Pokazywanie postów oznaczonych etykietą gochujang. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą gochujang. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 29 lipca 2024

Nic tu nie jest takie jak trzeba czyli tofu hasselback




Obijam się od ściany do ściany. Cieszy mnie to bo wczoraj mogłam się obijać jedynie o kołdrę lub poduszkę. Covid w lipcu to była ta niespodzianka, o której marzyłam od zimy. 

Ja z covidem, samotna jak środkowy palec pokazany światu na zewnątrz a MMŻ pod szpitalną opieką po operacji. Czyż można chcieć więcej? Macie jakieś propozycje?

Jedyne zachwycone sytuacją są puchacze, bo człowiek w domu zawsze lepszy od pustych czterech ścian. Ale nawet one jakieś takie śpiąco leniwe

Obijanie się o ściany zwiastuje poprawę sytuacji a biorąc pod uwagę, że wczoraj zmęczyło mnie nawet zasłonienie okna, to dziś mogę obwieścić zmartwychwstanie.

Znudziło mnie codzienne dopytywanie czy coś zjadłam, czy dużo piłam i czy mam gorączkę. Do wczoraj wynik był "nie, tak, tak". Dziś jaka odmiana!

Śniadanie mi smakowało, kawa na razie nie wpadła mi do głowy ale kiełkująca myśl o obiedzie spowodowała, że aż włączyłam sobie muzyczkę. I ruszyły trybiki wyobraźni. Co zjem na obiad? Nieśmiertelne rosoły do piekła z wami i waszym makaronem. Mijający tydzień to były ich dni chwały i grania pierwszych skrzypiec. Od dziś koniec waszego panowania w talerzu. Żegnam ozięble. 

Wygrzebałam z lodówki tofu i tak powstał mój obiad. .

Och jakie to było dobre! Witaj odzyskany smaku, witaj zdrowie!

Zjadłam i poszłam spać. Może ostrożnie z tym witaniem.



Tofu nieco inne, tofu hasselback 

Nie wymyśliłam tu niczego odkrywczego. W internecie pełno przepisów na podkręcenie smaku tofu. A że produkt ten wdzięcznym pochłaniaczem smaku jest więc można go wcisnąć do każdej kuchni. Zamarynowane w sosie teryaki będzie udawało wersję japońską, z gochugaru mrugnie do kuchni koreańskiej, z dodatkiem sosu ostrygowego jak nic skojarzy się z kuchnią chińską a dodatek mleczka kokosowego i masła orzechowego na bank przeniesie was do Indonezji. Gdyby go potraktować ekstraktem  truflowym lub oliwą truflową może dałoby się oszukać i Francuza. Choć to przypuszczenie zdecydowanie na wyrost. 

Moje tofu jest nieco koreańskie ale ostrość jest w nim przyzwoita. Wciąż mam w pamięci ostatni normalny obiad MMŻ, który ostrością swą zawstydziłby piekło (obiad nie MMŻ) i do tej ostrości mojemu dzisiejszemu daniu daleko. Ot taka sobie wariacja na temat.

Kluczowe jest pokrojenie tofu jak ziemniaki hasellback. Kładziemy dobrze odsączone tofu na desce. Po obu jego stronach umieszczamy patyczki do jedzenia chińszczyzny i kroimy tofu w paseczki tak aby nie przekrawać do końca. Teraz odwracamy tofu upside down i po przekątnej robimy to samo. 

Trochę to karkołomnie brzmi i kojarzy mi się z uczeniem się pływania czytając poradnik.

Jakoś sobie poradzicie. Od czego jest internet. Poszukajcie steków z tofu a na pewno filmik się znajdzie.

Przepis 

tofu, dobrze odsączone i nacięte

marynata:

1 łyżka sosu sojowego

1 łyżka syropu klonowego

1 łyżeczka (lub więcej, jeśli lubicie na ostro) pasty gochujang 

1 łyżka soku z limonki

2 średnie starte ząbki czosnku

Mieszamy składniki marynaty. Blaszkę do pieczenia wykładamy papierem. Kładziemy w niej tofu i smarujemy je z obu stron marynatą. Postarajcie się pędzelkiem pomalować też wnętrze nacięć.

I tyle. Cała sztuka. 

