Pokazywanie postów oznaczonych etykietą imprezy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą imprezy. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 5 lipca 2015

Chaszczowanie w Górach Słonnych ...

Właściwie to do końca nie wiedziałam, czy uda mi się powędrować z grupą turystyczną. Kilka dni wcześniej ugryzła mnie osa, i to gdzie? w stopę! Kroiłam jakieś warzywa na tarasie, a ona, bezczelna weszła mi cichcem pod pasek klapka, jak ją docisnęłam, to zostawiła sporo jadu w skórze śródstopia, a potem, jakby nic, odfrunęła spokojnie. U mnie jad osy powoduje jeszcze większą opuchliznę niż od pszczoły, prawie czułam, jak stopa zwiększa swoją objętość:-) Na noc obłożyłam ją liśćmi babki, na dzień dzikiej hreczki, potem znowu babki i jakoś udało mi się wcisnąć nogę do buta.
Pogoda na sobotę zapowiadała się prześliczna, upalna i słoneczna, grzało już od rana. Zgarnęli mnie z przystanku, gdzieś pośrodku drogi, skąd dotarłam z chatki pogórzańskiej. Trasa wiodła kolejnym etapem czerwonego szlaku, z Zawadki, do Lisznej pod Sanokiem, przez grzbiet Gór Słonnych.


Po drodze przez Rakową weszliśmy jeszcze do greckokatolickiej cerkwi pw. Narodzenia NMP z 1850 roku. Na wzgórzu, w otoczeniu wiekowych drzew smutno spogląda na wieś , rozłożoną poniżej.


Cerkiew opuszczona i przez katolików, którym służyła do czasów, kiedy wybudowano nowy kościółek. Nawet trawy na placu niewykoszone, przez zmurszałą podwalinę dostają się tam zwierzęta, sowy zostawiają wyplujki, koty ślady na obrusach ołtarza, na podłodze szeleszczą zeszłoroczne liście ... wszędzie opuszczenie, prawie nikt tu nie zagląda. A ołtarz zdobią ikony malowane przez Zygmunta Bogdańskiego, znanego malarza cerkiewnego ...






Jakżesz mi tu pasują słowa piosenki o jesieni, Beskidzie, cerkiewkach ... "kowal w kuźni klepie biedę, czarci wydeptują trakt, w pustej cerkwi co niedzielę, rzewnie śpiewa wiatr, pobożny wiatr" ...



Ruszamy pod górę, widoki z lekka przymglone wzmagającym się upałem, przez eksponowaną łąkę, gdzie słaboty człowieka łapią, taki żar, Na szczęście po chwili zanurzamy się w zbawienny cień lasu ...

Właściwie to tak troszkę lekceważąco podeszłam do Gór Słonnych, a co tam! wdrapiemy się na grzbiet, a potem ścieżką szlaku pójdziemy sobie spokojnie aż do końca ... temperatura na pewno odrobinę niższa niż na łące, jednak działa ogromnie napotnie, koszulki ciemnieją od potu, czoła perlą krople, które ściekają za chwilę strugami, no i prawie bieszczadzkie "chaszczowanie" ... chyba źle to określiłam, bo w Bieszczadach nie da się już od dawna "chaszczować" na dziko, chyba, że poza parkiem ... wody, wody, wody ...


Z niemałym wysiłkiem osiągamy grań, roje brzęczących owadów obsiadają nas, w oddali ciemnieje pasmo Chwaniowa ...


... a my rozświetlonym lasem bukowym wędrujemy, wędrujemy, wędrujemy ... zatrzymujemy się płyny uzupełnić, i jakieś kalorie ... ponad trzydziestostopniowy upał daje się mocno we znaki


Wreszcie widać jakieś dachy zabudowań i szlak wyprowadza nas na drogę ... czeka na nas autobus i ... co za niespodzianka! każdy dostaje po schłodzonej puszce niebiańskiej ambrozji ... a nam już zaczynało brakować wody, spieczeni, zmęczeni, z otartymi stopami, bolącymi kolanami ...



Niech Bozia w dzieciach wynagrodzi, Dobra Kobieto!!!!!
Już po drodze chcemy zabrać na podwózkę jakiegoś młodego człowieka, który drałuje asfaltem, jednak angielskojęzyczny Niemiec wcale nie chce z nami jechać, on CHCE iść:-) ...
Zatrzymujemy się jeszcze przy bunkrze linii Mołotowa, których tutaj pełno w nadsańskiej krainie ...


