wirzyć się nie chce, że to już kolejna, TRZECIA (!), rocznica zawarcia notarialnego związku ze śledzibą. choć pierwsze dwa sezony polegały głównie na sprzątaniu, douczaniu się i papierologii, w trzecim roku w końcu ruszyliśmy z kopyta, no może raczej kopytka ;-)
nasze styczniowe perypetie odniosły wymierny skutek, choć wyniki naborów nie do końca poszły po naszej myśli. tak czy inaczej udało się uzyskać wsparcie finansowe na częściowy remont dachu z Dolnośląskiego Urzedu Marszałkowskiego. ów remont jeszcze przed nami :/ w międzyczasie toczyło się sporo prac zmieniających oblicze i stan moralny domu → fotorelację zaprezentujemy bliżej końca roku.
[i&g]
p.s. sezon śledzibowo-remontowy trwa.
poniedziałek, 14 października 2013
poniedziałek, 9 września 2013
z przykrością informujemy,
że z powodu trwającego remontu, w
najbliższym czasie zamknięta zostanie czytelnia w naszym obiekcie.
zainteresowanych skorzystaniem ze zbiorów, kilka przykładów
poniżej, prosimy o zaplanowanie wizyty najpóźniej do końca
bieżącego miesiąca. istnieje możliwość wieczystego wypożyczenia
dowolnej ilości pozycji. [g]
środa, 29 maja 2013
DODP 2013 - subiektywnie
daliśmy się zaskoczyć, jak drogowców pierwszy atak zimy! na wpół w śpiworze, na wpół ze szczoteczką do zębów na środku łąki usłyszeliśmy nadjeżdżający samochód z gośćmi...tego się nie spodziewaliśmy!
w ubiegłym roku czekaliśmy na pierwszą wizytę od samiutkiego rana...aż do późnych godzin popołudniowych, zatem zdawało nam się, że i w tym mamy duuuuużo niedzielnego czasu nim ktoś odwiedzi nasze skromne progi. a tu taki psikus! która to była godzina? pewnie tuż po dziewiątej. pierwsi goście przyjechali do nas z domu z piaskowca. herbata/kawa w miłym towarzystwie sprawiła, że zimno tego poranka było mniej odczuwalne. pożywne, ciastkowe śniadanko dodało energii na cały dzień.
jeszcze nie odjechali goście zza miedzy, a na horyzoncie pojawiły się dwie kolejne osoby. na powitanie usłyszeliśmy przyjaźnie łamaną polszczyznę "my Niemcy". szybka riposta z naszej strony "do you speak English?", i odpowiedź "no" cofnęła mnie w czasie do lat licealnych, kiedy to uczyłam się języka sąsiadów. dawno to było, oj dawno, a piątka na świadectwie po tylu latach niestety nie gwarantuje porozumienia.. no cóż "herzlich wilkommen" "bitte sehr". rozumieć, to jedno, mówić drugie. zawsze pozostają ręce (które notabene były w stałym użyciu). okazało się (o ile dobrze zrozumiałam), że pan zajmował się zawodowo stawianiem pieców kaflowych, dzięki czemu dowiedzieliśmy się ile lat mają nasze piece i skąd pochodzą kafle. oględziny domu były dość szczegółowe, a goście obiecali powrócić po zakończonym remoncie. ja natomiast mam nowe postanowienie: odświeżyć język Goethego!
czas na śniadanie! pomyśleliśmy – w tym momencie zatrzymuje się samochód, a do uszu naszych dochodzi pytanie "czy to numer 26?" "tak". zapraszamy!
ale co to? kolejny samochód? dwie rodziny na raz? oj szkoda, nie będziemy mogli poświęcić każdemu tyle uwagi ile byśmy chcieli.. ale zaraz, zaraz, Oni rozmawiają ze sobą! dorośli dyskutują niczym starzy znajomi..dzieci bawią się na łące, zbierają kwiaty na Dzień Matki, fantastycznie! jadą dalej zwiedzać domy przysłupowe. szkoda...
no to może teraz coś na ząb (zaczyna burczeć w brzuchu)? która jest godzina? 14:00? co? niemożliwe!!! idę zmienić spodnie. od rana chodzę w dresie. ktoś przyjechał...
na deser, a może na obiadokolację przyjechali znajomi.
miały być pyrki z ogniska z gzikiem, a wyszły węgielki. na szczęście sąsiad przywiózł to co obiecał.
