Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bez zbóż. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bez zbóż. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 4 lutego 2016

Ekspresowy tłusty czwartek.




Kiedyś kombinowałam z zielonymi bananami, tymi zwykłymi 'naszymi', bo odkryłam, że po połączeniu z dowolną* mąką bezglutenową, robi się ciasto, z którym pracuje się prawie tak fajnie jak z pszenicznym. A przynajmniej tak fajnie się je ugniata. Zrobiłam z niego pierogi z jagodami, nie do końca udane, i obiecałam sobie że jeszcze kiedyś coś pokombinuję.
Generalnie ciasto nie nadaje się za bardzo do gotowania. Do smażenia i pieczenia tak. Ale robi się po jakimś czasie dość twarde, więc nie może być zbyt grube.

Gotowe faworki jedliśmy tylko na świeżo, więc nie wiem jak się przechowują i czy nie zrobią się jutro twarde jak kamień. Jeśli jakiegoś uda mi się zbunkrować przed Starszą Córką i przed sobą ;-) to dopiszę jutro czy pozostał zjadliwy. Nie wiem jakie ciasto wyjdzie z dojrzałych bananów, na pewno nie tak elastyczne.

Ciasta z przepisu starczy na pokaźną ilość chruścików. Dla jednej osoby można zrobić z połowy proporcji. Chyba że jest łasuchem, to droga wolna.
No to do dzieła!

Platanowo-bananowe faworki:
2 zielone banany
2 filiżanki mąki z platanów
2 łyżki mąki z tapioki
2 łyżki oleju kokosowego
szczypta soli
zmielony cukier kokosowy do posypania
smalec do smażenia

Banany miksujemy blenderem na gładką masę, trochę dłużej niż potrzeba - żeby napowietrzyć.
Dodajemy pozostałe składniki i ugniatamy ciasto.
Dalej postępujemy tak jak z tradycyjnymi faworkami, jedynie zawijać je trzeba odrobinę ostrożniej.
Smażą się dość szybko. Chrupią!

Smacznego!


* z wyjątkiem kokosowej i orzechowych mąk.

niedziela, 17 stycznia 2016

Czeko, czeko, czekolada!



Święta minęły, rok 2016 już się porządnie rozpoczął a na blogu cisza jak makiem zasiał. Moja kulinarna twórczość gdzieś sobie poszła. Do kuchni wchodzę z ogromną niechęcią i jakoś nie mogę znaleźć w gotowaniu tej samej radochy co kiedyś... Za dużo kombinowania. Za mało składników. Znudzone dania...

Dlatego czasem sobie oszukujemy, a bardziej ja sobie oszukuję i troszeczkę pozwalam też Starszej Córce. Zjedzenie czekolady podnosi poziom endorfin, a to jest bardzo pożądane w chorobach autoimmunologicznych. Clue do zachowania zdrowia jest dobre samopoczucie, redukcja stresu, relaks i zdrowy sen.
I mimo, że na Protokole Autoimmunologicznym czekolada jest zakazana ostatnio zaszalałyśmy. Po czterech miesiącach ścisłej diety, powoli rozszerzanej o orzechy i pestki Starsza Córka nie ma problemu ze wstawaniem rano i generalnie funkcjonuje prawie normalnie. Jeszcze zdarza się że szybko się męczy, długie spacery jeszcze nie są akceptowalne... Obrzęki jeszcze są. Czasem mniejsze, czasem większe... I szczerze powiem, że dawałam jej tę czekoladę trochę z duszą na ramieniu, ale przeszła ;-) nie zanotowałyśmy pogorszenia samopoczucia, ani jednego poranka ze sztywnościami, więc do przodu.

Miało być brownie w pierwszym zamyśle. Jednak zestawienie składników zdecydowanie nie nadawało się do piekarnika, więc poszło to wszystko w foremce na mroźny balkon i wyszło takie cuś.

Paleoblok czekoladowy:
2 gorzkie czekolady 70%
3 duże łyżki oleju kokosowego
1 łyżka tapioki
100 g mąki migdałowej/zmielonych migdałów
100 g zmielonych orzechów laskowych
2 łyżeczki cukru kokosowego (może być trzcinowy)

Czekoladę rozpuszczamy w rondelku z olejem i cukrem kokosowym. Do roztopionej, lekko przestygniętej masy dodajemy tapiokę, orzechy i migdały. Wlewamy do foremki i gdy już całkiem wystygnie wstawiamy do lodówki i czekamy aż stężeje (niepełna godzina). Następnie kroimy w kwadraty i zjadamy. Przechowujemy w lodówce.
Następnym razem dodam jeszcze trochę suszonej żurawiny.



