Na przydrożnych mokradłach srebrzysto od bazi ...
A komitet powitalny też już gotowy:-)
Nie myślcie sobie, w zeszłych latach też tak witaliśmy bociany, a to gwoli przypomnienia ...
Przyjazna pogoda nie dała mi siedzieć w domu.
Przebrana w roboczy "ferszalunek", uzbrojona w elektryczne nożyce, przycięłam wybujały przez zeszłe lato ligustrowy żywopłot. Potem zgrabiłam liście, które wiatr wywiewa nie wiadomo skąd ...
no i "rozłamałam się", jak to mówiła moja mama ... tak, tak, zimowy zastój dał znać o sobie, kości i mięśnie pobolewają. Konieczny dobry rozruch na zakwasy:-)
Pozdrawiam wszystkich serdecznie, dziękuję za odwiedziny, trzymajcie się ciepło, pa!
środa, 10 lutego 2016
niedziela, 7 lutego 2016
Do trzech razy sztuka ...
W sobotę spotkała mnie miła niespodzianka.
Amik obszczekał przy drodze jakiś samochód, który o, dziwo, zajechał na nasze podwórze ... a potem machając ogonem, przyprowadził do chatki gościa. To był Staszek, poznany oczywiście przez bloga, kolejny miłośnik Pogórza. Dwa poprzednie spotkania nie doszły do skutku, bo najzwyczajniej w świecie nie było nas, kiedy Staszek przyjechał, a jakoś specjalnie nie umawialiśmy się. Więc doszliśmy do wniosku, że do trzech razy sztuka, no i wreszcie udało się :-)
Gawędziliśmy sobie w najlepsze, kiedy na "zapotoczne" łąki wyszło ogromne stado jeleni, a było tego pewnie ze trzydzieści sztuk ... niektóre z ogromnym porożem, za chwilę zaczną je zrzucać ... zacznie się ruch w interesie, pojawią się zbieracze, przeczesujący łąki wzdłuż i wszerz ...
Kiedyś podeszły niedaleko chatki, a google+ taki kolażyk zrobił mi z moich zdjęć:-) to i wykorzystuję go teraz ... oczopląsu można dostać:-)
Tymczasem słońce już prawie zaszło, trzeba rozpalić ogień pod płytą. Przez cały dzień było tak ciepło, że wystarczyło poranne palenie, a potem była przerwa.
Kiedy wyszłam po drewno, Amik pogonił ze szczekaniem w dół ... przystanęłam na chwilę, a z doliny potoku niosły się aż ku nam jakieś okropne wrzaski, wycia, i to przez długą chwilę ... zawołałam męża ... może to dziki - orzekł. Z drugiej strony niosło się zaniepokojone szczekanie jelonka ... może jakieś zwierzaki mają w tym czasie gody, i walczą tam teraz samce o względy wybranki, pomyślałam o lisach. Zresztą przed chwila sprawdziłam w necie, właśnie o tej porze to one mają zaloty ... może rzeczywiście one ... ale nie wygoniłby mnie tam nikt, żeby sprawdzić, co się dzieje ...
W nocy przyszedł wiatr, to ciepły halny rozhulał się na całego.
Kiedy wyszłam dziś przed szóstą na podwórze, już dniało, znaczy dzień jest już o wiele dłuższy.
Na niebie spektakl, zza góry niebo prześwietlone różowo ...
... mała kawa ... i słońce oświetliło pierwszymi promieniami łąki na Horodżennem ...
... jeszcze chwila, i już Kopystańka w słońcu ...
A my zbieramy się do wyjazdu na kalwaryjskie wzgórze ... najpierw przez Wiar, potem nową drogą wspinamy się wysoko. Lubimy tę świątynię, kalwaryjskie sanktuarium, właśnie o tej wczesnej porze, kiedy ludzi maleńko ... jeszcze chwila czasu, to rzut oka na ukraińskie szczyty w pierwszym słońcu ...
I kiedy po powrocie do chatki usiedliśmy przy naszym oknie do śniadania, znowu pokazały się jakieś zwierzęta na "zapotocznych" łąkach, tam, gdzie wczoraj te jelenie ... nawiasem mówiąc, od razu przyuważyliśmy wczesnoporanną aktywność myśliwych, już wracali z łowów. Widać, nie tylko my obserwowaliśmy to wielkie stado jeleni:-(
A wracając do obrazka, kiedy to znowu wyszły zza góry zwierzęta przy śniadaniu, 5-6 sztuk, ... toczyła się miedzy nami taka rozmowa ...
- Zobacz, to chyba nie sarny, może dziki? - z daleka za bardzo nie można rozpoznać na spłowiałej łące ...
- Ale za nimi idzie chyba pies! - mówi mąż.
Nie wytrzymałam, chwyciłam za lornetkę ... zaparło mi dech z emocji ...
- Ale to wszystko są psy!!!! - wysapałam z wrażenia.
Popatrzyliśmy po sobie, opadły nam kopary ... należy domniemywać, że oto przed naszymi oczami przemaszerowała wataha wilków.
I tak sobie wspominamy wczorajsze odgłosy z lasu ... może to wilki ucztowały?
Zaczyna pylić leszczyna, przy ciepłych dniach to pierwszy pożytek dla pszczół. Co prawda, leszczyny są wiatropylne, ale bogactwo żółtego pyłku służy owadom za pokarm. Więc mąż-pszczelarz, uzbrojony w lekarska słuchawkę, poszedł do pasieki osłuchać ule ... chyba w dobrej kondycji przetrwały, ładnie i zdrowo buczą. Zaopatrzył się już w cukier puder, będzie lepić "ciasto" z dodatkiem zmielonego pyłku kwiatowego, i czegoś tam jeszcze ... potem takie gały ciasta daje do ula na dokarmianie pszczół:-)
Czekam czasu, kiedy będzie przywoził ciężkie, złociste plastry, i będziemy wirować słodziutki, pachnący miód ... ale to dopiero w lecie, a tymczasem domek gospodarczy przy pasiece jeszcze nie zbudowany:-)
Pisałam latem, że bardzo obficie obrodziły dzikie czereśnie. Ptaki miały używanie, my też, ale reszta owoców opadła na ziemię ... jesienią pod drzewami było biało od pestek. Teraz wszystkie pestki rozgniecione ... stawiam na grubodzioby, bo to one przylatywały tu stadami ... zresztą sam nacisk dzioba /70kg/ mówi chyba sam za siebie:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!
