Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ciało. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ciało. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 16 października 2012

I dopadła mnie jesień

Fot Arek Suszek

 
Cały miniony tydzień próbowałam się oszukiwać, że rozejdę zapowiadające się przeziębienie, że dreszcze miną, a lekki jeszcze ból klatki piersiowej nie rozwinie się w nic poważnego. Bo tyle jest do zrobienia. No i skończyłam bez ruchu w łóżku, zawirusowana, całą niedzielę na zmianę śpiąc i przewracając się w gorączce z boku na bok. Bezsilna zupełnie. Wiktor przybiegał do mnie co jakiś czas i troskliwie głaskał mnie po głowie, mówiąc „Ja się Tobą zaopiekuję Mamusiu”. Oczywiście nie przeszkadzało mu to jednocześnie skakać po łóżku bez zrozumienia dla obezwładniającego mnie bólu całego ciała...

Dzisiaj była u mnie lekarka, która stwierdziwszy ostre wirusowe zapalenie górnych dróg oddechowych nakazała oszczędzający tryb życia, nawadnianie i spokój. A ja co, ledwo wyszła, dzwonię do pracy, włączam firmowego maila i sprawdzam i piszę i rozsyłam. Czy rzeczywiście jest tak, że jeżeli przez trzy dni jakieś rzeczy się nie zadzieją, to świat - w znaczeniu moja firma - padnie? Czy to poczucie nieuzasadnionej niezbędności, a może właśnie obawa przed byciem niepotrzebnym? A może nieumiejętność BYCIA chorym i potrzeba DZIAŁANIA niezależnie od okoliczności? Bo tu nie tylko o chorowanie przecież chodzi. Odkąd zaczęłam prowadzić bloga, potem myśleć o promowaniu idei pisania listów do dzieci czy wydaniu książki (w mojej głowie nazywanej „tą prawdziwą”, chociaż tak naprawdę to jeszcze nie znam jej kształtu ani treści ;)) każda chwila, którą mogę nazwać wolną (czyli najczęściej po położeniu spać Wiktora ok. 21.00) staje się czasem walki w moje głowie – na co ten wolny czas poświęcić? Któremu z planowanych działań poświęcić cenne 2-3 godziny? Bardzo rzadko, co mnie smuci ostatnio, poświęcam ten czas na czytanie, oglądanie filmów tylko z czystej przyjemności. Tak bardzo skupiłam się na poszukiwaniu dla siebie ekspresji, że zapomniałam jak bardzo lubię przyjmować od innych. Wpadłam w pułapkę obowiązku bycia kreatywnym, zapominając o tym, że mało co tak niszczy tę kreatywność jak obowiązek.

No więc kiedy już załatwiłam dzisiaj służbowe pożary (być może tylko ja je tak postrzegałam), położyłam się na kanapie, włączyłam telewizor i oglądałam jakąś udawaną rozprawę sądową. Świadoma znikomej wartości artystycznej programu zaczęłam skakać po kanałach próbując znaleźć coś, co by mnie zaciekawiło naprawdę. Ciągle towarzyszyło mi poczucie marnowania czasu, nie korzystania z danych mi dodatkowych chwil na robienie swoich rzeczy. I już po chwili miałam w ręku  książkę, notes, jednocześnie próbując oglądać, czytać i zapisywać. Słaby to odpoczynek. To niesamowite, że tak trudno powiedzieć sobie, że oto mam prawo nie robić nic, tylko oglądać głupie seriale i pić dużo herbaty...

PS  No i jak ja mam Wiktorowi w oczy patrząc nadal mówić "One apple a day keeps doctors away"? Objadałam się na darmo???


PS 2 Swoją drogą, patrząc tak na zdjęciu na mnie i Wiktora, to jesteśmy podobni jak te dwa jabłka, co nie?