Przedstawiam Wam, równie czekoladowego, noworocznego misia!





poniedziałek, 23 listopada 2015

Brokułowy krem z porem i miętą.



Starsza Córka zastrajkowała, przestała zjadać w szkole obiady, które przygotowywałam dla niej wczesnym rankiem i zawoziłam w ślicznym, zielonym termosie. Głównie zupy kremy, żeby miała coś ciepłego, ale żeby nie było monotonnie lądowały tam też inne dania.
W każdym razie, termos wracał do domu pełny, więc i ja zastrajkowałam. Nie gotuję. Mogę pospać pół godziny dłużej.

Ostatnio do brokułowej zupy dodałam świeżej mięty, tuż przed jej zmiksowaniem. Wyszła fantastiko!

Brokułowy krem z porem i miętą:
1 brokuł
1 por
1 litr bulionu
1 łyżka masła klarowanego/oleju kokosowego/smalcu
sól, pieprz
kilka listków świeżej mięty.

Por siekamy i dusimy na maśle aż się zeszkli, dodajemy brokuł, pokrojony na mniejsze części, zalewamy bulionem, doprowadzamy do wrzenia i gotujemy jeszcze przez 4 minuty, brokuł ma być jeszcze lekko chrupki. Wrzucamy miętę i miksujemy blenderem na gładką masę, doprawiamy solą i pieprzem.


Voila!


środa, 28 października 2015

Pyszne babeczki cytrynowo - jagodowe.


Tak na świeżo, dopóki pamiętam co namieszałam, że wyszło 'okropnie pyszne!'
Zmodyfikowany troszkę przepis z tej strony, którą wyszperałam na pintereście. Superfajny wynalazek, którego nie doceniałam do tej pory (uwielbiam wyszukiwać na nim nie tylko paleo-przepisy, ale również fantastyczne wzory na włóczkowe robótki).

Receptura poniżej jak z kosmosu, mnóstwo składników, które sama dopiero poznaję.
Jajka zawarte w oryginale musiałam czymś zastąpić więc padło na platany. Inna odmiana banana, drogi interes, z zamówienia grupowego by zaoszczędzić na przesyłce... Kupiłam już drugi raz, miało być 'na spróbowanie' ale muszę przyznać, że to dość uzależniający składnik. Można go zastąpić niedojrzałym bananem, który ma więcej skrobii niż ten dojrzały i lepiej łączy ciasto.
Syrop klonowy bardziej nadaje się do pieczenia niż miód. Pamiętajcie - podgrzewanie miodu to zbrodnia przeciwko jego wartościom odżywczym i w konsekwencji mamy zwykły cukier w ciastku. Lepiej posmarować nim gotową babeczkę żeby ją osłodzić.
Maranta trzcinowa - super sprawa! Droga i trudno dostępna. Ale jeśli macie znajomych, którzy często podróżują do UK, poproście żeby Wam przywieźli. Wychodzi o wiele taniej. Mąka z maranty jest podobna do każdej innej skrobii - ziemniaczanej, kukurydzianej czy tapioki - ale zauważyłam już, że zdecydowanie fajniej zachowuje się w wypiekach/plackach/naleśnikach. Nie ciągnie się i nie robi z ciasta gumowego glutka. 
Jeśli do ciasta naleśnikowego dodam za dużo tapioki, to naleśniki się nie usmażą. Będzie kisiel w skórce, który ewentualnie potem po wyschnięciu nada się do spożycia, ale nie będzie to najlepsze doświadczenie kulinarne. Natomiast maranta czegoś takiego nie robi. W stosunku 2:1 z mąką kokosową sprawdza się świetnie. Fantastycznie wiąże ciasto i konsystencja placuszków jest idealna. 
Kamień winny, coraz bardziej popularny zamiennik proszku do pieczenia. W połączeniu z sodą oczyszczoną w proporcjach 2:1 tworzy fajny zastępnik. Ale nie łudźmy się, bezglutenowe wypieki, a tym bardziej te bezzbożowe, nigdy nie będą wyrośnięte i puszyste. Już się pogodziłam z tym faktem.
Cynamon cejloński - wszystkie zdrowotne właściwości przypisywane ogólnie pojętemu cynamonowi są jego zasługą. Powszechnie dostępny cynamon, to cassia, już nie tak skuteczna, a w nadmiarze potrafi zaszkodzić osobom, które mają problemy z wątrobą. Cejlońskiego szukajcie w sklepach ze zdrową żywnością lub w sklepach internetowych. Jest w opolskim Rodzynku ;)

