Pokazywanie postów oznaczonych etykietą natka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą natka. Pokaż wszystkie posty

piątek, 14 lutego 2014

Zupa krem z kopru włoskiego

Ostatnio zakupiłam koper włoski i pół dnia zastanawiałam się co z nim zrobić. Stawiałam w głównej mierze na sałatkę ale, że było tak zimno i nieprzyjemnie, to stwierdziłam, że doskonałym rozwiązaniem będzie ciepła zupa krem. Wyszło całkiem szybko, prosto i smacznie. Koper włoski doskonale wpływa na nasz przewód pokarmowy, perstytaltykę jelit. Zapobiega wzdęciom i, co zainteresuje w szczególności panie, coraz częściej mówi się o jego znakomitych właściwościach odchudzających. Fenkuł, bo taka jest jego inna nazwa ma też właściwości wykrztuśne, ze względu na fenchon, zawarty w jego olejkach eterycznych. Fenkuł jest też dobrym źródłem witaminy C i potasu. Ale myślę że najważniejsze jest to, że doskonale "relaksuje" nasz przewód pokarmowy.



Składniki:
2 bulwy kopru włoskiego
1 mały por
1 mała cukinia
1 duża marchewka
1 cebula
4 ząbki czosnku
2 ziemniaki
pęczek natki pietruszki
pęczek koperku
łyżka suszonego lubczyku
2 liście laurowe
kilka ziaren ziela angielskiego
pół łyżeczki gałki muszkatołowej
sól pieprz do smaku
odrobina oleju kokosowego

Cebulę, czosnek i pora rozdrabniamy lub szatkujemy i podduszamy na oleju kokosowym  z liściem laurowym, zielem angielskim i lubczykiem. Koper włoski i cukinię dokładnie myjemy i kroimy w kostkę. Dorzucamy do duszonej cebuli. Dusimy 3 minuty po czym wyławiamy ziele angielskie i liść laurowy. Ziemniaki i marchew obieramy, kroimy w kostkę i również dorzucamy do duszonych warzyw. Następnie zalewamy ok 4 litrami wody i gotujemy do miękkości. Gdy warzywa zmiękną dorzucamy poszatkowaną natkę i koperek, dosmaczamy solą, pieprzem i gałką. Blendujemy na krem. Gotowe. Można podawać z odrobiną jogurtu naturalnego lub śmietany. Albo z czosnkowymi grzankami własnego wykonania jak u mnie :)

piątek, 27 września 2013

My Mean Green Juice - czyli jak stres i infekcje dostają ode mnie ciosa w nosa.

Ostatnie 2 tygodnie były dla mnie bardzo stresujące. Dużo pracy, ogromna delegacja do zorganizowania, do tego postanowiliśmy z Lolkiem prze-aranżować sypialnię. Oczywiście jako dzieci klasy robotniczej, budowlankę, jak i pieczenie dobrych ciast mamy we krwi, więc postanowiliśmy wszelkie prace w sypialni, tak jak i wcześniej w całym mieszkaniu, wykonać sami. Tak więc z jednej strony mnóstwo pracy zarówno w pracy jak i w domu, sypialnia w proszku, do tego pogoda nie rozpieszcza. Jakby tego było mało, doszedł kolejny stres, bo w środę przekroczyłam drastyczny wiek 33-ech lat. I gdyby to wszystko pozbierać do kupy, to moja odporność powinna już polec. Bo przecież stres powoduje wyrzut adrenaliny, a ta automatycznie obniża poziom witaminy C, magnezu, żelaza. Stres, wywołuje też lawinę wolnych rodników, a te wiadomo, też muszą być czymś neutralizowane- na co idą kolejne zapasy witaminy C. Ale ja się tak łatwo nie poddaję. Od paru tygodni towarzyszy mi on... wredny, zielony, wyciskany sok.




A co w nim jest?
pół ogóra (opcjonalnie)
kawałek imbiru
2 patyki selera naciowego
1 jabłko
pół cytryny
2 liście sałaty rzymskiej
pół pęczka natki pietruszki

Jak wyciskać?
Sok wyciskam w wyciskarce tłoczeniowej, nie w sokowirówce. Ma to duże znaczenie, bo sokowirówka działa na zasadzie tarcia, oprócz soku przedostaje się też pulpa. Do tego tarcie powoduje utlenianie się składników, co obniża wartość odżywczą soku. Wyciskarka, przyznam szczerze, nie jest produktem najtańszym, ale wartym inwestycji. Odseparowuje suchy odpad, nie nagrzewa się, wyciska właściwy wartościowy sok komórkowy.

Kiedy pić?
Sok najlepiej wypić na pół godziny przed posiłkiem. Większość witamin rozpuszczalnych w wodzie zdąży się wchłonąć i nic nie będzie tego procesu hamować, a te które rozpuszczają się w tłuszczach zostaną wchłonięte z posiłkiem.