Best Blogger Tips

wtorek, 25 września 2012

Kunst und leben

Spędziłam dwa ciekawe dni w Wiedniu. Służbowo, ale z przyjemnością. Na inspirującej konferencji Art Industry Forum, międzynarodowym forum wymiany myśli i doświadczeń ludzi zajmujących się biznesem wokół sztuki, inwestowaniem w sztukę i inne atrakcyjne, miłe dla oka „passion investments”. Przebywanie w towarzystwie ludzi sztuki, opowiadających o trendach i gorących artystach trochę mnie nakręciło i skierowało moje myśli na tematy, które długo leżały odłożone na bok. Wróciły wspomnienia sprzed ponad dziesięciu już lat kiedy studiowałam w Wiedniu przez rewolucyjnie rozwijający semestr. Otworzyły się w mojej głowie szuflady, w których pochowałam wiedeńskie fascynacje kulturalne i artystyczne, smak i zapach niekoniecznie najlepszej na świecie kawy z Aida Cafe Konditorei, kanapek Trześniewskiego i musicalu Mozart, na którym byłam chyba ze 4 razy (a nauczone na pamięć teksty piosenek wywarły większy wpływ na moją znajomość niemieckiego niż zajęcia na wiedeńskim uniwersytecie). Spacerując po Wiedniu miałam problem z przypominaniem sobie topografii, oprócz centralnych dla włóczących się po mieście turystów Kärntnerstrasse i Mariahilferstrasse niewiele ulic poznawałam, chociaż swego czasu znałam centrum Wiednia na wylot. Ale za to ponownie rozkochałam się w secesji, napatrzyłam się na imponujące wejście do stacji metra Karlsplatz i obklejony turystami gmach opery wiedeńskiej. Zanurzenie w Wiedniu uzupełniłam jedząc na stojąco currywurst, tradycyjnie obowiązkowy uliczny posiłek.

Mijałam budynki i sklepiki zapakowane i opakowane we wszechobecne reprodukcje Klimta, który jest dumą i drugim obok Mozarta najczęściej komercyjnie wykorzystywanym celebrytą. I chociaż uwielbiam jego obrazy - złoto i urodę malowanych przez niego kochanek i mitycznych muz - to moim wiedeńskim odkryciem był Egon Schiele. Artysta ze wszech miar kontrowersyjny, zafascynowany seksualnością i śmiercią, malujący swoje modelki w dziwacznych, nienaturalnych czasem pozach, które musiały być dla nich niezwykle niekomfortowe. Ekshibicjonista i obsceniczny fetyszysta narcyz czy pełen gwałtownego i uduchowionego sprzeciwu dla beznadziei i cierpienia ludzkości artysta prowokator?  Phi. Nie wiem, ale nie mogę oczu oderwać jak patrzę...

PS A jako, że ekspresjonistycznie zorientowany Schiele wystawiał kiedyś swoje prace z artystami ulubionego przez moją przyjaciółkę Agnieszkę ruchu Blaue Reiter, inspiracje wizualne niebieskie.


Od góry Egon Schiele "Stojąca naga kobieta w niebieskiej sukni", August Macke "Siedząca naga kobieta z poduszkami", pokaz mody Juanjo Oliva CMFW wiosna 2012, fot. Arek Suszek "Stojąca w wodzie z obnażonym ramieniem"


Best Blogger Tips

piątek, 31 sierpnia 2012

Uzmysławianie

Fot. Arek Suszek
 
Wróciliśmy znad morza. Ukochanego, rozkołysanego morza, które łaskawie nie przyniosło wietrznej i deszczowej pogody tak częstej nad Bałtykiem – wprost przeciwnie grzało nas słońcem przez większość pobytu i łagodziło czasem napięta atmosferę, której nie sposób uniknąć kiedy spędza się wakacje z trzema najważniejszymi mężczyznami życia – ojcem, mężem i synem. Kiedy tylko słońce słabło bywało ciężko i burzliwie, spięcia mijały wraz ze wzrostem temperatury i przejrzystości nieba. Skłaniało mnie to do coraz bardziej wytężonej pracy nad uniezależnianiem się od okoliczności zewnętrznych i szukaniem zaczepienia w sile zmysłów. Nie było łatwo i zawsze skutecznie, ale gdy tylko czułam, że wzbiera we mnie złość, smutek, rozdrażnienie sięgałam do mocy słuchu, węchu czy najbardziej dla mnie skutecznego dotyku i starałam się uspokoić, wyciszyć, usunąć na bok. Paradoksalnie na wakacjach nie było łatwiej niż w domu, moja duma i wiara w możliwość panowania nad własnymi myślami i zachowaniami zostały wystawione na ciężką próbę. Ale przecież nie poddaję się i z jeszcze większym zapałem zabieram się za swoje „uzmysławianie”, uczenie się korzystania z siły zmysłów dla lepszego, pełniejszego życia. Dzisiaj o zmysłowości per se.