Przyprawy korzenne dodaję teraz prawie do wszystkiego. Mają działanie silnie przeciwzapalne. Szczególnie kurkuma jest wskazana przy wszelkiego rodzaju stanach chorobowych. Ich ilość nie przysłoniła smaku cytryny i jagód.

Cytrynowo - jagodowe babeczki:
1 żółty platan lub 1 duży niezbyt dojrzały banan zmiksowany na gładką masę
sok z połowy cytryny
2 łyżki syropu klonowego 
1 filiżanka mleka kokosowego
1/2 filiżanki mąki z maranty trzcinowej
1/2 filiżanki mąki kokosowej
1/4 łyżeczki sody oczyszczonej
1/2 łyżeczki kamienia winnego 
1/4 łyżeczki suszonego imbiru
1/4 łyżeczki kurkumy
1/4 łyżeczki cynamonu cejlońskiego
szczypta soli
duża garść mrożonych jagód

Standardowo, jak przy muffinkach, mieszamy dokładnie suche i mokre składniki osobno. Następnie, już niedbale, wszystko razem. Na końcu delikatnie należy wmieszać jagody.
Pieczemy w 180 st. C przez 25 minut, lub do suchego patyczka.

Smacznego!






poniedziałek, 19 października 2015

Dyniowe kluseczki z cynamonem i imbirem.





Zawsze uważałam, że to co zjadamy, ma ogromny wpływ na nasze zdrowie. Dlatego starałam się wybierać zdrowe produkty, kupować w sprawdzonych miejscach i karmić rodzinę przede wszystkim domowymi potrawami, których skład znam od początku do końca.
W sklepach zaglądałam na półki ze 'zdrową żywnością' i stamtąd dowiadywałam się co jest 'zdrowe'.
W internecie przeglądałam artykuły na portalach o zdrowiu, czytałam blogi wegetarian i czerpałam z nich przepisy. Mięso zastępowałam cieciorkami i soczewicami wierząc, że to zdrowsze rozwiązanie.
Jak się okazało nie do końca.
A przynajmniej nie dla każdego.
Moja droga do poznania tego, co najlepiej odżywi moją rodzinę, a w szczególności Starszą Córkę, która zmaga się z chorobą autoimmunologiczną, była długa, kręta i wyboista.
Przekonałam się, że medycyna alopatyczna niewiele ma nam do zaoferowania. Że celuje w objawy, zagłuszając to, co organizm chce przez nie powiedzieć.
Wszystkie choroby z autoagresji mają jedno podłoże. Choruje cały organizm, nie ważne w jakim miejscu w organizmie zaczną pojawiać się stany zapalne. Wyciszanie objawów, zagłuszanie reakcji układu immunologicznego po to, aby uzyskać jedynie wizualny efekt, nie jest poprawą stanu zdrowia. Odstawienie leków zazwyczaj kończy się powrotem objawów, jeśli nie pogorszeniem.

