Sytuację, w jakiej tkwię od wczoraj, można z czystym
sumieniem nazwać „czarną dupą” systemu. Wpadliśmy w jakiś koszmarny dół i nie
widzimy na razie światełka w tunelu.
A było to tak...
Zachciało mi się złożyć kolejny wniosek na dofinansowanie
pewnego projektu z PROW (Program Rozwoju Obszarów Wiejskich) związanego z naszym Muzeum. Nie będę pisała, jaki to
projekt, bo po pierwsze jest innowacyjny i nie chcę, aby ktoś mi ukradł pomysł
(innowacyjne projekty są wyżej punktowane), a po drugie na razie blado widzę
samą możliwość złożenia wniosku. Na szczęście mam trochę jeszcze czasu i
naprawdę liczę na to, że jakoś z tego wszystkiego wybrniemy. Po trzecie, nie mam
oczywiście żadnej pewności, czy wniosek przejdzie, zatem póki nie zostanie
pozytywnie zweryfikowany, przynajmniej przez LGD, nie zamierzam rozgłaszać
swoich planów.
Przy konsultacjach w LGD okazało się, że zmieniły się
przepisy i wniosek na nasz projekt nie możemy złożyć, jako osoba fizyczna,
czyli Chłop, tylko jako instytucja Muzeum. To nawet lepiej, pomyślałam sobie,
bo to podniesie prestiż zarówno naszego Muzeum, jak i doda powagi projektowi.
Wniosek napisaliśmy, wyszła sprawa jednego drobiazgu- numeru producenta
rolnego. Myśleliśmy, że skoro Muzeum jest prywatne, możemy przenieść prywatny
numer na prywatną instytucję. Chłopa jednak tknęło przeczucie i zażyczył sobie
pokazania palcem punktu, który o tym mówi. I tu się okazało, że nie. Muzeum
musi mieć własny numer producenta rolnego, jakkolwiek głupio by to nie
brzmiało.
-Z tym nie ma żadnego problemu- rzekła miła dziewczyna z LGD. -Dostaniecie go od ręki.
Jakoś
w to nie uwierzyłam i miałam niestety rację. Podreptaliśmy zatem do oddziału
ARiMR (Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa) zapytać o nadanie numeru producenta rolnego dla Muzeum. I się zaczęło...
Muzeum nasze jest jednostką organizacyjną nieposiadającą
osobowości prawnej, ale mającą zdolność prawną i procesową. Jest to
sformułowanie, nad którym łamią sobie głowy „ojcowie prawa”. Naszą zdolność
procesową wykazaliśmy już dwukrotnie. Raz wygrywając sprawę w Sądzie
Administracyjnym o nałożenie na dolnośląski urząd WKZ (Wojewódzki Konserwator Zabytków) grzywnę za olewanie naszego
wniosku, drugi raz (i jest to informacja świeżutka, jak poranne bułeczki)
również wygrywając w tym samym Sądzie sprawę o wydanie nam przez dolnośląski
urząd WKZ dokumentacji związanej z zabytkami archeologicznymi z terenu Pogórza
Izerskiego. Wyrok został wydany w tę środę -28 listopada. Przynajmniej teraz nikt już nie będzie miał wątpliwości, czy nasze
Muzeum istnieje, czy nie. Skoro instytucja wygrywa sprawy w sądzie, to chyba istnieje, chociaż po dzisiejszym dniu (a raczej wczorajszym, sądząc po porze)
niczego już nie jestem pewna.
Pani w oddziale terenowym ARiMR, jednym i drugim, bo po
drodze nam było do nie naszego, oczywiście pierwszy raz spotkała się z takim
tworem, w dodatku z Muzeum. Dowiedziawszy się, że nie posiadamy ani NIP-u, ani
REGON-u, bo na kij nam to, skoro nie prowadzimy działalności gospodarczej i nie
pobieramy żadnych opłat za wstępy, słusznie zauważyła, że musimy mieć
wyodrębnione konto, aby ten numer dla Muzeum uzyskać. Tak, mamy ten wymóg w
regulaminie i powinniśmy byli już to wreszcie załatwić. Podreptaliśmy zatem do
swojego oddziału banku BGŻ, żeby nam założyli subkonto na Muzeum. W banku
sympatyczny pan i sympatyczna pani powiedzieli nam, że subkonta na Muzeum nam
nie założą, subkonto może być jedynie na osobę prywatną, posiadacza konta.
Fajnie, tylko w jaki sposób odróżnić oba konta od siebie? Jaką w takim razie
będzie miał pewność ktoś, kto wpłaca datek na Muzeum, a wypisuje przelew na
osobę prywatną, że kwota zostanie rzeczywiście przeznaczona na renowację
zabytków? Pani zaproponowała nam konto firmowe, czyli z pełną opłatą za jego
prowadzenie, ale i tak nam nie chciała go założyć, bo nie mamy NIP-u lub/i
REGON-u. Poprosiła o kopie regulaminów (ministerialnego i wewnętrznego),
obiecała, że się jeszcze popyta, zorientuje, bo nigdy nie mieli takiego
przypadku.
Ja pierdzielę! No dobrze, skoro tak...
