Pokazywanie postów oznaczonych etykietą prezenty. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą prezenty. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 24 grudnia 2015

Życzę wszystkim...

Chociaż śniegu brak, są święta i jest choinka.
Es gibt zwar keinen Schnee, jedoch gibt es sowieso Weihnachten und der Weihnachtsbaum.


A na mojej choince bombki, które dostałam od Małgosi (nadal nie założyła bloga).
Meinen Weinachtsbaum habe ich mit Weihnachtskugeln von Małgosia (weiterhin führt sie leider kein Blog) geschmückt. 


I janioły też od Małgosi.
Die Engel sind auch von Małgosia.

I świąteczny stół nakryty serwetą od Małgosi (jeszcze wiosną dostałam).
Mein festlicher Tisch ist mit der Häkeldecke von Małgosia gedeckt (ich habe die Decke noch im Frühling bekommen).  


A kiedy dziś rano okazało się, że zapomniałam kupić migdałów do szarego sosu, wystarczyło sięgnąć do... świątecznej paczuszki, która przyszła od Małgosi. Były tam!
Wenn es sich heute früh erwiesen hat, dass ich keine Mandeln (notwendige für eine Sauce!) zu Hause habe, konnte ich einfach... ins weihnachtliche  Päckchen von Małgosia greifen. Es gab Mandeln darin!

Życzę więc wszystkim wesołych świąt Bożego Narodzenia, mnóstwo zdrowia, pięknych prezentów i... takiej Małgosi jak moja - Bóg mi ją zesłał przez internet.
Ich wünsche allen also frohe und gesunde Weihnachten, schöne Geschenke und... solch eine Freundin, wie meine Małgosia, die mir lieber Gott über Internet geschenkt hat.

sobota, 19 kwietnia 2014

Wiosennie

Wiosennie jest u mnie za sprawą Małgosi G, która nadal nie założyła bloga (!). Dostałam od niej znów cudną serwetkę i tym razem zmobilizowałam się, by do serwetek od Małgosi uszyć odpowiednie lniane tła - w Wielki Piątek, bo to przecież najlepszy termin na szycie.
Dank Małgosia G, die nach wie vor kein Blog führt (!), ist zu mir Frühling gekommen. Ich habe von ihr wieder ein schönes Deckchen bekommen. Diesmal habe ich mich aufgerafft, die dunkelgrünen Leinhintergründe für ihre Deckchen zu nähen - am Karfreitag selbstverständlich, da es doch der beste Moment dafür ist.


Piękna, prawda?
Żeby było jednolicie, serwetka od Małgosi sprzed Bożego Narodzenia również dostała takie same tło.
Sehr schön, oder?
Damit die Dekoration einheitlich wird, hat auch dieses Deckchen, das mir Małgosia vor Weihnachten geschenkt hat, sogleichen Hintergrund bekommen.



Od Małgosi dostałam też nasionka czerwonego i białego dziwaczka wraz z instrukcją obsługi. Na moje dziwaczki jest za wcześnie, zostawiam Was więc z dziwaczkiem Małgosi - mój ma być taki sam.
Ich habe auch von Małgosia Samen von weißen und roten Wunderblumen bekommen. Es ist noch zu früh und ich kann meine Wunderblumen noch nicht zeigen, lasse ich euch also mit den Wunderblumen von Małgosia - meine Blumen sollen sogleich werden.

zdjęcie autorstwa Małgosi
I w tych pięknych okolicznościach przyrody życzę wszystkim radosnych świąt wielkanocnych i pięknej pogody!
Und in diesen schönen Naturumständen wünsche ich Euch frohe Ostern und gutes Wetter!

sobota, 22 marca 2014

Na uspokojenie...

... jedni biorą Nervosol, inni Nervomix, a jeszcze inni Hydroxyzinum. Ja biorę do ręki druty pończosznicze...
Zur Beruhigung nehmen einige Nervosol, andere Nervomix oder Hydroxyzinum. Ich nehme ein Nadelspiel...


... i robię skarpetki. Sądząc z ich liczby ostatnio, bardzo u mnie niespokojnie. Te przy okazji zmniejszyły moje zapasy. Wełna była farbowana dawno temu, a przędziona jeszcze dawniej.
W słoneczku:
... und stricke Socken. Wenn man die Zahl der Socken berücksichtigt, muss man feststellen, daß es bei mir sehr unruhig ist. Das Paar hat gelegentlich auch mein Garnstash verringert. Die Wolle wurde schon lange her gefärbt und noch früher gesponnen.
In dem Frühlingssonnenstrahl:


Zresztą, same skarpetki są jak słoneczko!
Die Socken allein sehen doch wie ein Frühlingsonnenstrahl aus!