Nie chcę czegoś takiego dla mojego dziecka.
Stąd poszukiwania, drążenie, próby dotarcia do podłoża, do początku, do momentu, w którym w tym małym organizmie coś poszło nie tak, że zaczął zwalczać swoje własne tkanki.
Stąd najpierw odstawianie pokarmów, które mogą działać prozapalnie.
W internecie można znaleźć kilka dróg, leczniczych diet, terapii... Ale wierzę, że nie było przypadkiem to, że kiedy Stowarzyszenie Opolskiej Blogosfery Kulinarnej stawiało swoje pierwsze kroki, jednym z jego członków była Ajwen. I to ona naprowadziła mnie na trop w kierunku paleo.
Bardzo długo trawiłam teorię, czytałam historie osób z różnymi schorzeniami, którym udało się na tej diecie doprowadzić swój organizm do równowagi. Jednak sam protokół, celowany w choroby autoimmunologiczne, wydawał mi się zbyt wielkim wyzwaniem.
Dopiero pewna dobra dusza, z którą przegadałam wiele wieczorów, pokazała mi jak, drogą wyrzeczeń i ciężkiej pracy, można zapanować nad reumatoidalnym zapaleniem stawów. I jak podejść do tego indywidualnie.
Był to czas, kiedy kolejna iniekcja sterydu wprost do stawu kolanowego pomogła tylko na pięć dni (gdzie wcześniej mieliśmy 'spokój' miesiącami).
Rzuciłam wszystko na jedną kartę.
Protokół trwa trzy do sześciu miesięcy, potem można próbować z powrotem wprowadzać wcześniej usunięte z diety pokarmy. Czym jest te sześć miesięcy w obliczu całego życia, które czeka na moją Córkę?
I nawet jeśli to nie pomoże i trzeba będzie trzeba znów szukać - czym jest te kilka miesięcy, żeby nie spróbować i nie dowiedzieć się, czy mogę w sposób naturalny, bez skutków ubocznych, poprawić jakość życia swojego dziecka?

Po tych dwóch miesiącach chyba widzę światełko w tunelu. Nie jest idealnie, po drodze natrafiliśmy na kolejną kłodę pod nogi w postaci boreliozy i właśnie kończymy antybiotykoterapię. Ale obrzęk jest mniejszy. Kolanko nie jest już tak gorące, jak wtedy gdy zaczynaliśmy. I nawet mamy takie poranki, kiedy nóżka nie boli i działa całkiem fajnie.

Protokół, oprócz mnóstwa godzin spędzonych w kuchni, daje też możliwość odkrycia w sobie takich pokładów kreatywności, o których nie miało się pojęcia.
Takie na przykład dyniowe kluseczki. Pychotka.

Tapioka na protokole jest produktem trochę kontrowersyjnym, ale stosujemy. Jest bardziej dostępna niż inne proponowane skrobie. Ważne żeby dynia miała zwarty miąższ. Ja użyłam hokkaido, ale może być też piżmowa.

Dyniowe kluseczki z cynamonem i imbirem:
1 dynia hokkaido
1 średni batat
2 łyżki mąki kokosowej
skrobia z tapioki (może być też mąka ziemniaczana)
sól
olej kokosowy

Dynię, przekrojoną na pół, wypestkowaną i batata pieczemy w piekarniku w 180st. C przez około 40 minut. Możliwe że batata trzeba będzie wyciągnąć nawet 10 minut wcześniej - należy sprawdzać widelcem.

Zagotowujemy osoloną wodę w garnku, na patelni powoli rozgrzewamy tłuszcz kokosowy z cynamonem i imbirem.
Gnieciemy dynię i batata widelcem, dodajemy mąkę kokosową, zabieramy 1/4 ciasta, tak jak w kluskach śląskich i dołek uzupełniamy skrobią z tapioki.
Ciasto mieszamy dokładnie, będzie dość luźne. Łyżeczką formujemy kluseczki i wrzucamy je do wrzącej wody. Wyciągamy gdy wypłyną, będą troszeczkę klejące, więc wrzucamy od razu na rozgrzany olej kokosowy z przyprawami i krótko podsmażamy aż się zrumienią.

Można podać z owocami i cynamonowym cukrem pudrem ;)


Smacznego!







niedziela, 11 października 2015

Jesienna Żarłostacja, już-sama-nie-wiem-która edycja.



Kocham to dziecko opolskich blogerów kulinarnych miłością niezmienną. I cieszę się, że z imprezy na imprezę zapał nie gaśnie a gości i jedzenia nie brakuje.
Pierwsze primo, jak zwykle z menu bezowym - bez glutenu, bez nabiału, bez jaj etc. Były trufle, tartaletki, brownie, placek ze śliwkami i zupa dyniowa.

Brownie z cieciorki, z przepisu jadłonomii. Musiałam zużyć zapas cieciorki, której sami już nie jemy. Jedynie Mąż Biegacz, czasem, ale z jego zapałem do gotowania zapewne by się zmarnowała.

