poniedziałek, 17 lutego 2025

A w Krakowie...

Ależ ten czas pędzi...ja dopiero zabieram się za relację z ferii, a ferie już tak dawno za nami..
W tym poście chciałabym zachować wspomnienia o pewnym niesamowitym doświadczeniu. Zacząć muszę jednak od małego wprowadzenia.
Ferie od początku były przez nas zaplanowane jako bardzo rodzinny czas, w planach spędzony w jakiejś chatce na odludziu, najlepiej z dostępem do śniegu...niestety wraz z nadejściem ferii nadeszła również koszmarna grypa. W wielkim skrócie kolejno rodzinka się rozkładała i choć próbowaliśmy zmieniać plany na bieżąco, to kompletnie nic się nie udawało. No i tutaj zaczyna się moja spontaniczna i niesamowita przygoda. Okazało się, że jedynie ja trzymam się zdrowo i mogę wyjechechać. 
Padło na Kraków...
Jechałam pociągiem 5,5 h, a kto mnie dobrze zna, ten wie, że kocham podróżować pociągiem! Po prostu kocham...szczególnie te dalekie podróże!
Wyjeżdżałam o świcie i w samym pociągu udało mi się przeczytać książkę "Wyznania". Jakoś tak w podróży uwielbiam czytać kryminały, nie są one zbyt absorbujące i bardzo szybko je się pochłania.

Zabawny fakt jest taki, że uwielbiam jeździć pociągiem i nie przeszkadza mi jego prędkość, a w samochodzie umieram ze stresu jadąc powyżej 110 km/h 

Na bieżąco zdawałam rodzince relacje z drogi, gdzie w okolicy Łodzi takie mijałam widoczki...niecodzienny widok, bo u nas nawet szronu nie było widać do tej pory!

No i na miejscu! Trudno uwierzyć, ale szybko mi minęła podróż...tylko ta wysoka temperatura w wagonie...z kanapek miałam prawdziwe sucharki z roztopionym serem haha.


 Początkowow planowałam robić sporo zdjęć i filmików.... stąd nawet seria "Selfiaczków" :)



Dla moich choruszków przesyłałam takie oto relacje, chwaląc się kogo spotkałam :)




Dzieci cieszyły się także ze zdjęć wszelkich pierożków, których nie brakowało jak widać ..



Natomiast moim celem było odwiedzenie jak największej ilości miejsc, które mnie inspirują...chciałam dotrzeć tam, gdzie z gromadą dzieci nie jest to takie oczywiste...
Przebywać w takich miejscach, które poruszają moje serce i zaspokajają potrzebę otaczania pięknem..talentem innych ludzi...
Początkowo zaglądałam do różnych galeryjek napotykanych po drodze..




..jednak przerażało mnie to...
Wszędzie, w każdej jednej niczym "Kopiuj/wklej"
To  już nie moja bajka..


Owszem trafiały się perełki, ale trzeba było ich naprawdę poszukać..


No i Bolkiem dało się nacieszyć...


To zdjęcie zrobiłam, by pamiętać, gdzie wrócić po kwiatki i...oczywiście zapomniałam haha 



Wiedziałam, że jest jedno z miejsc w Krakowie, które odkryłam przypadkiem wiele lat temu..
Aga.Gaj i jej sklepik, aktualnie przy ulicy Siennej 11...miejsce, w którym moje serce zamiera.
Zdjęcia kompletnie nie oddają tego "klimatu"..ja jakoś tak nie umiem w takich miejscach robić zdjęć. Po pierwsze bardzo mnie to stresuje, a po drugie wolę patrzeć duszą..
W tym miejscu zachwyca mnie każdy najdrobniejszy szczególik, a nie brakuje ich ani trochę. Niestety ani razu nie udało mi się spotkać tam autorki prac, jednak odbyłam godzinną pogawędkę z jej mamą, niezwykle sympatyczną i piękną kobietą. A w tle snuła się klimatyczna muzyka...coś pięknego! 
I w takich momentach zaczynam się zastanawiać, czy trochę się nie mijam z powołaniem....że całym sercem chciałabym tworzyć takie miejsce i w ogóle tworzyć..ech...





Oczywiście przywiozłam sobie pamiątki i dwie piękne rzeczy upatrzyłam na przyszłość. Te, które wróciły ze mną pokażę w osobnym poście, a te upatrzone...może uda się je kiedyś zakupić, bo czuję taką tęsknotę do nich....może ktoś to zrozumie :)


Prawie cały czas spędzałam spacerując, jednak przyjemnie było chwilkę odsapnąć w apartamencie. Znajdował się przy samym Rynku i był bardzo klimatyczny..



Mam jednak maleńki problemik w postaci lęku przestrzeni...zdjęcia tego kompletnie nie oddają, jednak po jednej stronie tej klatki schodowej nie było ściany, wejść musiałam na ostatnie piętro kamienicy....no kosztowało mnie to sporo determinacji i samozaparcia.


