Mam wrażenie, że w tym roku wiosna przeżywa swoistą "galopadę":-)
Jeszcze dobrze nie pooglądam się, a tu już dzikie czereśnie sypią białymi płatkami, trawa rośnie prawie w oczach, a góry pokrywają się młodziutkim listowiem. Gołym okiem można dojrzeć, gdzie panuje buczyna, rzeźbiąc świeżą zielenią w zboczach Kanasina głębokie jary,dolinki, i gdzie przebiega granica z iglastymi olbrzymami. Lato zatrze te subtelne granice, a delikatne odcienie zieleni zleją się w jedno i już będzie tylko "dżungla":-) dopiero jesień wydobędzie kolorami tę nieogarnioną rozmaitość karpackiej puszczy.
Zresztą czy ja wiem, czy nieogarnioną?
Jesteśmy tu już grubo ponad dziesięć lat, a takiego cięcia lasu jeszcze nie widziałam, przynajmniej przy tych drogach, którędy jeździmy. Przerzedzony drzewostan, powalone olbrzymy leżą marnie w przydrożnym błocie, a sam las to jedna wielka masakra. Gdzie tu mówić o jakiejkolwiek ochronie przyrody, że ptasie lęgi, że ostoje dla zwierząt, a drzewa pomnikowe ... nienasycone gardło pustawej kiesy potrzebuje nowych ofiar, obojętnie jakim kosztem ... a po nas choćby potop ...
Czy te łanie, które wyszły lękliwie słonecznym popołudniem na skraj łąki, będą miały gdzie się skryć, urodzić i wychować swoje młode, czy zdążą? jak nie wilki, to panowie z piórkiem w kapelusiku i flintą na ramieniu, prawdziwa plaga ...
A wracając na nasze podwórko ... zasadziłam dumnie 40 ziemniaków, pomiędzy wetknęłam podrośnięty czosnek, który zdążył urosnąć w solidne kępy, zapomniany z poprzednich lat ... bo tak naczytałam się o dobrym sąsiedztwie roślin:-)
Mimi nie ma jeszcze zdjętych szwów, dopiero w tym tygodniu, bo trzeba odczekać przynajmniej 10 dni, a to było za krótko, wiec biega z tymi supełkami na brzuszku, co wcale jej nie przeszkadza, a dokucza podwójnie :-) nieopatrznie zostawiłam na stole upieczony placek, wyskoczyła tam i zeżarła spory kawał, kiedy nas chwilkę nie było; wytrzepała mi z ziemi świeżutko posadzone powojniki, takie specjalne, miododajne, a najbardziej mi żal huculskiego kilimu, bo i jemu dała radę ... wygryzła dziurę na samym środku, a przetrwał tyle lat ...
Kwitną wszelkie zarośla, dzikie drzewa owocowe, czeremchy, Pogórze w białych poduchach, woalach, delikatnych mgiełkach bieli ... hej! jaki to piękny czas, zapomina się o bolących kościach, zmęczeniu ...
Prace budowlane posuwają się powoli do przodu, już weszliśmy z robotami do wnętrza pszczelego domku, zamontowaliśmy dwoje drzwi, a fakt ten zaowocował licznymi siniakami. bo coś tam się osunęło na mnie, a drzwi masywne:-) Najgorsza jest robota z wełną mineralną, pcha się to-to dziadostwo do oczu, nosa, gardła, drażniąc piekąco skórę tysiącami igiełek ... kichanie, kaszlanie, łzy z oczu ...
Jeździmy teraz prawie zawsze przez ten nowy most na Sanie, urokliwą drogą wzdłuż rzeki, a podziwiając przy okazji z daleka remontowaną cerkiewkę w Chyrzynce ... jakież otoczenie:-)
W domu "stacjonarnym" magnolia już rzuca płatkami, bardzo to nietrwała uroda ... za to "kłokoczka cała w zdrowaśkach" ... jak to bardzo udanie napisała Marysia Żemełko w swoim wierszu o Chyrzynce ...
Zaczyna dopiero kwitnienie, a daleko jej jeszcze do "zdrowasiek", nasion, z których robi się różańce:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, nieustająco dziękuje za odwiedziny, dobre słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!