Odrobina statystyki:
- gości przyjmowaliśmy od ok 9:00 do ok 19:00 (zupełnie straciłam poczucie czasu);
- naliczyliśmy 21 osób, w tym troje dzieci, artystę, cieślę, zduna, architekta, fizyka, tłumacza przysięgłego, przedsiębiorców, rolnika-budowlańca, historyka, urzędnika, PRowca/baristę, dwoje Niemców, jednego Anglika, dwie dziewczynki, jednego chłopca;
- czego nie zdążyliśmy zrobić: umyć zębów, ubrać się, zjeść śniadania, zjeść obiadu, posprzątać...
- zwiedzający mieli od 4 do 65 lat (?);
- średni czas zwiedzania - 120 minut
- parking był bezpłatny ;)
i było tak fajnie, że chętnie powtarzalibyśmy ten dzień kilka razy w roku! a kto chciał, ale nie mógł, może w innym terminie – zapraszamy!
w ubiegłym roku czekaliśmy na pierwszą wizytę od samiutkiego rana...aż do późnych godzin popołudniowych, zatem zdawało nam się, że i w tym mamy duuuuużo niedzielnego czasu nim ktoś odwiedzi nasze skromne progi. a tu taki psikus! która to była godzina? pewnie tuż po dziewiątej. pierwsi goście przyjechali do nas z domu z piaskowca. herbata/kawa w miłym towarzystwie sprawiła, że zimno tego poranka było mniej odczuwalne. pożywne, ciastkowe śniadanko dodało energii na cały dzień.
jeszcze nie odjechali goście zza miedzy, a na horyzoncie pojawiły się dwie kolejne osoby. na powitanie usłyszeliśmy przyjaźnie łamaną polszczyznę "my Niemcy". szybka riposta z naszej strony "do you speak English?", i odpowiedź "no" cofnęła mnie w czasie do lat licealnych, kiedy to uczyłam się języka sąsiadów. dawno to było, oj dawno, a piątka na świadectwie po tylu latach niestety nie gwarantuje porozumienia.. no cóż "herzlich wilkommen" "bitte sehr". rozumieć, to jedno, mówić drugie. zawsze pozostają ręce (które notabene były w stałym użyciu). okazało się (o ile dobrze zrozumiałam), że pan zajmował się zawodowo stawianiem pieców kaflowych, dzięki czemu dowiedzieliśmy się ile lat mają nasze piece i skąd pochodzą kafle. oględziny domu były dość szczegółowe, a goście obiecali powrócić po zakończonym remoncie. ja natomiast mam nowe postanowienie: odświeżyć język Goethego!
czas na śniadanie! pomyśleliśmy – w tym momencie zatrzymuje się samochód, a do uszu naszych dochodzi pytanie "czy to numer 26?" "tak". zapraszamy!
ale co to? kolejny samochód? dwie rodziny na raz? oj szkoda, nie będziemy mogli poświęcić każdemu tyle uwagi ile byśmy chcieli.. ale zaraz, zaraz, Oni rozmawiają ze sobą! dorośli dyskutują niczym starzy znajomi..dzieci bawią się na łące, zbierają kwiaty na Dzień Matki, fantastycznie! jadą dalej zwiedzać domy przysłupowe. szkoda...
no to może teraz coś na ząb (zaczyna burczeć w brzuchu)? która jest godzina? 14:00? co? niemożliwe!!! idę zmienić spodnie. od rana chodzę w dresie. ktoś przyjechał...
na deser, a może na obiadokolację przyjechali znajomi.
miały być pyrki z ogniska z gzikiem, a wyszły węgielki. na szczęście sąsiad przywiózł to co obiecał.
Odrobina statystyki:
- gości przyjmowaliśmy od ok 9:00 do ok 19:00 (zupełnie straciłam poczucie czasu);
- naliczyliśmy 21 osób, w tym troje dzieci, artystę, cieślę, zduna, architekta, fizyka, tłumacza przysięgłego, przedsiębiorców, rolnika-budowlańca, historyka, urzędnika, PRowca/baristę, dwoje Niemców, jednego Anglika, dwie dziewczynki, jednego chłopca;
- czego nie zdążyliśmy zrobić: umyć zębów, ubrać się, zjeść śniadania, zjeść obiadu, posprzątać...
