Mleko się kończy i czas już zapaść w "sen zimowy serowarki", a tak by się chciało jeszcze ...
Przechodzimy już na dojenie co drugi dzień i kozy same sobie schładzają mleko w śniegu :)
Hirschuk zapoznał się dziś ze stadem i zimą.
Słuchajcie, słuchajcie, udało się! Wyglądało to trochę jak taniec słonia na lodzie, ponieważ mieszkamy na wzgórzu (tak, tak, z podręcznika Weroniki dowiedziałam się, że pagórki - do 50 m, a dalej to już wzgórza i góry :):)) i ani wjechać, ani zjechać. Przy zjeździe, szamboniera, nie kontrolowanym , ukośnym ślizgiem, wbijała się w zbocze. Kabiną się wbijała. Więc odkopać i jeszcze raz i jeszcze raz. Na zdjęciu nie widać tych zmagań, bo nie mogłam tak bezczelnie fotografować biednego pana Jacka, zwłaszcza, że na moich oczach, trzy razy poległ, pod swojem smrodliwem wężem. No bo co to za pomysł, na śnieg zakładać gumofilce?!
Narobiłam mu straszliwego wstydu, bo za każdym razem, gdy się przewracał, waląc głową o drogę, ja wydawałam z siebie przeraźliwy krzyko-pisk i biegłam do niego, wołając - Jeeezus Mariaaaa, nic się panu nie stało?! Ten ptasi wrzask, który się ze mnie wydobywa jak widzę czyjś upadek, jest nie do opanowania i żadne treningi nie pomagają.
Boziu, nie wiem czy on jeszcze kiedyś przyjedzie do nas, a ja tak uwielbiam spać w wannie ...
Czy zdążymy do Wigilii ubrać naszą choinkę dwuczubą :)