Showing posts with label kosmetyki. Show all posts
Showing posts with label kosmetyki. Show all posts

Sunday, December 05, 2021

Uffff....

Kto trzymał za mnie kciuki 3 grudnia?

Nikt, bo tak się w zeszłym tygodniu denerwowałam, że oczywiście nie pochwaliłam się na blogu, że 3 grudnia mam operację... No, ale już po, już jestem w domu i choć przecięta w pół i trochę obolała mam problem z głowy!!! A nawet kilka problemów, bo i mięśniak poszedł i jeszcze kilka rzeczy. Zdecydowałam się na szpital prywatny, bo nie chciałam czekać w nieskończoność i mieć odwoływany zabieg tak jak się to dzieje w państwowej służbie zdrowia. A tak wszystko poszło zgodnie z planem. W książce o fazach księżyca przeczytałam: "Operacja przeprowadzona w tym czasie (balsamicznego księżyca) okaże się (...) mniej traumatyczna i dojdzie do mniejszej utraty krwi. Ponadto tuż za rogiem skrada się nów wzmacniający proces gojenia." Księżyc balsamiczny występuje przez kilka dni przed nowiem, a nów miał miejsce 4 grudnia, czyli moja operacja wydarzyła się w idealnym terminie! *^V^*

Teraz czeka mnie jakiś czas rekonwalescencji, odpoczynku, na razie nie ma mowy o rowerze czy nawet zrobieniu większych zakupów, trudno. Zamierzam skupić się na spokojnym powrocie do zdrowia, do formy. 

 


Pisałam wcześniej, że tej jesieni mam wielką chęć na ziołowe zapachy w kosmetykach a ziołowe zapachy najczęściej wynikają z ziołowych składników, i dziś napiszę o moich kilku odkryciach. 

 


Jesienią i zimą zmieniam lekkie kremy na oleje, bo moja sucha skóra się tego domaga. I na przykład takim olejowym odkryciem tego roku jest firma Tyma Herbs, która właśnie świętuje drugie urodziny. Zaczęło się od ziołunów - zamówiłam Jaśmin i Kocankę, a przez drobne zawirowanie wysyłkowe dostał mi się też Uczep, który naprawił moją skórę, kiedy dostałam dziwnej wysypki po innym nowym kosmetyku. 

 


 

Po ziołunach kupiłam olejki do aromaterapii i moje najnowsze zakupy - dwie olejanki do stosowania na noc: Święta ma konsystencję suchego olejku, Dzika - tłustego. Z Tymy pochodzi również ceramiczna miseczka i szpatułka, które mogą służyć do rozrabiania maseczek, ja trzymam w miseczce biżuterię.


 

Słowo o zapachach - są ziołowe. ZIOŁOWE. Podkreślam to, bo jeśli spodziewacie się delikatnego aromatu kwiatów czy owoców, to nie tutaj!!! Nawet jaśmin nie jest rześki, tylko oleisto-ciężki, nie tego się spodziewałam po ziołunie jaśminowym.




Wypróbowałam też niedawno pomysł na masaż stóp ciepłym olejem - kilka łyżek oliwy z oliwek wstawiamy w miseczce do większej miski z gorącą wodą, w ten sposób oliwa staje się ciepła. Można też postawić pojemnik z oliwą na chwilę na kaloryferze. Robert wymasował stopy mnie, ja jemu, w tle grał smooth jazz, rozmawialiśmy sobie o różnych miłych sprawach i powiem Wam, że jeszcze długo po skończeniu masowania czułam ciepło stóp oraz dawno tak szybko nie zasnęłam a moje spanie było czystym wypoczynkiem! Zamierzam to powtarzać i wypróbować ajurwedyjski masaż olejem całego ciała (po takim masażu spłukujemy olej). 

Trochę sobie czytam o Ajurwedzie, o doszach, znajduję w tym siebie, przyswajam wskazówki. Nie zamierzam odwrócić teraz mojego życia do góry nogami i w stu procentach zastosować się do ajurwedycznych zasad wszystkiego ale wiele z tego, o czym czytam ma dla mnie sens, odzwierciedla to jak się czuję, jak odbieram rzeczywistość. Widzę narzędzia, które pozwolą mi być mnie nerwową, bardziej uziemioną i spokojną. Na przykład, przeniosłam złote mleko z poranka na wieczór, dodaję do niego szczyptę cynamonu i gałki muszkatołowej, i taka mieszanka wspomaga zasypianie. A rano wypijam na dzień dobry kubek ciepłej wody z plasterkiem cytryny, co ma pobudzić trawienie.

Niektóre z zasad stosujemy od lat i nawet nie wiedzieliśmy, że to starożytna wiedza! *^v^* Na przykład - uwaga, będzie temat toaletowy! - czy wiedzieliście, że Ajurweda poleca ustawienie we współczesnej toalecie małego stołeczka, na którym stawiamy stopy podczas załatwiania się? Pomaga to odpowiednio ustawić nasze kiszki, żeby lepiej pracowały i łatwiej się nam pozbywało tego co trzeba bez napinania się. Nikt przecież w dzisiejszych czasach nie ma toalety "na kucanego" a to jest najzdrowszy sposób wypróżniania się! I co? I my mamy taki podnóżek od dawna, gdzieś kiedyś trafiliśmy na tę informację, w ogóle nie w kontekście Ajurwedy, a ponieważ nie mieliśmy gdzie trzymać stopnia do ćwiczeń, to wsunęliśmy go do wc i opieramy na nim nogi. ^^*~~

Tyle na dzisiaj, znikam wypoczywać i do następnego razu!

