piątek, 25 marca 2011
wpadłam w ciąg :)
piątek, 1 października 2010
PseudoFelieton - Barwne zakupy
Typowa kobieta potrafi cały dzień spędzić w ramionach sklepów, biegając, przymierzając, zdejmując i ubierając. Według tego stereotypu nie jestem kobietą ani typową ani prawdziwą. Zakupów nie znoszę! Możliwe, że jest to wina moich rozmiarów, które nijak nie pasują do typowych, czy nawet ogólnie przyjętych za odpowiednie w konkretnym wieku. Stąd brak ciepłych uczuć z mojej strony do sklepów, ciuchów i rajdów między wieszakami…
W moim kalendarzu jednak pojawił się zapis wielki i kolorowy: wesele. Nie, nie z powodu radości te kolory i rozmiary – rzecz w tym, by nie zapomnieć o nim, a to mi się mogło przydarzyć… Coraz mniej kartek dzieliło mnie od tego przeklętego – z powodu braku kiecki – wydarzenia. Z racji umykającego czasu mój mężczyzna postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Nie, żeby on uwielbiał zakupy, ale jako Jego Kobieta miałam olśniewać. Mnie na samą myśl o olśniewaniu łzy napływały do oczu, gdyż wiązało się to z kreacją, butami, torebką, fryzurą i makijażem.
Nie będę tu przybliżać mojej ulubionej fryzury – coś między roztarganą miotłą a drzewem, w które pieprznął piorun, makijażu – korektor, odrobina pudru i tusz, a i to z wielkim bólem, nie mówiąc już o wygodnych butach, których w rozmiarze 35 na szpilce kupić się po prostu nie dało!
Ale z racji tego, że mój mężczyzna nie posiadał garnituru, w którym mógłby towarzyszyć swej olśniewającej wybrance – że niby mnie – musiałam na zakupy jechać. Szwagierka wybrała się z nami na poszukiwania sukienki… z nią miało mi być raźniej. Nawet się cieszyłam, do momentu kiedy wpadła jak burza do pierwszego sklepu i nie ominęła żadnego z kolejnych, dotykając chyba każdego wieszaka.
Spacer po centrum handlowym trwał ponad trzy godziny. Garnituru jak nie było tak nie ma… Sukienki też. Szwagierka w drodze powrotnej – a wracaliśmy po śladach – odwiedzała kolejny raz te same sklepy (ratunku!). W końcu pojawił się ostatni sklep na trasie, oczywiście usłyszeliśmy „jeszcze tylko tutaj wejdę” , a ja o mały włos nie rzuciłam się z pazurami na pierwszą lepszą osobę, nie zaczęłam też wrzeszczeć, ani nie położyłam się na posadzce uderzając w nią piąstkami… Co oczywiście uznałam za wielki sukces stwierdzając, że do drzwi wyjściowych jest tak blisko, że jeszcze to zniosę, więc podreptałam za Szwagierką.
Kiwnęłam głową ze zrozumieniem, czego nie mogła zauważyć, ale Mój Mężczyzna Bez Garnituru nachylił się do mnie mówiąc: „Ołówkowa to chyba taka szara raczej…?!”
Z nową anegdotą pojawiłam się u rodziców na niedzielnym obiedzie. Opowiedziałam wydarzenie rodzicom licząc na zrozumienie i nie przeliczyłam się. Tata oburzony stwierdził: „Jak to szara?! Ołówkowa to taka chyba grafitowa…”
Cóż… może rzeczywiście niech faceci ograniczają swoje barwne zdolności do szesnastu kolorów… dla dobra narodu.
sobota, 25 września 2010
PseudoFelieton - A jednak najsilniejsza...
A jacy są faceci...?! Ale tacy prawdziwi, a nie rycerze i książeta, bo szanse na ich spotkanie są takie jak to, że złapiesz spadającą gwiazdę! Więc - tu zwracam się do kobiet - przykro mi, ale jeśli nadal czekacie na księcia, rozejrzyjcie sie też za bardziej realnym samcem.
Że różnice są wątpliwości nie ma, ale czy ta przepaść rzeczywiście jest tak głęboka jak głoszą plotki...? Porównajmy może kilka sytuacji, w których zachowania kobiet i mężczyzn są zupełnie odmienne...
Choroba. Faceci UMIERAJĄ! Im wystarczy katarek, kaszelek i 37 kresek na termometrze by jedną nogą znaleźli się na cmentarzu. A kobieta... łyka tabletki, witaminki, wypija herbatkę z cytryną, w biegu porywa szalik i pędzi do szkoły, pracy, na spotkanie.
Albo zupełnie inna sytuacja: co robią faceci, gdy się zgubią?! Jadą dalej... a ten budynek mijany 37 raz jest NA PEWNO zupełnie innym budynkiem, a 5 stacja benzynowa mijana po prawej stronie jest komentowana krótkim mruknięciem: "ale się ich namnożyło! Na każdym kroku stacja...", nie mówiąc już o towarzyszce wyprawy, która wysypki nerwowej dostaje, bo szybciej doszłaby na miejsce piechotą, a ciągłe zapewnienia: "kochanie, już wiem, gdzie jesteśmy, zaraz będziemy, to tutaj, niedaleko" tylko pogarszają sytuację, która powoli staje się śmieszna!
