Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bliska okolica. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bliska okolica. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 15 lutego 2016

Okiem psa :-)

Nie udało mi się wymyślić mądrzejszego tytułu tego posta:-) a właściwie to dlaczego nie?
Mimi zaanektowała naszą skrzynię podokienną na swój najlepszy punkt obserwacyjny ...


... stąd patrzy na całe podwórze, wścieka się na Amika, który już wygrzewa się na słońcu ... a szyby wymamlane tak, że lepiej nie mówić:-)


To stąd obserwuje chmary ptactwa, które przylatują do karmnika, niezliczone ilości sikorek, czyżów, dzwońców, trznadli, a nawet mazurki się pojawiły, czasami zaleci samotnik-gil.



Ciekawa jestem, czy zauważycie wśród tych liści całe stadko grubodziobów, gdzie w kadrze zmieściło mi się ich tak około 10 ... dopiero kiedy stadko zrywa się do lotu, widać białe zakończenia wachlarzyków ich ogonków i pasków na skrzydłach ...


Ciągle żerują pod czereśnią, pestki są ich wielkim przysmakiem.
Kiedy w czwartek raniutko jechałam na Pogórze, na nizinach było tylko mokro, ale już z daleka mój niepokój wzbudziły ośnieżone szczyty ... jeśli leży śnieg na naszej drodze, jak zjadę w dół ... śniegowa breja leżała, ale ślad był już zrobiony, to powolutku stoczyłam się w dół. Najpierw zarzucić ptakom słonecznika do karmników, bo puste, a potem palenie w piecu, chatka zdążyła wyzimnieć. A chmury niosły na przemian to mokry śnieg, to lodową kaszę, tak, że nawet nie chciało się nosa wyściubiać na zewnątrz.
Wieczorem tylko na chwilkę mały spektakl na niebie, jakby pokaz laserowy ... w górę wystrzeliły czerwone promienie, omiotły chmury i ... po widowisku:-)


Za to następnego ranka miła niespodzianka.
Kiedy wyszłam po drewno, uwagę moja zwrócił szum ciężko pracujących skrzydeł ... to dzikie gęsi ... było ich tylko pięć, pewnie jakaś "forpoczta" leciała sprawdzić, czy można wracać ...


... w południe było już lepiej, leciały żurawie.
I co o tym myśleć?  ... kiedy w zacisznych miejscach zobaczyłam całe kępki śnieżnobiałych piękności, to przez głowę przeleciała myśl, jak błyskawica: Już po zimie!


Ziemia daje się kopać, rozmarznięta, to i ja zaczęłam powolutku pierwsze roślinki wsadzać tuż przy skalnych schodkach ... na pierwszy rzut poszły z rodziny thymi ... macierzanki, które mają poduchami okryć skarpę, tudzież najprawdziwszy tymianek, a dla ozdoby lewizja ... posadzona ukosem, na pochyłości, żeby w rozetce liściowej nie zbierała się woda, bo tego nie lubi:-) zobaczymy, jak się zaaklimatyzuje ...


Jeszcze przyrzuciłam je iglastymi gałązkami ... na wszelki wypadek, jakby miało coś przymrozić, a także dla ochrony przed sunią, bo bardzo żywo interesuje ja, co też ja tam kopię, może by coś pomogła:-) Od razu przypomina mi się, jak nasz wilk, Reks był mały, a ja sadziłam krzaczki w naszym ogrodzie ... z jednej strony ja sadziłam, a z drugiej on je wytrzepywał i przynosił mi zadowolony.
W słoneczne przedpołudnie wybrałam się z psami nad potok, gruszeczki szukać:-)
Najpierw bojaźliwie zajrzałam ze skarpy w dół, żeby mnie nie uprzedziły jakieś szare cienie, sunące po zboczu, ale kiedy pod skałkami zobaczyłam wykopaną świeżutką norę, to zabrałam się z powrotem do góry, i to szybciutko, żeby Mimi nie przyszło do głowy zaglądać tam ... bo ja wiem, jakiego mieszkańca można napotkać?
Przy okazji zerknęłam na naszą chatkę z innej perspektywy ... bardziej "oddolnej":-)


A dla Raalsa, i wszystkich miłośników Pogórza, którzy być może tęsknią za tą krainą, kilka świeżutkich, wczorajszych panoramek ...




Bardzo podoba mi się ta nazwa głównej uliczki w Kalwarii Pacławskiej ...


Dobromil, co prawda, tuż za granica, ale kiedyś można było na piechotę tam dotrzeć:-)


Pozdrawiam wszystkich serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawiony ślad, byle do wiosny, pa!




piątek, 12 czerwca 2015

Warszawski świt i ...jest takie miejsce ...

Mała zmyłka!
Wcale nie byłam w Warszawie, to bardzo daleko od nas ... stamtąd to dopiero nie zobaczy się Kopystańki:-)
Warszawski świt to doskonała nalewka na soku z truskawek, o świeżym smaku, o wiele lepsza niż z nastawianych całych owoców ... po pewnym czasie z lekka ścina się w galaretkę, ale to jej urok.