Sunday, August 04, 2019

Nam Pla

Nie, nie pojechałam znienacka do Tajlandii!... *^v^*
No, I didn't suddenly go to Thailand!... *^v^*




Za to uszyłam sobie spodnie, które krążą po Sieci pod nazwą "spodnie tajskiego rybaka", stąd moja nazwa Nam Pla (น้ำปลา), czyli sos rybny! A wykrój znalazłam w 6/2012 numerze Burdy.
But I made a pair of pants that on the Web are called "Thai fisherman's pants" hence my name Nam Pla (น้ำปลา) which means fish sauce! I found the pattern in Burda's issue 6/2012.




Wykrój jak widać jest banalny - wyrysowujemy kształt połowy nogawki z podkrojem na pupę oraz prostokąt, który doszyjemy na górze nogawek, żeby zakrył nam brzuch/nerki (użyłam rozmiaru 38/40). W efekcie dostajemy spodnie z bardzo wysokim stanem krojone w górnej części na prosto - po założeniu trzeba zrobić plisę na przodzie, związać portki paskiem i na koniec wywinąć kawałek górnego brzegu, żeby ten pasek schował się pod nim.
The pattern is really simple - we just draw half of the pant leg shape according to the drawing, with some slant for the bum, and the rectangle that will be added in the top part to cover our belly (I used size 38/40 measurements). The result is a pair of pants with a very high waistline cut straight - when you put them on, you fold a pleat at the front, tie the belt to keep it in place and fold over a part of the fabric to hide the belt.





Pasek doszyłam w trzech punktach na tylnej części spodni (na poniższym zdjęciu pokazują to trzy niebieskie strzałki), a dodatkowo zrobiłam po dwie pętelki z nitki (na tylnej części i na boku spodni) przez które pasek luźno przechodzi i które prowadzą go po właściwej linii, dodatkowo troszkę zbierając materiał spodni. Po zawiązaniu paska wywijamy ok. 10 cm górnego brzegu spodni, układamy plisę z przodu i mamy wygodne spodnie! *^o^*
I stitched over the belt in three points at the back (you can see three blue pointers on the photo below), and I also made two loops from the thread on the back and on the sides to guide the belt, in this way the belt stays on a proper level and also takes in the fabric a bit. After you tie the belt you just flip about 10 cm of the top, make sure you have a nice pleat on the front and you're ready to go! *^o^*





Portki można wykroić w dowolnej długości, ja trzymałam się 75 cm tak jak w modelu Burdy i wyszły mi rybaczki do pół łydki, które mogę podwijać i skracać. Oczywiście dodałam kieszenie na udach, no bo jak tak bez kieszeni?.... *^0^*
Użyłam dwóch materiałów - mieszanki bawełny z lnem w jaśniejszej szarości i ciemniejszego czystego lnu.
Pants can be of any length, I made them exactly like in the Burda for 75 cm of pantlegs and I ended up with the half-calf length that I can adjust by folding the pant legs up. Of course, I added the thigh pockets, how can you have a pair of pants without pockets?!... *^0^*
I used two fabrics - grey cotton/linen blend and darker grey linen.





Bonusowe zdjęcie - tak się robi zdjęcia z moim mężem!... *^V^*
Bonus photo - that's how we shoot with my husband!... *^V^*



***

Jeszcze na szybko dwie informacje - po pierwsze, w Carrefour kupiłam papierowe torby na bioodpady! 10 sztuk 10-cio litrowych toreb za 3,99 zł. Nie wiedziałam, że coś takiego jest dostępne, puszczam tę informację dalej, bo może ktoś jeszcze też na nie nie trafił. *^o^*




A po drugie, minirecenzja dobrych polskich kosmetyków!




Najpierw tonik - słyszałam peany na cześć tego produktu, mnie AŻ TAK nie powalił na kolana, ale nie jest zły.
Krem pod oczy - bardzo dobry! Porównywalny z kremami od Shy Deer (czy Shiseido Benefiance, a ma od niego o niebo lepszy skład i cenę!). Ale... Czy widzicie, jak wygląda opakowanie? Jest prawie puste, a używam go od dwóch miesięcy. Wydawałoby się, że w takim razie mam oczy wielkie jak wieloryb, skoro tyle kremu pod oczy zużyłam w tak krótkim czasie.... Otóż nie. Ale od pierwszego użycia pompka w opakowaniu robi co chce! Czasami muszę pompować 10 razy, i wylatuje ciupeńka kremu, a innym razem ledwo naciskam i wyłazi wielka gula, i w ten sposób krem się marnuje... Opakowanie do dopracowania!!!
No i na koniec perełka - krem do twarzy - to najlepszy krem do twarzy jaki miałam kiedykolwiek!!! Odżywia, nawilża, częściowo się wchłania ale też zostawia delikatną powłoczkę, bynajmniej nie tłustą, napina skórę w przyjemny sposób, kiedy nałożę go na noc rano nie budzę się z pogniecioną twarzą tylko taką w sam raz wypoczętą. Już teraz mogę zadeklarować, że kiedy mi się skończy to na pewno kupię następne opakowanie. *^v^*
Mam z tej serii jeszcze serum, ale na razie go nie używałam, więc dam znać czy się sprawdza, jak go wypróbuję.

To tyle na dziś, idę dokończyć szycie spodni dla Roberta i pakować walizki!!!

Saturday, July 13, 2019

Konopie na wietrze

Lato sobie poszło...
Winę zrzucam na te wszystkie marudy, którym było w czerwcu za gorąco, pogoda posłuchała narzekań i teraz czasami mamy aurę prawdziwie listopadową!... Miałam pokazywać letnią krótką sukienkę na ramiączkach, ale zamiast tego mamy kieckę z rękawami i bluzę dla ocieplenia!
Summer is gone...
I blame all the grumpy people who were saying it was too warm in June, the weather listened and now we've been having November temperatures sometimes!... I wanted to show you my latest short Summer dress, sleeveless and al, but instead here's the longer dress with sleeves and a jacket for warmth!

