z tych potraw w ferworze walki nawet nie zjadłam. I wtedy zapaliła mi się lampka! To na tym polega ta dieta! Brak czasu na jedzenie, najlepszą metodą na odchudzanie :DDD

Po pierwszym dniu kuchennej rewolucji kręgosłup tak mnie bolał, że leżałam, jak zdechlak, od czasu do czasu aplikując sobie rzadziutką zupkę na przemian z kalafiorkiem i sokami warzywno-owocowymi. Nawet przekonałam samą siebie, że wcale nie jestem głodna i nie mam ochoty na kanapeczkę z kiełbaską, która ta cudnie pachniała w lodówce, ani z domowej roboty truskawkowym dżemikiem. Eeeeeech........Najgorsze było to, że stres spowodowany zbyt szybkim tempem pracy i głodem sprawił, że ból kręgosłupa narastał i rozprzestrzeniał się na wszystkie mięśnie. I tak zagryzałam moje warzywka tabletkami przeciwbólowymi. Dzień i noc. Złość narastała razem z bólem i wszystko zaczęło mi przeszkadzać. Mój biedny mąż chował się z mięsnymi obiadkami, ostrzył wszystkie noże, które raptem okazały się być dla mnie nieprzydatne do krojenia czegokolwiek, solidarnie siekał i wyciskał mi soczki.

Po czwartym dniu wiecznego kalafiora, kapusty i niekończącej się ogórkowej oraz kolejnej nieprzespanej nocy spowodowanej bólem i zimnem, mimo ciepłej piżamy i dodatkowego koca, powiedziałam dość!!! Sobotni poranek zaczęliśmy wspólnym śniadaniem. Słodziutka herbatka z cytrynką, bułeczka okropnie pszenna z kiełbasą i dżemikiem. Humor od razu skoczył do góry, a dosłownie po godzinie ustąpiły wszystkie bóle.
To było ogromnie trudny eksperyment, ale jednocześnie bardzo owocny.
Po pierwsze noże mam teraz ostre jak żyletki.
Wózek doczekał się konserwacji, bo przecież również zawinił i nagle stał się mega niewygodny.
Z pozostałego kalafiora powstała pyszna zupa krem.

Szczęśliwy mąż, który znowu ma radosną żonę.
Miska pyszniutkich kiszonych buraczków.
Pomysły na bezmięsne obiady.
Całe 1,5 kg w dół!!!
Kolejna porcja wiedzy na temat ludzkiego organizmu i jego potrzeb. Musiałam bowiem sprawdzić, dlaczego moja reakcja na dietę była taka, a nie inna. Wiem już dlaczego odczuwałam złość, mimo, że wcale nie byłam aż tak głodna. Ja nie, ale moje hormony, komórki, mięśnie i mikrobiota tak. Hormon głodu grelina szalał w tym czasie po całym moim organizmie. Jednocześnie spadek poziomu glukozy pociągnął za sobą serotoninę, która przestała mnie chronić przed stresem, a w konsekwencji bólem i złym nastrojem. Dlatego własnie odczułam taki błogostan po zjedzeniu porządnej porcji cukru.
Nie przekreślam tej diety i może kiedyś jeszcze spróbuje, ale na razie postanowiłam, że moje oczyszczające głodówki będą trwały znacznie krócej, co będzie również zdrowsze dla moich mięśni.
Więcej informacji na temat złości podczas głodu i znaczenia greliny znajdziecie w poście na blogu Zdrowie w modnym stylu: Grelina, hormon głodu.

czwartek, 28 marca 2019
Inspiracje.

Bardzo pracowicie zaczęła mi się wiosna i bardzo ruchliwie. Właściwie nie wiem, kiedy ucieka mi czas i ciągle mam wrażenie, że mi go brakuje. Nie mam kiedy wyskoczyć z aparatem, żeby przyłapać wiosnę, ale myślę, że uda mi się to niebawem nadrobić, kiedy zagości już na dobre. Staram się wyskakiwać nawet na krótkie spacery po południu lub wieczorem, żeby zmobilizować męża do aktywności. Jesteśmy w fazie przełamywania jego zmęczenia, które jak się okazuje nie wynika wcale z przesilenia wiosennego, bo trwa nawet zimą i jesienią. Ostatnio bardzo dużo czytam na temat najnowszych odkryć naukowych i jeżdżę na szkolenia. I już wiem, że mój mąż ponosi konsekwencje bezmyślnego faszerowania go lekami na obniżenie poziomu cholesterolu we krwi. Jest to ogromny błąd i pociągnął za sobą masę komplikacji zdrowotnych, które teraz próbujemy odkręcić. W pierwszej kolejności w odstawkę poszły tabletki na bazie statyn i zwiększyliśmy dawkę flavonów. Mamy bowiem kontakt z ludźmi, którzy świetnie sobie radzą bez statyn i obniżania cholesterolu i naturalnymi sposobami powstrzymują blaszkę miażdżycową i regulują ciśnienie krwi. Opowiem o tym więcej w kolejnym poście, kiedy skończę artykuł na temat cholesterolowego mitu.
Jak już wspomniałam na brak aktywności nie narzekam. Czyli, że jestem w swoim żywiole. Ostatnie weekendy mam zajęte spotkaniami z fajnymi ludźmi. Najważniejszym wydarzeniem było natomiast szkolenie w Karpaczu. Poproszono mnie o wystąpienie na gali Flavonu. Przyznam, że miałam opory, bo nie wiedziałam, czy mam coś ważnego dla innych, do powiedzenia. Jak się okazało było to bardzo ważne dla słuchaczy, ale przede wszystkim dla mnie. Pokonałam kolejną barierę i kolejną strefę komfortu mam za sobą. Dało mi to również ogromnie dużo energii do działania, radości i motywacji. I jeżeli chociaż dla jednej osoby to, co robię będzie inspirujące, uznam, że odniosłam sukces. W końcu człowiek nie żyje na świecie sam dla siebie.

