Po początkowej ostrożności a nawet nieufności, doszłam do
wniosku, że to TEN. Co prawda miałam już przygodę z jego starszym bratem ale
okazało się, że nie byliśmy dla siebie stworzeni. Może i spełniał moje
oczekiwania ale nie było w nim lekkości i finezji. Rozstaliśmy się. On wpadł w
ramiona innej, ja szukałam satysfakcji gdzie indziej.
Teraz spotkałam Jego. Jest ideałem. Kształtny, lekki,
uległy, posłuszny. Ale z charakterem.
Zapowiada się długi i ciekawy związek.
A wszystko to dzięki MMŻ. To on postawił go na mojej
drodze. Mojego nowego Canona SX500 . Teraz
to ja będę decydować o odległości, świetle i ostrości.
Robię zdjęcia wszystkiemu, co mi się nawinie przed obiektyw.
Wiecie jak to jest z nową zabawką. Dziś przyszła kolej na focaccie.
tu jeszcze surowa
a tu już rumiana
Nie wiem jak u was z pieczeniem chleba. Czy jesteście
regularnymi piekarzami? Czy może kolejny rok przymierzacie się do upieczenia
swojego pierwszego bochenka? A może po pierwszym upieczonym gniocie porzuciliście
zakwasowe doświadczenia?
Jeśli ciągle przymierzacie się do swojego debiutu, to
powinniście zacząć od focacci. Tu nie może coś pójść nie tak. Ostatnio za jej
wytworzenie wzięła się 12 letnia córka znajomych. I nakarmiła wieczorem
zdumioną rodzinę.
Do tego oliwa, pieprz, sól i może jakieś oliwki i królewska
kolacja gotowa.
Zapraszam.
1 szklanka ciepłej wody
1 łyżeczka cukru
2 łyżeczki drożdży
1 szklanka mąki pszennej
Mieszamy dokładnie, przykrywamy i zostawiamy w spokoju na 15 minut.
Po kwadransie:
2 szklanki mąki
2 łyżki oliwy
1 łyżeczka soli
1 łyżka tymianku
1 łyżka oregano
garść oliwek
gałązka rozmarynu
Wszystkie składniki mieszamy ze sobą i wyrabiamy 10 minut.
Ciasto powinno być lśniące i sprężyste. Przekładamy je do miski wysmarowanej
oliwą. Przykrywamy folią i czekamy aż podwoi swoją objętość czyli około
godziny. Potem odgazowujemy ciasto, składając je jak kopertę i rozwałkowujemy
na placek. Wkładamy w nie połówki oliwek i gałązki rozmarynu. Przykrywamy folią
i znów pozwalamy mu podwoić swój rozmiar.
Nagrzewamy piekarnik do 220 stopni i pieczemy focaccię 30
minut. Polewamy oliwą i podajemy na
stół.
Tyle i aż tyle. Sukces gwarantowany.
Smacznego
oliwki zielone są najulubione
OdpowiedzUsuńO tak. Są. Pozdrawiam:)
UsuńPiękna focaccia:)
OdpowiedzUsuńUdanego związku z SX500;))
Dzięki za dobre słowa. I serdecznie pozdrawiam
UsuńOooh zazdroszczę nowej "zabawki". To fantastyczne, że człowiek może poczuć się szczęśliwy jak dziecko, korzystaj z tego! Co do chleba, jestem właśnie z tej grupy, która pieczenie chleba odkłada z tygodnia na tydzień, chyba się boję, a temat z zakwasem to dla mnie czarna magia. Jednak w końcu musi być ten "pierwszy raz"! Wypróbuję focaccię :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńFocaccia jest dobra na pierwszy krok. I nie wymaga zakwasu. Odwagi Kobieto! Zawsze możesz spróbować drugi raz:D
UsuńPozdrawiam bardzo
Ja zabawy z chlebem porzucilam... Chociaz foccacie bym zjadla, a zadna nie jest tak dobra jak domowa. Moze czas wziac sie za wlasna?
OdpowiedzUsuńRomans z Canonem rozumiem. Przezywam wieloletni. Na szczescie w moim zwiazku romans z Canonem mamy oboje i zazdrosc nie wystepuje :)
Święte słowa: czas wziąć się do pieczenia. A focaccia żadna filozofia. Buźka
UsuńOj Limonko, Limonko! Ty to masz szczęescie. A ja wciąż czekam....
OdpowiedzUsuńCzyli jest nadzieja. I tak trzymać. Pozdrawiam cieplutko:)
UsuńMMMMMMMM...ale Ty masz pomysły na pyszności.. Ale mi smaka zrobiłaś.Zawsze mi ślinka cieknie jak opuszczam Twojego bloga. Pozdrawiam ciepło:-))
OdpowiedzUsuńCzyli czas od smaków przejść do czynów:)) Taka focaccia aż prosi się o uwagę. Pozdrawiam bardzo
UsuńJa robiłam raz bagietki drodżowe , były przepyszne z masełkiem czosnkowym ! :)
OdpowiedzUsuń