Najpierw sukienka Asanoha (麻の葉) czyli Liście Konopii (tak nazywa się ten tradycyjny wzór na obszyciach).
First, the dress I called Asanoha (麻の葉) which means Hemp Leaves (that's the name of this traditional Japanese pattern on the decorative bands).


Tak, podcięłam włosy i testuję różne sposoby kręcenia loczków i upinania. Ze zmiennymi sukcesami... ^^*~~
Yes, I cut my hair and now I test different ways to curl them and make some hairdos. Wih mixed results... ^^*~~



Wybrałam ją z japońskiej książki z wykrojami "Coordinate all around the one piece + Alpha – Adult Couture Stylish Dress Book" autorstwa Tsukiori Yoshiko. Spodobało mi się połączenie gładkiego ciemnego materiału i kolorowych obszyć. Wyciągnęłam cieniutki jeans i dodałam elementy z dziecięcego kimona, które kupiłam na targu staroci w zeszłym roku w Japonii. Na dekolcie przodu i tyłu mamy ozdobne marszczenia, które wpadły mi w oko.
I chose it from the Japanese pattern book "Coordinate all around the one piece + Alpha – Adult Couture Stylish Dress Book" by Tsukiori Yoshiko. I liked the combination of dark fabric with colourful bands. I used thin jeans and added some decorations from the children's kimono I bought on the antique fair in Japan last year. There are decorative pleatings around the neckline on both the front and the back that I liked.





Zmieniłam nieco wygląd sukienki - poza tym, że skróciłam rękawy (teraz myślę, że może to był błąd, bo te rękawy 3/4 bardziej pasują, hm...), to przód wycięłam w dwóch kawałkach i na odcięciu w talii wszyłam wąski paseczek bawełny z kimona, dzięki czemu mam dodatkowy element dekoracyjny, który powoduje, że coś ciekawego dzieje się na przodzie sukienki. Dodałam wszyte po skosie półokrągłe kieszenie.
I changed the dress a bit - I made the sleeves shorter (now as I look at the photos I think it might have been a mistake, the original dress looks better with 3/4 sleeves, oh well...), I cut front in two pieces and sewn a thin strip of kimono fabric in between the pieces along the waistline so something interesting is happening at this line. I added pockets sewn slanted.





Mogę ją nosić puszczoną luźno albo zebrać paskiem - w tym celu zrobiłam z niebieskiej nitki "oczka" na bokach, żeby pasek nie uciekał i trzymał się w talii. Zamiast guzików na przedniej listwie (nie chciałam zaburzać wzoru) wszyłam zatrzaski.
It can be worn loose or gathered with a belt - that's why I added small loops made with thread, to keep the belt in place. Instead of buttons I sewn hidden press studs because I didn't want to mess with the hemp pattern on the band.





Słowo a propos rozmiaru - to już druga sukienka z japońskiej książki z wykrojami (tamtą zobaczycie w sierpniu), która wyszła... trochę na mnie za duża!... *^V^* Nigdy bym się tego nie spodziewała, zawsze byłam przekonana, że japońskie wykroje będę musiała powiększać - wydłużać korpus i nogawki, poszerzać! I tak było z wykrojem na spodnie, które szyłam w zeszłym roku, ale była to książka innej autorki. Dwie książki Yoshiko Tsukiori, które mam, jako największy rozmiar podają nr 13, w którym mamy odzież na biust 93 cm, talię 74 cm, biodra 98 cm i wzrost 160 cm. Pomijam, że jestem o 18 cm wyższa, że o biodrach nie wspomnę..., ale do długości sukienek i tak zawsze dodaję 10 cm a wybieram rozkloszowane modele, więc o moje biodra się nie martwię. Za to mam w biuście 96 cm a w talii 78 cm, no i obawiałam się, że będzie mi się trudno wcisnąć w górę kiecki. Otóż nie! Sukienka jest wyraźnie luźna, duża, może nawet za duża... Stąd mój pomysł z paskiem, żebym mogła nosić ją puszczoną luzem, ale też nieco zdyscyplinowaną.
A comment about the size - it's the second dress from the Japanese sewing book I made (the other one you'll see in August) that turned out... a bit too big for me!!... *^V^* I wouldn't expect that, I've always been sure I'd have to make the pattern larger - elongate the body, the legs in pants, make it wider! It was the case with the pair of trousers I made last year but it was the book by a different author. Two books by Yoshiko Tsukiori that I have have the biggest size 13 which is: bust 93 cm, waist 74 cm, hips 98 cm and height 160 cm. Let's forget for a moment that I am 18 cm higher, not to mention my hips... but I always add 10 cm to the length of dresses and I choose fuller skirts to fit my hips. But my bust is 96 cm and waist 78 cm, and I was sure this dress would be tight in those areas. But it's not! The dress is loose, oversized even... Hence my idea to add a belt to make it more disciplined.