Amik obszczekał przy drodze jakiś samochód, który o, dziwo, zajechał na nasze podwórze ... a potem machając ogonem, przyprowadził do chatki gościa. To był Staszek, poznany oczywiście przez bloga, kolejny miłośnik Pogórza. Dwa poprzednie spotkania nie doszły do skutku, bo najzwyczajniej w świecie nie było nas, kiedy Staszek przyjechał, a jakoś specjalnie nie umawialiśmy się. Więc doszliśmy do wniosku, że do trzech razy sztuka, no i wreszcie udało się :-)
Gawędziliśmy sobie w najlepsze, kiedy na "zapotoczne" łąki wyszło ogromne stado jeleni, a było tego pewnie ze trzydzieści sztuk ... niektóre z ogromnym porożem, za chwilę zaczną je zrzucać ... zacznie się ruch w interesie, pojawią się zbieracze, przeczesujący łąki wzdłuż i wszerz ...
Kiedyś podeszły niedaleko chatki, a google+ taki kolażyk zrobił mi z moich zdjęć:-) to i wykorzystuję go teraz ... oczopląsu można dostać:-)
Tymczasem słońce już prawie zaszło, trzeba rozpalić ogień pod płytą. Przez cały dzień było tak ciepło, że wystarczyło poranne palenie, a potem była przerwa.
Kiedy wyszłam po drewno, Amik pogonił ze szczekaniem w dół ... przystanęłam na chwilę, a z doliny potoku niosły się aż ku nam jakieś okropne wrzaski, wycia, i to przez długą chwilę ... zawołałam męża ... może to dziki - orzekł. Z drugiej strony niosło się zaniepokojone szczekanie jelonka ... może jakieś zwierzaki mają w tym czasie gody, i walczą tam teraz samce o względy wybranki, pomyślałam o lisach. Zresztą przed chwila sprawdziłam w necie, właśnie o tej porze to one mają zaloty ... może rzeczywiście one ... ale nie wygoniłby mnie tam nikt, żeby sprawdzić, co się dzieje ...
W nocy przyszedł wiatr, to ciepły halny rozhulał się na całego.
Kiedy wyszłam dziś przed szóstą na podwórze, już dniało, znaczy dzień jest już o wiele dłuższy.
Na niebie spektakl, zza góry niebo prześwietlone różowo ...
... mała kawa ... i słońce oświetliło pierwszymi promieniami łąki na Horodżennem ...
... jeszcze chwila, i już Kopystańka w słońcu ...
A my zbieramy się do wyjazdu na kalwaryjskie wzgórze ... najpierw przez Wiar, potem nową drogą wspinamy się wysoko. Lubimy tę świątynię, kalwaryjskie sanktuarium, właśnie o tej wczesnej porze, kiedy ludzi maleńko ... jeszcze chwila czasu, to rzut oka na ukraińskie szczyty w pierwszym słońcu ...
I kiedy po powrocie do chatki usiedliśmy przy naszym oknie do śniadania, znowu pokazały się jakieś zwierzęta na "zapotocznych" łąkach, tam, gdzie wczoraj te jelenie ... nawiasem mówiąc, od razu przyuważyliśmy wczesnoporanną aktywność myśliwych, już wracali z łowów. Widać, nie tylko my obserwowaliśmy to wielkie stado jeleni:-(
A wracając do obrazka, kiedy to znowu wyszły zza góry zwierzęta przy śniadaniu, 5-6 sztuk, ... toczyła się miedzy nami taka rozmowa ...
- Zobacz, to chyba nie sarny, może dziki? - z daleka za bardzo nie można rozpoznać na spłowiałej łące ...
- Ale za nimi idzie chyba pies! - mówi mąż.
Nie wytrzymałam, chwyciłam za lornetkę ... zaparło mi dech z emocji ...
- Ale to wszystko są psy!!!! - wysapałam z wrażenia.
Popatrzyliśmy po sobie, opadły nam kopary ... należy domniemywać, że oto przed naszymi oczami przemaszerowała wataha wilków.
I tak sobie wspominamy wczorajsze odgłosy z lasu ... może to wilki ucztowały?
Zaczyna pylić leszczyna, przy ciepłych dniach to pierwszy pożytek dla pszczół. Co prawda, leszczyny są wiatropylne, ale bogactwo żółtego pyłku służy owadom za pokarm. Więc mąż-pszczelarz, uzbrojony w lekarska słuchawkę, poszedł do pasieki osłuchać ule ... chyba w dobrej kondycji przetrwały, ładnie i zdrowo buczą. Zaopatrzył się już w cukier puder, będzie lepić "ciasto" z dodatkiem zmielonego pyłku kwiatowego, i czegoś tam jeszcze ... potem takie gały ciasta daje do ula na dokarmianie pszczół:-)
Czekam czasu, kiedy będzie przywoził ciężkie, złociste plastry, i będziemy wirować słodziutki, pachnący miód ... ale to dopiero w lecie, a tymczasem domek gospodarczy przy pasiece jeszcze nie zbudowany:-)
Pisałam latem, że bardzo obficie obrodziły dzikie czereśnie. Ptaki miały używanie, my też, ale reszta owoców opadła na ziemię ... jesienią pod drzewami było biało od pestek. Teraz wszystkie pestki rozgniecione ... stawiam na grubodzioby, bo to one przylatywały tu stadami ... zresztą sam nacisk dzioba /70kg/ mówi chyba sam za siebie:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!
poniedziałek, 1 lutego 2016
Czasami bywa tak ...
Wracaliśmy z Pogórza do domu w niedzielny poranek.
Silna wichura powaliła w poprzek drogi na Brylińce potężną jodłę, więc co było robić? nawrotka i w drugą stronę ...