Teraz rozgrzewamy piekarnik do 200 stopni i wkładamy do rozgrzanego blaszkę z tofu. Pieczemy 20 minut.

W czasie pieczenia robimy sałatkę np z ogórka. 

1 ogórek obrany i pokrojony w plastry

pół czerwonej cebuli w plasterki

0,5 łyżeczki limonki

płaska łyżeczka cukru

szczypta soli

szczypiorek

sezam czarny i biały uprażony

Składniki sałatki mieszamy (oprócz sezamu). 

Podajemy z ryżem np kokosowym. Na koniec posypujemy wszystko szczypiorkiem i sezamem. 



Smacznego


środa, 3 lutego 2021

Nieoczekiwane skutki braku światła czyli tofu, miód, imbir i sos sojowy

 















Obiad był w pełnym rozwoju. Talerze dymiły, potrawy pachniały, ślinka ciekła.

I wtedy zrobiło się ciemno. Nie żeby pstryk i koniec. Nie, nie. Najpierw zamrugało, potem lampy dostały czkawki a na koniec zapadł mrok. Widelce zawisły nad stołem w cichym niezrozumieniu.  Zamarliśmy w oczekiwaniu. A nuż wróci. Nie wróciło. 

Ruszyliśmy ku bezpiecznikom. W skrzynce zastaliśmy ciszę, spokój i pełen porządek. Jakby technika w ogóle nie zauważyła, że światło sobie poszło. 

Wylegliśmy na korytarz. A tu, co za ulga, też ciemno. Niestety wywiad na prędce zrobiony u sąsiadów szybko rozwiał nasze nadzieje, że ktoś dzieli z nami los. Oni mieli światło. My nie. 

Rzut oka na pobliskie mieszkania nie rozstrzygnął sprawy. Jedni mieli okna jasne, inni ciemne. 

Zagadka.

Sąsiedzi okazali się przydatni. Od razu namierzyli sprawców: "ci od domofonu". Jeden telefon i panowie sprawcy zostali wezwani na  miejsce zbrodni. Pozostało nam czekać.

Tymczasem na korytarzu (ciągle ciemnym) rozkwitło życie sąsiedzkie. 

Najpierw pojawiło się  współczucie. Potem propozycja kawy: co tam będziecie po ciemku siedzieć (nie tak znowu po ciemku, zapaliłam świece), napijecie sie u nas kawy.

Sąsiad z prawej przyniósł drabinę (bezpieczniki są wysoko), sąsiad z lewej pęk wytrychów (skrzynka z bezpiecznikami zamknięta na głucho). Panie w tym czasie omawiały romantyczne skutki zaistniałej sytuacji. 

Minęła godzina. Nic w kwestii rozjaśnienia sytuacji się  nie zmieniło ale poczuliśmy z MMŻ, że nie jesteśmy sami w nieszczęściu. Sąsiedzi zamiast zająć się swoimi sprawami, bo przecież w kwestii wspołczucia już swoje zrobili, ani myśleli zostawić nas samych sobie. 

Na korytarzu pojawiły się krzesła. Kto to widział stać tyle czasu? 

Może napijemy się wina? 

No i kieliszki trzeba było na czymś postawić. Więc obok krzeseł stanął stolik.

Skąd wzięła się taca z pączkami a po kolejnych trzech godzinach kanapki, nawet nie wiem.

Kiedy jednocześnie gada sześć osób, to robi się naprawdę gwarno.

I już byśmy o tym świetle a właściwie jego braku zapomnieli gdyby nie walenie w drzwi wejściowe piętro niżej. Zapomniałam dodać na początku, że domofon też padł.  

Odsiecz przybyła. Nowy, błyszczący i sprawny bezpiecznik przywiozła. I stała się światłość w domu i na korytarzu. 

Chcecie wiedzieć co było dalej?

Powrót jasności niczego na korytarzu nie zmienił. Rozmowy, śmiechy trwały w najlepsze. Około pół godziny po północy doszłam do wniosku, że trzeba oprzytomnieć i pogoniłam towarzystwo do łóżek. 

Ale zanim zgasiłam lampkę nocną doszłam do wniosku, że życie jest pełne niespodzianek.

Sąsiedzi mieszkają obok od lat. Mijamy się, kłaniamy sobie, zostawiamy liściki na Boże Narodzenie. Poprawne sąsiedzkie stosunki - tak nazywa się ten stan rzeczy.