Teraz bluza.
Założenie było takie - żeby było minimalne okrycie, ale też musi być lekko i przewiewnie. Niech w takim razie będzie Furin (風鈴), czyli letni japoński dzwoneczek, którego dźwięk przynosi orzeźwienie. *^v^* Materiał to len Simple, 100% lnu, gramatura 230 gm, w kolorze nomen omen Wind Chime *^v^*, kupiony w Textilmarze.
Now the jacket.
I had the following goal - to have some cover but it must be light and airy. So let it be Furin (風鈴), that is the Japanese Summer bell of which sound brings refreshment on a hot Summer day. *^v^* The fabric is 100% linen, 230 gm, in the Wind Chime shade. ^^





Wymyśliłam sobie coś na kształt japońskiej bluzy haori - szeroki luźny krój, wygodne rękawy, koniecznie kieszenie, długość bez przesady. Wyrysowałam wykrój - plecy to prostokąt 70 cm. szerokości na 60 wysokości, minimalny podkrój szyi na karku. Przody to połowy trapezu: 60 cm wysokości, na górze 24 cm, na dole 28 cm, brzeg po skosie. Rękawy doszywane na prosto to 56 cm wokół ramienia, 30 cm przy nadgarstku, 40 cm długości. I tyle, cały wykrój. *^v^* Do tego doszedł jeszcze długi pasek kołnierza, dwie prostokątne nakładane kieszenie (i jedna kieszonka wszyta od wewnątrz ^^) i szeroka borta na dole. Oraz troczki wiązania.
I wanted something in the shape of the Japanese haori jacket - wide loose cut, comfortable sleeves, pockets, not too long. I drew the pattern - back piece is a rectangle 70 cm wide, 60 cm high, shallow neckline. Fronts are two trapezoid pieces: 60 cm high, 24 cm at the top, 28 cm at the bottom, slanted edge. Sleeves are added along the straight line, 56 cm at the shoulder, 30 cm at the wrist, 40 cm long. And that's the whole pattern. *^v^* I added a long thin rectangle for a collar, two rectangular pockets (and one hidden one inside ^^), and a wide belt on the bottom edge. Plus the bindings.





Szyło się to łatwo, chociaż nie tak szybko, bo postanowiłam zrobić sporo stębnowania, żeby był minimalny element ozdobny. Podsumowując, jestem bardzo zadowolona z tego jak wyszła ta bluza, jest lekka, wygodna, len to idealny materiał na lato i na pewno zabieram ją ze sobą na wakacje! ^^*~~
It was a simple but not so quick sewing because I decided to add a lot of overstiching for some decoration. All in all, I'm very happy with the result, it's comfortable, light, linen is perfect for Summer and this jacket is definitely going with me on holidays! ^^*~~




***

Maluję dalej. Jakoś trudno mi się zatrzymać. ^^*~~ Jednocześnie poczułam, jakby zeszła ze mnie presja namalowania jednego kwiatka dziennie, więc na luzie pracuję na jednym obrazkiem przez dwa lub trzy dni.
Czy ktoś zauważył, że maluję głównie kwiaty w odcieniach fioletu, różu, niebieskości? I żółte i białe. Czerwone są u mnie rzadkością, w ogóle mam mało czerwonych farb, nie wiem czemu, ale kiedy patrzę na palety akwareli, to przede wszystkim wybieram fiolety/róże i odcienie niebieskie i zielone. Cała reszta jest dodatkiem, o którym wiem, że jest potrzebny ale moja ręka z pędzlem wcale się do nich nie wyciąga. Dziwne, nie?...
I keep painting. Somehow it's difficult to stop. ^^*~~ At the same time I feel like the pressure of creating one flower painting per day so I'm relaxed and work slowly on a painting for two or three days, until it's done.
Have you noticed that I mainly paint flowers in violets, pinks, blues? And sometimes yellow and white ones. Red flowers are rare, I don't have many red shades of paints, I don't know why. When I look at the paint swatches I mainly reach for the violets, pinks, blues and greens. All the other colours are just mere additions, I know I sometimes need them but I don't use them often. Strange, right?...



***

Na koniec kilka słów o kosmetykach, które mogę pochwalić. *^v^*

Najpierw Alkemie - kupiłam dwie rzeczy: serum i krem pod oczy.
Obydwa kosmetyki są bardzo dobre - krem pod oczy jest gęsty i bogaty, daje porządne długotrwałe nawilżenie. Serum przyjemnie nawilża i napina skórę, z tym, że mam jedną uwagę - jest w formie żelu, który zastyga, a niektórzy nie przepadają za takim uczuciem napięcia. Łatwo temu zaradzić nakładając krem.
Obydwa kosmetyki mają przyjemne delikatne zapachy i w obydwu od pierwszego do ostatniego użycia idealnie działały pompki! Może to taka oczywistość, ale teraz używam kremu pod oczy z innej firmy w podobnym opakowaniu, niestety pompka działa jak i kiedy chce, czasami wyrzuca z siebie wielką gulę kremu, a czasami muszę dziesięć razy nacisnąć pompkę i wychodzi kropelka.....




To nie są tanie kosmetyki (trafiłam je na promocji! ^^*~~), tym bardziej miło, że nie okazały się rozczarowaniem! ^^*~~

I niespodzianka! *^V^* A niespodzianka dlatego, że owszem, Ziaja robi dobre kosmetyki, ale czy jakieś fajerwerki? No nie... A tu proszę - nowa seria do skóry suchej, z której kupiłam mgiełkę, olejek do mycia twarzy i serum. I ze wszystkich trzech produktów jestem zadowolona.