Przez okno w kuchni zobaczyłam, że potężny orzech na końcu podwórza też poniósł obrażenia, jedna gałąź gruchnęła o ziemię, dobrze, że psów nie było w pobliżu.
Drzewa w sadzie są stare, spróchniałe, liczymy się z takimi stratami. Trzeba naszykować piłę, pociąć pień i znowu będzie sporo drewna do palenia.
Zima w odwrocie, wiejący wiatr osuszył trochę błota, resztki śniegu jeszcze tylko w niewielkich zagłębieniach terenu, gdzie było go troszkę więcej.
Niech Was nie zmyli to niebo, to od zachodu wali ciemna chmura, a za chwilę niosło prawie poziomo śnieżna krupą. I tak na zmianę, troszkę słońca, i chmury z deszczośniegiem, jak mawia znany prezenter pogody. Ale nam nic nie straszne w ciepłej chatce, okna powstrzymują nawałnicę, ścian nie przewiewa, zapas drewna do pieca naniesiony, można patrzeć bezpiecznie i myśleć, że może jacyś turyści wędrują szlakiem na Suchy Obycz, a tam niebezpiecznie, łamią się gałęzie:-)
Ale turyści bezpiecznie wrócili z trasy i odwiedzili nas, bo to była Ania ze Stefanem, nasi przemili znajomi, miłośnicy Pogórza, poznani przez bloga, z którymi na rozmowach czas upływa nie wiadomo kiedy:-)
Mimi znowu uziemiona chorobą, złapała jakąś infekcję, ma bolące gardełko, i temperaturę. Ma osłabiony przez chorobę organizm, a zwłaszcza rozwaloną odporność, łapie każdego prątka, który przelatuje koło niej, no i znowu zastrzyki, bo kaszle okropnie ... dziś już lepiej, może w środę ostatnia wizyta w lecznicy.
Zakupiłam dziś w ogrodniku ziemię do wysiewania nasion, na pierwszy ogień pójdzie papryka, bo ona długo wschodzi, gdzieś tak w połowie lutego wysieję pomidory, a resztę sadzonek dokupię na targu.
Mąż był w jakiejś sprawie w górnej wsi.
Przyniósł wieści, że wilki już tam się pojawiły, widział zdjęcia na fotopułapkach, które były zawieszone tuż za ogrodzeniem, przy lesie.
Właściwie to zima mogłaby już się kończyć:-)
Rzeki już wolne od lodu, kra spłynęła do morza, i co? znowu miałoby napadać śniegu i cisnąć mróz?
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobre słowo, trzymajcie się ciepło, bo różne bakcyle grasują, pa!
Silna wichura powaliła w poprzek drogi na Brylińce potężną jodłę, więc co było robić? nawrotka i w drugą stronę ...
Przez okno w kuchni zobaczyłam, że potężny orzech na końcu podwórza też poniósł obrażenia, jedna gałąź gruchnęła o ziemię, dobrze, że psów nie było w pobliżu.
Drzewa w sadzie są stare, spróchniałe, liczymy się z takimi stratami. Trzeba naszykować piłę, pociąć pień i znowu będzie sporo drewna do palenia.
Zima w odwrocie, wiejący wiatr osuszył trochę błota, resztki śniegu jeszcze tylko w niewielkich zagłębieniach terenu, gdzie było go troszkę więcej.
Niech Was nie zmyli to niebo, to od zachodu wali ciemna chmura, a za chwilę niosło prawie poziomo śnieżna krupą. I tak na zmianę, troszkę słońca, i chmury z deszczośniegiem, jak mawia znany prezenter pogody. Ale nam nic nie straszne w ciepłej chatce, okna powstrzymują nawałnicę, ścian nie przewiewa, zapas drewna do pieca naniesiony, można patrzeć bezpiecznie i myśleć, że może jacyś turyści wędrują szlakiem na Suchy Obycz, a tam niebezpiecznie, łamią się gałęzie:-)
Ale turyści bezpiecznie wrócili z trasy i odwiedzili nas, bo to była Ania ze Stefanem, nasi przemili znajomi, miłośnicy Pogórza, poznani przez bloga, z którymi na rozmowach czas upływa nie wiadomo kiedy:-)
Mimi znowu uziemiona chorobą, złapała jakąś infekcję, ma bolące gardełko, i temperaturę. Ma osłabiony przez chorobę organizm, a zwłaszcza rozwaloną odporność, łapie każdego prątka, który przelatuje koło niej, no i znowu zastrzyki, bo kaszle okropnie ... dziś już lepiej, może w środę ostatnia wizyta w lecznicy.
Zakupiłam dziś w ogrodniku ziemię do wysiewania nasion, na pierwszy ogień pójdzie papryka, bo ona długo wschodzi, gdzieś tak w połowie lutego wysieję pomidory, a resztę sadzonek dokupię na targu.
Mąż był w jakiejś sprawie w górnej wsi.
Przyniósł wieści, że wilki już tam się pojawiły, widział zdjęcia na fotopułapkach, które były zawieszone tuż za ogrodzeniem, przy lesie.
Właściwie to zima mogłaby już się kończyć:-)
Rzeki już wolne od lodu, kra spłynęła do morza, i co? znowu miałoby napadać śniegu i cisnąć mróz?
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobre słowo, trzymajcie się ciepło, bo różne bakcyle grasują, pa!
środa, 27 stycznia 2016
Takie tam drobiazgi ...
Rozpoczęłam poszukiwania jakiegoś zgrabnego kredensiku, najlepiej używanego, bo w naszej chatce wszystko jest z odzysku:-)
Ten stary, po kolejnych przesuwaniach, ustawianiach wysypał z siebie sporo próchna, a także wyłamały my się już i tak sfatygowane nogi,
Poszedł więc do pomieszczenia gospodarczego, żeby schować w swych czeluściach różne sprzęty i narzędzia pszczelarskie męża.
A ja znalazłam, taki jak sobie wymarzyłam, przestudiowawszy wszystkie dostępne ogłoszenia ... i jeszcze żeby cena była przyjazna, i żeby był z desek ... i to całkiem blisko.