Dostałam też od pani Małgosi, właścicielki Enzo z poprzedniego posta, absolutne cuda dziękczynne.
Ich habe auch gestern von Frau Małgosia, die Besitzerin von Enzo aus dem vorigen Eintrag, absolute Wunderdinge bekommen.


Zachwycił się nimi nawet pies i pilnował, żebym nie zrobiła porządnego zdjęcia.
Sogar mein Hund war dafür begeistert und ziemlich lange passte er auf, daß ich kein gutes Foto mache.


Odpuścił dopiero, kiedy pan wrócił z pracy. A pan, zamiast pochwycić najpierw przednią nalewkę orzechową i nią się zachwycić, od razu sięgnął po wisior - piękny czarny onyks oprawiony w koraliki - i cmokał nad nim i pytał: "Ale jak to jest zrobione, że tak idealnie przylega? Przecież te koraliki takie malutkie!". Mnie oczywiście znów na kolana powalił misterny haft na miniaturowej poduszeczce na igły.
Er hat sich davon abgekoppelt, erst als sein Herrchen nach Hause zurückgekommen ist. Und das liebe Herrchen, statt sich zuerst für Walnusslikör zu interessieren, griff gleich nach dem schönen mit den winzigen Perlen eingefassten Onyxanhänger und fragte: "Wie wurde das gemacht? Die Perlen sind so winzig und liegen an dem Stein so eng!". Mich hat wieder die kunstvolle Stickerei auf dem kleinen Nadelkissen umgeworfen. 


Dopiero później przyszło mi do głowy, że to zdjęcie nie pokazuje, jak drobniutkie są ściegi, więc dorobiłam zdjęcie ze złotówką. Jeśli ktoś ma ochotę zobaczyć, co jeszcze pani Małgosia wyczynia, to może zajrzeć tu.
Erst dann habe ich bemerkt, daß dieses Bild im Grunde genommen nicht darstellt, wie fein die Stickerei ist. Ich habe also noch ein Foto mit Zloty-Münze gemacht. Wenn jemand möchte sehen, was noch Frau Małgosia macht, kann hier hineinschauen.


No i po raz drugi zakwitł u mnie aloes.
Zum zweiten Mal ist bei mir die Aloe erblüht. 


Tym razem ma nie jeden, a cztery kwiaty.
Diesmal hat sie vier Blüten, nicht nur eine.


Chyba go po przekwitnięciu będę musiała odsadzić z tego ogólnokaktusianego pieprzniku w wielkiej donicy. Teraz już powoli zaczyna przekwitać.
Vielleicht muß ich sie nach dem Verblühen umpflanzen - in dem großen Blumentopf mit allen anderen Kakteen hat sie zu wenig Platz. Jetzt verblüht sie schon langsam.


piątek, 15 listopada 2013

Są powody do mruczenia...

Miała być druga część relacji z mojego śmietnika, ale może poczekać - nic ciekawego.
Ich wollte zwar heute das zweite Teil des Ecoprint-Berichts aus meinem Schweine(Blätter- und Hunde-?)stall schreiben, das kann aber warten - nichts Interessantes.

Zamiast tego relacja ze skrzynki pocztowej, do której Małgoś przesłała wyniki specjalnego candy, które dla mnie zorganizowała. Tak, tak - dostałam propozycję nie do odrzucenia, że nie tylko mogę dostać prezent, ale nawet go sobie wybrać - i sporo zdjęć. No to głupia nie jestem, czym prędzej sobie wybrałam szydełkowe śnieżynki na choinkę, bo po pierwsze sama robić szydełkiem nie lubię, a po drugie miło mieć na choince coś od Małgoś, bo to tak, jakby siedziała u mnie na wigilii. A im więcej miłych ludzi dookoła, tym lepiej.
Stattdessen ein Bericht aus meinem Postkasten - Małgoś hat mir das Ergebniss eines spezialen Candy, die sie für mich allein organisiert hat, geschickt. Ja, ja - ich habe von ihr ein Angebot bekommen: ich kann nicht nur ein Geschenk erhalten, ich kann es mir sogar wählen, und dazu noch viele Aufnahmen unterschiedlicher schöner Sachen. Ganz dumm bin ich nicht, gleich habe ich also mir die gehäkelten Schneeflökchen gewählt. Erstens: ich häkele (häkle? - wie konjugiert man das schreckliche Wort) nicht besonders gern. Zweitens: es ist sehr nett, wenn man am Heiligabend an dem Weihnachtsbaum so schöne Geschenke von netten Menschen hängen kann.

