Pokazywanie postów oznaczonych etykietą krzyk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą krzyk. Pokaż wszystkie posty

5.6.13

Karać czy nie karać?

     Nie karać. Pisałam o tym wielokrotnie, np. tutaj i tutaj

    Dla mnie nie ma takiej sytuacji, w której kara byłaby uzasadniona. Potrzebna. Nie ma takiej kary, która by nie krzywdziła dziecka. Nie naruszała jego integralności. Kara to kara. Nie przestanie nią być tylko dlatego, że użyjemy słowa "konsekwencja".
      W słowniku PWN znajduję taką definicję kary: 
  1. środek wychowawczy stosowany wobec osoby, która zrobiła coś złego
  2. środek represyjny względem osób, które popełniły przestępstwo 
     Czy to przypadek, że karą określa się "środek wychowawczy" i "środek represyjny"? Czy te dwa określenia nie mają wspólnego mianownika? 

     Trudno mi przyjąć do wiadomości, że karząc dzieci działamy dla ich dobra. Trudno pojąć, że to, co boli (fizycznie lub psychicznie) może dla dziecka być "doskonałą nauką odpowiedzialności i samodyscypliny". Trudno mi zrozumieć dlaczego wychowanie bez kar nazywane jest "bezstresowe", a wychowanie z karami jest po prostu "wychowaniem". Logika mi podpowiada, że powinno być nazwane "stresowym".
      Bez kar da się. W relacji z dzieckiem nie chodzi przecież o posłuszeństwo, a o współpracę i porozumienie się. O budowanie silnej więzi opartej na zaufaniu, akceptacji i bezpieczeństwie. Bycie rodzicem nie polega przecież na wydawaniu poleceń i egzekwowaniu ich. Prawda? 





     
      





10.5.12

Trudności w relacji

      Trudne słowa, trudne zachowania dzieci, trudne momenty na linii rodzic - dziecko potrafią spędzać sen z powiek. I dotykają nasz wszystkich (to na pocieszenie). Frustracja, poirytowanie, złość, bezsilność, zmieszanie, zakłopotanie, to tylko niektóre z uczuć, które mogą się pojawić, gdy nasza ukochana pociecha wali łopatką kolegę z piaskownicy, pokazuje język babci, krzyczy, że już nas nie lubi czy zrzuca ze stołu talerzyk z tortem truskawkowym, bo przecież miał być czekoladowy. 
      Oddychaj, oddychaj... zwykle powtarzam sobie w takich momentach i czasem to wystarcza. Zdarza się jednak, że samo oddychanie to za mało. Co wtedy? Mam dwa wyjścia. (1) Mogę stać i patrzeć jak moje dziecko się rozkręca, a wraz z nim zaczyna się i we mnie kręcić karuzela oskarżeń, żali, pretensji, oczekiwań... (2) Mogę zaufać "metodom" Lawrence'a Cohena. Jakim? Tym proponowanym w "Rodzicielstwie przez zabawę" (Recenzję znajdziecie tutaj). Po co? By zobaczyć na nowo moje dziecko. I przekonać się, że...
                                                            nie taki potwór straszny :)

        Kiedy na linii rodzic - dziecko pojawiają się trudności, kiedy zaczyna płonąć las warto zdaniem autora postawić na zabawę. Można na przykład: 
  1. Stać się niekompetentnym, czyli udawać, że coś nie idzie po naszej myśli. Jeśli więc dziecko zaczyna denerwować się z powodu gola, którego strzeliliśmy do jego bramki; jeśli obraża się, bo byliśmy pierwsi na mecie; można np. zacząć go gonić, teatralnie potykając się o korzenie, własne nogi, a nawet o dmuchawce. 
  2. Udawać, że się krzyczy lub grozi, by rozluźnić atmosferę. Ważne jest, by krzyk i groźby dostosować do wieku dziecka. Ja bym raczej nie krzyczała i nie groziła dzieciom do 5 roku życia, ale już 6 latkowi - tak. Co zatem robić? Krzyczeć na siebie. Grozić, że się zje własną rękę czy wyleje wodę na głowę. 
  3. Udawać wiejskiego głupka, który nie oskarża, nie poucza, a jedynie zdziwiony stwierdza: zdaje się, że nie podoba mu się, kiedy okładasz go pięściami.
  4. Zrezygnować z godności (nie potrafię i nie ma we mnie nadziei, że kiedyś opanuję tę sztukę), by odnaleźć dziecko. Rezygnacja z godności oznacza zgodę na takie zachowanie, które w oczach innych dorosłych może być widziane jako głupie, śmieszne czy niestosowne. Można na przykład łapać puszczane bąki :) 
  5. Dostroić się do dziecka, czyli przetłumaczyć sobie w głowie to, co słyszymy lub widzimy i co nas denerwuje. Kiedy dziecko zaczepia swoją młodszą siostrę, gdy ta odwrócona jest do niego tyłem, by potem udawać, że to nie ono, można pomyśleć tak: chce się pobawić z siostrą w "zgadnij kto to?". 
  6. Wysyłać liściki do dziecka (nawet, gdy nie umie ono czytać).  Gdy dziecko zamyka się w pokoju trzasnąwszy najpierw porządnie drzwiami, można wsunąć mu przez szparę liścik, w ten sposób zaczynając korespondencję, która odnowi relacje. 
  7.  Śmiać się... ze wszystkiego, za wyjątkiem dziecka.  