Oprócz gleryjek z rękodziełem w planach miałam również zawitać do kilku niezwykle klimatycznych kawiarenek i restauracji. Pierwsza w jakiej byłam zdobyła moje serducho!!!


Otoczenie i klimat były wyjątkowe, a tarta z kozim serem i granatem obłędna!


No spójrzcie sami.... w to miejsce jeszcze wrócę!




"Camelot" - polecam z całego serducha!

 
Oczywiście jako miłośniczka kin studyjnych w Krakowie miałam mały raj!
Mogłam wybierać i przebierać w repertuarze do woli. Zatem pierwszy wieczór spędziłam w kinie...spacerując przy okazji po nocnym Rynku..





Ostatecznie zdecydowałam się na Kino "Agrafka", bardzo blisko samego centrum, utrzymane w idealnym stylu.



Tylko film...trochę mocny jak na taki czas..."Dziewczyna z igłą"...pięknie nakręcony, idealny do oglądania w takim miejscu, ale sam temat...wbijał w fotel!


Oczywiście kolejny dzień, poszukiwanie "Dziurawego Kotła"...zgadnijcie, kto dał mi takie zlecenie :)



Przy okazji odnajdywałam różne piękne miejsca, pełne inspiracji..





A najwięcej inspiracji i radości czerpałam z tego wyczekiwanego tak bardzo spotkania. Wyjątkowe miejsce "Cytat cafe" i jeszcze bardziej wyjątkowa osoba, za którą bardzo tęskniłam!


Po naszym spotkaniu przyszedł czas na Kazimierz..ulubione miejsce w Krakowie..co widać po ilości zdjęć hihi







A tu zdjęcie z dumą wysłane do męża, wyszkolił mnie odpowiednio w rozpoznawaniu marek motocykli...wypatrzę je nawet w takich warunkach haha


Przespacerowałam wzdłuż i wszerz ulicę Miodową wypatrując pewnego balkonu i nic....właścicieli też na spacerze nie udało mi się wypatrzeć... Swoją drogą uwielbiam towarzystwo z ulicy Miodowej, znacie?








To miejsce kusiło mnie i urzekało swoim klimatem już wiele lat temu, udało się zawitać i ....






... i zjeść najgorszą zupę na świecie, bezzapachowe i bezsmakowe coś, co miało być kremem czosnkowym! No aż się uśmiałam hahah


Ale dusza ukontentowana klimatem... :)



Na Kazimierzu zajrzałam jeszcze tutaj. Przyjaciółka narobiła mi takiego smaka na napar z rokitnika, że po długim spacerze skusiłam się! I miejsce i jedzenie obłęd.."Mleczarnia". Po prostu siedziałam i chłonęłam atmosferę tego miejsca...cudownie też było przysłuchiwać się tylu inspirującym rozmowom.. Nie mam tu na myśli podsłuchiwania, absolutnie...po prostu pewne skrawki rozmów siłą rzeczy słyszałam i muszę przyznać, że to było bardzo inspirujące i dawało taką wiarę w to, że jeszcze jest wielu wrażliwych i pięknych, kulturalnych ludzi!






Nawet o takie selfie się pokusiłam... Tak mi tam dobrze było..ja i moje przemyślenia...bezcenne..


Wracając wieczorem...musiałam...kolejny raz...nacieszyć się atmosferą tego miejsca..



A tutaj już misja specjalna..


Także dziecię przeszczęśliwe..


Kolejne miejsce godne polecenia "Nowa reforma", cudowna restauracja..
Tu wszystko się zgadzało..jedzenie, wnętrze, klimat, muzyka i cieplutki talerz...
uczta dla zmysłów!


Ostatni dzień spędziłam wyjątkowo z wyjątkowymi osobami..
Po drodze oczywiście fotka na tle, tym razem, pracowni Agi Gaj.



Jeszcze wyskok po mały upominek dla pewnej uroczej dziewczynki!
Musiało być coś wyjątkowego..



 Jeszcze pyszna kanapeczka od "Lajkonika"


 I największa radość...ileż można czerpać z takiego spotkania!!! i wciąż za mało czasu!!!


Późnym popołudniem powrót do domku z zimową, pyszną herbatką i książką! 
Ja naprawdę lubię pociągi..


Kiedyś pewna mądra kobieta mówiła o tym jak ważne jest napełnianie własnego "czajniczka" i wiecie co, udało się.. Po tym czasie czułam się zaopiekowana przez samą siebie, wysłuchałam swoich potrzeb (co dla mnie nie jest oczywiste) i wypełniłam duszę i serce tym co piękne i co daje mi siłę..
Przemyśleń tak wiele, na długo zostanie to ze mną..
Jest we mnie tyle wdzięczności za możliwość spędzenia samej ze sobą takiego czasu...