No i już dostałam moje śnieżynki!
Ich habe schon meine Schneeflökchen bekommen!



Małgoś, jak zwykle szczodrobliwa, dołożyła mi piękną serwetkę, śliczną kartkę i... a jakże, wiersz cudny z życzeniami. No i jak tu się nie wzruszyć! Małgosiu, bardzo dziękuję! I załóż wreszcie tego bloga!
Małgoś, grosszügig wie immer, hat noch ein schönes Deckchen, eine tolle Postkarte und... ein Glückwünschgedicht. Kann man kalt bleiben? Ich bin gerührt zu Tränen. Liebe Małgoś, vielen Dank! Und beginne endlich ein Blog zu führen!

wtorek, 22 stycznia 2013

Postępów jakby mało

Wszystko zaczynam, niewiele kończę. Jedyną skończoną rzeczą są, jak się należało domyślać, skarpetki. Tym razem jak góralskie, tylko z Herdwicka. Puchatek pożyczył mi nóg do zdjęć.


Bo skarpetki nie są dla niego. Marlena podpowiedziała mi kiedyś, że mojemu znakomitemu listonoszowi, Panu Marcinowi, za to, że te kłaki w ilości przemysłowej bez szemrania mi przynosi, powinnam odwdzięczyć się ciepłymi skarpetkami na mrozy. To ostatnio nieśmiało zapytałam, czy by chciał. Chciał! A że parametry nożne ma takie jak Puchatek, miałam się do czego domierzyć.


Są grubaśne, a z Herdwicka muszą być ciepłe. Może się nadadzą. Puchatek nadal odmawia noszenia wełnianych skarpetek, więc nawet nie puchnie z zazdrości. Za to odkąd obejrzał Celtic Collection Alice Starmore, widzę, że koncepcja swetra w dziewięciu kolorach "podobnego do" ewoluuje w kierunku "taki kolorowy jak z tej książki". Obawiam się więc, że zanim sprzędę tę alpakę, sobie będę mogła zrobić sweter "podobny do", bo on już będzie pewny, że chce "taki jak z książki".
Kurz: Ich habe einen außergewöhnlich zuverlässigen Briefträger, der mir immer die großen Pakete mit  bestellter Wolle bringt - er muß es nicht machen, er kann mir nur die Mitteilung lassen, das meine Pakete im Postamt warten. Eine der Kolleginen hat mir vorgesagt, daß ich ihm dafür warme Socken stricken kann. Ich habe also im Sommer gesponnene Herdwickwolle genommen und ihm die Socken gestrickt. Sein Fuß ist ähnlich den Füßen meines Mannes, ich hatte also kein Problem. Mein Mann möchte keine Wollesocken, ich habe also wieder kein Problem - er ist auf die Socken nicht neidisch. 

A właśnie - Pan Marcin przyniósł mi wczoraj alpakę w kolejnym kolorze.


Zdjęcie robione z lampą, w realu kolor jest ciut ciemniejszy, takie ciemne toffi. Pokazuję ją, żeby świat wiedział, co się powinno dostawać od cywilizowanego hodowcy. Nie ma co przebierać, tylko włożyć do siatki i przeprać. Żadnych paprochów.
Kurz: Gestern hat mir mein Briefträger noch ein Paket mit Alpaka gebracht. Ich habe das Bild gemacht, damit alle wissen, wie Alpaka vom guten Züchter aussieht - keine Verunreinigungen, fast sauber, man kann gleich waschen oder auch gleich spinnen.

W zeszłym tygodniu ufarbowałam trochę merynosa superwash. Spieszyłam się, więc wyszedł łaciaty. 



I cienki merynos, i cienkie BFL zawsze sprawiały mi trochę kłopotu, bo chwytały barwnik z wierzchu i jeśli ich nie rozgrzebałam i nie nasączyłam farbką dokładnie, nie wychodziły równe, zwłaszcza w jasnych kolorach. Superwash farbowałam drugi raz. Poprzedni była to jednak wełna Shropshire, która pięknie przyjęła kolor. Jak chodzi o merynosa, wniosek nasuwa mi się taki, że w wersji superwash jest w farbowaniu jeszcze bardziej niewdzięczny.
Kurz: Vorige Woche habe ich ein bißchen Merino superwash gefärbt. Ich habe mich beeilt und die Wolle ist scheckig. Ich hatte immer Probleme mit Merino und BFL - ich musste es sehr genau, auch im Inneren der Band mit Farbe durchtränken. Mit Merino superwash geht es mir noch schwieriger.

