Pierwsza niebieska choinka odpalona. Komuś zdecydowanie na mózg padło albo jego dni są policzone i boi się, że świąt nie doczeka. Aż nudno...co roku to samo.
Chryzantemy,
zaduma, zapach wosku...i wyzierający zza tego a to kawałek brody, a
to majtki czerwone. Drugiego listopada już hulaj dusza, piekła nie
ma. Na całego ruszyły adwentowe kalendarze i ledowe łańcuchy.
Lasy
wyrosły w całej okolicy że aż strach wychodzić. Kto wie. może i
wilcy jakowiś się pojawią bo puszcze zielone z chińskim
plastikowym lasem pomylą.
Dziki
już nieco sfiksowały bo o godzinie trzynastej zastopowały ruch w
centrum Chorzowa. Dziarsko wkroczyły na pasy i żadnego skrępowania
na ich szczeciniastych obliczach nie zauważyłam.
Stan
zadrzewienia zdecydowanie się nam poprawił w ostatnich dniach.
Drzewa, drzewka mniej i bardzie zielone, niektóre już z gotowym
wiecznym śniegiem, inne z włosem anielskim sklejonym na amen
sterczą jak panny na wydaniu. Mnie trochę krępują. Przechodzę i
staram się nie zerkać. Nieco te drzewka wystawione na widok
publiczny mnie zawstydzają. Ludziska chodzą, oblepiają je
spojrzeniem ale raczej obojętnym.
Nieubrana
choinka jest piękna bo jest po prostu drzewem. A nie ubrana zielona
miotła? Nawet ubrana wygląda jak niezbyt szczęśliwa oszustka.
Te
wszystkie biedule, które do wielkiego wyjścia mają jeszcze czas,
zawsze będą brzydkimi siostrami Kopciuszka. I możesz je ubrać w
złoto i purpurę, możesz spryskać old forestem i położyć
pod nią Opla Astrę w czerwonej kokardzie i tak będzie miotłą.
Ktoś
się oburzy, że te nieszczęścia choinko podobne ratują drzewka
prawdziwe. Ta teza jest równie prawdziwa jak śnieg na plastikowych
drzewkach.
Mają
one jedną zaletę. Kupujesz raz i masz na całe życie. Raz na
ćwierćwiecze bierzesz taką pod prysznic i znów jest jak nowa.
Tak
a propos, wiecie ile plastiku poniewiera się po przeciętnym polskim
domu? Ile mamy worków, pojemników, pudełek, butelek, rzeczy
większych i mniejszych? Idźcie do kuchni i rozejrzyjcie się. Bez
plastiku nie ma życia. Ale bez plastikowej choinki już tak. Może
chociaż to jedno niech będzie prawdziwe.
Zapach
choinki, zapach pierników powinny być autentyczne. Nie z aerozolu.
Wyobrażacie sobie stół wigilijny spryskany aromatem karpia
smażonego i uszek z grzybami?
No
właśnie.
Aby
już nie przynudzać, przejdę do czegoś na sto procent prawdziwego,
jeszcze nie świątecznego ale już robiącego do nas oko, że coś
jest na rzeczy. Miód, piernik, żurawina...kiedy zamkniecie oczy, z
czym wam się skojarzą?
Ciasto miodowo piernikowe z kremem i żurawiną
piekarnik
na 170'
foremka
prostokątna 30 na 20 cm
orzechy:
3 szklanki obranych orzechów włoskich
2 łyżki masła
2 łyżki miodu
ciasto piernikowe z orzechami:
pół kostki masła
3/4 tabliczki gorzkiej czekolady
2 łyżki miodu
pół łyżeczki przyprawy do piernika
1 łyżka brązowego cukru
2 jajka
1 szklanka mąki pszennej
1 łyżeczka mąki ziemniaczanej
pół łyżeczki proszku do pieczenia
konfitura żurawinowa:
250 g żurawiny (świeżej lub
mrożonej)
2 łyżki cukru
sok z jednej pomarańczy
Do rondla wsypujemy żurawinę, wlewamy
sok i dodajemy cukier. Zagotowujemy i mieszamy. Zmniejszamy ogień i
gotujemy około 15 minut. W tym czasie żurawina puści soki, cukier
się rozpuści a po kwadransie wszystko powinno się odparować.