Pod linkiem znajdziecie filmik z mojego krótkiego przemówienia.
https://www.facebook.com/Flavon.Legnica/videos/633818700405148/?t=7

środa, 20 lutego 2019
Przesilenia nie będzie.
W tym roku wyjątkowo nie odczuwam przesilenia wiosennego. Zazwyczaj od lutego snułam się, jak rozleniwiony kocur i ziewałam cały dzień. Wreszcie nie! I mam nadzieje, że tak juz zostanie na zawsze albo przynajmniej do późnej starości :D Wiecie, jakie to cudowne uczucie, kiedy wreszcie nie bolą mięśnie, nogi nie są jak z waty, ręce nie omdlewają i nie ruszam się jakbym chodziła w wannie wypełnionej kisielem. Ach!!! Cudowne! Ale o tym opowiem, kiedy indziej. Na razie ciągnie mnie na spacery w moje ulubione miejsca. Tym bardziej, ze wiosna zaczyna wychodzić coraz odważniej.
Bazie oczywiście musiały pójść ze mną do domu.
Natomiast czosnkowa to prawdziwy rarytas. Mąż sobie ją wymarzył, kiedy go łapało przeziębienie. Zrobiłam, a i owszem, ale wcale nie jako lekarstwo. Niestety w ugotowanym czosnku niewiele jest witamin, minerałów, a flawonoidów zero. Najważniejsze jednak, że była smaczna, jak na zupę krem, bo my jednak wolimy, kiedy w zupie "coś" pływa :)
Nawet wbrew pozorom Walentynki były prawie fit. Bardzo nas to zaskoczyło, szczególnie męża, który lubi czasami połasuchować. Jego deser zawierał górę niesłodkiej bitej śmietany, ale za to polewa i kawowe lody zrekompensowały mu brak cukru :) Ja natomiast skromniej. Panna cotta z musem z mango, gdzie nawet mango nie było słodkie.
Oczywiście nie mogę się doczekać, kiedy przyjdzie czas na obsadzanie balkonu. Na razie muszę się zadowolić narcyzami.
Coraz częściej eksperymentuję kulinarnie. Staram się zmienić dietę na jak najbardziej zdrową i nieprzetworzoną z dużą ilością warzyw i zup. Na pierwszy ogień poszła cebulowa, ale już wiem, że nie jestem jej fanką. Jakoś nie przypadła mi do gustu majtająca się cebula i zbyt duża różnorodność smaków i aromatów. Zresztą, jak dla mnie zbyt słodka.
Natomiast czosnkowa to prawdziwy rarytas. Mąż sobie ją wymarzył, kiedy go łapało przeziębienie. Zrobiłam, a i owszem, ale wcale nie jako lekarstwo. Niestety w ugotowanym czosnku niewiele jest witamin, minerałów, a flawonoidów zero. Najważniejsze jednak, że była smaczna, jak na zupę krem, bo my jednak wolimy, kiedy w zupie "coś" pływa :)
Nawet wbrew pozorom Walentynki były prawie fit. Bardzo nas to zaskoczyło, szczególnie męża, który lubi czasami połasuchować. Jego deser zawierał górę niesłodkiej bitej śmietany, ale za to polewa i kawowe lody zrekompensowały mu brak cukru :) Ja natomiast skromniej. Panna cotta z musem z mango, gdzie nawet mango nie było słodkie.
Zresztą wystarczyło mi główne danie, a mianowicie kaczka po wietnamsku w sosie słodko-kwaśnym, gdzie w całym daniu czułam jedynie cukier. Może jestem już przewrażliwiona? Ale to dobrze, przynajmniej nie ciągnie mnie do słodyczy. Rozmiarze 36 uważaj, nadciągam!!! :DDDDD
Największe przesilenie i to nie wiosenne przeżywa moja poduszka przeciwodleżynowa do wózka. Niestety czas zrobił swoje i zaczęła pękać. Klejenie na niewiele się zda, bo łatki to chwilowe rozwiązanie. Dlatego znowu czeka mnie odrobina załatwiania i niemały wydatek. Dlatego coraz intensywniej znowu myślę o tym, żeby nie musieć jeździć na wózku. Myślę i myślę i myślę, ale nie tylko. Robię też inne rzeczy w tym kierunku, ale o tym następnym razem.
środa, 30 stycznia 2019
Każdy z nas ma przyjaciela.