Nic o sobie nie wiemy. A precyzyjnie mówiąc: nie wiedzieliśmy. Do tego tygodnia.

Na piątek jesteśmy umówieni na wspólne oglądanie filmu. Co wy na to?





Na dodatek, przygotowane w pełnym świetle pyszne tofu nie tylko dla nie jedzących mięsa. 

Tofu w miodzie, sosie sojowym i imbirze


opakowanie tofu (około 250 g)

2 łyżki sosu jasnego sojowego

1,5 łyżki płynnego miodu

3 ząbki czosnku, zmiażdżone

kawałek imbiru wielkości kciuka, starty

1 gruszka, starta na grubych oczkach

kilka dymek, tylko biała część

2 łyżki oleju sezamowego

1,5 łyżki pasty gochujang*

2 łyżki oleju

1 łyżka uprażonych ziaren sezamu (pół na pół, jasnych i ciemnych)


* gochujang to pasta koreańska, która odmienia życie, szczególnie tym, którzy lubią mocne wrażenia. Bez tej pasty kiszenie kimchi byłoby jeśli nie niemożliwe, to na pewno trudniejsze.


Tofu owijamy ręcznikami papierowymi i obciążamy np drewnianą deską. Niech pozbędzie się nadmiaru wody. Kroimy na centymetrowe plastry.

Na patelni rozgrzewamy olej i osuszone tofu smażymy na złoty kolor.

Przekładamy tofu na papierowy (kolejny) ręcznik. 

W miseczce mieszamy sos sojowy, miód, czosnek, imbir, pokrojone dymki, olej sezamowy, gochujang i 1 łyżkę wody.

Na gorącą patelnię z jedną łyżką oleju wlewamy zawartość miseczki. Wkładamy do sosu podsmażone tofu. Obtaczamy w sosie i na niedużym ogniu zagotowujemy. Gotujemy około 5 minut. Sos powinien się nieco zredukować. Posypujemy sezamem i zieloną częścią dymki i podajemy.

Smakuje nieziemsko z dodatkiem sałatki z brokułów lub ryżem 

Smacznego 






poniedziałek, 27 kwietnia 2020

Zakiszony, zakiszona, zakiszone czyli kimchi i nie tylko




Kisiłam już ogórki i rzodkiewkę(sezonowo), marchewkę, buraki (wciąż i wciąż), pomidorki (tylko w latem), mąkę żytnią razową na żurek, mąkę pszenną razową na chleb, cytryny (och, ten Yotam!), no i kapustę.
Już kiedyś polecałam wam kimchi ale teraz, kiedy pożądliwie patrzymy na każdy fragment zieleni dobrze jest wrócić do kiszonek.
Ta ostatnia cieszy się w moim domu popularnością dorównującą papierowi toaletowemu w ostatnich dniach. Znika w podobnym tempie. I choć lubimy kiszoną kapustę w wielu odsłonach za wyjątkiem kapuśniaku i bigosu, to na pierwsze miejsce wysuwa się ostatnio kimchi.
Jemy słoik za słoikiem  i najeść się nie możemy. Smakuje nam i już. Ostre toto jest jak przedsionek piekieł,  śmierdzi jak najprzedniejszy rozkładający się ser. Ale jak smakuje!

Otwarcie słoika jest nieporównywanym z niczym innym przeżyciem estetycznym. Ekstatycznym.
"Śmierdzi toto jak dno beczki" - pamiętacie ten fragment. Dotyczy co prawda niewinnego zwierzątka w kropeczki ale gdyby autor spróbował choć raz wyziewów ze słoika z kimchi, nigdy biedronka nie zostałaby opisana jako "dno beczki".

Kiedyś już, chyba przy okazji gotowania dhala, wspominałam żeby nie sądzić po pozorach. Coś, co wygląda mało instagramowo, przy bliższym poznaniu okazuje się bramą do  nieba.
Z kimchi jest podobnie. Chociaż wzbudza uczucia skrajne. Jedni porzucają ją z odrazą po pierwszej randce a inni przysięgają jej miłość do grobowej deski.
Nietrudno się domyślić, że należymy do tych drugich.

