Ale załatwiłam prawie wszystko, co chciałam załatwić. Zdobyłam nawet w tym samym dniu dwa urzędowe papierki, chociaż panie zarzekały się, że tego nie można załatwić od ręki. Okazuje się jednak, że i z biurwokracją da się coś nawalczyć, a właściwie osiągnąć moim, ciotkowym sposobem. Usiąść bez zaproszenia w biurze i powiedzieć 'ależ w bez tego zawalają się wszystkie moje plany' i patrzeć martwym wzrokiem przed siebie. Nagle dokument, na który czeka się np. tydzień kierowniczka podpisuje na minutę przed 15.00 i wcale nie wysyła się podania do Warszawy, jak mówiła pani w okienku na dole. Phi. Muszę mieć w sobie coś strasznego, nie krzyczę, nie proszę, nie grożę. Po prostu jestem i nie wyglądam na kogoś, kto się ruszy w najbliższej pięciolatce...
U Ewki z nudów zaczęłam trochę dekupażyć, ale nie idzie mi - nie mam farb, kupiłam tylko jakieś podstawowe rzeczy, a poza tym ciągle ponuro na dworze i wychodzi kiepsko. I nie chce schnąć, oczywiście. Przemalowałam tylko młynek dla Ewki, znaczy 'to metalowe' jest obecnie miedziane i prezentuje się znacznie lepiej, niż w srebrnym kolorze:
Zdjęcie zrobione po deszczu, więc kolory wyszły takie se.
I jeszcze pokażę jeden z modeli, które kiedyś z pasją robił tata Ewy:
To Santa Maria, stateczek, na którym Kolumb płynął do Indii... No dobrze, model Santa Marii. Precyzja wykonania tego stateczku rzuca na kolana, tata poświęcił na niego dziesiątki godzin pracy. Tymczasem jest to jeden z kilkunastu modeli okrętów w tym domu, jak się uda, to nacykam więcej fotek. Piękne są te żaglowce!
Swoją drogą, rękodzieło to bardzo szerokie pojęcie...