Po kolei - algowy olejek, który ma specyficzny zapach mokrej szmaty... *^W^* (pochodzi on od algi Laminaria ochroleuca, o czym możemy przeczytać na butelce ^^). W usuwaniu makijażu jest skuteczny i to najważniejsze, dodatkowo nie zostawia napiętej skóry jak niektóre specyfiki do mycia.
Mgiełka zapachowa - według producenta "perfumowana zapachem inspirowanym naturą morza i skalistą roślinnością" i szczerze mówiąc wolałabym, żeby po prostu czuć było ryby i glony... Bo ten zapach jest jak dla mnie trochę za mocno ziołowy. Ale! Działanie jest fajne - podobnie jak przy toniku z Sorayi, o którym pisałam kilka wpisów temu, czuć nawilżenie a nie tylko trochę wilgoci na skórze. Ma bardzo dobry atomizer który rozprowadza delikatną mgiełkę (wiem, że to nie zależy tylko od atomizera, tylko od połączenia psikacza i produktu, ten sam atomizer z gęstszym tonikiem może już nie dawać takich dobrych rezultatów).
Serum - ten kosmetyk jest najlepszy z powyższej trójki! Nie wiem, czy wygładza zmarszczki, ale już pierwsze użycie zostawiło moją buzię nawilżoną i to uczucie nie zniknęło szybko, to serum może spokojnie stać razem z produktami z dużo wyższej półki cenowej. *^v^*
Seria GdanSkin ma jeszcze kilka ciekawych produktów, na które mam ochotę, jak coś przetestuję i mi się spodoba, to napiszę o tym!

Monday, August 27, 2012

A teraz, coś z zupełnie innej beczki... III

Dzisiaj ostatnia część kosmetyczna, czyli odżywiamy naszą skórę.

Na oczyszczoną skórę twarzy, szyi i dekoltu, przygotowaną do odżywiania tonikiem możemy nałożyć maseczkę.


Mamy do wyboru najróżniejsze maseczki - kremowe odżywcze, oczyszczające z glinkami, sklepowe i własnoręcznie przygotowane z produktów spożywczych. Takie na płatku flizeliny, takie, które tworzą na buzi wysychającą warstewkę do ściągnięcia, takie do rozsmarowania i wklepania/usunięcia nadmiaru. Bardzo lubię maseczki i staram się nakładać je raz w tygodniu (albo kiedy mam na to ochotę ^-^*~~).
Dla skóry przed czterdziestką wybieram maski z witaminą C, kolagenem i kwasem hialuronowym (razem albo osobno). 

Jeśli akurat nie nakładam maski, zaraz po toniku wybieram jedno z dwóch rozwiązań:
- rano krótkim masażem drenującym skórę wklepuję serum z witaminą C It's Skin Power 10 Formular VC Effector. Cudownie pachnie cytrusami, nawilża i uelastycznia moją buzię. Jedynym minusem jest wydajność, lada dzień mi się skończy i chyba poszukam czegoś podobnego na naszym rynku, może w sklepie Kalina?


- na wieczór wybrałam produkt z kwasem hialuronowym, Hada Labo Super Hyaluronic Hydrating Acid Lotion. Jest to podobno kosmetyk kupowany co 4 sekundy, tak jest popularny, i ja rzeczywiście jestem z niego zadowolona - nawilża, napina skórę. (taniej mi wyszło kupić refill 200 ml a wraz z nim dostałam buteleczkę do przelania kosmetyku ^^). I co ważne, jest NIESAMOWICIE wydajny - używam go od dwóch miesięcy a ubyło go troszeczkę, dwie krople wystarczają na nawilżenie twarzy i szyi.


Obydwa te kosmetyki są w formie półpłynnej, więc po nałożeniu/wmasowaniu daję im kilka chwil na wchłonięcie (w tym czasie myję zęby).


Ostatnim krokiem w pielęgnacji cery jest nałożenie kremu. Tutaj też mam dwie różne strategie na rano i wieczór:

rano: 
- jeśli dzień jest pochmurny albo wiem, że na słońcu będę krótko, nakładam przeciwzmarszczkowy krem Mizon 92% All-In-One Snail Healing Cream wymieszany z kroplą kremu Kanebo Freshel MoistLift BB Cream SPF23 PA++





- natomiast jeśli dzień jest słoneczny albo zamierzam spędzić na zewnątrz dużo czasu, np.: biegając po mieście lub pracując na działce, wtedy zamiast kremu Mizon kładę na buzię fitr La Roche Posay Anthelios XL SPF50+ UVB+UVA Melt-In Cream wymieszany z kroplą Kanebo (Anthelios jest dość tłusty ale Kanebo ładnie go tonuje i matuje po kilku minutach).


Teraz już mogę omieść buzię pudrem bambusowym, musnąć policzki różem, pociągnąć rzęsy czarnym tuszem a całość zaakcentować tu i tam rozświetlaczem, i jestem gotowa stawić czoła rzeczywistości. ~*^o^*~


- na wieczór odkryłam coś, co robi furorę na azjatyckich rynkach a nazywa się Sleeping Pack - to takie połączenie idei kremu na noc i maseczki. Ja wybrałam Holika Holika Honey Sleeping Pack Acerola a testowałam również Tony Moly Sleeping Pack i jest równie dobry.
Kosmetyk ten ma cudownie apetyczny zapach, konsystencję delikatnego kisielu, szybko się wchłania zostawiając na skórze cienką warstewkę i porządnie nawilża moją buzię.


Kiedy wykończę Holikę miodowo-acerolową i fundusze pozwolą, zamierzam kupić wersję z czerwonym winem dla cery dojrzalszej.


Nie zapominajmy o odżywianiu od wewnątrz, bo nic nam nie da wklepywanie serum i kremów, jeśli będziemy jedli śmieciowe jedzenie!