Ma nawet lustro tuż nad blatem, nic nie trzeba było przy nim robić, tylko przetrzeć i przełożyć graty z jednego do drugiego.
Tylko te szybki ... widać całą zawartość na półkach, i to nie zawsze piękną.
A to puszki z kawą, herbatą, kartoniki z kaszą, ryżem, szklanki i kubki tworzą swoisty różnorodny mix, bo nie ma tu rzeczy na pokaz, a wszystko użytkowe.
To i wpadłam dziś do zaprzyjaźnionego szklarza, znalazł mi szybki z innego kredensu starego, przez nie już nic nie będzie widać:-)
Takie piaskowane w gwiazdeczki. Pewnie po południu mąż je wymieni, chociaż ... dopiero teraz przyszedł mi do głowy pomysł. Przecież w dzieciństwie widywałam takie "zabezpieczenia", ukrywające to, co na półkach ... koronkowe firaneczki, złapane w pół jakąś zmyślną wstążką z kokardą:-)
Przy okazji ... no, nie mogłam się oprzeć ... nabyłam też stół, taki do kompletu, też w bardzo dobrym stanie ...
Już widzę przy nim 100-letnie krzesła, które stoją na strychu starej kamienicy, w rodzinnym domu męża, z jakiejś starej fabryki wiedeńskiej, jak patrzyłam na nalepki pod nimi, filia Thoneta czy coś bardzo podobnego, bo już nie pamiętam. Te krzesła to pewnie z wyprawy ślubnej Buni, babki męża.
Dolarów w tej szufladce nie było, ani żadnych pamiętników:-)
Zostało w tym domu, przeznaczonym do rozbiórki, jeszcze trochę fajnych rzeczy, ale co? dysponujemy ograniczona powierzchnią, nie zmieścimy wszystkiego.
Znalazłam jeszcze w poszukiwaniu koronek w swojej komodzie taki drobiażdżek, kupiłam go w sh, na wzór do dziergania, bo wydał mi się bardzo oryginalny ...
Takie maleństwo, dosłownie kawałeczek ... trzeba tylko dokładnie patrzeć na kolejne rzędy, potem już idzie łatwiej. Nie raz już kopiowałam takie znaleziska, najtrudniej zacząć robótkę:-)
Po tych mroźnych i zimowych krajobrazach już nie ma śladu.
Wczoraj w nocy spadł deszcz, potem oblodzenie skapało z drzew w rzęsistym deszczu, a dziś rano ... koniec zimy. Ptaków jakby mniej w karmniku, a śpiewają już jakby wiosennie.
Za to w okolicy, gdzieś tam za potokiem dało się słyszeć wycie wilków, sąsiad też to potwierdził.
Nasza "panienka z okienka":-)
To jej punkt obserwacyjny, odkryła skrzynię pod oknami i już jej stamtąd nie przepędzi, obszczekuje cały świat. Mimi ma się dobrze, humor dopisuje, apetyt także, jadłaby na okrągło, dziękuję za troskę, dobre słowa.
A na koniec jak zwykle Kopystańka, tu jeszcze w bieli, u nas poranny cień, a ona już w słońcu.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziekuję za odwiedziny, pa!
Ten stary, po kolejnych przesuwaniach, ustawianiach wysypał z siebie sporo próchna, a także wyłamały my się już i tak sfatygowane nogi,
Poszedł więc do pomieszczenia gospodarczego, żeby schować w swych czeluściach różne sprzęty i narzędzia pszczelarskie męża.
A ja znalazłam, taki jak sobie wymarzyłam, przestudiowawszy wszystkie dostępne ogłoszenia ... i jeszcze żeby cena była przyjazna, i żeby był z desek ... i to całkiem blisko.
Ma nawet lustro tuż nad blatem, nic nie trzeba było przy nim robić, tylko przetrzeć i przełożyć graty z jednego do drugiego.
Tylko te szybki ... widać całą zawartość na półkach, i to nie zawsze piękną.
A to puszki z kawą, herbatą, kartoniki z kaszą, ryżem, szklanki i kubki tworzą swoisty różnorodny mix, bo nie ma tu rzeczy na pokaz, a wszystko użytkowe.
To i wpadłam dziś do zaprzyjaźnionego szklarza, znalazł mi szybki z innego kredensu starego, przez nie już nic nie będzie widać:-)
Takie piaskowane w gwiazdeczki. Pewnie po południu mąż je wymieni, chociaż ... dopiero teraz przyszedł mi do głowy pomysł. Przecież w dzieciństwie widywałam takie "zabezpieczenia", ukrywające to, co na półkach ... koronkowe firaneczki, złapane w pół jakąś zmyślną wstążką z kokardą:-)
Przy okazji ... no, nie mogłam się oprzeć ... nabyłam też stół, taki do kompletu, też w bardzo dobrym stanie ...
Już widzę przy nim 100-letnie krzesła, które stoją na strychu starej kamienicy, w rodzinnym domu męża, z jakiejś starej fabryki wiedeńskiej, jak patrzyłam na nalepki pod nimi, filia Thoneta czy coś bardzo podobnego, bo już nie pamiętam. Te krzesła to pewnie z wyprawy ślubnej Buni, babki męża.
Dolarów w tej szufladce nie było, ani żadnych pamiętników:-)
Zostało w tym domu, przeznaczonym do rozbiórki, jeszcze trochę fajnych rzeczy, ale co? dysponujemy ograniczona powierzchnią, nie zmieścimy wszystkiego.
Znalazłam jeszcze w poszukiwaniu koronek w swojej komodzie taki drobiażdżek, kupiłam go w sh, na wzór do dziergania, bo wydał mi się bardzo oryginalny ...
Takie maleństwo, dosłownie kawałeczek ... trzeba tylko dokładnie patrzeć na kolejne rzędy, potem już idzie łatwiej. Nie raz już kopiowałam takie znaleziska, najtrudniej zacząć robótkę:-)
Po tych mroźnych i zimowych krajobrazach już nie ma śladu.