... uzupełnijcie listę, jeśli Rodzicielstwo przez zabawę i Was ujęło.   

"Kiedy dołączymy do dzieci w świecie zabawy,
otwieramy drzwi do ich wewnętrznego życia
i spotykamy się z nimi serce w serce" 
                                                              (L.J. Cohen)

16.3.12

Bez przemocy wg. Rosenberga

Pewnie już to widziałyście:


         Zawsze kiedy spotykam się z takimi akcjami łatwiej mi się oddycha, bo płuca oprócz tlenu wypełnia nadzieja... że można, że się uda, że warto, że na marne nie pójdzie. Ta Fundacja robi wiele wartościowych rzeczy, a to jedna z nich. W przystępny sposób opowiada o rodzicielskiej złości, która wcale nie musi mieć swojego finału na dziecięcej pupie.
            Obejrzałam film i pomyślałam, że choć naprawdę fajny, to jednak niewystarczający dla mojego nvc'owskiego podejścia. Tym wszystkim z Was, którym bliska jest idea Rosenberga chciałabym zaproponować alternatywne strategie. Nie szukam dziury w całym...słowo zucha :) Szukam ducha nvc :) Obejrzyjcie ten film jeszcze raz, etapami (od rady do rady), czytając w międzyczasie mój komentarz.


Jak radzić sobie z trudnymi zachowaniami dziecka?
1. Przypomnij zasady. 
W nvc pierwszy krok to nawiązanie kontaktu z dzieckiem, czyli skupienie się na jego uczuciach i ukrytych za nimi potrzebach. Jeśli nie istnieje kontakt Maluch nas nie usłyszy. Być może będzie słyszał wypowiadane słowa, ale głuchy pozostanie na to, o co nam chodzi, dopóki my nie usłyszymy, o co jemu chodzi. Posiadanie kolejnej zabawki to nie potrzeba, a strategia. Kiedy odgadniemy potrzebę ukrytą za tą strategią, będziemy w kontakcie. 
Czas na zasady. No cóż...tych nie lubię wyjątkowo. W zasadach, które mają obowiązywać dzieci, jest pewna pułapka. Zasady ustalają bowiem dorośli dla dzieci. Nawet jeśli czynimy to razem z dzieckiem, nawet jeśli uzyskujemy akceptację dziecka dla jakiejś zasady, to nie czarujmy się - to jest nasza, dorosłych, zasada. Dzieci "akceptują" zasadę w chwili, gdy ją ustalamy (bo jakie mają wyjście? Walkę z nami i z naszymi zasadami!) ale w sklepie, gdy dookoła tyle kolorów, kształtów, faktur już jej nie pamiętają, a to oznacza, że zasada nie obowiązuje. Nie obowiązuje, bo nie jest dziecka, tylko dla dziecka.

2. Nazwij uczucia swoje i dziecka.  
OK dla uczuć, nie OK dla zdania "złoszczę się, gdy tak długo się szykujesz, bo przez to spóźnię się do pracy". Widzicie tę samą zależność, co ja? "Przez Ciebie spóźnię się do pracy" - to słyszy dziecko. Małym dzieciom warto zaoszczędzić informacji o naszych trudnych emocjach. Dzieci bowiem myślą, że to one są źródłem złości, gniewu, frustracji rodzica. Mama jest zła, bo ja jestem taki jaki jestem, gdybym był inny mama byłaby wesoła. Rodzic jest tym Dużym, który sam lub przy pomocy innego Dużego ma radzić sobie z trudnymi emocjami. Duży ma chronić Małego, a nie przerzucać na niego odpowiedzialność za swoje uczucia. 
Jest jeszcze coś. Uczucia nie biorą się z zachowania drugiego, ale z niezaspokojonych potrzeb. Drugi człowiek, niezależnie od wieku i wzrostu, nie jest odpowiedzialny za to, co czuję. Jego zachowanie może jedynie uzmysłowić mi, czego tak bardzo potrzebuję, że się wściekam.