No i jeszcze kilka oczywistości, o których przecież każda z nas dobrze wie:
- nie palę papierosów!
- nie nadużywam alkoholu (np.: czerwone wino w rozsądnych ilościach jest bardzo korzystne dla naszego zdrowia i skóry)
- nie opalam się - słońce wysusza i postarza skórę, a jego nadmiar może być niebezpieczny dla zdrowia (rak skóry), dlatego chronię buzię filtrami i noszę czapki z daszkiem lub słomkowe kapelusze z szerokim rondem
- wysypiam się - wiem, że czasem trudno to pogodzić z nawałem obowiązków i koniecznością wczesnego wstawania, ale niestety nasza skóra około 40-stki nie lubi zarwanych nocy, widzę to po sobie bardzo wyraźnie, gdy położę się spać później niż o północy
- w ogóle nie jadam w fast foodach i nie kupuję gotowych dań, pełnych cukru, soli, konserwantów i czego tam sobie ich producent zażyczył dodać, 
- nie piję słodzonych napojów gazowanych, za to piję wodę, mleko, różne herbaty, naturalne soki owocowe
- nigdy nie kładę się spać z niezmytym makijażem! - żebym nie wiem jak bardzo była zmęczona, ZAWSZE przed snem zmywam porządnie makijaż, nasza skóra podczas snu odpoczywa i regeneruje się, i nie można na niej zostawić powłoki z kosmetyków kolorowych, równie dobrze mogłybyśmy owinąć twarz folią

Tuesday, July 17, 2012

A teraz, coś z zupełnie innej beczki... II

Dzisiaj znowu o kosmetykach i zacznę od elementu, który przejęłam od Azjatek - od gruntownego oczyszczania.
Nie spotkałam się w naszej kulturze kosmetycznej z tak dokładnym wielostopniowym oczyszczaniem cery jaką preferują Japonki czy Chinki. Owszem, zmywamy makijaż mleczkiem czy płynem micelarnym (przeważnie za pomocą wacika) albo myjemy buzię żelem, potem wklepujemy krem i na tym często kończy się nasza wieczorna rutyna oczyszczenia twarzy (oczywiście uogólniam ^-^). 

Patrząc na zwyczaje oczyszczania buzi przez Azjatki można dojść do wniosku, że jest to najważniejszy zabieg higieniczno-kosmetyczny, tak wiele poświęca mu się uwagi i tak różnorodny jest rynek kosmetyków przeznaczonych do mycia twarzy.
Kiedyś już o tym pisałam, ale powtórzę teraz mój rytuał wieczornego mycia buzi w szczegółach.

Po pierwsze, zaczynam od zmycia makijażu i kremów BB. Robię to w dwóch krokach:
1. pierwsze mycie to metoda OCM czyli Oil Cleansing Method, opisana dokładnie na Wizaz.pl, w skrócie polega na wmasowaniu w skórę twarzy wybranego oleju, który rozpuszcza makijaż, a następnie usunięcia go gorącym ręcznikiem. Ja stosuję zmodyfikowane OCM, to znaczy nie zanurzam ręcznika w ultra gorącej wodzie - takie działanie może spowodować pękanie naczynek na buzi!, tylko po prostu  w ciepłej. Należy też zwrócić uwagę na to, żeby nie trzeć ręcznikiem skóry na twarzy jak szalona we wszystkie strony! Ręcznik trzeba przykładać i odrywać, takie tap, tap, tap, zbierając olej i zanieczyszczenia.

Stosuję różne oleje, ostatnio wykańczam buteleczkę oleju kokosowego, którego nie lubią moje włosy, za to buzia bardzo a zapach podczas mycia jest niebiański! *^v^* Na ebay.com można kupić firmowe oleje do mycia takich firm jak np.: Missha M Perfect BB Deep Cleansing Oil , Kose Softymo Keratin-Clear Deep Cleansing Makeup Remover Oil, HADALABO GOKUJYUN Hyaluronic Hydrating Cleansing Oil, Shiseido Perfect Oil Makeup Make Up Remover, Kanebo Naive Oil. Jeszcze nie wypróbowałam żadnego z nich, ale jak tylko to zrobię, to napiszę, jak się sprawują.

2. Drugim krokiem po zmyciu makijażu jest porządne oczyszczenie twarzy. Można to zrobić na kilka sposobów, ja po oleju stosuję mydła - porządnie namydlam dłonie, potem masuję buzię, szyję, kark i dekolt, następnie obficie spłukuję pianę.



Sięgałam do tej pory dwa mydła do twarzy - Alepp Mydełko oliwkowo-laurowe z glinką beloun oraz Natura Siberica Mydło Propolisowe Głębokie Oczyszczenie. To pierwsze jest pod postacią płaskiej nieregularnej kostki, to drugie to żółta kula. Ich działanie jest w zasadzie identyczne - po spłukaniu mam uczucie bardzo czystej odtłuszczonej skóry (jak w tej reklamie, w której możemy przejechać palcem po czystym talerzu, a on skrzypi i widać, że nie jest już tłusty *^w^*). Obydwa te mydła mają delikatny ledwo wyczuwalny zapach, natomiast co do wydajności, to niestety Alepp jest zdecydowanym zwycięzcą - propolisowa kula bardzo szybko się zmydla, a oliwkowo-laurowa kostka powolutku zmniejsza swoją objętość (a używamy jej oboje z mężem). I niestety minusem jest to, że trzeba bardzo uważać, żeby mydliny nie wpadły do oka, bo szczypie...

Alternatywą dla duetu olej + mydło jest na przykład taki zestaw firmy Missha  - Super Aqua Moisture Deep Cleansing Cream + Super Aqua Refreshing Cleansing Foam.
(ebay. Zawierają wodę morską, wyciąg z tataraku, wyciąg z róży damasceńskiej i olejek z dzikiej róży, sproszkowane: ametyst, perły i turmalin, Foam także ekstrakt z kory wierzby, całe składy tutaj: Cream, Foam. Niestety nie są wolne od nieładnej chemii (parabeny), więc będę obserwować, czy z czasem nie szkodzą mojej skórze.)