Na fenomenalnym blogu Gdybym Dorosła Ewy Panufnik, współzałożycielki Dojrzewalni Róż, przeczytałam: Kiedy w pewnym momencie dotarło do mnie, że moja seksualność to moja rzecz  i to ja decyduję kiedy mam ochotę na jej ekspresję i w jaki sposób, było to niezwykle wyzwalające. Nie mogłam uwierzyć, że przez tyle lat pozbawiałam się dostępu do tak wielkiej życiowej siły. Zaczęłam się cieszyć swoim ciałem, afirmować je, pozwalać mu wibrować energią, gdy jest czymś lub kimś poruszone. Wpłynęło to na mnie w wielu aspektach, także w relacjach z innymi. Stałam się bardziej siebie świadoma, pewna, ukorzeniona.

W moim przypadku oznaczało to też mniej ostentacyjnie uwodzicielska... Energię i zmysłowość, którą marnotrawiłam na bezproduktywne poszukiwanie adoracji i zachwytu w oczach obcych mi ludzi zamieniłam na nieustający flirt ze światem moim wewnętrznym i cudowną bliskość z mężem. Zaczęłam bardziej czuć siebie i wierzyć sobie. Poznałam więcej swoich możliwości i chociaż ewidentnie ciągle jeszcze nie jestem gotowa całkowicie zrozumieć swojej drogi i nią ruszyć przed siebie, to siły witalne jakie udało mi się ochronić, ta élan vital, pęd życiowy sprawia, że chce mi się szaleć i robić głupie miny do aparatu :)

Na tym samym blogu, Ewa Panufnik pisze: Pamiętam, jak kiedyś moja przyjaciółka, sfrustrowana w tamtej chwili długotrwałym brakiem seksualnej relacji w swoim życiu przeżyła olśnienie, że to nie pozbawia jej możliwości przeżywania swojej seksualności. Stworzyła listę 25 sposobów w jaki może ją wyrażać i się nią cieszyć bez partnera: poczynając od ubioru, czy bielizny, które pomagają jej poczuć się zmysłową, poprzez oglądanie pięknych erotycznie filmów, słuchanie poruszającej jej serce muzyki, po bieganie po łące bez bielizny pod spódnicą:-)
Te słowa wyrażają moje głębokie przekonanie, że niezależnie od intensywności seksualnych relacji, wrażliwość zmysłowa determinuje jakość życia i sprawia, że każdy dzień może być niesamowity, pełen wrażeń, chociaż niekoniecznie intensywny czy ekscytujący. Otworzenie się na zmysłowe doznania nawet w tych najbardziej prozaicznych czynnościach może podnieść komfort życia, przywrócić przyjemność, zapewnić żywy kontakt z tym czego dotykamy, czego doświadczamy. I chociaż nieco absurdalnie może brzmieć „nawiąż zmysłowy kontakt z gąbką, którą myjesz naczynia”, to mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi.

Zainspirował mnie ten pomysł 25 sposobów na przeżywanie swojej zmysłowości. No i wyzwanie sobie stawiam większe – z Waszą pomocą chciałabym znaleźć co najmniej 100 takich sposobów:)

Oto początek listy sposobów, rzeczy, doznań, które mnie „uzmysławiają”:

1.    „Noski-noski eskimoski” na zalanej słońcem plaży i super zbliżenie woalu Wiktorowych rzęs
2.    Głaskanie świeżo ściętych maszynką włosów Arka
3.    Bezcelowe przesypywanie przez palce rozgrzanego piasku
4.    Bezcelowe przesypywanie przez palce zimnej ziemi.
5.    Chodzenie boso lub przynajmniej bez butów (zdarza mi się nawet w biurze)
6.    Perfumowanie pulsującego nadgarstka moim ulubionym zapachem, który ktoś bliski określił jako „ciepłołóżkowy”
7.    Zlizywanie masła orzechowego z łyżeczki (mamy nawet z Arkiem mały spór zatytułowany przez niego. „O wyższości powolnego zlizywania masła z łyżeczki nad łapczywym pochłonięciem na raz”)
8.    Pierwsze zanurzenie w świeżo zmienionej, pachnącej czystością pościeli
9.    Ciepła dłoń Wiktora muskająca mnie po twarzy przez sen
10.    Dźwięk tuptających bosych nóżek nocnego podróżnika kiedy przemieszcza się z całą rodziną misiów do naszego łóżka
11.    Zimowe szczelne otulenie kołdrą i świadomość, że przede mną kilka godzin słodkiego bycia kokonem
12.    Pierwsze zanurzenie w gorącej wannie, tak, że wystaje tylko nos wciągający mocno zapach pomarańczowej soli do kapieli
13.    Świeżo wyjęte z opakowania rajstopy
14.    Rozkosznie dziecięco brudne kciuk i palec wskazujący  - po korzystaniu z sezonu i wyłuskaniu dwóch wielkich słoneczników
15.    Przyjemny szum w głowie po wypiciu pierwszej butelki wina i przed otworzeniem kolejnej, która zazwyczaj kończy się już bólem głowy (a to dzieje się właśnie teraz!!!:))

cdn,

Jakie są Wasze typy? Czy zauważacie jak Wasze zmysły odbierają i zapisują świat?



Best Blogger Tips

czwartek, 9 sierpnia 2012

Mały Książę

Fot z lewej Arek Suszek, fot z prawej TU

W tobie ziemia
Pablo Neruda

Mała
różo,
różyczko,
czasami
malutka i naga,
jak gdybym cię mógł w jednej dłoni
zmieścić,
jakbym cię mógł tak złapać
i do ust podnieść,

nagle
stopy moje dotkną twoich stóp i wargi twych ust:
urosłaś,
ramiona twoje wznoszą się jak wzgórza,
piersi wędrują po mojej piersi,
moje ramię ledwie zdoła cię objąć w pasie
O linii wysmukłej niby księżyc na nowiu:
w miłości rozpłynęłaś się jak woda morska:
trudno mi zmierzyć najbardziej rozległe
oczy całego nieba
I do twych ust się schylam,
aby pocałować ziemię.



Chile
Z hiszpańskiego przełożył
Robert Stiller


Best Blogger Tips

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Powrót do zmysłów










Jestem w pociągu. Przede mną ponad 4 godziny jazdy do rodzinnego miasta i dwóch popijających piwko, opalonych i nierównomiernie umięśnionych młodzieńców, którzy zabijają czas oglądaniem filmików kręconych telefonem, które przedstawiają ich i ich zmieniające się wakacyjne narzeczone biegających po nadbałtyckiej plaży, zajadających się smażonymi siejami w cieście naleśnikowym i wymiotujących przed klubem nocnym. Za mną dwumiesięczne niemowlę płaczące w ramionach bezsilnych rodziców. Coraz głośniejszy śmiech coraz bardziej upojonych mężczyzn miesza mi się w świdrującą mieszankę z coraz bardziej rozpaczliwym płaczem dziecka. Chcę wstać i zagłuszyć wszystko swoim własnym wrzaskiem. Oczywiście nie robię tego, w zamian coraz bardziej się męcząc, napinając mięśnie i czekając w cierpieniu na koniec podróży. W pewnej chwili postanawiam podjąć wyzwanie „dostrojenia”, czyli metody, która przez powrót do zmysłów, przez zmysłowe odczuwanie pomagać ma w radzeniu sobie z takimi i dużo większymi uciążliwościami. Skupiam się w zupełności, bez oceniania, najpierw na płaczu dziecka, spokojnie przyjmując jego nieuchronność, akceptuję tę chwilę i wsłuchuję się w jego tembr i rytm. Dziecko nie przestaje płakać, ale ja zaczynam słyszeć w tym płaczu jakąś melodię i siłę, wolę do wyrażania siebie. Nie denerwuje mnie już, raczej intryguje i skłania do przesłania życzliwego uśmiechu jego rodzicom. Młodzieńcy na szczęście posnęli...