Rankiem dzisiejszego dnia znaleźliśmy się w Lubaniu w
Urzędzie Skarbowym mieszczącym się w pięknym
zabytkowym budynku „Dom Pod Okrętem”. O zabytkach będę opowiadać kiedy
indziej, w bardziej sprzyjających okolicznościach przyrody. Kiedy w okienku
przedstawiliśmy naszą sprawę, zrobił się mały popłoch i gdzieś z dalszych
czeluści została wezwana kolejna miła pani. Zapoznawszy się z tematem rzekła,
że nigdy nie miała do czynienia z taką sprawą, zadzwoniła gdzieś „wyżej”. Jaką
uzyskała poradę, nie wiadomo. Rzekła, że nie potrzebujemy NIP-u, skoro nie
będziemy występować o REGON. „Ale nam nie chcą zarejestrować konta w banku bez
NIP-u!”. „Bzdura”- rzekła miła pani, zrobiła kopię regulaminu podpisanego przez
Ministra i jakoś tak się złożyło, że pełni wątpliwości wyszliśmy ze Skarbówki
nie wiedząc, czy NIP jest nam potrzebny, czy nie.
Kolejnym urzędem był nasz terenowy oddział ARiMR, gdzie już
nieco zrozpaczeni udaliśmy się w celu nadania dla Muzeum numeru producenta
rolnego. Sympatyczna pani, po zreferowaniu sprawy, oczywiście rzekła, że nigdy
się z takim przypadkiem nie spotkała i musi porozumieć się z organem nadrzędnym
we Wrocławiu. Zrobiła kopię regulaminu, odmówiła nadania numeru bez posiadania
konta bankowego na instytucję. Jak rzekła, system jej nie przyjmie konta
imiennego, musimy mieć konto z nazwą Muzeum. Właśnie w tym momencie wyczułam,
że znaleźliśmy się w owej „czarnej dupie” systemu.
Udaliśmy się zatem do banku WBK. Bardzo lubię ten bank i ten
oddział w Lubaniu. Długi czas mieliśmy tam konta, póki Chłop nie uparł się, że
BGŻ ma na miejscu i jest mu wygodniej z niego korzystać. Sympatyczny pan
oczywiście rzekł, że nigdy nie spotkał się z takim przypadkiem, ale był gotów
założyć nam konto firmowe bez żadnego NIP-u czy REGON-u, jedynie na podstawie
regulaminu uzgodnionego z Ministrem. Jednak nie bardzo chcieliśmy opłacać
konto, które przecież będzie puste, bo nie wierzę w żadne darowizny.
Sympatyczny człowiek zrobił sobie kopię regulaminu w celu konsultacji z radcą
prawnym, czy może nas podciągnąć pod organizację non-profit, co i tak nas nie
urządzało, bo puste konto będzie i tak pełnopłatne. Zwrócił nam słusznie uwagę,
że w regulaminie naszym stoi, iż nie musimy mieć konta z nazwą Muzeum, a
jedynie ma być to wyodrębnione konto Założycieli, czyli jak najbardziej
subkonto wchodzi w rachubę.
Ja pierdzielę... No dobrze, założymy sobie subkonto
i spełnimy wymogi określone regulaminem, ale jak przeskoczyć fakt, że w celu
nadania numeru w ARiMR wymagane jest konto z nazwą Muzeum?
Z obłędem w oczach, w strugach deszczu wróciliśmy do
oddziału ARiMR z prośbą, aby miła pani przy konsultacji z „górą” wzięła pod
uwagę ten konkretnie punkt regulaminu, który nie zobowiązuje nas do posiadania
wyodrębnionego na Muzeum konta.
Do domu wróciliśmy ze wszystkimi oznakami kołowacizny, nic nie załatwiwszy. Ja w dodatku poczułam narastający ból migrenowy, który nie
opuścił mnie do końca dnia. O naszym zagubieniu świadczyło zadane przez Chłopa
przy kawie pytanie:
-Ale co my w takim razie potrzebujemy?
Na szczęście
kontrolowałam sytuację.
-Numer! Potrzebujemy numer z ARiMR, który jest nam
niezbędny do wniosku oraz na przyszłość. Pilnie potrzebujemy też konta.
Podczas dnia spływały do nas informacje z odwiedzanych
urzędów i instytucji, które miały skontaktować się w naszej sprawie „z górą”.
Wszystkie „góry” dotknęła dziwna absencja. Radcy prawnego nie ma do
poniedziałku, ten pan, co to niby wie, z wrocławskiego ARiMR-u akurat dziś jest
nieobecny... Guzik prawda. Góra pewnie też nie wie, co z tym fantem zrobić, bo
sprawa jest nietypowa, a twór dziwny.
Reasumując: Znaleźliśmy się w stanie nieważkości, zaplątani
jakimś węzłem gordyjskim- nikt nic nie wie! Jedyną pozytywną rzeczą było to,
że wszyscy byli bardzo mili i naprawdę starali się nam pomóc. Jestem z tego
powodu wdzięczna, bo przynajmniej do domu dotarłam jedynie skołowaciała i z
bólem głowy, ale nie byłam wściekła. Po powiecie, a może i po całym
województwie, albo i dalej, bo pewnie „góra” kontaktuje się ze swoją „górą”,
krążą teraz kopie naszego regulaminu.
Wychodzi tutaj cała słabość systemu. Ustawodawca umożliwia
powstawanie instytucji, które nie są uwzględnione w urzędniczych systemach. I
wszyscy się rozkraczają. A ja nawet urżnąć w czarnoziem się nie mogę, bo naćpałam się po uszy apapu na ból głowy.
Jutro, a raczej dzisiaj, czeka nas załatwianie wszystkiego
od nowa. Słabo mi się robi, jak o tym myślę i jak widać, cierpię na bezsenność.
Z tego wszystkiego zaczęłam robić dziś frywolitkowy
naszyjnik, taki w nieco gotyckim stylu.
Nie wiem jeszcze, co mi z niego ostatecznie wyjdzie...