A dlaczego zielony sok?
A choćby dlatego że zielone warzywa, wbrew temu co sugeruje ich kolor, posiadają ogromne ilości witaminy C. Są też świetnym źródłem beta-karotenu, żelaza, wapnia, magnezu potasu, kwasu foliowego. Zielone warzywa są doskonałym źródłem chlorofilu, który pomaga w oczyszczaniu organizmu - natka pietruszki ma ogromny potencjał oczyszczający, o czym pisałam już kiedyś w artykule "Detoks śmiecioks, herbatka wypierdatka i inne szmery bajery". Często zamieniam skład soku np. zamiast sałaty rzymskiej daję kilka garści szpinaku, zamiast selera brokuł. Kombinuję na różne sposoby. Lolkowi robię mniej hardcorową wersję z marchwi, jabłek, selera naciowego, cytryny i czasem bez jego wiedzy przemycam mu odrobinę imbiru. Na sam widok zielonego soku biedak dostaje drgawek więc nie męczę go. Z resztą on mniej stresuje się ode mnie i nie obchodzi go tak bardzo proces starzenia skóry. A ja jestem kobietką i jak najdłużej chcę wyglądać młodo. A taki sok to istna bomba z antyoksydantami. Polecam więc każdemu picie soków wyciskanych :)

piątek, 16 sierpnia 2013

Omójbosze!!! Dziecko!!! To co Ty jesz?

Była sobie baba jedna,
Bardzo chciwa i niebiedna [...]


Raz w niedzielę za piec wlazła,
i buraczka tam znalazła,
hej buraczku chodź do garnka,
będzie z Ciebie barszczu miarka.


Któż nie pamięta tego wiersza? Kiedy byłam malutka mój tata często mi go czytał. Kiedyś umiałam go na pamięć, ale wiadomo... człowiek z wiekiem zapomina o tym, co dobre i pouczające. Wszyscy wiemy, że wierszyk opowiada o chciwej, skąpej babie, ale nie do tego chciałam nawiązać. A bardziej do tego, że chciwa baba, co w kuchni znalazła, to wykorzystała. 

Zawsze byłam inna. Nigdy nie byłam przeciętna. Całe życie zadaję pytania bo mam wątpliwości. Nigdy nie zrozumiem argumentu: tak trzeba bo... inni tak robią! Chcę wiedzieć - dlaczego? Tak jak chciałam wiedzieć, dlaczego nikt nie chciał zjeść barszczu, który ugotowała chciwa baba. Zawsze sobie powtarzam, że na świecie są dwa rodzaje charakterów- ja i cała reszta...



Odkąd przeszłam na wegetarianizm, ciągle jestem pytana o to, co w takim razie jem? Śmieszy mnie to pytanie, bo przecież warzywniaki pełne są dobrodziejstw, a mięso, to tylko mięso. Nie stałam się wegetarianką z powódek filozoficznych. Nie brzydzę się mięsem, aczkolwiek nigdy za nim nie przepadałam. Nie jestem weganką. Nadal jem ryby i jajka. Nie jem po prostu mięsa, mleka i jego produktów. Nie jem ich z przyczyn czysto fizjologicznych. Nie powiem teraz dlaczego, bo nie o tym jest ten artykuł. Artykuł jest natomiast odpowiedzią dla tych, którzy wegetarian uważają za dziwaków, choć według  mnie po prostu nie zdają sobie sprawy z tego, jakie możliwości kulinarne tkwią w roślinach. 
Nie będę nikogo do wegetarianizmu namawiać, bo żeby na wegetarianizm lub weganizm przejść, trzeba się na żywności znać. Trzeba się też znać na fizjologii. W żadnym wypadku wegetarianizm, a już na pewno stricte weganizm, nie powinny być ot tak sobie "trendy" opcją dla dyletantów żywieniowych. Chociaż jak patrzę na niektórych i na to co potrafią niekiedy wyczarować z tego, co zalega im w lodówce, to myślę, że niektórzy ludzie, są chyba z natury roślinożercami i wykształcenia do tego nie potrzebują ;) I tak trochę odnajduję w sobie też coś z tej chciwej baby, która z wszystkiego co wynajdzie, coś wykombinuje.

Postanowiłam więc, że udokumentuję jeden zwykły dzień z mojego życia, tak aby wszystkie te niedowiarki zobaczyły, że jednak można. Jak więc wygląda taki mój niesamowity dzień?

