Pokazywanie postów oznaczonych etykietą gałka muszkatołowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą gałka muszkatołowa. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 21 września 2017

Karygodne marzenia i gnocchi z palonym masłem, dynią i szpinakiem
























- co robisz?
- nic
- jak to nic?
- nic nie robię, myślę.
- o czym myślisz?
- pozwalam myślom płynąć swobodnie

Patrzę na moją mamę, kiedy po obiedzie leży wygodnie na kanapie. nie śpi.
Po prostu leży. Nie ogląda tv. Nie czyta książki. Nie przegląda prasy. Nie słucha radia.
Co robi?
Jest sam na sam ze swoimi myślami.
Skonfrontowałam ten widok z moim spędzaniem wolnego czasu.
Nawet jeśli usiądę, to zaraz szukam wzrokiem gazety lub telefonu.
Kiedy się kładę, to tylko z myślą o spaniu. Jeśli spanie zwleka, to próbuję je
przywabić czytając bądź słuchając książki. Nawet rozmawiając przez telefon zezuję
w kierunki świeżej gazety lub pływam w jałowych wodach facebooka.
Oszaleliśmy czy tylko mi się wydaje?
Publiczne przyznanie  się do posiadania wolnego czasu jest dziś równie naganne jak ogłoszenie,
że bije się dzieci.
Fuj! Znajomi zaczną cię unikać, bo a nuż mogą się zarazić. Jak to wolny czas!? Jak to nic nierobienie?!
Nie wypada, nie wolno.
To kiedy, przepraszam jest czas na marzenia?
Poganiając synka w drodze do przedszkola czy może omawiając kolejną strategię
zdobycia świata?
Wiecie co to są marzenia? Niektórzy pewnie rozglądają się teraz nerwowo.
Czy można je kupić na eBayu? Może rzucili ostatnio do Biedronki?
Otóż nie moi kochani. Marzenia to takie małe coś, co trzeba sobie wyhodować, pielęgnować, dokarmiać by wyrosły mężne i śmiałe. I by się spełniły.
Marzenia to nie coś, co możesz mieć na pstryknięcie palcami. Potrzebują czasu i naszej uwagi.
Nikt nas nie zastąpi w posiadaniu marzeń. Są nasze i tylko nasze.
Tylko cóż z tego jeśli my nie mamy czasu by się nad nimi pochylić. By nadać im kształt.
Tzw nic nierobienie to piękna okazja by pozwolić podkraść się do nas marzeniom.
Ten moment jest tylko wasz.
Połóżcie się wygodnie, przestańcie się zadręczać niewyprasowanym praniem i dziurą w budżecie.
I spróbujcie wyobrazić sobie swoje marzenie. Nie róbcie gwałtownych ruchów,
nie śpieszcie się. Po chwilowym zamęcie i myślowym bałaganie zza rozlewiska wczorajszego spalonego mleka wychynie nieśmiało to coś. I zobaczycie jakie jest piękne. Jak warte jest chwili wolnego czasu.
Nasze całodzienne obowiązki rzadko kiedy mają wymiar uniwersalny. Kto z czytających ten tekst wynalazł dziś lekarstwo na Parkinsona? A może ktoś wykrył czym wyleczyć w jeden dzień katar? Jakieś propozycje na zmniejszenie ilości worków foliowych w oceanach?
No właśnie.
Oprócz nieodłącznego cienia towarzyszą nam codziennie sprawy raczej przyziemne. To nie wstyd. Musimy jeść, pić, spać i zarabiać na czynsz. Nasze "umarzennienie" jest odwrotnie proporcjonalne do upływu czasu. Im jesteśmy młodsi tym marzeń więcej. Im starsi, tym marzenia bledsze, anemiczne bądź żadne.
Przypomnijcie sobie czasy, kiedy byliście władcami czasu. Nie było takich czasów? To teraz jest świetna okazja by nimi zostać.
Pada deszcz, obiad nie ugotowany, koty ryczą nad pustą miską.
10 minut. Tylko tyle wystarczy. 10 minut wolnego czasu. Otoczone zasiekami i zaminowane. Należą tylko do mnie. Niech reszta świata poczeka.
Moje marzenia nie są wcale mniej ważne.






Gnocchi z palonym masłem, dynią i szpinakiem

2 szklanki pieczonej dyni (hokkaido lub butternut)
2 szklanki umytego i wysuszonego szpinaku
4 łyżki masła
pół łyżeczki gałki muszkatołowej
parmezan 
2 łyżki mozzarella di bufala
sól, pieprz

Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni.
Dynię obieramy i kroimy w kostkę na jeden kęs. Posypujemy gałką muszkatołową, odrobiną soli i pieprzu i polewamy oliwą. Wysypujemy na blaszkę i pieczemy aż dynia będzie miękka (około 20 minut)
W rondelku rozpuszczamy masło i na malutkim ogniu gotujemy je aż zacznie pachnieć orzechowo.
Nie przeoczcie tego momentu, bo za chwilę zamiast słodko orzechowego aromatu po kuchni
rozpełznie się smród spalenizny.
Pachnące palone masło odstawiamy na bok.
Gotujemy gnocchi.