Imponujące mury, kruszec betonowy ze skałek Wołynia i Podola ... z tyłu ruina, wysadzony w powietrze ...


Jeszcze tylko ruiny zamku Sobień, na wzgórze znowu trzeba odrobinę wspiąć się, ale warto dla tych widoków ... nie będę opisywać historii, bo to można sobie znaleźć w necie ...




Ruszamy dalej, drogi nasze wiodą na lotnisko w Bezmiechowej, wysoko pod niebo, skąd startują szybowce, paralotnie, a otwierające się widoki na poszczególne pasma bieszczadzkie przyprawiają o drżenie serca z zachwytu ...



O, jejku! dali nam jeszcze jeść na tym lotnisku, pozwolili pośpiewać do późna przy gitarach ... i popłynęły Bieszczadzkie anioły, i piosenki o górach i butach rajdowych, i dumki łemkowskie, i ludowości z podtekstem, i słowackie o Katerinie ...


...  zobaczyłam takie zwierzątko, na początku myślałam, że to piesek, póki nie zobaczyłam dzioba ... ponoć mają tam różne ptaki, znaczy hodują je, przyniesione skądeś ... obraca to-to głowę dookoła, wpatruje się w człowieka mądrymi oczyskami ...



Jeszcze wspólne zdjęcie na tle bezkresu, takie rozległości krajobrazowe budzą w sercu jakąś tęsknicę ...


Chyba już czas wracać do domu ... jak to śpiewał kiedyś Rudi Schubert, pakujemy się zatem do pojazdu i w różowościach zachodu, w nadchodzącej nocy wracamy do naszych domów, późno, prawie przed północkiem.


Co robicie w tak piękną, letnią niedzielę? moczycie stópki w zimnej wodzie?
Ja dziś domowo, upiekłam bułeczki drożdżowe z różą, które cieplutkie jeszcze konsumuję, tak przy okazji pisania tego posta ... obok, w chłodku, śpi Jaśko ...
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowo, zdrowia życzę, pa!


poniedziałek, 29 czerwca 2015

Fitness na powietrzu i nic z tego nie będzie ...

Tak.
To były ćwiczenia ogólnorozwojowe, począwszy od dźwigania ciężarów, po machanie szpadlem przy zdzieraniu kory z nieobrzynanych desek. Przyjechał transport drewna budowlanego, które potem trzeba było poskładać przyzwoicie na przekładkach, niech schnie, a jeszcze potem korować powyższe deski, co zajęło mi spory kawałek dnia, nie mówiąc o bolących mięśniach. Niby człowiek w ruchu cały czas, a jednak nie wszystkie mięśnie pracują.


 Nowa droga w dół wymusiła wręcz na nas budowę jakiegoś ogrodzenia, żeby psy nie wybiegały na drogę, obszczekując każdy pojazd czy pieszego. Ponieważ słupki już czekały od roku na ogrodzenie pastwiskowe, doszliśmy do wniosku, że trzeba jednak postawić solidniejszą przeszkodę, wyłapującą psiaki, a więc coś w tym stylu, a bardziej brązowego ... pomysł podpatrzyliśmy w sąsiedniej wsi.


Myślę, że Amik górą nie przeskoczy, a gruba jejmość Miśka nie pokona desek pomiędzy.
Teraz tylko mocować oczyszczone deski, malować impregnatem, czyli przede mną sporo machania pędzlem. Dostał mi się też nowy sprzęt koszący, bo stara kosa waliła przebiciem po spoconych plecach, nie chciała palić, kosztowała mnie więcej zdrowia przy rozruchu niż przy koszeniu, nie raz miałam ochotę szpulnąć nią w kąt.
Z niejakim zdziwieniem usłyszałam, że już dzień zaczyna gubić sekundy, lipiec za pasem, a nasz zaprzyjaźniony gliniarz naścienny dobudował nowe mieszkanka dla potomstwa z gliny innego koloru, z głębszego wykopu pod piwniczkę ...