Czytam ostatnio wiele ciekawych artykułów odnośnie naszego zdrowia w kontekście odżywiania. Niby wiele rzeczy jest oczywistych, a jednak przechodzimy obok nich obojętnie. Reagujemy dopiero, kiedy jest za późno. Dociera do mnie coraz bardziej fakt, że organizm człowieka to doskonała fabryka taka, jakiej ręka ludzka nie jest w stanie stworzyć. Jednocześnie owa fabryka coraz bardziej jest narażona na ataki z zewnątrz i nie zawsze ma wystarczająco siły, by się bronić. A sprawa jest przecież taka oczywista. Wystarczy zadbać o naszego wewnętrznego przyjaciela, który nieustannie walczy o nasze zdrowie czytaj dalej.....
środa, 23 stycznia 2019
Odstępstwo od normy.
Nigdy nie robię postanowień noworocznych, bo nie traktuję pierwszego stycznia, jak początek czegoś nowego. To po prostu kontynuacja, a zmiany i postanowienia można robić w każdym momencie. U mnie zmiany zaczęły się kilka miesięcy temu i powoli zaczynają galopować. Zderzam się co chwila z nową rzeczywistością, która napełnia mnie czasami lękiem i niepewnością. I dziwię się bardzo i nie cierpię tej mojej niepewności, która przyszła nagle i mną zawładnęła na tak długo. W końcu nie leży w mojej naturze. Pewnie dlatego toczy się w mojej głowie nieustanna walka między tym, by chwycić świat bez oporów pełnymi garściami, a tym by znowu się schować do skorupy i siedzieć cichutko. Tylko wiem, że kiedy znowu znudzi mnie siedzenie cicho, to kolejne wychodzenie na świat będzie jeszcze trudniejsze. Na szczęście mam ogromną ciekawość świata i nie lubię żyć bez celu. Ostatnio celów jest dużo, a zajęć jeszcze więcej. Mogę śmiało powiedzieć, że "zawdzięczam" to mojej chorobie, bo to ona mnie prowokuje do szukania odpowiedzi. Dlatego czytam, uczę się, piszę i rozkładam mój organizm i mechanizmy nim kierujące na czynniki pierwsze. Na szczęście mam wokół siebie wielu fajnych ludzi, którzy mi kibicują, trzymają za rękę i nie ciągną zbyt mocno, bym się nie potknęła.
Czasami też stawiają do pionu i upominają, kiedy na siłę dążę do tzw.normalności. W końcu, czym jest norma, bo dla każdego może być czymś innym. A poza tym musimy być różni, żeby świat był kolorowy. Niestety wielu z nas przez całe życie nie udaje się wyjść z pewnych ram i kompleksów, ale warto z nimi walczyć. Moja koleżanka, ponieważ nie chce mnie "kopać" za każdym razem :DDD, podarowała mi taką opaskę. Mam pamiętać, że wszyscy jesteśmy nienormalni :DDD
Kiedy za oknem mróz, cieszę się, że nie muszę wychodzić z domu. Ale czasami brakuje mi powietrza i wtedy zakładam kilogramy rajtuz bleeeee, czapek bleeee i innych podkoszulek i szybko śmigam na spacer. Nawet wieczorem.
Ostatnia niedziela była wręcz idealna na spacer z aparatem. Przykro mi, ale musiałam zrobić tyyyle zdjęć i teraz musicie je obejrzeć ;DDD
Jak fajnie odetchnąć mroźnym powietrzem :D
Prawda, że niewielka zmiana?
Taka zwyczajna trawa, a ile radości :DDD
Dobra, na dzisiaj wystarczy, bo mi się kółka zmęczyły.
Kiedy za oknem mróz, cieszę się, że nie muszę wychodzić z domu. Ale czasami brakuje mi powietrza i wtedy zakładam kilogramy rajtuz bleeeee, czapek bleeee i innych podkoszulek i szybko śmigam na spacer. Nawet wieczorem.
Ostatnia niedziela była wręcz idealna na spacer z aparatem. Przykro mi, ale musiałam zrobić tyyyle zdjęć i teraz musicie je obejrzeć ;DDD
Jak fajnie odetchnąć mroźnym powietrzem :D
Prawda, że niewielka zmiana?
Taka zwyczajna trawa, a ile radości :DDD
Dobra, na dzisiaj wystarczy, bo mi się kółka zmęczyły.
Subskrybuj:
Posty (Atom)