No i wiadomość miesiąca: drumek od Asi (Appolinar) już jest u mnie.


Dziś będę się z nim zapoznawać. A w folii otulającej drumka znalazłam od Asi prezent. Po prostu bajeczny.


To jest skorupka prawdziwego, wielgachnego jajka. Leży sobie w gniazdku z wełnianej czesanki, zapakowane w przezroczystą tubę.
Na górze ma śliczne wieszadełko.


A powieszone prezentuje się doskonale, tylko warunki świetlne do robienia zdjęć u mnie marne.


Cudne jest. Jeśli ktoś jeszcze nie widział jajek Asi z zeszłego roku, proponuję zajrzeć tutaj. Jak koronka, jak haft Richelieu. Bardzo jestem Asi wdzięczna za to wielkanocne jajo. I za pożyczenie drumka też.
Kurz: Der geliehene von Asia Drum carder  ist schon bei mir zu Hause. Heute werde ich ihn genauer kennenlernen. Im Karton habe ich auch ein wunderschönes Geschenk gefunden - das Osterei. Es ist gross, ich meine, dass es Gänseei ist. Asia hat im vorigen Jahr auch durchaus schöne, Richelieustickerei ähnliche Ostereier gemacht - man kann sie hier sehen. Ich bin Asia sehr dankbar, sowohl für das Ei, als auch für den Drum carder.

czwartek, 20 grudnia 2012

Połowa sukcesu i o!

Żeby zdążyć z gwiazdkowym prezentem musiałam najpierw zwolnić krosno. Zwolniłam!


Szal z tego wyszedł bardziej niż szalik. Oto historia:
W połowie października ufarbowałam wełnę (fabryczną, 200 m/50 g).


Pod koniec października "uwiłam" osnowę.


Pod koniec listopada zaczęłam.


Przedwczoraj skończyłam.


Miał 163 cm długości (bez frędzli) i 38 cm szerokości.
Po praniu - dł. 161 cm, szer. 37 cm, frędzle: 14 cm, waga 220 g - w świetle dziennym:


Jeszcze w zbliżeniu



i na Lali

I już!

Poza tym można mi zazdrościć - dostałam wymiankowe prezenty od Lady Altay z bloga Rękodzieło historyczne, super! Oprócz fantastycznych wełen cudne próbki innych włókien, żebym mogła sobie spróbować - a na to, jak wiadomo, jestem straszny pies. W dodatku wiem, że Dominika spod serca sobie wyrwała i dała. I dostałam też koszenilę, absolutnie cenną, bo u nas "niekupowalną".


A to nie koniec. Mam jeszcze kapelutek. Już wypróbowałam - nieziemsko ciepły!


Bardzo dziękuję!

niedziela, 9 grudnia 2012

Cuda, cuda, co mi się dostały od Vlad'ki

Miały być ludzkie zdjęcia, ale albo ja nie umiem zrobić zdjęć po ludzku, albo to światło jest tak marne, że się ich nie da po ludzku zrobić. Są zdjęcia, jakie są, i tak urody tego pięknego szala nie są w stanie zabić.


To jest cudo, które dostałam w paczce od Vlad'ki. Nie moje, niestety, ręce go zrobiły. Jest cudownie lekki (przy robieniu zdjęcia wiatr mi go cały czas unosił to na jednym, to na drugim ramieniu Lali), merynosowy na jedwabiu. Tu można zobaczyć posty dotyczące filcowania na blogu Vlad'ki, robi rzeczy przecudne. Jest tam też mój motylek, którego od niej dostałam, a z którego będzie naszyjnik, jak tylko dogrzebię się do precjozowej szkatułki.
Cały szal, znów marnie sfotografowany, bo jak objąć to długie cudo, nie pokazując pieprzniku dookoła, wygląda tak:


Jest jak namalowany akwarelą, tylko Vlad'ka dała mu jeszcze trzeci wymiar, bo te subtelnie różowe kwiaty są leciuteńko wypukłe, zresztą całość też ma bardzo subtelną fakturę. Jest po prostu przepiękny. Jestem zachwycona!
Bardzo dziękuję Vlad'ko!

