Showing posts with label Camino. Show all posts
Showing posts with label Camino. Show all posts

Friday, October 10, 2014

Z Pilzna do Tuchowa szlakiem św Jakuba

Wykorzystuję okazje - starszy już od dwóch tygodni jest na kolonii, młodszy właśnie wyjechał - żona w pracy - wreszcie jeden dzień swobody. O tym odcinku myślałem już od dłuższego czasu, ale zawsze zostawiałem sobie "na zaś" choćby z racji tej, że w okolicach nie ma ani specjalnie ciekawych zabytków, ani specjalnie widokowych, czy wymagających tras. Ot kolejny odcinek szlaku św. Jakuba, ani lepszy ani gorszy, po prostu kolejny.

Paprało się jednak od samego początku. W pełnym rynsztunku turystycznym stawiam się na przystanku, godzina 8.00 za pięć minut mam mieć autobus do Pilzna.  Mam mieć... nie mam. Prywatni przewoźnicy dość luźnie podchodzą do pojęcia "rozkład jazdy" - są kursy :pewniaki" o takie powiedzmy... "prawdopodobne, acz nie nastawiaj się na sto procent".   Ten do takich należał. Zastanawiam się nad trasą alternatywną, do Kowalowej a potem pasmem Brzanki do Rzepiennika. W sumie też fajnie lecz... Tak jak przede mną postawił dylemat, tak samo go rozwiązał - i tak nie mam teraz żadnego sensownego połączenia, bo bus który miał jechać, nie jedzie, w końcu wakacje "szkolników" się nie odwozi, to pojazd wiózł by głównie powietrze - ja to rozumiem, tylko czemu na rozkładzie nie zaznaczyli?

Wracam do domu, piję kawę i ... znów na przystanek - 1600m z haczykiem w jedną stronę, ogółem  3200, przemaszerowane za bezdurno.

Tym razem jest - jadę, tak jak planowałem przez Łęki Dolne i Górne - rozpatruję sobie trasę na rower. Przy okazji przygoda - i to jaka - spotykam starego (dosłownie) znajomego z rajdów, emeryta już od lat dwudziestu. przeniósł się na "stare śmieci" i teraz raz na jakiś czas dojeżdża do Tarnowa. Żona po wylewie (" a tyle razy mnie Maćku upominała, że odchoruję te swoje rajdy i popatrz, ja zdrowy a ona... biedaczka") Doszła do siebie, ale to już nie to, tymczasem on nim wysiadł zdążył mi się pochwalić ze z kołem emerytów i rencistów na wiosną Babią Górę szturmowali... on ma 85 lat i... nie jest najstarszy! - Diabli są leniwe - jak ktoś jest stale w ruchu, to im się nie chce za nim biegać - prędzej wezmą tego sprzed telewizora. 

W każdym razie ta: półtorej godziny w plecy, już jest ciepło, już zbiera się na burze i ... już wychodzę na szlak.


Zaczynam spod kościoła OO Karmelitów w zasadzie mógł bym z każdego innego miejsca - ale to wydaje mi się najbardziej oczywiste. Tym bardziej iż jest tu tabliczka "znamionowa" Vii regii (o ile dobrze odmieniam - ewentualna poprawa mile widziana).

 Rynek w Pilznie - jeszcze trwa rewitalizacja - ale to i tak nie zmienia faktu iż jest to rynek charakterystycznie małomiasteczkowy - to nie inwektywa - dla mnie to zdecydowana zaleta.

 Wpierw jest małomiasteczkowo a kilka kroków dalej robi się mało... miasteczkowo ; -)

A potem odbija na cmentarz - mam tu dwie kwatery z czasów I Apokalipsy i nieco pochówków Żołnierzy Wyklętych z czasów dogrywki po II Apokalipsie.

A potem... znienacka zaczynają się pola.


 Te dwa zdjęcia mają wspólne drzewo  i jako pejzaż należy je traktować -Patrzymy na południe to wzgórz pasma Liwocza i Brzanki.

Miejscowość (w zasadzie przysiółek)  zwie się przepysznie - Budyń Południowy (są jeszcze Budynie Północny i oraz II - pełna rozpiętość dla łakomczuchów ;-) )
wewnątrz tej szopy krytej sidingiem znajduje się kapliczka Matki Boskiej Czystych Wód z 1720 roku, niestety niedostępna gdyż zamknięta - za to za zewnątrz nowa lecz rzadko spotykana figurka św Jakuba.