Ich działanie jest podobne do działania oleju + mydła, Cream usuwa makijaż, Foam doczyszcza skórę i pozostawia uczucie super czystości, odświeżenia i nawilżenia - nie czuję, żebym miała ściągniętą skórę.

Jest jeszcze jedna dużo tańsza alternatywa, i bynajmniej nie oznacza, że jest gorsza! *^v^* Stosowałam ją przez ok. 2 miesiące (do wykończenia tubek z kosmetykami myjącymi) i byłam zadowolona z rezultatów. Mam na myśli markę dostępną za ok. 5 zł w sklepach Biedronki, a mianowicie  BeBeauty Hydro Effect Micelarny żel do mycia i demakijażu twarzy i oczu oraz Massage Effect Nawilżający żel do mycia twarzy. Te kosmetyki dobrze oczyszczają skórę, pozostawiają ją naprawdę mocno nawilżoną i nie powodują szczypania, gdy dostaną się do oczu (niestety mydła nie są takie przyjemne w użyciu).


3. Raz w tygodniu dodatkowo stosuję peeling do twarzy, obecnie wykańczam tubkę The Body Shop Seaweed Pore-Cleansing Facial Exfoliator ale będę szukać czegoś innego bo skład ma taki sobie i trochę mnie wysusza, wierzę, że znajdę coś fajniejszego albo będę sobie robić peelingi domowej roboty (np.: z soli, oliwy i miodu *^v^*).

Do delikatnego złuszczania skóry na buzi stosuję też gąbkę konjakową - jest dostępna w Rossmanie za 15 zł, ja kupiłam moją na ebay od sprzedawcy z Hong Kongu za ok. 10 zł z darmową wysyłką, i dostałam ją w TRZY dni od zakupu! *^v^*. Jest to bardzo porowata gąbka uzyskiwana z rośliny uprawianej w Azji, na sucho jest bardzo twarda ale porządnie namoczona robi się mięciutka, można jej używać do masażu "na czysto" albo z użyciem środka myjącego, który niesamowicie się na niej pieni! Po masażu buzi tą myjką moja skóra jest gładka a cera ożywiona, polecam. ^-^*~~



Obowiązkowo po umyciu twarzy wklepuję tonik - obecnie stosuję Hydrolat ze Słodkich Migdałów, lubię też Hydrolat Oczarowy.
Tak oczyszczona skóra twarzy, szyi i dekoltu jest teraz gotowa na przyjęcie różnych substancji odżywczych, ale o tym w następnym odcinku. ~*^o^*~

Tuesday, July 03, 2012

A teraz, coś z zupełnie innej beczki...

Today I've written about some cosmetics I used and I wasn't too happy about them. They're available in Poland so this time I won't be translating the post.

Na życzenie Squirk przygotowuję serię wpisów o kosmetykach - trochę do twarzy, trochę do włosów i insze inszości. Sama myślałam o tym od jakiegoś czasu, bo jeśli chodzi o kosmetyki do twarzy to niestety recenzji produktów dla skóry po 35 roku życia jest w sieci niewiele, a na pewno brakuje ich na polskich blogach (piszą o kosmetykach nastolatki, piszą dwudziestoparolatki, a potem już jest czarna dziura w tym temacie...). Tak więc, może moje recenzje przydadzą się innym paniom w moim wieku, a w ogóle kto nie lubi czytać o kosmetykach?... ~*^o^*~

***

Dzisiaj wpis na szybko, z powodu upału, bo ani pisać ani czytać nikt nie ma siły, więc na początek: kosmetyczne buble. Po tych produktach oczekiwałam bardzo dużo i ... zawiodłam się równie ogromnie!...

Po pierwsze, dwa produkty niemieckiej marki Alterra, produkowanej na wyłączność dla sieci drogerii Rossmann. Jestem zachwycona szamponem i odżywką Alterry z Granatem i Aloesem, używamy ich razem z mężem i zgodnie opróżniamy kolejne opakowania. Zachęcona tym sukcesem postanowiłam wypróbować inne kosmetyki Alterry i jako pierwszy kupiłam Krem Na Dzień Aloes (dla skóry suchej i wrażliwej) - nawilżenie i kojąca pielęgnacja.

Krem jest tani (poniżej 10 zł) a skład jest bardzo ładny, wyciągi z roślin i  olejki, po części z ekologicznych upraw zapowiadają wspaniały naturalny kosmetyk.
Skład: Aqua, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Aloe Barbadensis Extract, Glyceryl Stearate Se, Persea Gratissima Oil, Glycerin, Simmondsia Chinensis Oil, Oryza Sativa Germ Oil, Parfum, Glyceryl Laurate, Camellia Sinensis Extract, Lanolin Alcohol, Sucrose Distearate, Sodium Pca, Xanthan Gum, Tocopherol, Sodium Citrate, Citric Acid, Alcohol, Silver Citrate, Limonene, Lainalool, Benzyl Benzoate, Geraniol.


