Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Historia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Historia. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Ruiny, ale wciąż piękne.


Obiecałem (już cztery miesiące temu…) Megi, że jak będę miał materiał to napiszę coś o zabytkach jakie można tu znaleźć. Zacznę zatem od najbliższego (2km), największego i najciekawszego. Jeżeli wyjdę na skraj swojego lasu, na linii drzewa-niebo rysuje się nieregularny, prostokątny kształt. Cóż to może być?


Aby wiedzieć dlaczego ta ruina tu stoi należy naprawdę zrozumieć historię tych ziem. Kiedy całe niemieckie ziemie podlegały administracji, Syców był wolnym państwem stanowym. Oznaczało to tyle, że pan tych ziem podlegał bezpośrednio cesarzowi. Dawało to większą swobodę na własnym terenie oraz tytuł Wolnego Pana Sycowa. Od drugiej połowy osiemnastego wieku panowanie objęła rodzina Biron von Curland. Przez większość historii połowa mieszkańców to byli Polacy, połowa Niemcy. Germanizacja tych ziem była dosyć ciekawa. Urzędnicy cesarscy mogli zażądać od władcy działań na tym polu. W zależności od władcy germanizacja była pełna, często tylko częściowa, a czasami szczątkowa, co doprowadzało urzędników cesarskich do wściekłości. Jednak dzięki innowacyjnemu i rozsądnemu zarządzaniu, bardzo dobrych stosunków z dworem cesarskim oraz świadomości, że germanizacja powoduje tylko tworzenie polskich działaczy niepodległościowych książę Calixt Biron von Curland zarzucił walkę. Co więcej, będąc wtedy zadziwiającym wyjątkiem, jego zarządcy i otoczenie to byli prawie wyłącznie Polacy. Było to wtedy bardzo kontrowersyjne, bowiem walka z polskością była bardzo intensywna.


Będąc odległym zakątkiem Dolnego Śląska, Syców ściągał do siebie wielkich ówczesnego świata, gdzie odbywały się wielkie polowania i wspaniałe bale. To co Calixt stworzył, jego następca Gustav kontynuował. Były to złote czasy dla Sycowa. Do wolnego państwa dołączono wiele folwarków oraz kilka wsi. Większość zabytkowych budynków powstała właśnie podczas jego panowania.


Niestety życie osobiste księcia to było ciągłe pasmo nieszczęść. Najpierw umarł jego nowonarodzony syn, dwa dni później zmarła jego zaledwie dwudziestocztero letnia żona Adela. Na ich cześć książę kazał wybudować mauzoleum w parku pałacowym (obecnie parku miejskim, opiszę go innym razem). Dziewięć lat później w wieku trzynastu lat niespodziewanie zmarł jedyny syn Wilhelm. I to właśnie na jego cześć książę kazał zbudować kościół. Ostatecznie książę ożenił się ponownie, miał czworo dzieci z czego najstarsza córka w wieku dwunastu lat zabiła się spadając z konia. Strasznego miał pecha.


Oddany do użytku w 1902, ostatecznie kościół przestał funkcjonować po przejściu frontu pod koniec stycznia 1945. Powodów było kilka. Armia radziecka nie miała litości dla niczego, bowiem tu zaczynały się Niemcy. Po wojnie okolice były mocno wyludnione, zwłaszcza z Niemców którzy byli ewangelikami. Syców jako punkt oporu był bardzo mocno zdewastowany i nikomu nie zależało na wskrzeszeniu kościoła położonego kilka kilometrów dalej. Jednak takie budynki nigdy nie giną do końca.



Od upadku, pokolenia mieszkańców pokrywają ściany podpisami, koniecznie z datami. Wiele było tu ognisk i imprez. W każdą sobotę zjawiają się tutaj młode pary aby porobić kilka zdjęć. Nazywajcie to wandalizmem, profanacją czy jak tam tylko chcecie. Dla mnie to drugie życie tego budynku jest absolutnie piękne, bowiem jest to kawałek historii którego nie zastąpi żaden papier ze starą pieczątką. Podpisy, hasła (uwielbiam „Nie ufaj rodzicom, zrób się sam!”) czy wyznania miłosne naniesione na ściany każdą możliwą techniką niczym nie ustępują malunkom ściennym naszych dalekich przodków.



Uwaga. W Internecie znalazłem wiele błędnych informacji. W jednym z filmów na Youtube, na wstępie ktoś napisał, że zwieńczenie wieży było platynowe (pewnie usłyszał „patyna” i poleciał ze swoją niewiedzą), oczywiście zwieńczenie było miedziane.