Ty pierwszy raz łapie mnie deszcz, choć chmury na przemian ze słońcem towarzyszą mi cały czas.

 Zachmurzone Podkarpacie

A potem szlak lekko opada i długo nie dzieje się nic poza rytmicznym stukotem kijków.

   
Zwiernik - Dół (jest jeszcze Góra).
W trym miejscu uwaga - szlak jest źle oznaczony - znaczy wcale - bez mapy nie wiadomo w którym kierunku iść, w lewo na północ, czy w prawo na południe - do tego przydał by się kierunkowskaz na klasycystyczny dwór Krasuckich z połowy XIX wieku. Ja oczywiście mapę mam, ale kręcę się w kółko licząc że jednak gdzieś ten kierunkowskaz w tak newralgicznym miejscu będzie.
Przejeżdża obok mnie rowerzysta - zagaduje, widząc że czegoś szukam, tłumaczę mu w czym rzecz. Chwila rozmowy - on jest z Dębicy, przed nim jeszcze w/g zamierzeń ponad setka kilometrów po szosach i ścieżkach. Pozdrawiamy się i ruszamy dalej. Za chwilę widzę jak wraca (pod solidną górę musiał kręcić) - potwierdza że tam na dole koło kościoła jest znak muszli - pozdrawiam go uśmiechem i życzę powodzenia - nie ma to jak ludzie szlaku - na nich zawsze możesz liczyć. 


 Zwiernik - "centralny" - no bo tok pośrodku tego z przydomkiem góra i tego z przydomkiem dół - Kolejny św. Marcin (coś lubią ich w okolicy - podobnie zresztą jak Janów Nepomucenów - których kapliczki można liczyć tuzinami). Piękny drewniany barokowy kościół (zawarty na cztery spusty i nici z tego co wewnątrz. Ale to Barok z 1664 roku - przeniesiony tu z Padwi Narodowej (powiat mielecki). Więcej informacji i zdjęcia wnętrza - znajdziecie tu

 
Stodoła na zrąb stawiana - ciekawostką jest jeszcze sznurowe gacenie, wielu takich już nie znajdziecie.

Małopolska uśmiecha się do mnie słońcem i szczecią - jestem na pograniczu.

Chatynka - nadal pogranicze - pogranicze domniemane, bo na mojej mapie granice województw znaczone nie są - i słusznie, bo skoro nie ma żadnych różnic, to co to za granica?

Dopiero na Krasówce dostrzegam znak że to już Małopolska - w rzeczy samej nie zmieniło się nic - słońce zaczyna naprażać niczym mikrofalówka.

 

Lecz już nadciągają burzowe chmury. 

Podejmuję wyzwanie - kto pierwszy w Zalasowej - ja czy burza.  W sumie to chyba podjąłem je ku serca pokrzepieniu, gdyż właśnie szedłem jedną z najdłuższych ulic nowożytnej Europy - ulica Karpacka ciągnie się przez kilkanaście (jak oszacowałem) kilometrów - obłęd i czterocyfrowe numery domów...


W Zalasowej (centrum - bo na uboczach to byłem już od dłuższego czasu) - jestem przed burzą. Czasu starcza mi na zjedzenie Horalki (bo głupio tak jeść w kościele) i umykam do świątyni, rażony grubymi kropliskami deszczu, dwa razy wali grom i ... uspokaja się.
Sunę dalej.

Została mi 1/3 drogi, chyba nawet niecała. Już jestem na szlaku który znam dobrze - tędy chadzałem do Tuchowa . Nawet ten kwiat - czy ktoś zna nazwę? Rośnie nad stawikiem który jest na zalinkowanym poście (czwarte zdjęcie).

Mijam lasek, potem idę jego skrajem, potem znów w las tym razem to już Tuchowski Las - więc prawie dotarłem do celu.


Hmmm czyżby los tym grzybem chciał dać mi do zrozumienia że wymiękam? Czy wręcz przeciwnie?



TUCHÓW !!!!! 


Spore zejście do miasta - stromo, dla mnie tyle że zmęczone nogi, zmuszane są do przyjmowania uderzeń o asfalt - ale dzielne szczurokotki firmy Urgent, przyjmują ciosy na siebie, więc moje stopy cierpią zdecydowanie mniej, niż w butach które by nie miały takiej solidnej roboczej podeszwy. Znów Przygoda, znów rowerzysta, znów z Dębicy (czyżby św. Jakub zapraszał mnie na tamte szlaki?) - gadamy chwilę, bo wypytuje mnie o stromiznę podejścia - pcha rower, widać że jest zmęczony - faktycznie, z Dębicy przejechał całe pasmo :Liwocza i brzanki, zjechał przez Lubaczową i do Tuchowa - ma prawo być padnięty - a jeszcze szmat przed nim - musi dotrzeć do Zalasowej - potem już będzie miał z górki - niezależnie którą drogę wybierze. Znów życzenia powodzenia, znów deklaracja żebyśmy się na szlaku spotkali...