Na patelnię wlewamy połowę palonego masła, wrzucamy dynię i mieszamy. Po minucie dorzucamy liście szpinaku. Lekko solimy. Teraz dodajemy gniocchi. Podrzucamy składniki na patelni by się wymieszały.
Doprawiamy solą i pieprzem i wlewamy resztę masła.
Przekładamy na talerze, kładąc na środku kulkę mozzarelli i posypujemy startym parmezanem. 

Można to danie zrobić wcześniej. Potem tylko włożyć na 10 minut do gorącego piekarnika.




Smacznego 






środa, 14 września 2016

Orkiszowe naleśniki z fetą i szpinakiem dla smutnej sąsiadki

























Nie ma nic lepszego nad odgrzane resztki z poprzedniego dnia.
Ziemniaczki wczoraj dietetyczne bo gotowane w wodzie i podane z koperkiem, dziś są zupełnie inną historią.
Pokrojone i podsmażone z odrobiną cebulki na kaczym tłuszczyku nie wymagają żadnych dodatkowych zabiegów. Wystarczy szklanka zimnego kefiru czy maślanki i mamy obiad jak marzenie.

Próbowaliście kiedyś zrobić tortillę z carbonary? Właściwie z większości dań makaronowych można wyczarować udawaną tortillę. Resztę obiadowego makaronu wsypujemy na dobrą patelnię z grubym dnem, Jajko rozmącamy z łyżką ulubionego startego sera i zalewamy tą mieszanką makaron.
Wstawiamy patelnię do piekarnika i pieczemy do ścięcia się jajka.
Następnego dnia zimną tortillę owijamy pieczołowicie i zabieramy do pracy na lunch.
O zrobieniu zapiekanki z resztek kurczaka czy pieczeni nie wspomnę.
Naleśniki należą do tego rodzaju potraw, których nigdy nie da się zrobić w ilości na miarę. Osobiście zjem sztuk dwie na obiad. Jak wymierzyć ciasto naleśnikowe na dwa placki?
Nie ma na to sposobu.
Trzeba kombinować nad zastosowaniem naleśników dnia następnego.
Ogrzewane naleśniki uwielbiam (to pamięć wyniesiona z przedszkola). Czasem kroję je w cienkie paseczki i używam zamiast makaronu do niektórych zup.

Wczorajsze naleśniki zostały dziś nafaszerowane i zapieczone w piekarniku. I znów nie zostały zjedzone wszystkie.
Na to mam jeszcze jedną radę: podzielcie się z przyjacielem lub przyjaciółką. Lub wybierzcie się z wizytą do smutnej sąsiadki.
Może wasza wizyta i coś smacznego choć na moment poprawią jej nastrój. Ja tak zrobiłam.












Orkiszowe naleśniki z fetą i szpinakiem


orkiszowe naleśniki
(na około 6-7 naleśników)

1 szklanka mąki orkiszowej
1,5 szklanki mleka
2 jajka
szczypta soli
olej do smażenia

pół kg szpinaku
2 ząbki czosnku, przeciśnięte przez praskę
odrobina soli
1 łyżka masła
szczypta startej gałki muszkatołowej
oraz
ser feta

sos beszamelowy:
1 łyżka mąki pszennej
1 łyżka masła
około 3/4 szklanki mleka
sól i pieprz

Wszystkie składniki naleśników miksujemy i odstawiamy na piętnaście minut. Potem smażymy jak najcieńsze naleśniki na odrobinie oleju.

Umyty i wysuszony szpinak wrzucamy na patelnię ze stopionym masłem. Mieszamy aż cały szpinak będzie wyglądał na omdlały. Dorzucamy czosnek i solimy. Mieszamy i smażymy jeszcze minutę. Oprószamy gałką muszkatołową.

W rondelku rozpuszczamy masło. Wsypujemy mąkę i mieszamy do chwili aż mąka będzie złota. Zdejmujemy rondel z ognia, zbroimy się w trzepaczkę i wlewamy do rondla połowę mleka. Mieszamy by rozbić wszelkie ewentualne grudki.
Stawiamy rondel na ogniu i mieszając zagotowujemy.
Sos zgęstnieje i musimy do niego dolać następną porcję mleka.
Znów mieszamy i zagotowujemy. Sos powinien wyglądać jak...sos.

Na każdy naleśnik nakładamy porcję szpinaku i posypujemy fetą. Zawijamy w ciasny rulonik i układamy w formie do zapiekania, którą wcześniej wysmarowaliśmy masłem.
Polewamy naleśniki sosem beszamelowym i posypujemy starym serem np. cheddarem.