Jakież było moje zdziwienie kiedy okazało się, że ten krem to totalne nieporozumienie... Ma miły zapach i dość lekką konsystencję, która na twarzy zmieniała się w lepki klej i pozostawała niewchłonięta przez dobre 2 godziny po nałożeniu (testowałam różne ilości, wklepywanie, smarowanie, pod koniec brałam naprawdę minimalną ilość). Nie czułam efektu nawilżenia, jedynie kleistą powłokę na buzi, która świeciła się jak lampka, więc krem szybko odstawiłam, bo nie dało się go używać. Czytałam recenzję kremu z Różą z tej samej serii i rezultaty były bardzo podobne.
Ponieważ nie lubię wyrzucać pieniędzy postanowiłam zużyć ten krem jako balsam na noc do rąk i stóp, i tu nastąpiło moje jeszcze większe zdziwienie, gdyż okazało się, że po wieczornym nałożeniu kremu rano miałam... suche dłonie i wysuszone drapiące pięty!... Moim zdaniem jest to jakaś kosmetyczna pomyłka, co dziwi przy tak wspaniałym składzie.


Drugi produkt Alterry to Dezodorant w kulce z balsamem z melisą lekarską i szałwią. Mój mąż w jednym zdaniu scharakteryzował ten kosmetyk: "To taki świetny antyperspirant, niestety przestaje działać, kiedy człowiek się spoci..."


Skład: Aqua, Alcohol*, Celulose, Glyceryl Caprylate, Zinc Ricinoleate, Glycerin, Xanthan Gum, Zinc Oxide, Hydrogenated Palm Glycerides, Melissa Officinalis Distillate*, Salvia Officinalis Water*, Hamamelis Virginiana Distillate*, Equisetum Arvense Leaf Extract*, Simmondsia Chinensis Oil*, Hydrogenated Lecithin, Parfum**, Citral**, Geraniol**, Citronellol**, Benzyl Benzoate**, Limonene**, Linalool**.
* surowce pochodzące z uprawy kontrolowanej biologicznie
 ** z naturalnych olejków eterycznych

Podoba mi się cytrusowy zapach melisy i na tym kończą się moje zachwyty, ponieważ kiedy tylko lekko się spociłam, od razu czułam zapach własnego potu a pachy po prostu mi się kleiły...


***

Trzeci bubel to Hean Slim No Limit, Peeling masaż solankowy. Kupiłam go ze względu na kolor i zapach, i dla tego zapachu na pewno zużyję go do końca, a może nawet kupię ponownie. *^v^* Jest taki świeży, morski, kojarzy mi się z relaksem i wakacjami! Natomiast śmieszą mnie obietnice, jakie składa producent co do działania tego kosmetyku:

MIŁORZĄB JAPOŃSKI - ujędrnia i uelastycznia skórę, wspomaga zwalczanie cellulitu, stymuluje odnowę naskórka.
D-PANTHENOL - skutecznie nawilża, łagodzi podrażnienia i nadaje skórze miękkość.
Stosowany dwa razy w tygodniu w widoczny sposób przywraca skórze naturalny blask i sprężystość.



Skład: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Polyethylene, Cocamidopropyl Betaine, PEG-12 Dimethicone, Glycerin, Propylene Glycol, Triethanolamine, Sodium Chloride and Calcium Chloride and Magnesium Chloride and Sodium Bromide and Calcium Bromide and Magnesium Bromide and Sodium Iodide and Calcium Iodide and Magnesium Iodide, Polysorbate 20, Acrylates/ C10-C30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Parfum, Limonene, Glyceryl Laurate, Ginko Biloba Extract, Potassium Cocoyl Hydrolyzed Collagen, Panthenol, Hydrogenated Jojoba Oil, 2-Bromo-2-Nitropropane-1,3-Diol, CI 42090.

A dlaczego śmieszą? Szybkie przypomnienie, jak czytamy składy na kosmetykach i żywności - składniki wymienione na początku znajdują się w produkcie w największej ilości, przez co ich działanie jest najmocniejsze, im bliżej końca składu, tym bardziej śladowe są ilości danego składnika a jego działanie jest minimalne jeśli w ogóle jakieś zachodzi. To, co występuje po zapachach jest praktycznie niezauważalne.

I teraz jeszcze raz spójrzmy na skład peelingu, który obiecuje nam gruszki na wierzbie, czyli ujędrnianie wyciągiem z miłorzębu i nawilżanie d-panthenolem.......

Skład: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Polyethylene, Cocamidopropyl Betaine, PEG-12 Dimethicone, Glycerin, Propylene Glycol, Triethanolamine, Sodium Chloride and Calcium Chloride and Magnesium Chloride and Sodium Bromide and Calcium Bromide and Magnesium Bromide and Sodium Iodide and Calcium Iodide and Magnesium Iodide, Polysorbate 20, Acrylates/ C10-C30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Parfum, Limonene, Glyceryl Laurate, Ginko Biloba Extract, Potassium Cocoyl Hydrolyzed Collagen, Panthenol, Hydrogenated Jojoba Oil, 2-Bromo-2-Nitropropane-1,3-Diol, CI 42090.

Nie dość, że wyciąg z miłorzębu i panthenol są daleeeeeeko pod koniec składu, to na drugim miejscu jest cieszące się złą sławą SLES (Sodium Laureth Sulfate), środek o dobrych właściwościach myjących i pianotwórczych ale też niestety silnie wysuszający i podrażniający. Szampony z tym składnikiem zniknęły z mojej półki prawie rok temu i moje włosy tylko na tym skorzystały.

Ktoś napisał, że ten peeling to niezły zdzierak za niewielkie pieniądze, i z tą opinią się zgadzam, jego kolor i zapach sprawia, że przyjemnie mi się go używa, skórę mam po nim gładką, ale niezbędny jest balsam nawilżający.

***

Na razie tyle bubli kosmetycznych, a czy wy macie jakieś kosmetyki, których NIE poleciłybyście koleżance? Uważam, że takie recenzje też są bardzo ważne, bo ostrzegają przed nieudanymi zakupami. 
A teraz wracam do zimnego arbuza, pa! ~*^o^*~