Tuchów - czekam na autobus, jeden bus mnie nie zabiera - nie dość ze dowalony, to jeszcze... psuje się i staje sto metrów dalej! Ale ubaw. Podjeżdża autokar Vojagera - komfort ekstra - klima, Wi-Fi... tylko że... oni nie jeżdżą przez Tuchowską i Tuwima (z racji remontu wiaduktu kolejowego) tylko odbijają na obwodnicę i ... musiałem z buta dokładać kolejne 3500 metrów z dworca autobusowego...

Wnioski? - piechurze umiesz liczyć? Licz na własne nogi bo autobus może Cię zawieźć, albo zawieść ... o nigdy nie wiesz co Cię czeka.




Route 2 713 063 - powered by www.wandermap.net

Monday, September 8, 2014

Czytanie o Drodze

Do Santiago - Emilii o Szymona Sokolików.  

Lepiej iść z mężem czy z osłem? Ile dziewic składano w daninie Maurom? Jak medyk z Kordowy odchudził króla Sancha? Dlaczego rycerze z Zakonu Santiago byli żonaci? Jak byki egzekwują zakaz parkowania? Co jest gorsze: pluskwy czy nyktofobia? Co ślubował Krzysztof Kolumb? Jakie części ciała powinien obmywać pielgrzym?





Uff - po wakacjach, wreszcie mam ciut czasu by usiąść przy komputerze i napisać kilka słów od siebie. W zasadzie to w planach miałem daleki rajd po "Marcince" ale z racji pełni spałem kiepsko i rankiem odprowadziwszy dzieci do szkoły, zasnąłem i zaspałem kaduczne. Już teraz iść nigdzie nie ma sensu. Gotuje obiad. 

Długo myślałem o tytule tego posta. Nie chciałem byście pomyśleli że to ja osobiście do Santiago... kiedyś na pewno, jak Bóg da tyle życia i zdrowia, a ten i kolejne rządy nie rozkradną mojej emerytury by kupić sobie posady w Brukseli. Kiedyś ale jeszcze nie teraz.
Nie chciałem też popaść jakiś banał, egzaltację itp. ten wpadł na zasadzie olśnienia i uważam że jest całkiem dobry. 

Pytania z nad zdjęcia okładki pochodzą ze strony na której można ową książkę zamówić czy to w formie drukowanej czy e buka - Inbook.pl    

Ja wyszperałem ją w Bibliotece - ma wzięcie. 

Nie jest tajemnica dla nikogo kto czyta tego bloga, ze co jakiś czas, "rzuca mną" na Camino i zaliczam kolejne etapy Drogi tu na terenie Polski - to oczywiście nie to samo, ale zawsze coś. 

Ale wróćmy do książki. Dwójka młodych ludzi - łazików zaprzysięgłych, mających w nogach setki kilometrów - młode małżeństwo (ależ się dobrali - zupełnie jak ja z moją Marzenką) - wędrówka w określonej intencji (nie zdradzam żeby podkręcić chęć przeczytania - podpowiem tylko że kobiety bardzo tę intencje docenią) - Camino. Trzy składniki, które w zasadzie nie powinny zaowocować czymś większym niż wpis lub seria wpisów na blogu... a zaowocowały!!! I dosłownie i w przenośni (znów - trzeba przeczytać by przenośnię zrozumieć). 

Codzienne obserwacje, proste spostrzeżenia, nieco faktów zaczerpniętych z przewodników... gdzież tam do przepychu informacji podróżniczych książek Wańkowicza, gdzież do elokwencji i humoru Cejrowskiego, gdzież do wrośnięcia w czas i miejsce Korabiewicza, czy nawet gdzież do Kapuścińskiego. A jednak...  