Wczoraj w nocy spadł deszcz, potem oblodzenie skapało z drzew w rzęsistym deszczu, a dziś rano ... koniec zimy. Ptaków jakby mniej w karmniku, a śpiewają już jakby wiosennie.
Za to w okolicy, gdzieś tam za potokiem dało się słyszeć wycie wilków, sąsiad też to potwierdził.
Nasza "panienka z okienka":-)
To jej punkt obserwacyjny, odkryła skrzynię pod oknami i już jej stamtąd nie przepędzi, obszczekuje cały świat. Mimi ma się dobrze, humor dopisuje, apetyt także, jadłaby na okrągło, dziękuję za troskę, dobre słowa.
A na koniec jak zwykle Kopystańka, tu jeszcze w bieli, u nas poranny cień, a ona już w słońcu.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziekuję za odwiedziny, pa!
poniedziałek, 18 stycznia 2016
Wygraliśmy pierwszą bitwę ...
Takie słowa usłyszeliśmy po kilku ciężkich dniach, kiedy wydawało się, że już nie ma ratunku dla naszej Mimi, psiego dziecka, szczeniaczka najweselszego ze wszystkich psów.
Wszystko zaczęło się w środę w nocy, kiedy obudziły mnie odgłosy wymiotującego psa ... to Mimi tak męczyło, raz, drugi, trzeci, i kolejny, i kolejny ...
Myślę sobie, że pewnie coś zjadła, bo szczeniaki to łapią wszystko, nawet niezjadliwego.
W dzień jakby trochę lepiej po podaniu smecty, nawet bawiła się z Amikiem, ale nic nie jadła. Noc przeszła w miarę spokojnie, ale następny dzień to już tylko gorzej.
Pojechaliśmy z nią do lecznicy Ada w Przemyślu, do dra Fedaczyńskiego diagnoza nas przeraziła - To może być parwowiroza.
Prześwietlenie i test potwierdziło najgorsze.
Naszej Mimi mogło za chwilę z nami nie być, bo rokowania w leczeniu nie najlepsze, a ona dopiero po pierwszej dawce szczepień. Czekaliśmy w domu z niepokojem, jak zadzwoni telefon, to już pewnie odeszła, a z drugiej strony z nadzieją, że skoro nie dzwonią, to może jeszcze żyje.
Jak na nią patrzyłam, to serce mi się krajało, ubyło jej o połowę, oczy zapadły się, wzrok nieobecny, a jak patrzyła przytomnie, to tak prosząco, do tego nieznośny ból brzuszka ...
Więc codziennie kroplówki, leki, nocne dyżury przy niej ... wczoraj nastąpił jakby przełom na lepsze, poweselała, a dziś dostała pierwszą łyżkę jedzenia ... schudła bardzo, łopatki, obojczyki, kręgosłup sterczą pod nadmiarem skóry, której i tak z racji urody miała jakby więcej.
Kiedy czekaliśmy na swoją kolejkę do gabinetu, wyszedł stamtąd młody człowiek z psem na rękach, widać, że pies starutki, siwa broda ... zły sąsiad złamał mu dwie nogi ...
Powiedzcie, jakim trzeba być człowiekiem, żeby zrobić coś takiego? czy można jeszcze nazwać go człowiekiem?
Doktor Fedaczyński prowadzi u siebie ośrodek rehabilitacji zwierząt chronionych.
Przytulisko znajdują tu bociany, które nie odleciały, ranne orły, lisy i wiele innych, także egzotycznych.
Osobliwy to widok, kiedy nad placem kołuje w zimie bocian, siada pośrodku stada, a one klekotem go witają. Obok podkulawiały łabędź kroczy jakoś tak tanecznie, w klacie na półce lisek, zwinięty w kulkę, wielkie drapieżne ćwiczą skrzydła przelatując z grzędy na grzędę.
Nasza Mimi miała szczęście, że trafiła w ręce ludzi oddanych, szybko została zdiagnozowana, właściwie leczona, i pewnie dlatego jest dziś z nami.
Przed nami jeszcze dalszy ciąg leczenia, zastrzyki, właściwe odżywianie, chuchanie, dmuchanie i jesteśmy pełni nadziei, że będzie dobrze.
Skoro tak chwaliłam się przez kilka wpisów kolejno, że dziergam firankę, to pokażę teraz efekty ... to nie firanka, ale jej namiastka:-)
A wiecie, że spory dodatek zwykłej soli, dodanej do krochmalu, powoduje, że prasowana serwetka, koronka czy firanka nie przywierają do gorącego żelazka?
Na koniec optymistyczne zdjęcie zachodu słońca nad naszym Horodżennym, a w nocy panuje tu ciemność absolutna, żadne światełko nie świeci w najdalszej okolicy, zresztą tak samo na południe i północ. Dopiero od wschodu widać światła sąsiada, kawałek oświetlonej drogi ... a tak, nawiasem mówiąc, pan pługowy rzeczywiście nie zjeżdża do nas, nie posypuje, ślisko jak licho.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, bywajcie zdrowi, pa!
Wszystko zaczęło się w środę w nocy, kiedy obudziły mnie odgłosy wymiotującego psa ... to Mimi tak męczyło, raz, drugi, trzeci, i kolejny, i kolejny ...
Myślę sobie, że pewnie coś zjadła, bo szczeniaki to łapią wszystko, nawet niezjadliwego.
W dzień jakby trochę lepiej po podaniu smecty, nawet bawiła się z Amikiem, ale nic nie jadła. Noc przeszła w miarę spokojnie, ale następny dzień to już tylko gorzej.
Pojechaliśmy z nią do lecznicy Ada w Przemyślu, do dra Fedaczyńskiego diagnoza nas przeraziła - To może być parwowiroza.
Prześwietlenie i test potwierdziło najgorsze.
Naszej Mimi mogło za chwilę z nami nie być, bo rokowania w leczeniu nie najlepsze, a ona dopiero po pierwszej dawce szczepień. Czekaliśmy w domu z niepokojem, jak zadzwoni telefon, to już pewnie odeszła, a z drugiej strony z nadzieją, że skoro nie dzwonią, to może jeszcze żyje.