- zwiedzający mieli od 4 do 65 lat (?);
- średni czas zwiedzania - 120 minut
- parking był bezpłatny ;)
i było tak fajnie, że chętnie powtarzalibyśmy ten dzień kilka razy w roku! a kto chciał, ale nie mógł, może w innym terminie – zapraszamy!
niedziela, 19 maja 2013
czwartek, 14 lutego 2013
powiew nowego
minione dwa lata stały pod znakiem wpisu do rejestru zabytków i inwentaryzacji budynku. w 2013 sprawy dość mocno przyspieszyły – prawdopodobnie na skutek zadziałania życzeń przeczytanych na pewnym, dopiero co odkrytym, blogu.
tuż przed Nowym Rokiem wybraliśmy się do Zgorzelca w celu odbioru inwentaryzacji i omówienia lekko przeciągających się spraw związanych z projektem. przed spotkaniem z architektem, udało nam się odwiedzić szefostwo Stowarzyszenia Zagroda Kołodzieja. stowarzyszenie etatowo zajmuje się takimi chatami jak nasza, w końcu w swoim statucie ma m.in. "Podejmowanie działań na rzecz renowacji zachowanych przykładów architektury przysłupowo-zrębowejaliśmy". namówieni zostaliśmy do rzeczy, w naszym pojęciu, nierealizowalnej. mamy starać się o dofinansowanie z Urzędu Marszałkowskiego, przy czym termin składania wniosku o dotację mija ostatniego dnia stycznia! wszystko ładnie, pięknie, ale my nie mamy wymaganej dokumentacji: projektu, kosztorysu, zgody konserwatora, pozwolenia na budowę! załatwić wszystko w miesiąc? w Polsce? NIEMOŻLIWE! odpowiedzią na nasze sceptyczne podejście było stanowcze "próbujcie! nie macie na co czekać!". po kilkugodzinnej rozmowie na temat procedur i potrzebnych dokumentów, byliśmy mocno zmotywowani do pracy. z zapałem wyruszyliśmy na spotkanie z architektem, którego poinformowaliśmy o n a t y c h m i a s t o w e j potrzebie posiadania projektu. :-)
nie planujemy w śledzibie budowlanych rewolucji (szczerze mówiąc wolelibyśmy niczego przy niej nie robić, poza załataniem ubytków – potocznie zwanymi dziurami). nie będzie przebudowy, nadbudowy ani rozbudowy. nie chcemy zmieniać elewacji i zamierzamy zostawić oryginalny podział wnętrza. będziemy po prostu przeprowadzać bieżącą konserwację (a że w tej materii są spore, kilkudziesięcioletnie zaniedbania, to inny temat). zwykle do tego typu działań wystarczy zgłoszenie w starostwie, ale chcąc ubiegać się o jakiekolwiek dofinansowanie, musimy mieć pobłogosławiony przez konserwatora projekt budowlany i pozwolenie na budowę ze starostwa. koszt projektu będzie trzeba przełknąć (można by za to wstawić niejedno okno). na szczęście, dla "mieszkaniówki" nie jest aż tak wysoki. gdybyśmy potrzebowali projekt dla domu z działalnością gospodarczą, np. pensjonat, cena byłaby przynajmniej trzykrotnie wyższa. umówiliśmy się z architektem, że projekt trafi j a k n a j s z y b c i e j do WKZ (konserwatora) w celu uzyskania zgody na prowadzenie prac przy zabytku, potrzebnej do pozwolenia na budowę. w przypadku remontu, zgoda konserwatora jest wymagana dla budynków wpisanych do rejestru zabytków, ale też tych figurujących w gminnej ewidencji.
j a k n a j s z y b c i e j nie okazało się być tak szybko jak byśmy chcieli, ale wystarczająco, by się nie poddawać. zaczęła się walka z czasem... a po drodze zdarzyło się kilka urzędniczych cudów.