A jednak czyta się rewelacyjne, co zatem daje taki efekt? Autentyczność. Jeśli czytamy o zdymkach na nogach które się przekłuwa, przeciąga przez nie nitkę a na końcach tej nitki wiąże supełki - żeby się nie wysunęła i działała jak dren osuszający, sami czujemy nie tyle ból, bo zdymy nie bolą, tylko dogłębną irytację, każącą chronić te miejsca. Albo gdy Emilia opisuje swoje zachody ze znalezieniem przy Camino miejsca gdzie mogła by załatwić swoją potrzebę... te sztuczki, te wybiegi, to rozpaczliwe szukanie zagłębień w płaskim terenie... tym co wtedy czujemy jest zakłopotanie, nie humor sytuacyjny ale właśnie zakłopotanie. 

A prócz autentyzmu, znajdziemy jeszcze miłość wzajemną, miłość do świata, miłość do życia... Tudzież masę smaczków, zapaszków, dykteryjek, przygody, obserwacji,  rozmów... Warto przeczytać. 

Była ze mną w Pradze, choć ciężka, była ze mną gdy grypa żołądkowa sprowadzała mnie do poziomu wynędzniałego okupanta porcelanowej muszli - warto czytać o Drodze, nawet gdy nie sposób iść samemu.

Monday, November 4, 2013

Via Regia z Wojnicza do Dębna

Via Regia - droga królewska. Wychowałem się kilkadziesiąt metrów od trasy jej historycznego przebiegu. Ale drogi, tak jak i rzeki, meandrują, po setkach lat, trudno nawet z całą pewnością orzec że przebiegały dokładnie tędy - powiedzmy sobie szczerze - obecna Via Regia to jedynie nawiązanie do drogi królewskiej  - tej którą podróżował choćby Bolesław Śmiały (idąc na Kijów) czy Łokietek gdy przyszło mu odwiedzać włości swego wiernego wasala Spytka Leliwity.
Z mroków zapomnienia Via Regia podniosła się za sprawą wędrowców, ale impuls do jej odrodzenia dał Bł. Jan Paweł II. To On sam będąc pielgrzymem do Santiago de Compostela, przypomniał Europie jej dziedzictwo i... ziarno wydało wspaniały owoc. To co jeszcze dwadzieścia lat temu było lokalną "atrakcją" turystyczno religijną. Dziś obejmuje praktycznie całą Europę. Stale wytyczane są nowe drogi, stale dokonuje się korekt - Camino żyje.

A propos - zauważyliście że dawne miasta są lokowane w odległości mniej więcej 25 kilometrów od siebie? To wszystko ze względu na pielgrzymów - 25 km to dzienny dystans spokojnego marszu.

Camino to nie jest turystyka, albo to nie wyłącznie turystyka, to pielgrzymka, przeżycie duchowe, dla którego oprawa krajoznawcza  jest tym czym ramy dla ikony - miłym acz trzeciorzędnym czynnikiem.

Jak mawiają pielgrzymi nie chodzi o to by przejść Camino, ale by to Camino przeszło przez ciebie. 

Obecnie pieczę nad Camino w Polsce sprawują Przyjaciele Dróg św. Jakuba.
Odcinek Via Regia w okolicach Tarnowa wytyczyli wędrowcy z Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego.
Miejscami jest on silnie ekscentryczny - mi by w życiu do głowy akurat te ścieżki nie przyszły - inna sprawa że nadrzędnym celem, było doprowadzenie pielgrzymów do miejsc związanych z kultem św. Jakuba, w sposób nie kolidujący zbytnio z nasilonym ruchem kołowym (stąd unikanie głównych dróg), jak i możliwie ciekawie, tak aby ich "duch walki" nie osłabł z powodu... nudy.

Jak dla mnie jest ekstra...
Ale ja nie jestem pielgrzymem - kiedyś będę. Kupie Credencial - (paszport pielgrzyma) paczkę przewodników i wyruszę. Nie dziś, nie zrobię tego, bo potrzebny jestem dzieciom i żonie - to był by egoizm. ale za lat kilkanaście gdy pójdą już swoją drogą...

Póki co wędrówkę ograniczam do kilku godzin pomiędzy odprowadzeniem dzieciaków do szkoły a... drugą zmianą w pracy. 

Wojnicz wita mnie deszczem, choć zaczęło się pomyślnie bo kierowca busa zgarną mnie ze skrzyżowania (stał na czerwonym) gdy spóźniłem się na przystanek. No ale co to za deszcz? Ledwie kropi, tyle że zdjęcia marne i zachlapane.

Po wyjściu z busa, kilkadziesiąt metrów nazad, tak aby rozpocząć marsz od "słupka" - "słupkami" nazywam te malownicze betonowe znaczniki przy co ważniejszych obiektach na szlaku. Tym razem to Kościół pod wezwaniem Św. Leonarda z drugiej polowy XIV wieku.