Jak na nią patrzyłam, to serce mi się krajało, ubyło jej o połowę, oczy zapadły się, wzrok nieobecny, a jak patrzyła przytomnie, to tak prosząco, do tego nieznośny ból brzuszka ...
Więc codziennie kroplówki, leki, nocne dyżury przy niej ... wczoraj nastąpił jakby przełom na lepsze, poweselała, a dziś dostała pierwszą łyżkę jedzenia ... schudła bardzo, łopatki, obojczyki, kręgosłup sterczą pod nadmiarem skóry, której i tak z racji urody miała jakby więcej.
Kiedy czekaliśmy na swoją kolejkę do gabinetu, wyszedł stamtąd młody człowiek z psem na rękach, widać, że pies starutki, siwa broda ... zły sąsiad złamał mu dwie nogi ...
Powiedzcie, jakim trzeba być człowiekiem, żeby zrobić coś takiego? czy można jeszcze nazwać go człowiekiem?
Doktor Fedaczyński prowadzi u siebie ośrodek rehabilitacji zwierząt chronionych.
Przytulisko znajdują tu bociany, które nie odleciały, ranne orły, lisy i wiele innych, także egzotycznych.
Osobliwy to widok, kiedy nad placem kołuje w zimie bocian, siada pośrodku stada, a one klekotem go witają. Obok podkulawiały łabędź kroczy jakoś tak tanecznie, w klacie na półce lisek, zwinięty w kulkę, wielkie drapieżne ćwiczą skrzydła przelatując z grzędy na grzędę.
Nasza Mimi miała szczęście, że trafiła w ręce ludzi oddanych, szybko została zdiagnozowana, właściwie leczona, i pewnie dlatego jest dziś z nami.
Przed nami jeszcze dalszy ciąg leczenia, zastrzyki, właściwe odżywianie, chuchanie, dmuchanie i jesteśmy pełni nadziei, że będzie dobrze.
Skoro tak chwaliłam się przez kilka wpisów kolejno, że dziergam firankę, to pokażę teraz efekty ... to nie firanka, ale jej namiastka:-)
A wiecie, że spory dodatek zwykłej soli, dodanej do krochmalu, powoduje, że prasowana serwetka, koronka czy firanka nie przywierają do gorącego żelazka?
Na koniec optymistyczne zdjęcie zachodu słońca nad naszym Horodżennym, a w nocy panuje tu ciemność absolutna, żadne światełko nie świeci w najdalszej okolicy, zresztą tak samo na południe i północ. Dopiero od wschodu widać światła sąsiada, kawałek oświetlonej drogi ... a tak, nawiasem mówiąc, pan pługowy rzeczywiście nie zjeżdża do nas, nie posypuje, ślisko jak licho.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, bywajcie zdrowi, pa!
środa, 13 stycznia 2016
Cerkiewka w Chyrzynce ... garść wyszperanych pogórzańskich ciekawostek ...
Przy okazji wpisu o nowym łączniku miedzy Pogórzami czyli nowym moście na Sanie szperałam po różnych zdjęciach, przypominałam nasze wyprawy i do tego wpadł mi w ręce tomik wierszy przemyskiej poetki, Marysi Żemełko.
Myślę, że nie będzie mi miała za złe, jeśli pozwolę sobie moje stare zdjęcia podeprzeć strofami jej wiersza:-) o wybaczenie proszę:-)
Przy okazji trochę zieloności trzeba wprowadzić w szary, zimowy świat.
C h y r z y n k a
Modrzewiowa cerkiew
chaszczom wydarta zapaleńca ręką
podtrzymana sercem,
duszę przygniata udręką.
Dzwonnica zamilkła
w wołaniu pomocy bezsilna.
Oderwana deska
snop światła do wnętrza wpuściła.
Rozpostarł ramiona
Chrystus pod niebem owczarni
Dogląda, nie kona
bo któż to wszystko ogarnie.
Urwane w pół schody
nie bronią. Prosić nie wiedzą już kogo
Czy młokosom urosną brody
nim zdążą coś uratować?
Cmentarz - dwa pomniki
dębowy krzyż zemdlał w barwinku
Skulone kopczyki
nikt tu nie słucha ich krzyku.
W gąszczu samosiejek
stroskane listki na gałązkach głaska
ostatnią nadzieją
kłokoczka cała w zdrowaśkach.
Straż stulecia dzierżą
niestrudzeni w zmaganiach Tubylcy
Nie spoczną i nie odejdą
Drwal-poeta i czarny Sycylijczyk.
////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////
Drwal-poeta to Janusz Śmigielski, inicjator ratowania cerkiewki, a Czarny Sycylijczyk jest psem, przywiezionym z Sycylii:-)
I kiedy wpisałam w wyszukiwarkę hasło Janusz Śmigielski, to na pierwszy plan wyskoczyło
Drwal i poeta, a artykuł o nim napisała Joanna Wilgucka-Drymajło, autorka bloga o pobliskich Rybotyczach.
A kiedy wracamy z Pogórza do domu, właśnie przez Krzywczę, to na dzikiej skarpie, tuż przy serpentynach wyłania się ciekawy obiekt, o którym też opowiadał nam znajomy, a jeszcze tam nie dotarliśmy ... To Hobbitówa ...
Czas ruszyć trochę nasze zasiedziałe w chatce "osoby", tyle ciekawych rzeczy dzieje się w okolicy:-)
Pozdrawiam wszystkich serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pa!
Myślę, że nie będzie mi miała za złe, jeśli pozwolę sobie moje stare zdjęcia podeprzeć strofami jej wiersza:-) o wybaczenie proszę:-)
Przy okazji trochę zieloności trzeba wprowadzić w szary, zimowy świat.
C h y r z y n k a
Modrzewiowa cerkiew
chaszczom wydarta zapaleńca ręką
podtrzymana sercem,
duszę przygniata udręką.
Dzwonnica zamilkła
w wołaniu pomocy bezsilna.
