Umiłowanie mojego Chłopa do rupieciarstwa sięgnęło szczytu, kiedy kilka lat temu przywlókł wielką niekształtną blachę koloru khaki. Oglądałam ją ze zgrozą w oczach, usiłując w wyobraźni nadać jej jakiś kształt. Chłop nazwał to coś „wanną” i powiedział, że niedługo będzie jeździć. Nie minęło wiele czasu, a na podwórko zajechała druga, a po niej trzecia podobna kupa blach. W ten sposób Chłop zmontował z fragmentów trzech gazików i pojedynczych części od innych pojazdów jeździdło, które z miejsca otrzymało nazwę własną „Syf”.
Syf to pojazd marki Gaz 69A. Dla niewtajemniczonych „A” oznacza, iż jest to komandorka. Dla jeszcze mniej wtajemniczonych tłumaczę, że pojazdem tym jeździło dowództwo, bo przecież Chłop nie może posadzić tyłka w zwykłym aucie, musi być ono godne co najmniej generalicji.
Nie muszę chyba dodawać, że Syf stał się szybko pieszczochem Chłopa. Prócz ochów i achów, jakimi jest zasypywany, spełnia ważne funkcje pomocnicze i transportowe w naszym gospodarstwie. W przypadku awarii lub remontu „płaskacza” (nasz seat) służy jako pojazd alternatywny. Nie sposób przecenić jego walorów, gdy w upalne dni zbierze się nam ochota na wycieczkę w rejony, gdzie żaden „płaski”się nie wbije.
Zdarzyło się, że na miesiąc zostaliśmy bez seata. Chłop zabrał się za gruntowny remont blach. Jak już szczęki opadły z wrażenia zawodowym blacharzom i mechanikom, na widok artystycznego spawu Chłopa (no bo jak to miejski wykształciuch zabiera się za spawanie), wniosłam swój wkład w remont, nakładając konserwację. Syf stał się jedynym środkiem transportu.
Nawiasem mówiąc, Chłop obecnie dostaje propozycje spawania cudzych aut :-)))
-Dlaczego nie zabierzesz Syfa na zlot?- ustawicznie pytałam.
-Eee.... nie.
-No, ale czemu nie?
-A, bo nie. No może w przyszłym roku.
Pewniego dnia przybył jeden znajomy. Pooglądał Syfa, pomacał, poskrobał paznokciem, powąchał i ocenił stan wykonania na trzy z minusem. Przestałam wówczas dopytywać się o udział Syfa w zlocie, a Chłop stracił serce do swojego kolegi.
Nie wiem, czy wiecie, ale kiedy zepsuje się Wam auto, stanowi to kłopot, nieprzyjemność. Ale kiedy zepsuje się Wam pojazd typu Syf lub utkniecie gdzieś w terenie, to wówczas przeżywacie przygodę.
W dzień wigili mój Chłop i jego Syf również przeżyli przygodę.
Kilka dni przed wigilią zaproponowałam Chłopu, aby może zamiast baby, użył sobie do pomocy przy ściąganiu drewna Syfa, który stoi i rdzewieje w stodole. Babę bowiem bolą już plecy od dźwigania i odśnieżania podwórka.
„A nie, bo zimno i nie odpali”, „A nie, bo opony nie na taki głęboki śnieg”- słyszałam w odpowiedzi.
Tak myślałam, że aż zmarszczka mi się na czole zrobiła i wymyśliłam. Przecież Chłop zdolny, pomysłowy, a niech więc Chłop zaprojektuje i zrobi Syfowi łańcuchy na koła. Gotowe są drogie, sprzedający i tak robią je sami, to co, mój nie zrobi? Przecież nie gorszy. I tak Chłop myślał, że dwie zmarszczki mu się na czole zrobiły, po jednej na każde koło. Zrobił badania materiałoznawcze (tzn zerżnął pomysł od sprzedających na allegro), słabe punkty zaminił na silne (tzn gumy zastąpił śrubami rzymskimi) i ruszyliśmy „płaskim” poprzez śniegi do miasteczka, by zakupić 12 metrów łańcucha.
Dzień przed wigilią łańcuchy były już pospawane, założone na koła, próbna jazda po śniegu wypadła znakomicie. W dzień wigilijny Chłop postanowił popracować trochę nad drewnem na opał i ruszył wyciąć kilka samosiejek z rowów przy naszych polach.
Przygotowuję kolację wigilijną, czekam, Chłop nie wraca. Kolacja w zasadzie już gotowa. Biorę psa na spacer i idziemy szukać Chłopa. Wychodzę z domu, widzę za sadem Syfa i krzątającego się, zgiętego w pół Chłopa. „Co jest?”-myślę sobie. „Śnieg przecież nie jest tam głęboki”. Syf znajduje się dokładnie w miejscu, gdzie zawraca pług, jeśli zdarzy mu się tu zabłądzić. Podchodzę bliżej, patrzę, a Syf wbity w zaspę, którą utworzył zawracający w tym właśnie miejscu pług. I taki jakiś ten Syf mocno przekrzywiony. Intuicynie nie biegnę po aparat fotograficzny czując, że dostanę po łbie łopatą, jeśli utrwalę tę chwilę dla potomności. Widząc stropioną minę i słysząc absolutnie nie wigilijne słowa, pytam cichutko i nieśmiało: „Może ci pomóc, kochanie?” Machając łopatą zagajam rozmowę, aby dowiedzieć, jak to się mogło stać? Drogę przecież rozjeździł sobie wczoraj.
-A bo tak mnie wyrzuciło.
-A co, baby nie było obok, żeby mówiła „wolniej, wolniej”?
-Bo wiesz, ta zaspa, tak jakoś mnie przechwyciła.
Patrzę ze zdziwieniem, zaspa całkiem z boku drogi.
-Jak ona cię przechwyciła? Wysunęła długie łapska, czy otwarła wielką gębę?
I tak omal nie spędziliśmy wieczoru wigilijnego razem z Syfem, co niewątpliwie miałoby miejsce, gdyby nie udało się nam go odkopać. Na moją propozycję, aby zostawić Syfa w cholerę w tej zaspie, bo przecież nikomu nie przeszkadza, Chłop machał coraz szybciej łopatą. Z czego wysnułam wniosek, że taki plan nie wchodzi w rachubę i lepiej będzie, jak i ja zabiorę się do roboty.
Przy barszczyku wigilijnym wyciągnęłam z Chłopa prawdę. Okazało się, że pomylił sobie łańcuchy ze skrzydłami. Myślał chyba, że jak założył łańcuchy na przednie koła Syfa, ten zacznie latać.
-A bo ja chciałem sobie drogę poszerzyć. Pomyślałem, że jak rozpędzę się z tej górki i wjadę w zaspę, to ona zrobi takie „pufff...” i będziemy mieli szerzej.
Jasne, tylko po co nam szersza droga, on sobie chciał zrobić po prostu to „pufff...." Tylko akurat trwała dwudniowa odwilż i śnieg z sypkiego zamienił się w ciężką klejącą wielką breję. Zamiast „puff...” było „plask”, i dodatkowa praca fizyczna, jakby mało było tej codziennej podstawowej.
Jutro Chłop zakłada łańcuchy również na tylne koła. Już się boję, w jaki sposób będzie testował możliwości Syfa? Czy przeżyjemy kolejną przygodę? Odpowiedź na to pytanie przyniesie przyszłość...