Zapiekamy 25 minut w temperaturze 180 stopni.

Po upieczeniu odstawiamy danie na pół godziny na bok. Takie zostawione w spokoju na chwilkę smakuje dużo lepiej i nie poparzy nam paszczy.
Jakieś pytania?





Smacznego

środa, 1 października 2014

Jak w barze mlecznym czyli kulki mięsne z kaszą


























Czy ktoś pamięta jeszcze bary mleczne? A czy ktoś zna może jakiś czynny? Jeżeli na drugie pytanie odpowiedź brzmi „tak”, to kiedy byliście w nim ostatnio?
Z ręką na sercu nie mam pojęcia czy jakiś bar mleczny ostał się w mojej okolicy. Pamiętam, że niedawno przez Katowice przetoczyła się batalia o słynny na Mickiewicza bar „Europa”. Nawet mnie zdarzało się w drodze na „wojsko” wpaść do niego na kopytka.
Potem komuś zaczął przeszkadzać lub swym świetnym położeniem zainteresował jakiegoś krezusa i wpadł w kłopoty (bar, nie krezus).
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że jego dni w starciu z grubym pieniądzem są policzone.
I tu stał się cud. Naród się skrzyknął i bar ocalał. Ale większość jego braci nie miała takiego szczęścia.
Kto chciałby pooddychać latami 70 ubiegłego wieku niech odwiedzi „Europę” w Katowicach. Za dziesięć złotych zje zupę, drugie danie i popije kompotem.
A za darmo przeżyje podróż w czasie, bo wystrój, i stoły, i towarzystwo wyglądają jak dekoracje do filmów „moralnego niepokoju”.
Są takie zapachy, które uruchamiają wspomnienia. Kakao to wspomnienie przedszkola, kompot z rabarbaru to szkolna stołówka a zapach sosu grzybowego to kuchnia mojej Babci. Jak do tego dodam kaszę i klopsy mam swoją podróż do dzieciństwa.
Bary mleczne działają tak samo. Przynajmniej na większość moich znajomych, których w latach studenckich karmiły właśnie one.
Zapraszam na klasyka baru mlecznego czyli:

klopsy w sosie grzybowym z kaszą gryczaną



























klopsy:

30 dkg mięsa mielonego indyczego
1 jajko
1 cebula, pokrojona drobno
1 ząbek czosnku, posiekany
pół czerstwej bułki zamoczonej w mleku
ćwierć łyżeczki otartej gałki muszkatołowej
pęczek natki pietruszki
1 łyżeczka soli
pół łyżeczki pieprzu

sos grzybowy:

garść grzybów (rodzaj nie ma znaczenia, mogą być również pieczarki)
2 szklanki bulionu
1 łyżka oliwy
1 mała cebula, pokrojona w kostkę
pół szklanki śmietany 18%
1 łyżka mąki do zagęszczenia sosu

kasza gryczana na sypko:
1 szklanka kaszy gryczanej
półtorej szklanki zimnej wody
szczypta soli
1 łyżeczka masła
Kaszę zalewamy wodą i solimy pół łyżeczką soli. Zagotowujemy i gotujemy pod przykryciem 15 minut. Wyłączmy ogień, dorzucamy do garnka masło i otulamy przykryty pokrywką garnek ręcznikiem. Całość wędruje teraz pod kołderkę na co najmniej pół godziny. To niezawodny sposób by kasza wchłonęła całą wodę i była cudnie sypka. I pozostanie gorąca do czasu ugotowania reszty dania.

Zaczynamy od zrobienia sosu. W rondlu na oliwie smażymy pokrojoną cebulę i po minucie dorzucamy pokrojone grzyby. Smażymy do odparowania wody z grzybów i solimy.
Wlewamy bulion i zagotowujemy całość. Doprawiamy pieprzem i ewentualnie solą. Odstawiamy rondel na bok i robimy klopsy.

Mocno odciskamy bułkę z mleka i dodajemy ją do miski z mięsem. Mieszamy z resztą składników i dobrze wyrabiamy. Formujemy kulki wielkości łyżeczki do herbaty i odstawiamy na bok na kwadrans.
Potem jeszcze raz zagotowujemy bulion grzybowy i wrzucamy do niego klopsy. Na małym ogniu gotujemy je około 10 minut.
Po ugotowaniu wyjmujemy klopsy do miseczki by zagęścić sos.
Do 1/3 szklanki wody wsypujemy łyżkę mąki i dobrze mieszamy. Następnie dodajemy śmietanę i dokładnie mieszamy by pozbyć się grudek.
Wlewamy śmietanę z mąką do gotującego się sosu grzybowego. Zagotowujemy do zgęstnienia, zmniejszamy ogień i wkładamy do sosu odłożone wcześniej do miski klopsy.
Na malutkim ogniu gotujemy całość przez minutę i wyłączmy piec. Rondel przykrywamy.