Trufle i tartaletki miały tę samą bazę wyjściową. Ciężko jest mi określić jakie były w nich proporcje, ponieważ robiłam ją 'na oko' z namoczonych wcześniej i zmiksowanych daktyli, rodzynek i żurawiny suszonej oraz różnych orzechów i wiórków kokosowych - zmielonych, ale nie na mąkę. Powstała masa o konsystencji plasteliny, którą wylepiłam foremki na minitartaletki i włożyłam do zamrażalnika. Z pozostałej masy ulepiłam kulki i otoczyłam je w gorzkim kakao (pralinki). Łatwizna ;-)

Placek ze śliwkami natomiast to wynik moich eksperymentów kulinarnych w zakresie protokołu autoimmunologicznego, na którym jestem razem ze Starszą Córką. Ale o tym kiedy indziej, może...
Chciałabym mieć Hermionowy zmieniacz czasu, Ha!
Placek nie zawiera cukru, słodycz zawdzięcza bananom i mące kasztanowej.


Paleoplacek ze śliwkami i galaretką z rokitnika:
(proporcje na kwadratową blaszkę do brownie)
8 łyżek mąki kasztanowej
4 łyżki mąki kokosowej
2 łyżki mąki z maranty trzcinowej (lub innej skrobii, np. ziemniaczanej)
3 banany
70 ml oleju kokosowego, roztopionego
1/2 łyżeczki startego świeżego imbiru
1 łyżeczka sody oczyszczonej
dwie garście śliwek wydrylowanych, przekrojonych na pół

galaretka z rokitnika:
pół szklanki owoców rokitnika
szklanka wody
2 płaskie łyżeczki agaru
miód do smaku, ja dałam dwie łyżki.

Mąki mieszamy razem z sodą, banany miksujemy z olejem kokosowym i następnie łączymy wszystkie składniki ze sobą. Powstanie kleiste ciasto - przekładamy je na wyłożoną papierem do pieczenia blaszkę, wyrównujemy i układamy na nim śliwki.
Pieczemy w 170st. C przez 45 minut, lub do suchego patyczka.
Wyciągamy z piekarnika i studzimy w blaszce.

Rokitnik zalewamy wodą i doprowadzamy do wrzenia, miksujemy blenderem i przecieramy przez sitko bardzo dokładnie. Następnie znów doprowadzamy do wrzenia, dodajemy agar, mieszamy energicznie aż cały się rozpuści i nie będzie grudek. Ściągamy masę z palnika i czekamy aż ostygnie na tyle, że jeszcze będzie płynna, ale już nie gorąca (tu trzeba uważać bo agar dość szybko się ścina). Dodajemy miód, mieszamy dokładnie i wylewamy placek. Całość wkładamy do lodówki gdy w pełni wystygnie. Po jakiejś godzinie powinno być gotowe do krojenia.
Smacznego!


Zdjęcia dzięki uprzejmości Michała Nowika 

Tutaj najlepiej widać paleoplacek, pierwszy z lewej ;-)




 Starsza Córka personalizuje mój kubek na kawę :)


 Dream Team tylko z brikolą!











środa, 12 sierpnia 2015

Lody dla ochłody.



Upał.
Ale nie narzekam. Kocham lato.
Jest tak gorąco, że biorę prysznic kilka razy dziennie.
Kilka razy dziennie moczę też dzieciaki. Szczególnie Synka, który gromadzi różne ciekawe (?) rzeczy w swoich fałdkach.
Córki zaś, kilka razy dziennie biegają do lodówki, wyciągnąć z zamrażarki to cudo.
'Mamooo!!! Możeeemy looodaaaa?!!!'

Nie nadążam z produkcją.

Total gluten, nabiał i cukier free.

Sorbet bananowo - wiśniowy:
2 duże garści wiśni
4 banany
woda

Wiśnie pozbawione pestek umieszczam w rondelku, nalewam wody do połowy ich poziomu. Gotuję pod przykryciem aż zmienią kolor na 'ugotowany'.
Następnie razem z powstałym sokiem i bananami miksuję je blenderem na gładką masę.
Ową masę przekładam do pojemników na 'lody na patyku'. Sporo zostaje i tę resztę wrzucam do zamrażarki w miseczce z pokrywką.
Lody na patyku są gotowe następnego dnia. A te w miseczce trzeba miksować co godzinę, kilka razy, żeby miały fajną konsystencję do spożycia - co mnie się nie udaje. Zazwyczaj wrzucam tę miskę z resztą masy do zamrażalnika grubo po północy i idę spać. Następnego dnia czekam aż trochę odmarznie i dłubię ją nożem żeby sobie trochę nałożyć. Ot, tak domowe lody spożywa matka wielodzietna ;)
Smacznego!




poniedziałek, 8 czerwca 2015

Krem z batatów i marchewki.