Oderwana deska
snop światła do wnętrza wpuściła.
Rozpostarł ramiona
Chrystus pod niebem owczarni
Dogląda, nie kona
bo któż to wszystko ogarnie.
Urwane w pół schody
nie bronią. Prosić nie wiedzą już kogo
Czy młokosom urosną brody
nim zdążą coś uratować?
Cmentarz - dwa pomniki
dębowy krzyż zemdlał w barwinku
Skulone kopczyki
nikt tu nie słucha ich krzyku.
W gąszczu samosiejek
stroskane listki na gałązkach głaska
ostatnią nadzieją
kłokoczka cała w zdrowaśkach.
Straż stulecia dzierżą
niestrudzeni w zmaganiach Tubylcy
Nie spoczną i nie odejdą
Drwal-poeta i czarny Sycylijczyk.
////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////
Drwal-poeta to Janusz Śmigielski, inicjator ratowania cerkiewki, a Czarny Sycylijczyk jest psem, przywiezionym z Sycylii:-)
I kiedy wpisałam w wyszukiwarkę hasło Janusz Śmigielski, to na pierwszy plan wyskoczyło
Drwal i poeta, a artykuł o nim napisała Joanna Wilgucka-Drymajło, autorka bloga o pobliskich Rybotyczach.
A kiedy wracamy z Pogórza do domu, właśnie przez Krzywczę, to na dzikiej skarpie, tuż przy serpentynach wyłania się ciekawy obiekt, o którym też opowiadał nam znajomy, a jeszcze tam nie dotarliśmy ... To Hobbitówa ...
Czas ruszyć trochę nasze zasiedziałe w chatce "osoby", tyle ciekawych rzeczy dzieje się w okolicy:-)
Pozdrawiam wszystkich serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pa!
niedziela, 10 stycznia 2016
Małe radości ...
Wczoraj przyszła odwilż, a dziś rano popłynęła na powrót woda z kranu. Zamroź puściła kamienną ścianę, a tym samym pewnie rozpuścił się lodowy czop ... coś zassało, zabulgotało, zachrzęściło w rurach, i mamy ją znowu:-)
Jak to człowiek łatwo przyzwyczaja się do wygód ... a przez tyle lat żyliśmy tutaj bez bieżącej wody i dawaliśmy sobie radę. Od kilku dni zastanawialiśmy się, jak podejść do tematu, może jakiś mały namiocik i ogrzewać ścianę ciepłym nadmuchem. Podrzuciłam pomysł, że może narobić trochę żaru i obłożyć nim ścianę, mąż tylko popatrzył spod oka: -Chałupę chcesz sfajczyć! - to i już dałam sobie spokój. A dziś rano niespodzianka, sama natura dała sobie radę:-)
Na Pogórze jechaliśmy w lekkim śniegu i mrozie, tuż przed górą Chyb "czołg" zaczął lekko tańczyć po drodze, ale jakieś przełączniki, blokady, napędy sprawiły, że sunął pod górę jak na gąsienicach, bez poślizgu. Mały problem zaczął się w Huwnikach, gdzie w wąskiej gardzieli, tuż za mostkiem na Poticzku, przy cmentarzu utknęły dwa tiry ... mało miejsca, troszkę jedną stroną, troszkę drugą, i jakoś udało się dotrzeć do skrętu do naszej wioseczki. Jeszcze kawałek pod górę, potem już w dół do chatki, a tu ślisko jak diabli ... metr po metrze, powolutku, zjechaliśmy do siebie na sam zachód słońca ...
Przede mną dwa dni pracowite, a właściwie to z gimnastyką ... skłon, wyprost, skłon, wyprost, potem pchanie taczek i przenoszenie drewna na taras, pod dach, za wędzarnię ...
Zaiste, budujący to widok!
To drewno, które złożyłam tu jesienią, było już prawie na ukończeniu, a ponieważ w naszych lasach jesiony zapadają na jakąś chorobę, gniją im korzenie i "umierają, stojąc", udało nam się przywieźć solidną partię drzewa. Wielka góra porąbanych polan czekała na ułożenie w zgrabne stogi ... ho, ho! pogoda kapryśną jest, i zmienną, jeszcze zima może pokazać, na co ją stać ...
Poupychałam, gdzie się tylko dało, zadowolona z siebie z wykonanej pracy i tym, że drewno będzie sobie dosychało, zabezpieczone przed opadami.
Nasz dzień zaczyna się bardzo wcześnie, jeszcze przed 5 psy domagają się wyjścia, więc drzwi otworem i poszły na podwórko! a ja rozpalam ogień w kuchni, pod płytą, no i jeszcze doszła mi teraz koza. Ależ to smoluch! jeszcze nie zdarzyło mi się rozpalić w niej, żeby nie usmolić sadzą solidnie rąk, już nawet rękawiczki robocze dziś włożyłam, to nie pomaga, bo sadza pobrudziła powyżej:-)
Do wschodu słońca siedzimy przy kawie, herbacie, mąż studiuje książki o pszczelarstwie, ja dziergam firankę, w międzyczasie psy wracają, trzeba im miskę przygotować, potem idą znowu podrzemać.
Dziś rano była wielka niewiadoma, czy w ogóle uda nam się wyjechać z chatki na wzgórze kalwaryjskie ... tylko w dolinach troszkę jaśniej, a wierzchołki gór zatopione w gęstych chmurach. Na drodze szklistość lodu, deszcz pada na zamarzniętą ziemię ... udało się wyjechać i zjechać, na górze mgła coraz większa ...
Auta zaczynają stawać po drodze, tworząc korki, bo jak tu się stąd wydostać ... nową drogą, która nawet nie jest tknięta pługiem ani nie posypana? Cóż było robić, ruszyliśmy nią, z duszą na ramieniu, w koszmarnej mgle, która jeszcze potęgowała mój strach ...