3. Uprzedź o konsekwencjach.
No cóż. Mam świadomość kontrowersji tego, co za chwilę przeczytacie. Przyjmuję do wiadomości tylko konsekwencje naturalne. Nie wezmę parasola, to zmoknę. Konsekwencje logiczne często bywają karami, bo nie biorą pod uwagę potrzeb dziecka. Nie pytają go "czego chcesz". Stawiają jedynie wymagania. 
Kiedy Zo  wybiega na ulicę, łapię ją (siła ochronna). Kiedy popycha koleżankę mówię "nie podoba mi się...". Kiedy ociąga się przed porannym wyjściem do przedszkola mówię "chcę" (język osobisty). Według mnie to lepsze od zapowiadania i wyciągania konsekwencji. 
Agnieszka Stein napisała artykuł o konsekwencji i niekonsekwencji w wychowaniu. Polecam.

4. Doceniaj pozytywne zachowania.
Dla mnie pachnie to nagrodą i karą, a tymczasem w nvc nie chodzi o nagrody i kary, a o dostrzeganie uczuć, potrzeb i strategii, czyli o szanowanie dziecka. 

Co Wy na to?

15.1.12

Zo mnie nie słucha

      Zo mnie nie słyszy. Zdarza się. Ja mówię, Ona patrzy i nic. Nic się nie dzieje. Wygląda jakby moje dziecko nagle ogłuchło. Zwykle na krótką chwilę. Na kilka minut.


       Jakiś czas temu postanowiłam spisywać okoliczności, w których moja córka przestaje mnie słyszeć (i tym samym słuchać). Okazało się, że lista owych okoliczności wcale nie jest taka długa, i że trudno się dziwić mojej córce.

Dzieci najczęściej nie chcą słuchać (czytaj: nie słyszą):
1. żądań,
2. potrzeb dorosłych,
3. tego, co uznają za "bełkot dorosłych" 
4. krzyku dorosłych (o tym było tu)
             Dzieci przestają słyszeć, by chronić siebie. To ich strategia. Skuteczna.  Z nami dorosłymi jest chyba podobnie. Punkt 1 i 3 są wspólne dla Małych i Dużych. Ani ja, ani Zo nie reagujemy na żądania, nakazy, manipulację. Udajemy, że tego nie słyszymy, my dorośli. Dzieci rzeczywiście często nie słyszą żądania. Już nie słyszą, bo wielokrotnie przekonały się, że żądający rodzic nie szanuje ich odmowy. Nie raz wydawało mi się, że nie żądam, a proszę. Wydawało mi się! Prośba różni się od żądania tym, że odpowiedź "nie" jest tak samo dobrze widziana, jak "tak". Za "nie" dla mnie kryje się bowiem "tak" dla Zo. "Nie" dla mojej potrzeby oznacza "tak" dla potrzeby Zo. A w tym przecież nie ma nic niewłaściwego. Ja i Zo mamy takie same potrzeby i obie dążymy do ich zaspokojenia, tylko że Zo nie umie jeszcze zaczekać z zaspokojeniem swoich potrzeb. Za miesiąc będzie mieć dopiero 4 lata.
               Zo żyje bardzo blisko swoich potrzeb. Jej potrzeby mają intensywny zapach, wyraźny smak i ostry kolor. Trudno ich nie zobaczyć. Dzieci muszą nauczyć się radzić sobie z tym, że nie wszystkie potrzeby mogą być zaspokojone. To nie jest łatwe zadanie. Trudno się więc dziwić, że nie ma w nich (jeszcze) miejsca na wzięcie pod uwagę potrzeb dorosłych.
            "Bełkotu" politycznego, psychologicznego i rodzicielskiego też trudno słuchać. Ten bełkot tak wypełnia małżowinę uszną, że do mózgu nic już nie dochodzi.
          

    22.12.11

    Dlaczego nie krzyczę?

             Krzyku wystrzegam się jak ognia. Nie krzyczę, by moje dziecko nie ogłuchło. I nie o decybele idzie. Dzieci, na które się krzyczy (podobnie jak drzewa z mojej ukochanej książki "Wszystkiego, co naprawdę trzeba wiedzieć, nauczyłem się w przedszkolu" Roberta Fulghuma ) dla ochrony siebie przestają słyszeć.
             Zo nie raz i nawet nie dwa razy była głucha jak pień. Patrzyła na mnie, kiwała nawet głową i nic do niej nie docierało. Na nic zdało się coraz głośniejsze mówienie. Moje dziecko było głuche. Nie słyszało moich słów, bo było przerażone. Przerażone dziecko nie słyszy. Gdzieś przeczytałam, że dzieje się tak dlatego, że w takich sytuacjach organizm dziecka zaczyna produkować zwiększoną ilość kortyzolu – hormonu nazywanego potocznie „hormonem stresu”. Myślę jednak, że jest w tym coś więcej. 

            Kiedy krzyczę zrywam kontakt. Nie tylko z drugim, ale także sama z sobą.  Po krzyku zawsze dopada mnie poczucie winy, a w kącie już czai się myśl o nieudolności wychowawczej. Krzycząc zrywam nić łączącą moją głowę z sercem i trudno mi zorientować się o co tak naprawdę mi chodzi. I po jaką cholerę tak się wydzieram. Macie takie doświadczenie?

    Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...