Tam, gdzie są otworki, wyszły w tym roku owady, inne buły gliniane zaślepione, świeże. Maryjkę z Józefem już ciężko odróżnić w tej szopce, Zabudowane ścianki, poddasze, naddasze, figurki, ino Jezusek w żłóbku jeszcze oszczędzony.
To ciekawy owad, w Polsce spotykany od niedawna, od 1968 roku po raz pierwszy w okolicach Lublina, a po dwudziestu latach w Bieszczadach i Beskidzie Niskim. Od kilku lat przypuścił atak na nasza chatkę i buduje nam te swoje gliniane domostwa, a niech mu tam! skoro się podoba:-)
Wg mędrców z akademii naukowych dotarł do nas z terenów Azji, przez Podole i Wołyń, i z południa przez Przełęcz Łupkowską i Dukielską.
Samica gliniarza lepi te cygarowate w kształcie gniazda, składa jajo, a potem pędzi zapolować na pająki, obojętnie jakie. Umiejętnie traktuje je jadem, tak, żeby były żywe i zapełnia nimi kokon, czasami nawet z 15 sztuk tam upcha, a zazwyczaj ze 6, stanowią one niepsujący się pokarm przez całą zimę dla rozwijającej się larwy. Nieco makabrycznie to brzmi, jak z horroru.
Następnego lata dorosły owad mocnymi żwaczkami odkrawuje okrągłe wieko ze swojego domku i ulatuje w świat ... stąd te otworki w starszych "cygarach".
Wczesną wiosna posadziłam różne drzewka, na pożytek pszczołom i innym owadom, m.in. derenie jadalne. Ładnie przyjęły się, wypuściły nowe gałązki, aż tu wczoraj patrzę, a tam pień "spałowany" przez jelonka na potęgę, dobrze, że tylko z jednej strony, z drugiej łyko ostało się, więc może drzewko przeżyje ...


Po trosze nasza wina, nie daliśmy palików, może trochę osłoniłyby przed zakusami rogasia. Tyle mają krzaków dookoła, las za drogą, a zawsze przyczepią się moich drzewek, jak nie w sadzie, to tutaj, przy grządkach.
Troszkę wyżej, w tuneliku foliowym, pomidory rosną dorodnie, jednak swoje sadzonki najlepsze ...


... a z prób zaprzyjaźnienia się z kolendrą ... nici.
Plewię zielsko w pobliżu, zajdę po szczypiorek czy rzodkiewkę, to zawsze złapię listek i żuję, próbując zaznajomić się, rozsmakować w jej specyficznym aromacie. Nic z tego, śmierdzi mi paskudnie, jak już pisałam, "rozgniecionym pluskwiakiem" i pewnie zaprzestanę tych prób.


Mija czerwiec, z miłymi memu sercu, domowymi uroczystościami, bo było dmuchanie świeczek, jednej przez Jaśka, i trzydziestu przez jego tatę, a mojego syna ...




... były wędrówki po Pogórzu, w kolorowych kobiercach i równie miłym towarzystwie ...


... za chwilę przyjedzie drugi syn na urlop ... odwiedziłam dom rodzinny cały w kwiatach ... rodziców na cmentarzu ...



To był dobry czas.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, Waszą uwagę, wszystkiego dobrego, pa!





wtorek, 26 maja 2015

Pod słońce ...

Tym razem wyruszyliśmy pod słońce na zachód.
Na Pogórzu Ciężkowicko-Rożnowskim, w urokliwej Jamnej odbywał się festiwal piosenki turystycznej "Pod słońce". W bacówce, dawnej "moskałówce", jak to nazywano, zebrała się brać turystyczna, w przewadze z forum bieszczadzkiego ....o! już mamy tu znajome twarze, poznajemy także nowych ludzi. Grupa sandomierska, rzeszowska, łódzko-włocławska, ludzie z Tarnowa, Warszawy, Wrocławia ... trzeba to lubić, żeby nie przespać nocy, jechać tyle kilometrów. Wspólne, śpiewające wieczory przy ognisku, wspólne wędrowanie pozwalają oderwać się choć na chwilkę od codzienności ... choć pogoda nie sprzyjała, słońca nie było widać ani przez chwilkę, trafiliśmy na dziurę między jednym deszczem a drugim, co pozwoliło w miarę suchym wrócić do schroniska.