w jeleniogórskim WKZ poprosiliśmy o przyspieszone wydanie pozwolenia, motywując swoją prośbę chęcią złożenia wniosku o dofinansowanie remontu w urzędzie marszałkowskim... nikt nie kręcił nosem, wprost przeciwnie, starano się nam pomóc w miarę swoich możliwości. decyzja trafiła w nasze ręce w ciągu kilku (kilku = 3) dni!
jeszcze w dniu jej otrzymania, zgoda konserwatora, wraz z projektem i wnioskiem o pozwolenie na budowę, trafiła do naszego starostwa (Lwówek Śląski). tutaj również wręczaliśmy dokumentację z błagalnym wzrokiem i prośbą o szybkie rozpatrzenie sprawy. decyzję o pozwoleniu na budowę dostaliśmy w ciągu kilku (tu kilku = 2) dni!
ekspresowe załatwienie sprawy było oczywiście możliwe dzięki małej skali planowanych prac, ale nie dostalibyśmy decyzji tak szybko, gdyby nie urzędnicza życzliwość. we wszystkich dotychczas przez nas odwiedzonych instytucjach, nie tylko urzędach, ale też w wodociągach czy energetyce, pracownicy na każdym szczeblu – od stróża, po kierownika – wykazywali się zainteresowaniem, zrozumieniem i chęcią pomocy. na naszą prośbę, obowiązki starano się wypełnić w jak najkrótszym czasie. nie zostaliśmy przez nikogo zbyci a do tego nic nas to nie kosztowało! żadnych kopert, koniaków, zegarków ;-) ciekawe, czy to magia domu, nazwa naszej nowej miejscowości, czy po prostu mamy szczęście ;) ...został jeden (jeden = 1) dzień!
w międzyczasie specjalista tworzył dla nas kosztorys inwestorski, na jego podstawie wypełnia się cyferkową część wniosku o dofinansowanie prac prowadzonych przy zabytku. ukończony wniosek wysłaliśmy do praktykanta w tej dziedzinie, pani Eli z Zagrody Kołodzieja, z prośbą o weryfikację. błyskawiczna odpowiedź i kilka ostatecznych uwag wprowadzamy do wniosku. do teczki wkładamy decyzję konserwatora, zdjęcia obiektu, wypis z rejestru gruntów, wniosek o dotację, kosztorys prac i cieplutkie pozwolenie na budowę – mamy komplet dokumentów do "marszałka". dnia następnego, teczka ląduje we Wrocławiu na biurku sympatycznej pani sekretarki wydziału spraw obywatelskich.
p.s. dziękujemy ZiŁom, oni wiedzą za co ;-)
tuż przed Nowym Rokiem wybraliśmy się do Zgorzelca w celu odbioru inwentaryzacji i omówienia lekko przeciągających się spraw związanych z projektem. przed spotkaniem z architektem, udało nam się odwiedzić szefostwo Stowarzyszenia Zagroda Kołodzieja. stowarzyszenie etatowo zajmuje się takimi chatami jak nasza, w końcu w swoim statucie ma m.in. "Podejmowanie działań na rzecz renowacji zachowanych przykładów architektury przysłupowo-zrębowejaliśmy". namówieni zostaliśmy do rzeczy, w naszym pojęciu, nierealizowalnej. mamy starać się o dofinansowanie z Urzędu Marszałkowskiego, przy czym termin składania wniosku o dotację mija ostatniego dnia stycznia! wszystko ładnie, pięknie, ale my nie mamy wymaganej dokumentacji: projektu, kosztorysu, zgody konserwatora, pozwolenia na budowę! załatwić wszystko w miesiąc? w Polsce? NIEMOŻLIWE! odpowiedzią na nasze sceptyczne podejście było stanowcze "próbujcie! nie macie na co czekać!". po kilkugodzinnej rozmowie na temat procedur i potrzebnych dokumentów, byliśmy mocno zmotywowani do pracy. z zapałem wyruszyliśmy na spotkanie z architektem, którego poinformowaliśmy o n a t y c h m i a s t o w e j potrzebie posiadania projektu. :-)
nie planujemy w śledzibie budowlanych rewolucji (szczerze mówiąc wolelibyśmy niczego przy niej nie robić, poza załataniem ubytków – potocznie zwanymi dziurami). nie będzie przebudowy, nadbudowy ani rozbudowy. nie chcemy zmieniać elewacji i zamierzamy zostawić oryginalny podział wnętrza. będziemy po prostu przeprowadzać bieżącą konserwację (a że w tej materii są spore, kilkudziesięcioletnie zaniedbania, to inny temat). zwykle do tego typu działań wystarczy zgłoszenie w starostwie, ale chcąc ubiegać się o jakiekolwiek dofinansowanie, musimy mieć pobłogosławiony przez konserwatora projekt budowlany i pozwolenie na budowę ze starostwa. koszt projektu będzie trzeba przełknąć (można by za to wstawić niejedno okno). na szczęście, dla "mieszkaniówki" nie jest aż tak wysoki. gdybyśmy potrzebowali projekt dla domu z działalnością gospodarczą, np. pensjonat, cena byłaby przynajmniej trzykrotnie wyższa. umówiliśmy się z architektem, że projekt trafi j a k n a j s z y b c i e j do WKZ (konserwatora) w celu uzyskania zgody na prowadzenie prac przy zabytku, potrzebnej do pozwolenia na budowę. w przypadku remontu, zgoda konserwatora jest wymagana dla budynków wpisanych do rejestru zabytków, ale też tych figurujących w gminnej ewidencji.