Innym razem kłócę się z Tatą przez telefon. Z moim kochanym Tatą, o którego się martwię i którego chciałabym przytulać zawsze jak mi ciężko. Zdenerwowana czymś zupełnie innym, podrażniona i w pierwszym dniu okresu czepiam się słów, doszukuję ukrytych podtekstów i karam słownie za niespełnienie wygórowanych oczekiwań. Tata, w gorszej formie, ja, oczekująca od niego czegoś, czego nie jest w stanie mi dać, bo nie jest Mamą. W trakcie tej rozmowy doznaję pewnego olśnienia, udaje mi się zatrzymać pędzącą ku fatalności rozmowę i skierować ją na inne tory. Mówię „przepraszam” i otwieram się na przebaczenie, mówię „kocham” i otwieram się na miłość. Zatrzymałam się na chwilę i poczułam drżenie rąk, wiatr wiejący delikatnie przez otwarte okno, usłyszałam szum rozpędzonych samochodów w Alejach i poczułam zapach koszonej trawy. Przez skupienie się na wrażeniach zmysłowych udało  mi się nie popłynąć zupełnie w tej sprzeczce, brnąć dalej w idiotycznie meandry i zawiłości. Poczułam bezsens tej słownej szarpaniny dwojga bardzo się kochających ludzi i powiedziałam STOP, nie chcę. Zdałam sobie sprawę z czego wzięły się moje pretensje i zarzuty, dlaczego oczekiwałam od Taty konkretnej reakcji. To było spowodowane przez zdarzenia i uczucia zapoczątkowane wiele lat temu, moje WYMOGI związane  z potrzebami zranionego serca i bolesnej duszy.


Codziennie uczę się rozumieć, ze pewne uczucia są częścią przeszłości i dzisiaj może ich nie być, jeżeli taka będzie moja decyzja. Codziennie szukam sposobów na to jak odciąć się od wyobrażeń i oczekiwań, które prowadzą do frustracji. Czytam teraz książkę „Powrót do zmysłów” Stanley'a H. Blocka i myślę jak podobne są do siebie wszystkie koncepcje szczęścia i spokoju. Jak spójne w swoim skupieniu na tu i teraz, jak przedziwnie proste mają metody, które konsekwentnie w życie wprowadzane dadzą nam tyle szczęścia ile wystarczy.

Odchodzenie od zmysłów prowadzi do braku kontaktu ze sobą, do niepełnego, albo fałszywego przeżywania życia, bez zgodności ze sobą, nieautentycznie. Brak łączności z naszym „ja sensorycznym” prowadzić może do nadmiernego skupiania się na analizie myśli, do tworzenia fałszywych obrazów rzeczywistości, do rozbudowywania negatywnej percepcji świata. Wierzę, że powrót do zmysłów, do odbierania świata przez nie, do odczuwania i przyjmowania wrażeń zmysłowych może nie tylko wzbogacić życie, dać nam przyjemność, ale także pomóc w radzeniu sobie w trudnych sytuacjach życiowych. I myślę że chciałabym nauczyć Wiktora radzić sobie w ten sposób z własnymi myślami i trudnymi emocjami, tak jak uczę go radzić sobie z samodzielnym jedzeniem, ubieraniem czy załatwianiem się. Wierzę, że dzięki temu będzie żył spokojniej i szczęśliwiej. By przy zdrowych zmysłach będąc potrafił szaleć, cieszyć się życiem i nie zadręczać tym co nieważne.Wierzycie w siłę zmysłów??

Best Blogger Tips

środa, 5 października 2011

Top Model.