Teraz czas przetworów z truskawek. Ja wykorzystuję sok, który powstaje w trakcie ogrzewania owoców, odlewam, a resztę smażę dalej . W oryginalnym przepisie każą dawać świeży, odciśnięty, zaręczam, że ten jest równie dobry i pachnący, prawie jak z sokownika. Korzystam z przepisu z książeczki: "Nalewki, likiery i wina domowe" M. Caprari, wiele przetestowałam, a dziś przypomniał mi się ten, przy okazji robienia dżemu truskawkowego. Czasami daruję sobie te rumy i brandy, jak nie posiadam, jednak spirytus musi być:-), smak świeżej truskawki pozostaje ...
A więc zapodaję przepis:    WARSZAWSKI ŚWIT

1 litr soku z truskawek
1 kg cukru
1 litr spirytusu
1/2 litra wody
1/2 szklanki rumu
1/2 szklanki brandy

W rondelku zagotować wodę z cukrem, lekko ostudzić, dodać sok i pozostałe ingrediencje, zamieszać, przelać do szklanego słoja lub gąsiorka, odstawić na 3 tygodnie. Potem zlać ostrożnie znad osadu nalewkę, resztę przefiltrować przez bibułę, płótno czy filtr od kawy, i odstawić znowu na podobny czas, a potem już się tylko rozkoszować smakowitym trunkiem, po naparsteczku

A teraz mała odskocznia!
Zanurzamy się w zielonym tunelu, jaki tworzą gałęzie, zwieszające się nad drogą, by po krótkiej chwili znaleźć się u stóp najpiękniejszej góry Pogórza, jak twierdzą miłośnicy tego terenu.
Wpadłam tam tak sobie, przy okazji karmienia kota ... bo w tym roku obiecałam sobie, że wreszcie uda mi się zobaczyć złotogłowe lilie w fazie pełnego rozkwitu.
I tak, jedne kwitną, inne jeszcze mają zamknięte pąki, a tuż obok wiele rozmaitych ciekawostek przyrodniczych.
Będzie dużo zdjęć, wielu roślin nie potrafię nazwać, ale cóż to szkodzi ...



















I jeszcze rarytasik, który przesłali mi Stefan z Anią, moi blogowi znajomi.
Obuwiki roztoczańskie, z Puszczy Solskiej ... podziwiajcie ... niesamowite, jak przybysze z obcej planety ...



Moje storczyki też zostały "zdiagnozowane":-)


... to storczyk męski nakrapiany ... no ba! dumna jestem, że rośnie pod moją chatką ...
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobrego życzę, pa!


poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Każda sójka swój ogonek chwali czyli jak tu ładnie ...

Sobotnia aura nie zachęcała do wyglądania na zewnątrz.
Zimno, wietrznie, od czasu do czasu chmurzyska przynosiły deszcz albo śnieg.
Ale nam to nie przeszkadzało, na ten dzień był zaplanowany następny etap czerwonego szlaku, brać turystyczna skrzyknęła się licznie ... dojechali do Bryliniec, a mnie mąż podwiózł na miejsce z chatki.
Ruszyliśmy w trasę, oczywiście razem z Miką, sunią husky, która nie zna zmęczenia i dzielnie pokonuje każdą odległość ...


Raźnie nam się szło, droga nie była zbytnio błotnista, z czego zazwyczaj słyną pogórzańskie szlaki, o ile nie wiodą bitą drogą. Znajome twarze, nowe twarze ... jak się okazało, też znajome, jeszcze sprzed lat ... Jakoś tak szybko zleciała nam droga do Kopyśna, jeszcze mały przystanek w widokowym miejscu, kanapka, herbata, trochę zdjęć ... miejsce przysposobione do odpoczynku ...




Widoki dalekie, sięgają aż wzgórz za Sanem. W samym Kopyśnie tylko jeden dom wydaje się na stałe zamieszkały, chociaż pasące się koniki świadczą o tym, że i "ekolog", który przed laty przyjechał tutaj gdzieś z północy i osiedlił się, też mieszka. Bo i psy wychodzą na drogę spod jego domu, zresztą bardzo łagodne, inne od tych agresywnych, które pamiętam sprzed lat. Kroki kierujemy pod cerkiew ...



... cmentarz, stara dzwonnica, drewniany krzyż z 1938 roku, upamiętniający chrzest Rusi ... wybita szybka w okienku pozwala na włożenie ręki do wnętrza i zrobienie zdjęcia ikonostasowi, co niektórzy wykorzystują ... ja nie, bo przy moim szczęściu aparat pewnie zostałby w środku ...
Ruszamy dalej starą, grabowa aleją ... obok kamienne studnie, teraz wypełnione wodą, rumowiska po fundamentach domów, zapadłe piwnice ... ale teren oczyszczony, krzaki wycięte ... widać są nowi właściciele. Jak czytuję czasami na forum, ponoć warszawiacy i tu dotarli ... ponoć całe Kopyśno wykupione ...


