
Wielkanoc i wiosna są dla mnie jak prawdziwy detoks dla
ciała i ducha. Nie Nowy Rok, kiedy większość solennych postanowień poprawy, bierze
w łeb, bo zimowa aura nie sprzyja zmianom. To wiosna jest jak symboliczne
Zmartwychwstanie, przebudzenie z zimowej apatii, kiedy to z zapałem podejmuję
nowe działania.
Dla mnie czas przed Wielkanocą, to okres smutku i
zadumy. Żal mi Chrystusa, który musiał
umrzeć za nasze grzechy i tego, że tak cierpiał. Kiedyś myślałam, że ja również
cierpię po to, by innym było lepiej. Kiedy komuś z moich bliskich działa się
krzywda, modliłam się prosząc o pomoc i obiecywałam, że ja dam sobie radę z
moim cierpieniem, bo jestem przyzwyczajona, w zamian za bezpieczeństwo moich
bliskich. Teraz już wiem, że to zarozumialstwo z mojej strony. Nie mam bowiem
mocy zbawiania innych i nie mnie do tego celu wyznaczył Bóg. Każdy zasługuje w
życiu na to, co najlepsze. Tak, jak inni na szczęście i pomyślność, tak ja na
zdrowie. Mogę pokutować i przepraszać za swoje grzechy, chociaż niektórzy
twierdzą, że ja nie mogę mieć przewinień. Taki chorótki Aniołek, który
wystarczająco cierpi i nie ma za co przepraszać. A co chorótki, to
grzeczniutki?! Właśnie przez to, że cierpi niezasłużenie może mieć okropny
charakter i pretensje do świata i może być wstrętny i zgorzkniały i….. No tak, ale,
po co? Nikomu z tego powodu nie będzie lepiej.
Dlatego na wiosenną
Wielkanoc oczyszczam duszę z wszelkich ciężarów. Odpuszczam sobie i innym i
zaczynam nowe życie. A po Świętach zacznę super oczyszczającą dietę i schudnę
jakieś hmmmm….. 5 kilo? No może chociaż 3.