Podajemy z sałatką z ogórków.
Niby jak w barze mlecznym ale wierzcie mi, to uczta nad uczty.







Smacznych wspomnień

środa, 13 sierpnia 2014

Klęska urodzaju i warzywna musaka z ricottą, szpinakiem i soczewicą


























Nasze Dziecko powiedziało wczoraj, że pachnie jesienią. Aż mnie zmroziło.
Ja tkwię po uszy w sierpniu. Doglądam butternut squash'ów, garściami zbieram jeżyny i czekam na śliwki. Ani mi w głowie myśl o jesieni. Do tej chwili.
Ziarno zostało zasiane i kiedy dziś rano wyszłam pomachać chusteczką MMŻ, między porzeczkami snuły się resztki mgły a trawa była mokra jak po deszczu. Przypomniałam sobie, że przedwczoraj szukałam wieczorem swetra, bo było mi chłodno. Potem uzmysłowiłam sobie, że to czerwone między liśćmi to nie kwiaty tylko jarzębina. Czyżby coś było na rzeczy?
Czekające w kolejce do słoików ogórki, pomidory i maliny potwierdzają fakt, że lato osiągnęło dojrzałość. Zamiast biegać z łopatką i grabiami, biorę koszyk i szukam pod sosnami grzybów.
Słoików przybywa w tempie wprost proporcjonalnym do napływających chmur.
Pomidory na targu kosztują 1,80! Ogórki są po 2 złote za kilogram! Dziesięciokilogramowy worek buraków to 8 złotych. A papryki 10. Koszyk malin to 5 złotych a brzoskwinie sprzedają po 3 złote.  
Wszystkiego jest mnóstwo i wszystko chciałabym mieć. „Klęska urodzaju” krąży między straganami.
I mam zamiar z niej skorzystać. Po raz pierwszy słowo o tak negatywnym zabarwieniu jak „klęska” ma tak pozytywne przełożenie w życiu. Takie klęski mogę spotykać częściej. Zamykam je w słoikach, grilluję, piekę, nadziewam, dosładzam lub doprawiam octem. Krótko mówiąc korzystam z lata pełnymi garściami.
A myśl o jesieni? Budzi same pozytywne skojarzenia. Nawet widok astrów mnie nie zasmucił. Jesienią wybieram się z wizytą do kogoś, kogo nie widziałam cztery miesiące i za kim bardzo tęsknię. Więc jesień jest dobra. Dla mnie nawet bardzo.

Dzisiejsza propozycja jest pełna letnich skarbów. Teraz smakują najlepiej, najpełniej. Krótka wyprawa na targ lub do sklepu i mamy wszystko czego potrzeba.




















Warzywna musaka z szpinakiem, ricottą i soczewicą
(z sierpniowego Delicious)

2 bakłażany
1 cebula, pokrojona w kostkę
2 ząbki czosnku, posiekane drobno
1 łyżeczka nasion kuminu
1 puszka soczewicy, odsączonej
2 szklanki pomidorów, obranych ze skórki i pokrojonych na kawałki
200 g szpinaku, umytego i osuszonego
150 g ricotty
150 g jogurtu greckiego
ćwierć łyżeczki gałki muszkatołowej
sól, pieprz
oliwa

Zaczynamy od przygotowania bakłażanów, bo one stanowią konstrukcję dania.
Kroimy je wzdłuż na plastry o grubości 1 cm. Grillujemy je lub smażymy na patelni, wcześniej smarując plastry oliwą.
Na łyżce oliwy smażymy cebulę i nasiona kuminu. Dorzucamy czosnek. Kiedy cebula jest miękka, dodajemy odcedzoną soczewicę i pomidory. Gotujemy wszystko pięć minut na niedużym ogniu, doprawiając solą i pieprzem. Potem wrzucamy szpinak i gotujemy aż szpinak nie zmięknie.
Zdejmujemy z ognia i lekko schładzamy. W osobnej misce mieszamy ricottę z jogurtem i gałką muszkatołową.
W tym czasie włączamy piekarnik i podgrzewamy do temperatury 180 stopni.
Przygotowujemy formę żaroodporną. Na spód wykładamy pierwszą warstwę grillowanych bakłażanów, na nią soczewicę, a potem jogurt z ricottą. Następnie powtarzamy warstwę. Na górze powinna znaleźć się warstwa bakłażanów.
Wkładamy musakę do piekarnika i pieczemy około pół godziny lub do momentu aż na górze pojawią się bąbelki a bakłażan zrobi się złoty.

Pycha w typowo letnich aromatach i klimatach.

A niebo jest pochmurne tylko chwilowo.














































Bardzo smacznego