Taki przednówek.
Wczoraj przyniosłam z ogródka przedostatni pęczek rzodkiewki i pierwsze liście jarmużu.
Pierwszy rok w ogrodzie nie zapowiada się zbyt obficie, chociaż bidy też nie będzie. Wszystko zależy od tego, jak obrodzą pomidory, ogórki i dynie. Hokkaido!!! Ukochane.
Na pewno wiem jak nie będzie wyglądał początek przyszłorocznego sezonu, ale czego można się spodziewać po ogródkowym debiucie, lekko spóźnionym i bez większego doświadczenia.

Cieszę się, że mam takie miejsce, po którym mogę chodzić boso, gdzie mogę grzebać w ziemi znosząc coraz większe jej ilości do domu, pod paznokciami.

Tymczasem posiłkujemy się kooperatywą i okolicznymi sklepami mieszając proste zupy. Wciąż 'najulubione' kremy.
Jeszcze niedawno warzywa upiekłabym w piekarniku, ale tak jest szybciej, jednogarnkowo i równie aromatycznie.
Nadaje się też dla Synka.


Krem z batatów i marchewki:
(składniki na 4 porcje + ew. dwie dokładki, jeśli dwie pierwsze porcje są małe ;) )
4 szalotki
2 ząbki czosnku
1 cm kawałek świeżego imbiru
2 duże bataty
3 marchewki
2 łyżki masła klarowanego
1/4 łyżeczki kardamonu
1/4 łyżeczki utłuczonych w moździerzu nasion kolendry
sól i pieprz do smaku.

Cebulę siekamy i podsmażamy, w garnku, na maśle z czosnkiem i imbirem, aż się zeszkli. W tym czasie obieramy bataty i marchewki, kroimy na mniejsze kawałki i dorzucamy do cebuli. Zalewamy warzywa wodą tak aby przykryła je na ok. 1cm. Gotujemy na średnim ogniu aż zmięknie marchewka, bataty gotują się troszkę szybciej. Na koniec miksujemy wszystko blenderem dodając kolendrę i kardamon.
Podajemy z prażonym słonecznikiem.


poniedziałek, 3 listopada 2014

Anyż i spółka, na kaszel.



Piękną mamy jesień tego roku.
Taka ilość słońca, kolorów, wilgotny zapach ziemi i liści. Bardzo lubię.
Za ten spokój, melancholijny nastrój, którego nie doświadczyłam już tak długo, że prawie zapomniałam, że tak można czuć się jesienią.
W tym roku szczególnie atrakcyjny był październik, który zaczął się złamanym obojczykiem Młodszej Córki, a potem przeszedł płynnie w zielone gile i kaszel obu Córek i Męża Biegacza.
Ja i Synek trzymamy się dzielnie.
Ale o długich, leniwych, słonecznych spacerach, z wózkiem, słuchawkami i fajnym e-bookiem w uszach, podczas gdy reszta przychówku wesoło hasałaby w przedszkolu (i w pracy ;) ), mogłam zapomnieć.
Luuuuuuuuuuuudzie... A tu zaraz zima będzie.

Więc zamiast spacerować kroiłam cebulę, albo warzyłam ziołową mieszankę - na syropy.
Cebulowy jest powszechny i znany. Codzienne inhalacje słabo oczyszczały drogi oddechowe Córek, więc włączyłam dodatkowo wykrzutśnie działający anyż oraz tymianek i majeranek.
O właściwościach anyżu już pisałam tutaj, przy okazji jeszcze raz polecam meksykańskie champurrado na przeziębienie!
Tymianek i majeranek mają działanie przeciwbakteryjne i przeciwzapalne, grzybobójcze i świetnie sprawdzają się w zwalczaniu infekcji górnych dróg oddechowych.