By nie było nudno (w końcu to tylko kapusta, prawda?), dorzucam przepis na placki z kimchi. Muszę jednak przyznać, że w drugiej propozycji to nie placki są gwiazdą a sos do nich. Można go zjeść nawet z kawałkiem tektury i jestem przekonana, że tektura byłaby pyszna;)

Jako, że siedzimy w domu (w większości), gotujemy, smażymy i pieczemy, może rzućmy okiem na przepis o kiszeniu.
Dochodzą do mnie narzekania, że a to spódnica się skurczyła, a to skarpetę trudno naciągnąć. Może pieczmy mniej a kiśmy więcej? Byśmy sami nie skiśli.

Zanim zerwiemy pierwszą fasolkę czy pochylimy się nad pierwszą truskawką, wyjmijmy ze słoika kawał  bomby witaminowej i jedzmy bez wyrzutów sumienia.



kimchi przepis 3

1 kapusta pekińska
4 łyżki soli, najlepiej niejodowanej
6 ząbków czosnku
kawałek imbiru wielkości kciuka
2 łyżeczki cukru pudru
2 łyżki koreanskiej pasty paprykowej gochujang (Marzyniu, podzielam twoją radość)
1 biała rzepa
1 marchewka
 zielonych cebulek
Czasami dodaję element na wskroś śmierdzący czyli 1 łyżkę pasty krewetkowej ale i bez niej ta kiszonka ma moc.

Umytą kapustę pekińską kroimy na około 4 centymetrowe kawałki. Posypujemy  solą i dokładnie mieszamy. Ugniatamy kapustę z solą  parę minut i zalewamy zimną wodą. Zostawiamy w lodówce na 2 godziny.

Odcedzamy dokładnie a potem wyciskamy z kapusty resztę wody.

Przygotowujemy pastę. Pastę gochujang, czosnek, imbir, cukier, ewentualnie pastę krewetkową dokładnie mieszamy.

Rzepę i marchew po obraniu kroimy w cienkie słupki lub ścieramy na średniej tarce. Dodajemy do kapusty. Dokładamy pastę i z grubsza posiekaną zieloną cebulkę.

Mieszamy dokładnie (rękawiczki są wskazane), ugniatając wszystko i wkładamy ciasno do słoja. Zakręcamy i zostawiamy w pokojowej temperaturze na 3-5 dni.
Po tym czasie otwarcie słoika powinno spowodować poruszenie wśród członków rodziny zarówno zapachem jak i intensywnym ślinotokiem.

oraz:



placki z kimchi z sosem bardzo sojowym  (z książki "East" Meera Sodha):

200 g kimchi
80 g mąki ryżowej
80 g mąki pszennej
1 łyżeczka soli
100 g tofu, odsączonego i pokrojonego w cienkie plasterki
garść kiełków sojowych
garść szpinaku
zielona cebulka
sos:
3 łyżki ciemnego sosu sojowego
2 łyżki oleju sezamowego
1,5 łyżki octu ryżowego
1 łyżeczka płatków chilli
1 łyżeczka prażonych ziaren sezamu

Kimchi mocno wyciskamy z soków. Kroimy na mniejsze kawałki. Po odciśnięciu powinniśmy otrzymać około pół szklanki płynu. Jeśli mamy mniej, najwyżej dolejemy wody.

W misce mieszamy wodę z kimchi, mąki, sól, tofu, cebulkę, kiełki i kimchi. Mieszamy jak masę na placki ziemniaczane. Odstawiamy na 10 minut.

W tym czasie przygotowujemy sos i szpinak.
Szpinak myjemy, osuszamy i  z grubsza kroimy w paski.

W miseczce mieszamy składniki sosu. Jedną łyżką sosu polewamy szpinak.

Rozgrzewamy łyżkę oleju na patelni. Smażymy placki z kimchi dokładnie w taki sposób jak w przypadku wspomnianych placków ziemniaczanych. Z obu stron na złoto.
Usmażone odkładamy na ręczniki papierowe by pozbyć się tłuszczu.
Jeszcze ciepłe podajemy na talerzach posypane szpinakiem. Obok stawiamy miseczkę z sosem do maczania placków.

I wierzcie mi. Placki wylecą wam z głowy zanim zdążycie pozmywać ale za sos....to zupełnie inna historia. Ten zostanie z wami na zawsze.


Smacznego