Ale skoro piszę te słowa, to znaczy, że szczęśliwie dotarliśmy najpierw do chatki, potem do domu ... Pogórze dostarcza nam wielu ekstremalnych wrażeń, skoro w dolinach jest przyzwoicie, to wcale nie oznacza, że i u nas jest tak samo, a przeważnie inaczej, jak na dole deszcz, to u nas śnieg, jak na dole wiosna, to u nas jeszcze zima, jak na dole leje, to u nas oberwanie chmury:-)
Ale to wcale nie umniejsza naszych pozytywnych odczuć, może jest trudniej, ale jest pięknie.
Zagadał do nas dziś człowiek, właśnie tam wysoko, na wzgórzu kalwaryjskim: - A jak tam u was ta nowa droga? - No, ślisko jak licho, szkoda, że nie zrobili jakiejś o szorstkiej nawierzchni! - odpowiadamy.
- Panie, tam był ostatnio z pługiem, ściągnęło go w dół, pług połamał i powiedział w gminie, że nie będzie tam jeździć! - mówi znowu ten człowiek. Hm! to co my zrobimy? Pewnie to, co do tej pory, zostawimy auto na górze, plecaki na plecy, i hajda! w dół!:-) ...
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję nieustająco za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!
Jak to człowiek łatwo przyzwyczaja się do wygód ... a przez tyle lat żyliśmy tutaj bez bieżącej wody i dawaliśmy sobie radę. Od kilku dni zastanawialiśmy się, jak podejść do tematu, może jakiś mały namiocik i ogrzewać ścianę ciepłym nadmuchem. Podrzuciłam pomysł, że może narobić trochę żaru i obłożyć nim ścianę, mąż tylko popatrzył spod oka: -Chałupę chcesz sfajczyć! - to i już dałam sobie spokój. A dziś rano niespodzianka, sama natura dała sobie radę:-)
Na Pogórze jechaliśmy w lekkim śniegu i mrozie, tuż przed górą Chyb "czołg" zaczął lekko tańczyć po drodze, ale jakieś przełączniki, blokady, napędy sprawiły, że sunął pod górę jak na gąsienicach, bez poślizgu. Mały problem zaczął się w Huwnikach, gdzie w wąskiej gardzieli, tuż za mostkiem na Poticzku, przy cmentarzu utknęły dwa tiry ... mało miejsca, troszkę jedną stroną, troszkę drugą, i jakoś udało się dotrzeć do skrętu do naszej wioseczki. Jeszcze kawałek pod górę, potem już w dół do chatki, a tu ślisko jak diabli ... metr po metrze, powolutku, zjechaliśmy do siebie na sam zachód słońca ...
Przede mną dwa dni pracowite, a właściwie to z gimnastyką ... skłon, wyprost, skłon, wyprost, potem pchanie taczek i przenoszenie drewna na taras, pod dach, za wędzarnię ...
Zaiste, budujący to widok!
To drewno, które złożyłam tu jesienią, było już prawie na ukończeniu, a ponieważ w naszych lasach jesiony zapadają na jakąś chorobę, gniją im korzenie i "umierają, stojąc", udało nam się przywieźć solidną partię drzewa. Wielka góra porąbanych polan czekała na ułożenie w zgrabne stogi ... ho, ho! pogoda kapryśną jest, i zmienną, jeszcze zima może pokazać, na co ją stać ...
Poupychałam, gdzie się tylko dało, zadowolona z siebie z wykonanej pracy i tym, że drewno będzie sobie dosychało, zabezpieczone przed opadami.
Nasz dzień zaczyna się bardzo wcześnie, jeszcze przed 5 psy domagają się wyjścia, więc drzwi otworem i poszły na podwórko! a ja rozpalam ogień w kuchni, pod płytą, no i jeszcze doszła mi teraz koza. Ależ to smoluch! jeszcze nie zdarzyło mi się rozpalić w niej, żeby nie usmolić sadzą solidnie rąk, już nawet rękawiczki robocze dziś włożyłam, to nie pomaga, bo sadza pobrudziła powyżej:-)
Do wschodu słońca siedzimy przy kawie, herbacie, mąż studiuje książki o pszczelarstwie, ja dziergam firankę, w międzyczasie psy wracają, trzeba im miskę przygotować, potem idą znowu podrzemać.
Dziś rano była wielka niewiadoma, czy w ogóle uda nam się wyjechać z chatki na wzgórze kalwaryjskie ... tylko w dolinach troszkę jaśniej, a wierzchołki gór zatopione w gęstych chmurach. Na drodze szklistość lodu, deszcz pada na zamarzniętą ziemię ... udało się wyjechać i zjechać, na górze mgła coraz większa ...
Auta zaczynają stawać po drodze, tworząc korki, bo jak tu się stąd wydostać ... nową drogą, która nawet nie jest tknięta pługiem ani nie posypana? Cóż było robić, ruszyliśmy nią, z duszą na ramieniu, w koszmarnej mgle, która jeszcze potęgowała mój strach ...
Ale skoro piszę te słowa, to znaczy, że szczęśliwie dotarliśmy najpierw do chatki, potem do domu ... Pogórze dostarcza nam wielu ekstremalnych wrażeń, skoro w dolinach jest przyzwoicie, to wcale nie oznacza, że i u nas jest tak samo, a przeważnie inaczej, jak na dole deszcz, to u nas śnieg, jak na dole wiosna, to u nas jeszcze zima, jak na dole leje, to u nas oberwanie chmury:-)
Ale to wcale nie umniejsza naszych pozytywnych odczuć, może jest trudniej, ale jest pięknie.
Zagadał do nas dziś człowiek, właśnie tam wysoko, na wzgórzu kalwaryjskim: - A jak tam u was ta nowa droga? - No, ślisko jak licho, szkoda, że nie zrobili jakiejś o szorstkiej nawierzchni! - odpowiadamy.
- Panie, tam był ostatnio z pługiem, ściągnęło go w dół, pług połamał i powiedział w gminie, że nie będzie tam jeździć! - mówi znowu ten człowiek. Hm! to co my zrobimy? Pewnie to, co do tej pory, zostawimy auto na górze, plecaki na plecy, i hajda! w dół!:-) ...
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję nieustająco za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!
Subskrybuj:
Posty (Atom)