Pierwszy wieczór koncertowy odbywał się bez sprzętu nagłośniającego, tylko gitary, fujareczki, bębenki ... "Bez zobowiązań", a potem "Cisza jak ta" ... pomagamy wykonawcom ze wszech sił, wszak znamy ich piosenki. Potem ognisko i znowu śpiewanie prawie do białego rana ...


Trzeba złapać parę godzin snu, bo przed nami wędrówka po nieznanym nam Pogórzu Ciężkowickim. Co prawda rano nie widać nic, taka mgła, ale dobrze, że nie pada ... ruszamy na szlak.




Po lasach porozrzucane skałki, podobne do Prządek, my doszliśmy do Wieprzka, ogromnej pojedynczej wychodni skalnej, z która oczywiście związana jest legenda w typie: ... diabły niosły kamień, by zrzucić na nowy kościół, rozdzwoniły się dzwony i kamień wypadł im w lesie, nie czyniąc szkody ... inna mówi, że wędrowali tędy kupcy ze stadem świń, tak się pokłócili o jednego świniaka, że w złą godzinę wypowiedział jeden z nich: ... niech skamienieje ... i stąd ta nazwa skały ...


Po powrocie z trasy czekała nas jeszcze jedna atrakcja, spory kawałek od Jamnej.  Pojechaliśmy zobaczyć coś, co stworzył jeden człowiek ...


Kiedy powstał zalew rożnowski, człowiek ten nie mógł dojechać do swojego pola, a zły sąsiad nie pozwolił mu jeździć przez swoje włości. Nosił więc kamienie przez kilka lat i budował w głębokim jarze potoku most, głęboki na 13 metrów, a długi na 20 ... ogromny wysiłek dla jednego człowieka ...



Jak przez mgłę pamiętam program w tv o tym człowieku, o jego wysiłku, bezradności urzędników ... teraz stało się to miejsce swoistą atrakcją turystyczną, gmina czerpie z tego korzyści, a kiedyś nie pomógł mu nikt.
Wieczór pełen smaczków muzycznych, zespół "Celtic tree" ...


... potem "Mikroklimat" ... ileż to pokoleń już słucha ich muzyki ... niezwykle ciepli ludzie, Basia Sobolewska i Stanisław Szczyciński ... śpiewali, bisowali, a my z nimi ...


... Leonard Luther, dźwięczny, mocny głos ...


I tutaj zmogło nas zmęczenie, jak przez mgłę słyszeliśmy jeszcze z naszego pokoiku na poddaszu dochodzące śpiewy bardziej wytrwałych ... za to my wstaliśmy o świcie, i ruszyliśmy w powrotną drogę. Deszcz nie odpuszczał, a my przecięliśmy Beskid Niski, na Słowacji zwolniliśmy z lekka, żeby przypadkiem jakiś ranny ptaszek policyjny nie nałożył na nas niemałej "pokuty" ... za Medzilaborcami jechaliśmy pod Bukovske Vrchy ... o dziwo, wyszło słońce, a może właściwie od tego miejsca zaczynała się ładna pogoda ... hostovickie luky, naturalne stanowisko irysa syberyjskiego ...






Nie trafiliśmy w dobry czas, większość kwiatów jeszcze w pąkach, za tydzień będzie tu niebiesko, całe łany ... może kiedyś trafimy tutaj w pełnym rozkwicie irysów.
Znowu wróciliśmy w chmury, siąpiący deszcz ... o, w Bieszczadach to dopiero barowa pogoda, pewnie cały deszczowy front oparł się o góry i ani chce ustąpić. Mało turystów, mało aut na parkingach u wejść na szlaki ... tylko pstrąg w Przysłupiu ma ten sam smak, i bez kolejki.
Ponieważ leje bez przerwy, nasza rozkopana droga do chatki zmieniła się w gliniastą breję, sąsiadka jest uziemiona zupełnie, swoim autem nie wydrapie się pod górę, może ten tydzień coś zmieni ... słońca, słońca nam trzeba!
Patrzę za okno, majowa czereśnia cała w czerwonych owocach, a szpaków jeszcze więcej ... goszczą się rozkosznie na gałęziach, kłócą między sobą, a w przerwie suszą i czyszczą piórka pod czereśnią ... jeśli tak będzie dalej mokro, owoce popękają i zgniją na gałęziach, niech chociaż szpaki się pożywią.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, słońca życzę, i Wam, i sobie, pa!