Zawartość garnka zacznie przypominać gęstością dżem. Nie
przestraszcie się, kiedy w czasie gotowania świeżej żurawiny z
garnka będą dochodziły odgłosy wystrzałów. To nie akcja
patriotyczna ministra M, lecz żurawinowe kulki, pod wpływem ciepła
pękające z radością.
Gotową żurawinę przekładamy do
słoika zostawiając około półtorej szklanki do posmarowania
ciasta. Reszta konfitury znajdzie swoje zastosowanie w najbliższych
dniach.
Krem budyniowy:
opakowanie kremu do karpatki
2 łyżki miękkiego masła
Jestem leniem. Nie chce mi się robić
budyniu home made. Kupuję gotowy, postępuję zgodnie z
instrukcją a potem miksuję z miękkim masłem. Krem jest trwalszy
no i trzyma się ciasta, nie uciekając na boki.
Biorąc pod uwagę rozmiary foremki,
przygotowuję krem z połowy opakowania. Ale jeżeli lubicie ciasto z
solidną warstwą kremu, nic nie stoi na przeszkodzie by zużyć całe
opakowanie.
Teraz od początku i po kolei.
Przygotowujemy orzechy.
Obrane orzechy dobrze jest uprażyć na
suchej patelni. Nie tylko są smaczniejsze, ale również można z
nich zdjąć skórkę, która zawiera w sobie goryczkę. Nie
twierdzę, że jest to konieczne ale znam takich, co wybrzydzają na
orzechowe skórki i za nic nie zjedzą ciasta zapaskudzonego
goryczką. Zróbcie jak wolicie (uważam, że warto spędzić nieco
czasu na prażeniu i obieraniu skórki bo po prostu warto).
Jeśli mamy już orzechy gotowe do
użycia, w rondlu rozpuszczamy masło z miodem. Wrzucamy orzechy i
dokładnie mieszamy. Trzymamy na ogniu minutkę, ciągle mieszając i
zdejmujemy do ostygnięcia.
Robimy ciasto.
Na małym ogniu rozpuszczamy masło,
czekoladę, miód i cukier.
Nie zagotowujemy, tylko rozpuszczamy.
Odstawiamy na bok by wystygło.
Do schłodzonej masy dodajemy jajka i
miksujemy.
Przesiewamy przez sito obie mąki i
proszek. Mieszamy razem z masą czekoladową i dzielimy na dwie
części.
Foremkę wykładamy papierem do
pieczenia . Rozsmarowujemy pierwszą część ciasta i pieczemy 15
minut.
Wyjmujemy upieczone ciasto z piekarnika
i studzimy.
Drugą część ciasta również
wykładamy na papier, rozsmarowujemy. Na wierzchu rozkładamy orzechy
w miodzie.
Foremkę wstawiamy do piekarnika i
pieczemy ciasto 20 minut.
Upieczone wyjmujemy i studzimy.
Na wystudzone ciasto (to bez orzechów)
wykładamy konfiturę żurawinową. Na nią rozsmarowujemy krem. Krem
przykrywamy warstwą ciasta z orzechami.
Zapytacie jak przełożyć warstwę
orzechową nie narażając jej na rozpadnięcie się po drodze.
Odpowiedź jest prosta. Bierzecie
kawałek kartonu nieco większy niż rozmiar ciasta. Wsuwacie karton
pod ciasto i przenosicie nad krem. Teraz delikatnie zsuwacie ciasto z
orzechami jakbyście krem przykrywali pokrywką. To nie jest
skomplikowane.
Smacznego