Tę studnię poniżej dopiero tym razem odkryłam, dawniej nie wiedziałam, że istnieje, i dobrze, bo pod nogami otwiera się spora głębia, praktycznie niczym nie zabezpieczona, ot, jakiś konar tylko przerzucony ... niebezpiecznie ...


Jeszcze jedna studnia po drodze, w korzeniach starej lipy, zazwyczaj pusta, wyschnięta, teraz wiosennie wypełniona do połowy wodą ... wokół barwinek ...


Ruszamy do góry, na Kopystańkę ... kiedyś szłam tu o podobnej porze, tylko cieplutko było ... przez drogę przepełzła dorodna żmija, bo to czas ich godów, osobnicy płci przeciwnej ruszają na poszukiwania swojej pary ... Na górze urywa głowę, taki wicher, pędzi chmury, które już z daleka rzucają białą krupę ...





... w oddali wzgórze kalwaryjskie ... bardziej na lewo masyw Wilczej Jamy, to już na Ukrainie ...


... u stóp Kopystańki - Kopyśno, jakby nieistniejąca wieś ...


... i nasza wioseczka, jakże inna z daleka ... poniżej domu z czerwonym dachem nasza chatka, nawet "czołg" widzę, i mąż z lornetką macha nam spod czereśni ... o tym powiedzieliśmy sobie przez telefon ... widzę was, widzę ...


Wszystkie krajobrazy podobne do siebie, prawda? ale ja wychwytuję te drobne różnice, bo przez te parę lat zdążyliśmy się rozeznać w terenie :-)
Uciekamy z wierzchołka, nie nacieszywszy się wcale widokami, oby jak najszybciej do lasu, bo tam, w jego zaciszu, na nasłonecznionej łące zrobiliśmy sobie dłuższy popas ... na stoku góry znalazłam jeszcze coś bardzo zmarzniętego, pięciornik jakby ...


... i już odpoczynek.



PTTK znowu zmienił przebieg szlaku, tym razem schodzimy do Posady Rybotyckiej, tuż przed cerkwią obronną pw. Onufrego, zabytek klasy "O" ...


... i znów to wrażenie, że mam przed sobą twarz, przymknięte powieki, nos, otwarte jakby w zdziwieniu usta "ooooo..."... osobliwe wrażenie ... obeszłam jeszcze teren wokół, bo ponoć został oczyszczony teren przyległego cmentarza ...w pobliżu nie natknęłam się na żaden ślad. Mąż mówi, że pojedziemy tam, to mi pokaże, gdzie, bo pracował przy renowacji tej cerkwi w zamierzchłych, peerelowskich czasach. I odtąd szlak wyprowadzony na drogę asfaltową kazał nam długo tuptać, aż do Łodzinki ... nie lubię szlaków, prowadzonych po drodze, do tego publicznej, dobrze, że ruch samochodowy tutaj znikomy.



Zawołałam: -Mika!- spojrzały na mnie mądre, niesamowite oczy ... jej też należy się chwila odpoczynku. Za Łodzinką szlak skręcił na przestrzenne łąki, już z widokami na Birczę ...




To tutaj usłyszałam słowa - Jak tu ładnie! ... łasa jestem na takie pochwały Pogórza, chociaż nie przyczyniłam się do urody tej krainy ani odrobinę, a jednak lubię, kiedy ktoś chwali, bo utwierdza mnie w przekonaniu, że dobrze wybraliśmy, i nie tylko my tak postrzegamy to miejsce. Zejście na Chomińskie i stąd już z górki na pazurki ...


Jeszcze jeden przystanek, przysiedliśmy na osobliwym kanale samochodowym, zbudowanym z potężnych pni drzewa, i to także ostatnie promienie słońca  ... znad Rudawki, Kotowa szły czarne chmury, już widać było smugi deszczo-śniegu ... zanim zeszliśmy do Birczy, zdążyło nas zmoczyć bardzo solidnie. To także ostatnie zdjęcie, bo nie chciało mi się już otwierać mokrej torby zgrabiałymi rękami ... przemieściliśmy się na Krępak, na Korzeńcu, gdzie czekało już na nas wielkie ognisko pod wiatą, rozniecone przez przystojnego, młodego leśniczego (zawsze mi się wydawało, że leśniczy są starzy:-). Przyjechał także Andrzej, u którego w zeszłym roku mieliśmy zakończenie I etapu szlaku zielonego, tego od przecudnych kwiatów przy domu ... mokrzy i zmarznięci parowaliśmy w cieple ognia, piekliśmy kiełbasy na patyku, a potem były gitary, śpiewy ... każdy dostał do ręki śpiewniczek i niosło się gromko po lesie ... od turystycznych, starych hitów po Hej, z góry, z góry, jadą Mazury ...
Turystyczna brać odjechała do siebie, do domów, a my z powrotem do ciepłej chatki ... tym razem ból nóg nie dokuczał za bardzo ... to był dobry czas, spotkanie z przyjaznymi ludźmi, pozostały miłe wspomnienia, mnóstwo zdjęć ... do następnego razu!
Pozdrawiam wszystkich czytających i odwiedzających bloga, dziękuję za pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!