Drugim kłamstwem, które nawet kiedyś było na wikipedii było opisanie, że dzięki pożarowi i wandalom zawalił się szczyt wieży. Kłamstwo na kłamstwie. Wieża runęła sama, podczas potężnej wichury w 2005, następnego dnia wielkiej miedzianej kuli już nie było (wtedy nawet szczyt wieży kościelnej w Sycowie się wygiął jak kawałek drutu, a całe połacie lasu leżały połamane). A plotki o pożarze wzięły się z faktu, że jakiś miesiąc później świętująca początek wakacji młodzież robiła w środku ognisko i wrzucała całe potężne belki do ognia… aż całe towarzystwo w końcu uspokoiła policja. Chociaż może już za dużo napisałem :>


Pozdrawiam.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Kraina niewidzialnych granic.

Blog istnieje od jakiegoś czasu, jednak nie poświęciłem nigdy zbyt wiele na opisanie gdzie cała akcja się toczy. A jest to miejsce szczególne pod każdym względem. I całkiem przewrotnie dzisiaj bez zdjęć, ale za to z filmem (nie moim).

Zacznijmy od historii. Jeżeli wyjdę przed dom, widzę przed sobą pole, a za tym polem – zaledwie dwieście metrów – znajduje się bardzo zwykły rów. Jak się jednak okazuje, wcale taki zwykły to on nie jest. Pierwszy raz stał się ważny po powstaniu wielkopolskim. W ramach nowych granic, stał się on granicą państwową. Nie trwało to jednak zbyt długo. Zaraz po przegranej kampanii wrześniowej, Hitler przesunął granicę na tereny sprzed powstania. Ledwie kilka lat później unieważniono ten dekret (razem z całą rzeszą). Jednak odzyskanie statusu granicy było już naprawdę mało ważna dla tego rowu, bowiem nowe granice (chodź jeszcze nie ogłoszone publicznie), już istniały. Obecnie, z dala od granicy państwowej, rów został zdegradowany… do granicy województwa. I to wszystko w czasie mniejszym niż sto lat i na dodatek prosto przed moim domem.


                Polityka polityką, ale Las Mira również znajduje się geograficznie na granicy. Jeżeli pójdę na wschód, to jestem w krainie Wzgórz Ostrzeszowskich. Wzgórz jest wiele, dlaczego więc są szczególne? Ano dlatego, że niecałą godzinę jazdy rowerem od domu znajduje się Kobyla Góra – najwyższy szczyt Wielkopolski. Tak więc jeżeli ktoś chce przyjechać „na widoki”, to je znajdzie.

czwartek, 1 marca 2012

Ściana wiedzy, czyli nasze biblioteki.

Na początek zaznaczę, że zdjęć książkom robić nie będę, aby nie zanudzać.

„Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre.”
Terry Pratchett



Książki towarzyszą nam przez lata, a uzbierana z nich domowa biblioteka to wspaniała manifestacja nas samych. Ta rewolucja w człowieku która odbyła się tak niedawno, ledwie 500 lat temu, lecz ciągle pcha nas w nieznane. Gutenberg zapewnie nie zdawał sobie sprawy, z doniosłości wynalazku – ile przez ruchomą czcionkę rozpowszechniono literatury policzyć się nie da. A to właśnie ta literatura przez stulecia prowadzała ludzkość do miłości i pokoju, rewolucji i wojen, zabobonów i postępu. Jest to też eliksir nieśmiertelności, tak poszukiwany przez ludzkość – ilu znasz starożytnych pisarzy, a ilu wojskowych?

 Książki na półce są zwierciadłem duszy. Książka to przygoda, wyzwanie i pojedynek rzucony autorowi. Jak partia szachów, książka daje nam mnóstwo czasu na rozmyślanie nad każdym zdaniem, dzięki czemu przebija w poziomie przekazu nawet najbardziej wyrafinowaną muzykę.



I to jest największa wada słowa pisanego, czytanie jest wymagające. Wymaga cierpliwości, czasu i lotności umysłu. Zdecydowanie łatwiej założyć słuchawki i maszerować przed siebie. Ciekawe, że normą jest nauczyć człowieka czytać, lecz jak niewielu wie potem „jak” czytać. Piszę tutaj o niesławnym „czytaniu ze zrozumieniem”. Według „International Adult Literacy Society” wcale nie jesteśmy najgorsi jako naród, ale ciężko mówić o sukcesie, skoro 47% ludzi nie rozumie tego co czyta, a w pełni sprawnych językowo jest zaledwie 21% społeczeństwa. Odnieście to do dzisiejszej kondycji demokracji w Europie razem ze słowami polskiego powstańca (światowo podwójnego) Majora Kaspera Tochmana z 1844 roku (dwadzieścia lat później został Pułkownikiem Skonfederowanych Stanów Ameryki, wybierał strony słuszne ale niestety pechowe):