Nie wiem, czy muszę jeszcze pytać, co w takiej sytuacji robi kobieta... Zatrzymuje się przy PIERWSZEJ stacji benzynowej (nie czekając aż minie ją dziewiąty raz) i pyta o drogę...
I przykład trzeci. Ostatni. Pojawia się nowe urządzenie (komputer, mp3, DVD czy jakiś inny skomplikowany w obsłudze potwór). Kobiety zaczynają od przeczytania instrukcji lub chociaż mają ją pod ręką by w każdej chwili móc zajrzeć. I w ten sposób całkiem szybko tajemnicze dzikie urządzenie zostaje udomowione! A mężczyzna zabawę z maszyną zaczyna od wyrzucenia tej książeczki dla idiotów do kosza na śmieci i walczy na własną rękę. Przy składaniu mebli czy urządzeń w kawałkach zwykle kilka części zostaje... "na pewno zapasowe" mówi i wyrzuca.
Jeśli tyle różnic komuś nie wystarcza proponuje otworzyć oczęta i pokręcić głową w prawo a potem lewo w celu upolowania kobiety i mężczyzny a potem chwilę obserwacji.
Może słaba płeć wcale nie jest taka słaba... a może to nie o tę płeć chodzi...?!
czwartek, 16 września 2010
PseudoFelieton - Torebka
czy jakoś tak... minął tydzień, ciekawa jestem, czy ten Wam się spodoba :)
Stoję przy kasie. Nie lubię chodzić z koszykami, bo przez sklep przebiegam jak burza łapiąc potrzebne produkty i uciekam na zajęcia, a takim koszykiem to można komuś krzywdę zrobić. Więc stoję już przy kasie, w ramionach trzymając to, co pozbierałam z półek, tych niższych oczywiście, bo wyżej nie sięgam. Gdy już mogę wypuścić z objęć słoik kawy, mleko, kostkę sera i kilka innych równie ważnych produktów mogę wreszcie zacząć drugi etap zakupów, mianowicie poszukiwania portfela. Właściwie proste, otworzyć torebkę, zajrzeć do środka, wyjąć portfel, otworzyć go i wyjąć z niego pieniądze. Proste, prawda…?
Otóż nie zawsze. Rozsuwam zamek torebki i co widzę… notes, tomik wierszy, który ostatnio pochłaniam podczas podróży, paczka chusteczek, zszywacz [po co mi zszywacz?!], dwie saszetki kawy trzy w jednym, której przecież nie piję! Kolejka robi się coraz dłuższa. Gdy już to wszystko wyrzuciłam z torebki znalazłam jeszcze karty do gry w Piotrusia -chyba zwinęłam je z biurka współlokatorce studiującej pedagogikę razem z kalendarzem. Z kalendarza wysypało się sporo biletów, kartek i karteluszek, o! znalazłam receptę, której szukam od dwóch tygodni. Kolejka z tyłu wzdycha, a może tylko ludzie stojący w tej kolejce, z tego wszystkiego - nie wiem. Pomiędzy kartkami i karteczkami błąkały się klucze i spinki do włosów, a nawet kilka śrubek. Nie pamiętam po co mi były śrubki i jak znalazły się w mojej torebce, ale na pewno jakiś powód jest. Śrubokręt się nie zaplątał, ale tylko dlatego, że przy kluczach mam zestaw 3 maleńkich śrubokręcików. Aż się boję odwrócić i zobaczyć ile osób stoi za mną. A portfela jak nie było tak nie ma.
Pani w kasie robi się coraz bardziej czerwona, długimi paznokciami stuka nerwowo w blat. NIE MAM PORTFELA! Przecież go zabierałam z domu! Co z nim zrobiłam?! Wkładałam do torebki!
Nie, nie włożyłam do torebki, bo się nie zmieścił, upchnęłam w bocznej kieszonce razem z biletem… Wyjmuję portfel i z bladym uśmiechem odwracam się do stojących za mną ludzi… Odwracam się i widzę cały tłum ludzi, którzy mają ponad dwa metry wzrostu i wyglądają jakby byli nadmuchanymi balonami, po chwili z przeraźliwym piskiem uchodzi z nich powietrze a ja… Budzę się. Rozglądam nerwowo, ale leżę w swoim łóżku, tego jestem pewna. Tylko coś piszczy - budzik w pokoju obok. Może i dobrze, bo nie wiadomo jak skończyłby się mój sen… Na wszelki wypadek wyskakuję szybko z łóżka i zaglądam do torebki. Jest dokładnie taka jak w moim śnie. Wysypuję wszystko na podłogę. Dodatkowo znajduję dwie płyty z muzyką, kilka zdjęć i jakieś zużyte baterie… czas nad tym zapanować inaczej sen stanie się jawą…
dziękuję za poświęcony czas :D