Z jednej strony nadciąga nowy rok akademicki, tym samym powrót na uniwersytet ksywa dom wariatów i same problemy z tym związane, więc chodzę ciągle wkurzona. Z drugiej - nie wiadomo, jak i kiedy, za sprawą różnych przychylnych zbiegów okoliczności w przeciągu nieco ponad miesiąca moja mała kolekcja nieprzyzwoicie się wręcz rozrosła. Do momentu, gdy opublikowałam poprzednią notkę, były to trzy lalki. Teraz już... pięć.
Chciałabym się pochwalić nowymi nabytkami jak najszybciej, więc proszę o wybaczenie mi zdjęć - jak to ktoś na lalkowym forum ujął - robionych kartoflem i w dodatku po raz kolejny na mało wdzięcznym tle okna i parapetu ;)
Wkrótce po dwóch Czarodziejkach z Księżyca przyszła do mnie druga z oczekiwanych przesyłek. A w niej pierwsza czekoladowa piękność w moim zbiorze - Sparkle Beach Christie z 1995 roku.
Wprawdzie od początków mojego 'lalkowania' marzyła mi się któraś panna z headmoldem Christie 1985 (czy tam 1987, nigdy nie pamiętam, która data jest poprawna) , ale gdy natrafiłam na okazję kupienia tej wersji Krysi - nie dość, że jedynej obdarzonej w latach 90. buzią Shani, to jeszcze z serii, z której pochodzi moja jedyna mattelowska lalka z dzieciństwa i w dodatku w atrakcyjnej cenie - postanowiłam się szarpnąć. I nie żałuję. Lala jest śliczna, w dobrej kondycji i w kompletnym stroju. Tylko włosy wymagają ułożenia, bo się trochę rozczochrały, a sznureczek od stanika mocno się przetarł i trzyma się na agrafce, co może czyjeś uważne oko dostrzeże na zdjęciach. Zachwyca mnie, że zachował się nawet błyszczący pasek-bransoletka, bo teoretycznie to on i naszyjnik powinny posypać się jako pierwsze. Ba - nawet gumka pod kolor kostiumu ciągle jest we włosach! Dlatego trochę się boję gmerać we fryzurze, bo a nuż się okaże, że jednak z wiekiem sparciała albo coś...
Tak poza tym byłam zaskoczona, że w przeciwieństwie do Skipper Christie nie ma ani płaskich stóp ani rąk odchylanych na boki. Czyżby te dwie cechy w 'plażowych' modelach Basiek przysługiwały tylko małej siostrzyczce?
(Małej siostrzyczce, której zresztą muszę zafundować jakąś sesyjkę z ciemnoskórą ciotką. Coś czuję, że będą wdzięcznie wyglądać razem!)
Drugi z moich nowych nabytków był totalnym zaskoczeniem. Aktualnie w Jeleniej Górze odbywa się jak w każdy ostatni weekend września Jarmark Staroci i Osobliwości, który od zawsze jest dla mieszkańców miasta takim totalnym 'must-see', bo taka okazja, żeby pooglądać tyle wspaniałych przedmiotów nie zdarza się często. To dokładnie ta sama impreza, z której zdjęcia publikowałam i rok temu i dwa lata temu (wszystkie do znalezienia pod tym tagiem)... i pewnie z tegorocznego też jakieś fotki przyniosę ;) Póki co pierwszego dnia ograniczyłam się z racji późnej pory niosącej jesienny chłód do przejścia głównym traktem naszej starówki i oglądnięcia tego, co będzie tam. Nie dotarłam jeszcze jakoś bardzo daleko, gdy rzuciło mi się w oczy malutkie stoisko, gdzie grupka dziewczyn sprzedawała swoje stare zabawki, przy okazji zabijając czas żartami. Przed sobą miały rządek fashion dolls, gdzie wypatrzyłam jedną Steffi Love nowszego typu i jakąś pannę zbliżoną nieco do Fashion Corner, ale moją uwagę przyciągnęła lalka, którą jedna z młodych sprzedawczyń trzymała w ręce...
5 minut później byłam już szczęśliwą właścicielką Marca, partnera Kariny firmy Busch :)
Teoretycznie lalkowi panowie mnie nie interesują, bo zazwyczaj jacyś tacy dziwni, mdli... W praktyce jest dwóch takich, których chciałabym mieć. Jeden to Rio z serii Jem and the Holograms, drugi to Marc właśnie. Jak widać wpakowany w kombinezon Winter Sports Kena (1994) - rozciągnięty aż do dziur na końcach nogawek i jakąś niewielką dziurą na szwie przy rękawie, ale poza tym w całkiem ładnym stanie. Rootowane włosy niestety przypominają materiał na dredy, głowa prawdopodobnie od leżenia gdzieś lekko się odkształciła, a malunek twarzy został lekko 'podrasowany', ale Mareczek właśnie leci do kąpieli ze spa i mam nadzieję, że po zabiegach dojdzie do siebie.
Pierwszy pan pośród moich lal po zdjęciu w sumie całkiem twarzowego ciucha okazał się być całkiem konkretnie zbudowanym facetem. Ładnie zarysowany kształt klatki piersiowej, rąk (które ciągle dają radę się zgiąć) ze świetnymi dłońmi, pleców z wyraźnie zaznaczonymi łydkami... Ba, jest nawet pępek i widoczne obojczyki. Niby Keny też tak mają, ale u Marca to wszystko wygląda jakoś fajniej.
Ten znak, chociaż umiejscowiony dosyć niewdzięcznie, rozwiał wszystkie moje wątpliwości ;) Poza tym kolega ma sygnaturę 'Made in China' na plecach. Z tyłu głowy absolutne nic.
Może i Marc nie wygląda na okładkowego przystojniaka, ale ma fajną, swojską, sympatyczną mordkę, która dodaje mu wyrazu. Dlatego u mnie zagrzeje miejsce na stałe ;)
Ale teraz to już naprawdę muszę się wstrzymać z takim zakupowym szaleństwem. Jeśli już, to najwyżej ubranka i dodatki, bo w wypadku tych rzeczy cierpię na wieczny niedobór. I tak ostatnio musiałam się nagimnastykować o więcej miejsca na lalki przy okazji pojawienia się Sailorek, a i tak Ballerina i Zoe dekują się gdzieś po szafach...
Zreeeesztą. Wystarczy, że na hasło, że "Przydałoby się teraz kupić Marcowi jakąś Karinkę" moja mama zareagowała przerażonym spojrzeniem i ripostą: "Boże, nie" xD