Syrop anyżowo-majerankowo-tymiankowy:
2 łyżki ugniecionych w moździerzu ziaren anyżu
1 łyżka majeranku
1 łyżka tymianku
0,5 l wody
3 łyżki miodu

Zioła zalewamy zimną wodą, powoli doprowadzamy do wrzenia i gotujemy na małym ogniu jeszcze 10 minut. Zostawiamy do ostudzenia.
Po tym czasie odcedzamy i dodajemy miód.
Przelewamy do szklanej, najlepiej ciemnej butelki lub przechowujemy w ciemnym miejscu. Spożywamy w ciągu tygodnia.
W wersji dla dorosłych można dodać łyżkę stołową spirytusu.

Na zdrowie!



czwartek, 12 czerwca 2014

Taki los.



Dieta Starszej Córki zaostrza się.
Gluten wyrzucamy całkowicie. Razem z nabiałem. I resztą zbóż (mam nadzieję że chwilowo). Taki los.
W następstwie wstaję o godzinę wcześniej i przyrządzam do przedszkola, na śniadanie, omlety.
Różne. Owocowe i puszyste, prawie jak biszkopt.
Albo zwarte i mięsiste. Jak włoska frittata.

Tę Córka nazwała 'małą pizzą'.
Baaardzo jej smakuje, ku mojej uciesze.

Z tych proporcji najedzą się obie Córki ;)

Frittata 'Mała pizza':
1/2 małej cebuli
2 plasterki swojskiej wędliny
1/2 średniego pomidora
3 duże jajka
1 posiekany drobno suszony pomidor
garść słoneczniku
zioła prowansalskie
sól, pieprz
1 łyżka masła klarowanego

Cebulę siekamy drobno i szklimy na maśle. Dorzucamy pokrojoną w drobną kostkę wędlinę, słonecznik i smażymy na małym ogniu.
Pomidora sparzonego i obranego ze skórki pozbawiamy pestek i kroimy w kostkę.
Jajka wbijamy do miseczki i ubijamy trzepaczką z dodatkiem przypraw i suszonego pomidora. Wlewamy na patelnię jednocześnie dodając pomidor. Potrząsamy patelnią aby wszystkie składniki rozłożyły się na niej równomiernie. Zmniejszamy ogień do minimum i dusimy pod przykryciem aż masa jajeczna stężeje do końca.
Można też za pomocą talerza odwócić frittatę żeby przyrumieniła się na wierzchniej stronie, ale nie jest to konieczne.

Smaczego!




poniedziałek, 9 czerwca 2014

Krem curry z kalarepy.



Śmieszna nazwa - kalarepka :)
Bardzo lubię te warzywo. Szczególnie na surowo, szczególnie młodziutkie prostko z ogródka.
Ostatnio zajrzeliśmy do Kotorza, do naszego ulubionego eko ogrodnika, o którym już pisałam tutaj.
W tym tygodniu mamy zamiar pojechać tam po większą ilość truskawek do zmarożenia i przetworzenia. Są czereśnie, jest miód. I nowalijki! Te wyczekane, upragnione - naturalne. Sałaty, rzodkiewki, szczypiorki, marchewki, pietruszki, pory, no wszystko :)
Dorwałam też trzy ogromne kalarepy, mimo, że przyjechaliśmy dość późnym już popołudniem i wszystko już było 'przebrane'. I dzisiaj na obiad mieliśmy z niej pyszny krem. Prosty i szybki.
Cieszę się niezmiernie, że się Córkom przestawiło i rozsmakowały się w miksowanych zupach. Robi się je szybko, gotując warzywa w małej ilości wody, więc nie traci się dużej ilości witamin i minerałów.

A tak przy okazji, piękne lato mamy tej wiosny <3

Zupa krem z kalarepy i curry.
2 duże kalarepy
2 ziemniaki
1 marchewka
1 pietruszka
kawałek korzenia selera, lub kilka gałązek jego naci.
1 mały por
1 listek świeżego lubczyku
1 łyżeczka przyprawy curry bez glutaminianu sodu
sól, pieprz
1 łyżka masła klarowanego
1,5 szklanki wody

Masło rozgrzewamy w garnku. Siekamy por, pietruszkę, lubczyk, seler i marchewkę - dusimy na maśle do zrumienienia. Zalewamy wodą. Dodajemy pokrojone na małe kawałki ziemniaki i kalarepy. Gotujemy do miękkości. Miksujemy i przyprawiamy.
Podajemy z prażonymi pestkami, łyżeczką jogurtu naturalnego i świeżymi ziołami ( u mnie tymianek i kwiaty szałwii).