Kolejnym, dla mnie absolutnie zachwycającym prezentem są:


Grzyby! Ale to nie są zwykłe grzyby, to jest prezent rozwojowy i rozwijający - grzyby, którymi Vlad'ka farbuje wełnę. Kolory są niezwykłe, bardzo delikatne. Tak się nimi zachwycałam, że Vlad'ka mi je przysłała. Zadbała o wszystko - te kryształy, które w nich są to ałun, na wypadek, gdybym nie miała. Opisała torebki dokładnie, nawet gdyby jakiś złodziej chciał skręcić przesyłkę, od razu by wiedział, że ma grzybów nie jeść, bo są trujące i tylko do farbowania, wszystko po angielsku, na wszelki wypadek. Mnie to zachwyca, rzadko się spotykam z tym, żeby człowiek tak bardzo o wszystko i o wszystkich (nawet o tych złych) dbał. Ale taka jest Vlad'ka. Mogę się więc teraz zająć prawdziwym naturalnym farbowaniem prawdziwymi grzybami i dopiero wtedy będzie widać efekty, jakie przyniósł ten cudny prezent. Gdyby nie Vlad'ka, nie miałabym szans spróbować, jak się farbuje grzybami. To jest przecież nie do kupienia, za żadne pieniądze. Jak zrobię, to pokażę.
Bardzo dziękuję, Vlad'ko!

I trzeci prezent:


wełna z owieczek Zwartbles, z charakterystycznymi jaśniejszymi końcówkami. Kto mnie czytuje, ten wie, że to kolejna moja namiętność - poznawanie wełny z różnych owczych ras, a Vlad'ka ma swoje owieczki tej rasy. Więc po raz kolejny mnie uszczęśliwiła.
Jeszcze raz pięknie dziękuję, Vlad'ko!

I to wszystko w grudniu, kiedy Vlad'ka, jak każda kobieta, ma trzy razy więcej roboty, a do tego cały tabun rozmaitych zwierząt, przy których też jest co robić! Chciało jej się pomyśleć, co mnie uszczęśliwi, zapakować, gnać z tym na pocztę!
Bardzo, bardzo dziękuję!

A w sprawach własnej produkcji, przypominam, że jest grudzień, zaczął się sezon na cytrusy i to najlepszy moment na przetwory z pomarańczy. Kupiłam 2 kilo po 1,90 zł i wczoraj zamieniłam w 5 słoiczków dżemu, według najprostszego, nieekologicznego przepisu.


Pomarańczy było 10, średnich. Wszystkie umyłam, cztery wyszorowałam pod gorącą wodą i obieraczką do warzyw zdjęłam z nich pomarańczową część skórki, skórkę pokroiłam w cienkie paseczki, połowę wrzuciłam do gara, drugą połowę do malutkiego słoika, przesypując cukrem. Słoiczek zamknęłam, potem zapasteryzowałam i mam trochę kandyzowanej skórki do świątecznego sernika. Pomarańcze obrałam, nie wycinałam żadnych filecików spomiędzy błonek, tylko po chamsku, jak marchewkę, pokroiłam je w kawałeczki i wrzuciłam do gara, do pokrojonych skórek, wymieszałam z 1,5 opakowania żelfixu Otekera 1:3, zagotowałam, dodałam pół kilo cukru, zagotowałam. Gotowałam jeszcze z 5 minut, przełożyłam do słoików. Ja wszystko pasteryzuję, więc i pomarańcze zapasteryzowałam (20 minut gotowania na wolnym ogniu) i mam. Robię co roku, używam  jedynie jako nadzienia do rolady biszkoptowej, bo do kanapek nikt u mnie dżemu nie jada. Jeszcze lepszy jest dżem pomarańczowy z dodatkiem niewielkiej ilości (ze 2 cm) świeżego tartego korzenia imbiru, ale dla Puchatka imbir jest niejadalny, więc sobie odpuszczam. Skórka jest ważna, bo to jest właśnie źródło "pomarańczowego" zapachu i odrobiny goryczki. Smacznego!

piątek, 7 grudnia 2012

Wielbłąd - bynajmniej nie na pustyni...

Kupiłam jakiś rok temu kilka wełen do przędzenia, filcowania (chyba pilśniarki powinny się tym bardziej zainteresować) albo jako wkłady do narzut, kołderek itp. w postaci tzw. vliesu. Z niemieckiego Vlies to po prostu runo i trochę to człowieka wprowadza w błąd. Bo jeśli chce kupić po prostu prane runo, powinien szukać Flocke, a Vlies to "runo" już zgręplowane w postaci płatu, w którym włókna są poukładane w różne strony. Nie wiem, jak to nazwać po polsku lepiej niż płat, bo to może wyglądać podobnie do angielskiego batta, ale nie ma kudła ułożonego w jednym kierunku, jak z drumka.
Leżały i leżały te vliesy, bo nie miałam odwagi się z nimi zmierzyć. A jak już nabrałam odwagi, od razu zabrałam się za najtrudniejszy - wielbłąda. Powstało z niego na razie tyle.