j a k n a j s z y b c i e j nie okazało się być tak szybko jak byśmy chcieli, ale wystarczająco, by się nie poddawać. zaczęła się walka z czasem... a po drodze zdarzyło się kilka urzędniczych cudów.
w jeleniogórskim WKZ poprosiliśmy o przyspieszone wydanie pozwolenia, motywując swoją prośbę chęcią złożenia wniosku o dofinansowanie remontu w urzędzie marszałkowskim... nikt nie kręcił nosem, wprost przeciwnie, starano się nam pomóc w miarę swoich możliwości. decyzja trafiła w nasze ręce w ciągu kilku (kilku = 3) dni!
jeszcze w dniu jej otrzymania, zgoda konserwatora, wraz z projektem i wnioskiem o pozwolenie na budowę, trafiła do naszego starostwa (Lwówek Śląski). tutaj również wręczaliśmy dokumentację z błagalnym wzrokiem i prośbą o szybkie rozpatrzenie sprawy. decyzję o pozwoleniu na budowę dostaliśmy w ciągu kilku (tu kilku = 2) dni!
ekspresowe załatwienie sprawy było oczywiście możliwe dzięki małej skali planowanych prac, ale nie dostalibyśmy decyzji tak szybko, gdyby nie urzędnicza życzliwość. we wszystkich dotychczas przez nas odwiedzonych instytucjach, nie tylko urzędach, ale też w wodociągach czy energetyce, pracownicy na każdym szczeblu – od stróża, po kierownika – wykazywali się zainteresowaniem, zrozumieniem i chęcią pomocy. na naszą prośbę, obowiązki starano się wypełnić w jak najkrótszym czasie. nie zostaliśmy przez nikogo zbyci a do tego nic nas to nie kosztowało! żadnych kopert, koniaków, zegarków ;-) ciekawe, czy to magia domu, nazwa naszej nowej miejscowości, czy po prostu mamy szczęście ;) ...został jeden (jeden = 1) dzień!
w międzyczasie specjalista tworzył dla nas kosztorys inwestorski, na jego podstawie wypełnia się cyferkową część wniosku o dofinansowanie prac prowadzonych przy zabytku. ukończony wniosek wysłaliśmy do praktykanta w tej dziedzinie, pani Eli z Zagrody Kołodzieja, z prośbą o weryfikację. błyskawiczna odpowiedź i kilka ostatecznych uwag wprowadzamy do wniosku. do teczki wkładamy decyzję konserwatora, zdjęcia obiektu, wypis z rejestru gruntów, wniosek o dotację, kosztorys prac i cieplutkie pozwolenie na budowę – mamy komplet dokumentów do "marszałka". dnia następnego, teczka ląduje we Wrocławiu na biurku sympatycznej pani sekretarki wydziału spraw obywatelskich.
p.s. dziękujemy ZiŁom, oni wiedzą za co ;-)
Etykiety:
od strony finansowej,
od strony technicznej,
prace
czwartek, 31 stycznia 2013
Subskrybuj:
Posty (Atom)