„…chłopi nie mogli posiadać stanowisk we władzy ustawodawczej i wykonawczej. Niestety sprowadziło ich to do roli sług dla szlachty i byli przez to często wyzyskiwani. (…) To zło wynikało jednak z natury rzeczy – jak każdy kraj w Europie powstały z barbarzyńskich plemion, całe masy ludzi były niepiśmienne, zabobonne i ignoranckie. W takich warunkach nie można utrzymać demokratycznych zasad dla całego społeczeństwa, gdyż taka swoboda zatrzymałaby rozwój cywilizacji i cofnęłaby Polskę do poziomu dzikiego kraju.”



Opisywał on społeczeństwu amerykańskiemu historię Rzeczpospolitej, jako odpowiedź na stwierdzenie, że oczekiwanie wskrzeszenia Polski to jak oczekiwać wskrzeszenia Cesarstwa Rzymskiego. Absolutnie polecam wszystkim potrafiącym czytać po angielsku, książkę „Polska, Rosja i polityka tego drugiego względem USA” (do znalezienia na Google Books). Słowa napisane ponad 150 lat temu posiadają niesamowitą wręcz aktualność.



W swojej rodzinie w każdym domu znajdę całe szafy pełne książek, a czasami nawet osobne pokoje gościnne na co dzień pełniące rolę biblioteki. Wydawać by się to mogło dziwne, ale po kilku latach własnego zbierania woluminów z przerażeniem stwierdzam, że mi samemu zaczyna brakować miejsca. Podzieliłem swoje zbiory na trzy kategorie:

Naukowe:
Fizyka - od podręczników z fizyki, po prace na temat astronomii czy wręcz kosmologii. „Droga do Rzeczywistości” Sir Rogera Penrosa mogłaby zastąpić je wszystkie, jednak nie spodziewam się jej przeczytać i zrozumieć przez najbliższe… 10 lat.
Chemia - tutaj raczej książki związane ze studiami, w które pokładam coraz mniej chęci i zapału.
Biologia – stąd pobieram większość faktów pisząc blog, od łowiectwa przez atlasy gatunków po ekologię.
Technologiczne – o gospodarce leśnej, o maszynach i przemyśle.

Historyczne:
Albumy fotograficzne/plastyczne – od przeglądu prac Kossaka czy Matejki, przez zbiory grafik europejskich czy atlasy o historii Polski.
Wspomnienia z wojen – bardzo orzeźwiająca lektura o okrucieństwie konfliktów. Nic nie pozwala tak zrozumieć historii, jak wspomnienia małych żołnierzy w wielkiej historii.
Książki stare, białe kruki – medyczne wykłady sprzed 100 lat, z nie istniejących już uczelni. Książki bardzo stare, drukowane w śmiesznie małych nakładach lub druk podziemny. Książki niepraktyczne, ale posiadające ogromną wartość kolekcjonerską.

Fabularne:
Dominuje fantastyka, lecz można znaleźć też „Przygody dzielnego Wojaka Szwejka” czy dosyć nową książkę „Śladami zapomnianych bohaterów”, będąca papierową wersją blogu „Zapiski z Granitowego Miasta” (polecam).



Oczywiście gdybym chciał wszystkie książki jakie chciałbym, musiałbym zarabiać tyle co poseł. Dlatego staram się dobierać książki ponadczasowe, uważane za przełomowe. Pozdrowienia.

„Są tylko dwie siły na świecie: miecz i rozum; na dłuższą metę miecz zawsze ulega rozumowi.”
Napoleon Bonaparte

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Danie świąteczne 150lat temu.



“Wróble na pieczyste
Zrobić ciasto jak na makaron i rozwałkować najcieniej. Oprawione i osolone ptaki owinąć tym ciastem każdy z osobna i układać je w garnku polewanym warstwami na przemian ze świeżą słoniną, pokrajaną w cienkie plasterki. Skoro się napełni, nakryć pokrywką lub skórką chlebową, okleić szczelnie i wstawić na godzinę do gorącego pieca. Będą tak kruche, że prawie z kostkami jeść można.”
„Kucharka Litewska” 1854
Wincenta Zawadzka


Kilka razy słyszałem od starszych ludzi o tym, że za małego łapali wróble na obiad. Za Stalina z jedzeniem było raz lepiej, raz gorzej. Żeby zrobić z nich obiad trzeba ich mieć sporo, więc jedzono je rzadko. Na łowy wysyłano dzieci. Ile trzeba ich zjeść? Kilka, co najmniej cztery. Wszyscy wspominają, że wróble są... naprawdę smaczne.