Warunki świetlne marne, ale kolor bardzo bliski rzeczywistości. Sprzędłam na razie 21 deko w dwóch motkach: 345 m/120 g i 247 m/92 g. Wbrew moim obawom to się znakomicie i miło (tylko nudno) przędzie, mimo że kudełki są króciutkie. Niemniej początki były trudne, co okazało sie przy skręcaniu końcówki z pierwszej szpuli. Początek był tak przekręcony, że niemalże nie do skręcenia z drugim singlem.
Vlies wygląda tak:

Pod wpływem błysku z lampy Vlies pięknie "zaświecił"
Podzieliłam to na mniejsze kawałki i po prostu z nich przędłam. W tym vliesie było sporo nasionek i innych drobnych fafuśniaków. Mam nadzieję, że to, co nie wypadło po drodze, uwolni się w praniu, bo włóczki jeszcze nie prałam, skończyłam wczoraj w nocy.


Naprzędłam dwie szpule i niewiele rzeczy tak mnie znudziło jak to. Single nie są idealnie równe, więc i włóczka też nie jest. Zdarzały się miejsca grubsze i cieńsze.


Przy skręcaniu, kiedy single się rozprężały i  "rozpuszały", dopiero było widać jak bardzo były nierówne.


Trudno. Pierwsze koty za płoty, już wiem, jak się przędzie te vliesy, następnym razem będzie lepiej. Tego wielbłąda mam jeszcze pół kilo (i to nie koniec moich garbatych wyczynów, bo jeszcze 70 deko baby w taśmie czeka).

Zgodnie z obietnicą dokonałam też przedwczoraj uszycia nocnych koszulek. Te też idealnie gładkie i równe nie są (ze względu na nadzwyczajną elastyczność materii i brak overlocka), ale co tam, nie będę z nich przecież strzelać.


Jedna już nawet weszła do codziennego użytku.

Rzecz trzecia: uległam - nie ja jedna - urokowi nowego produktu KnitPro o nazwie Carbonz. Uwiedziona niklowanymi okutkami na czarnym węglowym włóknie kupiłam sobie (o rozrzutna!) drutki długie i drutki pończosznicze (na żyłce nie lubię). Żeby te ostatnie wypróbować, pochwyciłam kupną skarpetkową włóczkę kolorową marki OnLine i zaczęłam działać.


Zdziałałam dotychczas niewiele, ale dostatecznie dużo, żeby wywieść kilka wniosków.


Wnioski w sprawie drutków: piękne, piękne, włókno węglowe ciepłe i lekkie, ale przejście pomiędzy metalem a włóknem wyraźnie wyczuwalne, nie tylko pod palcem, w przesuwaniu się robótki, niestety, takoż. Czyli raczej do robienia luźno.
Wnioski w sprawie włóczki: koń, jaki jest, każdy widzi. Niewidomy chyba ten zestaw kolorów projektował na zasadzie ciepłe, półciepłe, półzimne, zimne (obwód - jak Pan Bóg przykazał - klasycznie, na 56 oczek, ale nie daje sie trafić z długością odcinka). A tak ładnie w moteczku wyglądała! Zaczęłam (bo potrzebowałam czegoś do robienia w oczekiwaniu u wciąż obsuwającej sie o 40 minut protetyczki), to skończę. Ale wracam do robienia skarpet z własnych produktów kolorystycznych.

Rzecz czwarta: nakłamałam w komentarzu u VioliS, że nie dostałam prezentu na mikołajki. Dostałam, tylko w postaci awiza na prezent (mój Pan Marcin na chorobowym - jak należało się spodziewać po uczciwym listonoszu w okresie przedświatecznym, uszkodził sobie bark). Dziś odebrałam z poczty.


Od Vlad'ki. I w tej sprawie na razie tyle, bo to są prawdziwe cuda nad cudami, unikaty - absolutnie niedostępne nigdzie indziej i w żaden inny sposób, które trzeba sfotografować po ludzku i w ogóle zasługują na zupełnie osobnego posta. Którego niniejszym obiecuję.