Chociaż po pierwszym odcinku postanowiłam już więcej tego nie oglądać, to dzisiaj znowu zasiadłam przed telewizorem żeby dręczyć się i oburzać oglądając program Top Model - Zostań Modelką. Nie będę rozwodzić się nad szeroko dyskutowaną w mediach kwestią wulgarnych zachowań, bo tych jest pełno w innych programach. Ale oryginalna też nie będę. Po raz kolejny zmroził mnie stosunek ludzi biorących udział w tym programie i wszystkich siedzących w świecie mody do ciała, ich wygłaszane głośno i dosadnie estetyczne preferencje i absurdalne zarzuty wytykające wychudzonym uczestniczkom "wielkie udziska" i "obwisłe poślady". Mimo mojego statystycznie ponadprzeciętnego zadowolenia z siebie w sensie cielesnym, zawstydzona wciągałam brzuch kiedy jurorzy  grzmieli na zahukane mieszkanki małych miejscowości zmuszając je do obietnic "wzięcia się za siebie". Program się skończył i zaczęła refleksja.

Ciało. Moje ciało. Co pojawia się w Waszej głowie kiedy to powiecie? Uśmiechacie się w środku?

Dla mnie moje ciało jest instrumentem niezbędnym do dobrego życia. Od zawsze byłam "fizolem", czyli jak mówi mój ukochany mąż, ograniczenia mojego ciała są dla mnie tylko oficjalnie nakreślone. Jeżeli mam odpowiedni dzień i motywację wlezę wszędzie choćbym się miała zadyszeć i zapocić. Muszę się ruszać, jak nie w sposób zorganizowany, to chociaż podskakiwać w domu, przeskakiwać kałuże i przebiegać przez ulice. Nie ma takich schodów, z których nie zniosłabym wózka ze śpiącym Wiktorem. W jednej ręcę potrafię nieść trzy kilo ziemniaków, dwa kilo gruszek, sześć cukinii, gazowaną muszyniankę i moje dziecko. Mam zaufanie do swojego ciała, znam jego możliwości i rzeczywiste ograniczenia. Lubię swoje ciało za jego niezawodność, zdrowie, siłę i witalność, ale jak każda kobieta mam zastrzeżenia natury estetycznej, którym zazwyczaj nie pozwalam psuć sobie nastroju. Zazwyczaj. Raz na jakiś czas postanawiam popracować z hantlami nad ujędrnieniem ramion, albo obiecuję sobie regularnie co miesiąc chodzić na pedicure. Bo trzeba mieć zadbane stopy. Pomalowane na karminową czerwień paznokcie w zimowych butach. Trzeba.

Etnolog Anna Maria Szutowicz w świetnym wywiadzie w Gazecie Wyborczej (całość TU) pisze jakim projektem tożsamościowym jest ciało. Kobiety (głównie one) podchodzą do swojego ciała jak do projektu, czegoś do zrobienia. "Nigdy nie sięgną ideału, ale starają się bardzo. Poświęcają temu mnóstwo czasu: makijaż, fitness, dieta podporządkowane są temu, jak ma wyglądać ciało. To nie wymyślony problem, lecz bardzo bliski kobietom. Teraz firma kosmetyczna z plakatów na przystankach zachęca, by nie stać bezczynnie, tylko spinać mięśnie pośladków. I jestem przekonana, że kobiety spinają."
Spinacie?

Żeby być wolną i szczęśliwą muszę się czuć dobrze we własnym ciele. Zapomniane, nierozruszane ciało zaczyna zawodzić. Pozbawione kojącego dotyku ukochanych osób zaczyna więdnąć. Karmione, ale nie odżywiane, zaczyna słabnąć, blednąć i puchnąć.  Ale nie dam sobie wmówić, że jest jakiś model, wzór, który im chudszy tym lepszy. Albo, że są takie substancje w kremach, których sześcioczłonowe nazwy z multikombinowanymi cząsteczkami sprawią, że będziemy wyglądały jak dwudziestolatki.  Pielęgnujmy ciało sięgając po najprostsze składniki,  ale róbmy to z największą miłością, serdecznością. (No chyba, że korzystacie ze szczotki do ciała z włosia dzika - wtedy trzeba włożyć w masaż trochę energicznej złości na niezłuszczony naskórek...Polecam). Jestem przekonana, że to, jak dbamy o nasze ciała pomaga albo przeszkadza nam w życiu, w sięganiu po te "większe czy ważniejsze" sprawy, bo zdrowe i sprawne ciało paradoksalnie pomaga nam o nim zapomnieć i pozwala skupić się na wszystkim innym.



PS. I am the Next Poland's Top Model.

Fot. A Suszek
Best Blogger Tips