Wojnicz to urokliwe małe miasteczko - powoli odzyskujące klimat, po tym jak ruszyła autostrada - jeszcze tylko południowa obwodnica i przestanie być ściekiem kanalizującym tysiące samochodów dziennie.
Dla mnie zawsze zachowa klimat - no właśnie jaki?... jak go nazwać? Knajpiany, z duchem piosenek taty Kazika?
Poprostu byliśmy tu kiedyś, gdy byłem jeszcze bardzo mały i mój Dziadek, spotkał w knajpie kolegę z.. więzienia, myśleli że nic nie rozumiem - rozumiałem. Dziadek miał wyrok 5 lat za pobicie funkcjonariusza państwowego, tamten szczęśliwie dożył amnestii... z karą śmierci przez kilka lat wiszącą nad karkiem. Nie ma co Ustrój Sprawiedliwości Społecznej kolejny raz ukazał swoją "ludzką" twarz. A że klawisze w wiezieniu powybijali Dziadkowi zęby? No przecież mogli go zastrzelić przy próbie ucieczki... Że z gruźlicą z wiezienia wrócił? Wielkie halo... ale wrócił, a inni nie wracali...

Ps. w Wojniczu też mieszka spora gromadka ludzi noszących takie samo nazwisko jak ja - rodzina, ale nie utrzymujmy kontaktów, choć ta mieszczańska część rodu, to właśnie stąd.

Idąc dalej mijam kościół Św. Wawrzyńca -którego barokowa wieża jest zresztą ładnie na zdjęciu powyżej eksponowana. wychodzę z terenu zwartej zabudowy, rozkładam kijki i ... jestem na szlaku.

Przestało padać, ale wciąż mgliście.
Tuż za Wojniczem, a może jeszcze w jego granicach? - Jedna z tych niezwykłych rozmów, które mają w sobie coś mistycznego. No bo zagaduje mnie miejscowy - świetnie lokalizowana posesja, spory szmal wrzucony w tę ziemię i dom. A człowiek jakiś taki... nie do końca - rozmawiamy, pyta się co i jak, skąd, gdzie po co? - opowiadam mu o Camino i ... no właśnie tego mu było potrzeba - zwierza się że on sam łazik, że myśliwy (no to akurat mi nie imponuje), że onegdaj to wszystkie szlaki tu znał, ale potem, żona, córki, szkoła córek teraz studia, działka, dom, zabieganie, tysięczne sprawy, brak czasu dla siebie, brak oddechu - niby wszystko Ok, a on czuje jakiś taki niedosyt życiem - niby mu zazdroszczą, ma dobrą prace, ładną żonę, teraz ten piękny dom i córki i .... czegoś mu brak. Ale właśnie - przecież mówiłem o Camino - to jeszcze raz - jak to jest z tym pielgrzymowaniem? I w oczach coś się zapala - tak nieśmiało, ale stanowczo - jakaś myśl konkretna - jestem pewien że on też zostanie pielgrzymem - być może tylko w pobliżu domu, ale zostanie.
Już pisałem że Camino na odcinku Wojnicz Dębno wytyczone jest dość ekscentrycznie? Bo to ani równina, ani wyżyna, ani pagory ani lasy, ani pola uprawne, ani miasteczka ani wioski ani nawet dzicz...

I tylko przybytki najpilniejszej potrzeby...

Dochodzę do Sufczyna. Mijam kościół, obok plebani ścieżka - prawdę powiedziawszy trzeba iść "na wiarę" bo generalnie to jej nie widać - ale skoro szlak tak pokazuje... 
Potem pole a potem:
Z deczka zdefektowany mostek, a może tylko mi ze zmęczenia perspektywy się wyginają? 
Ale nie wybrzydzajmy - przejść się nim da i to jest sedno jego istnienia. 
 
Za Sufczynem ostatni etap. Co nieco wzdłuż rzeczki, znów jakieś dzicze - i znów droga "na wiarę" (normalnie jak Indiana Jones - trzeba uwierzyć ze tędy da się przejść, bo inaczej korci by zawrócić ;-) ).

I wreszcie....
JEST
 Zza drzew wyłania się przepiękna bryła późnogotyckiego kościoła Św. Małgorzaty w Dębnie... ale o tym innym razem.

Zejście do "czwórki" kilka minut oczekiwana na busa-dopijam resztki picia, przesiadam się w Tarnowie i... osiem godzin odpoczynku... w pracy ;-)