Rano jest przede wszystkim woda. Przed śniadaniem wypijam 0,5l kubek ciepłej wody. Nie chełstem oczywiście, popijam ją jak przygotowuję śniadanie. Kto śledził moje początkowe artykuły, wie dlaczego. Kto nie czytał, informację znajdzie TU . Zerkam na stół. Z kosza na owoce uśmiecha się do mnie dojrzałe awokado :) Sięgam po nie bez namysłu. Obieram i wrzucam do blendera. Otwieram lodówkę i sięgam po garść rukoli. Ale tak mi jakoś smutno z samym zielonym kolorem, więc wyciągam słoik z papryką grillowaną w zalewie. Wyciągam jedną paprykę i wrzucam do blendera. Dodaję sól, pieprz i blenduję. Jest trochę rzadkie więc dodaję dużą garść nasion sezamu. Znów blenduję. Próbuję. Smak bajka. Biorę 4 kromki chleba razowego i grubo, naprawdę grubo smaruję. I tak jeszcze bym coś dodała. Sięgam do miski z własnymi małosolnym, wyciągam dwa ogóry i pojechałooooo!!! :) Na zdjęciu ewidentnie widać że pasta była testowana paluchem w trakcie ;)




Czas na lunch, który wstępnie wymyśliłam wieczór wcześniej, bo zostało mi ugotowanej białej kaszy gryczanej, i ugotowanej aldente fasolki szparagowej. Odkładam do miseczek i wstawiam do lodówki. Z lodówki wyciągam małą młodą cukinię i myślę, że nie chce mi się jej gotować. Kroję więc obieraczką na drobne plasterki, kroję też drobniutko kawałek papryki, mieszam razem z solą, pieprzem, poszatkowaną natką i bazylią, odrobiną rozdrobnionej cebuli, sokiem z cytryny, oliwą z oliwek, odrobiną musztardy i płatkami chilli. W takiej marynacie przechowuję to w lodówce przez noc. Rano dorzucam garść rukoli, fasolkę szparagową z kaszą gryczaną, które też czekały na mnie w lodówce, wkrajam 2 małosolne i dodaję kilka łyżek ugotowanej ciecierzycy ze słoika (którą sobie co jakiś czas przygotowuję). Wrzucam garść pestek dyni i garść pestek słonecznika. Wychodzi tego wielka, sycąca micha. Pakuję sałatkę w duże plastikowe pudło i zabieram do pracy. I kto powiedział, że sałatki są nudne?



Na drugie śniadanie i podwieczorek objadam się owocami. Różnymi , sezonowymi. Tego magicznego dnia mam ze sobą w pracy jakieś 250g śliwek i duże jabłko. Na podwieczorek miałam też ochotę coś schrupać, więc oprócz owoców sięgnęłam jeszcze po kilka wafli ryżowo-kukurydzianych (stricte naturalne, bez żadnych sztucznych dodatków i aromatów).

Na kolację mam gotową według mojego przepisu zupę z botwiny. Tak śmiesznie wyszło, w nawiązaniu do klimatu baby i buraka. Przepis znajdziecie TU Czasem z jajkiem, a czasem bez jajka. Zależy od dnia. Czasem jem miseczkę, czasem dwie... też zależy od dnia.



Na koniec dnia wypijam szklankę soku wyciśniętego z jabłek, gruszek, marchwi i selera naciowego. Sok wyciskam w mojej czadowej tłoczeniowej wyciskarce do warzyw i owoców.

I tak to wygląda. Można? Można.

A to mój "półtygodniowy" zapas owoców:



Inspiracje:
Macerowaną (marynowaną) cukinią zainspirowała mnie Ela, z jej cudnym blogiem kulinarnym: http://potrawypolgodzinne.blogspot.com/2012/07/cukinia-macerowana.html


wtorek, 16 lipca 2013

Przepis: Młoda kapusta z młodymi letnimi warzywami.

Każda letnia wizyta na Mazurach wpływa na moją wenę twórczą w kwestii kulinariów. I to jakich kulinariów??? No bo przecież co latem najlepsze? Młode pyszne warzywka z ogródka!!! I oto przywiozłam z mazurskiego ogródka skarby wsi, takie jak: młoda kapusta, młoda marchewka, młody kabaczek, młode ziemniaki, koperek, fasolka szparagowa, ogórki gruntowe, buraczki wraz z botwinką a na dodatek "szczęśliwe" jajka, o których już Wam wcześniej pisałam. Nie da się tym cudom oprzeć. Skorzystałam z tego, co jako pierwsze wpadło mi w ręce, czyli tego co było największe- młodej kapusty. W ślad za nią poszły marchewki, kabaczek i koperek. Z lodówki wyskoczyły papryczki chilli i tym samym dodałam coś z mojego charakteru - odrobinę pikanterii ;) Dodam tylko króciutko, że kapusta jest świetnym źródłem wapnia i witaminy C, kabaczki i cukinie to rewelacyjne źródło potasu a młoda marchew to najlepszy beta karoten jaki może być!  :) Na letni obiad jak znalazł!



Składniki:
Duża główka młodej kapusty (lub 2 małe)
4 młode średnie marchewki
1 młody kabaczek (albo 2 średnie cukinie)
1 papryczka chilli
pęczek szczypiorku 
pęczek koperku
pęczek natki pietruszki
garść sezamu
masło (solidna łycha stołowa)
sól
pieprz
cytryna

Dodatek:
Młode ziemniaczki z koperkiem

Przygotowanie:
Kapustę obrać z wierzchnich liści i poszatkować. Dobrze wypłukać. Wrzucić do garnka i dusić na maśle. W międzyczasie opłukać, obrać i pokroić marchewkę w plasterki, to samo zrobić z cukinią/kabaczkiem. Z papryczki chilli usunąć pestki, drobno poszatkować. Wrzucić wszystko do kapusty jak już się troszkę skurczy. Poddusić jakieś 10-15 minut. Na koniec drobno poszatkować koperek, natkę i szczypiorek i dorzucić. Doprawić solą, pieprzem i odrobiną soku cytryny do smaku. Ja posypuję jeszcze garścią nasion sezamu. I gotowe!

Najlepiej podawać z młodymi ziemniaczkami z koperkiem. Można też zrobić wersję "bigosową" i dorzucić kawałki jakiegoś duszonego mięska :)

wtorek, 23 kwietnia 2013

Przepis: Zupa z soczewicy



Soczewica jest jednym z najfajniejszych darów natury. Jest bogata w łatwo przyswajalne białko roślinne. Jest fantastycznym źródłem błonnika, witamin A, B1, B2, B6, C, PP (niacyny), rewelacyjnym źródłem potasu (polecam osobom z nadciśnieniem), wapnia, fosforu a także magnezu. Jakie to ma znaczenie? Po pierwsze zrównoważony stan emocjonalny – taka zawartość niacyny i witamin z grupy B pozytywnie wpływa na naszą psychikę, soczewica jest uważana za naturalny antydepresant. Po drugie duża zawartość potasu jest świetną profilaktyką antycellulitową, i jest doskonałym antidotum na podwyższone ciśnienie.
Soczewica jest prosta w przygotowaniu, nie wymaga namaczania tak jak groch czy fasola. Może być dodatkiem do zup jak i dań głównych. Ja osobiście uwielbiam zupę z soczewicy.
Poniżej zamieszczam mój własny, ulubiony przepis na zupę z soczewicy. Można go sobie oczywiście modyfikować, bo przecież przepisy są inspiracją i nie traktujmy ich jak wyrocznię.



Składniki:
Szklanka zielonej soczewicy (należy ją ze 3 razy dobrze przepłukać na sicie, może być czerwona soczewica)
1 cebula
3 ząbki czosnku
2 średnie marchewki
2 małe pietruszki
1 średni por
1 papryka
4-5 dużych pomidorów sparzonych i pokrojonych w kostkę (zimą jak nie ma „prawdziwych” pomidorów daję 400ml passaty, to taki większy przecier pomidorowy)
2 łyżki koncentratu pomidorowego
Mala łyżeczka imbiru (może być naturalny starty na drobnej tarce, może być w proszku)
Duża płaska łyżka soli
Duża płaska łyżka cukru
Duża płaska łyżka chilli (może być w proszku)
Pęczek natki pietruszki
3 liście laurowe
Ziele angielskie (5 ziaren)
2 płaskie łyżku lubczyku (może być suszony, lub jak ktos ma kilka gałązek poszatkowanego świeżego)
3 litry wody
Szklanka czerwonego wina
Łyżka masła, łyżka oliwy z oliwek

Przygotowanie:
Marchewkę i pietruszkę trzemy na tarce o grubych oczkach (można pokroić w ćwierć-plasterki lub kostkę), paprykę kroimy w kostkę. Cebulę kroimy w drobną kosteczkę, czosnek miażdżymy. Por kroimy na cienkie pół-plasterki. Do dużego garnka wrzucamy masło i oliwę na to cebulę, czosnek i imbir i dusimy na niedużym ogniu bez przykrycia przez 5 minut. Następnie dodajemy por liście laurowe, ziele angielskie i lubczyk i dusimy kolejne 5 minut. Po tym czasie dodajemy marchew, pietruszkę i paprykę, dusimy kolejną chwilę, po czym dodajemy wino, pomidory (lub passatę), soczewicę. Dusimy kolejne 5 minut, po czym zalewamy całość wodą. Gotujemy aż soczewica zmięknie. Jak już jest miękka dodajemy koncentrat pomidorowy, sól, cukier i chilli. Na koniec przed samym podaniem wrzucamy poszatkowaną natkę pietruszki. I gotowe J

Jeśli ktoś ma alergię na pietruszkę może korzeń zastąpić pasternakiem a natkę zieloną kolendrą. Wtedy będzie też bardziej egzotycznie J