Tak wiem, jestem ostatnio trochę monotematyczna, zanudzam Was moimi Tildami. Ale cóż mam zrobić, skoro tak na nie zachorowałam. Nowa szata naszej czarno-białej kuchnia zainspirowała mnie do stworzenia dwóch kolejnych Aniołków w owych barwach. Tildunie podobają mi się bardzo, zrobiłam im szyldy, bo od dłuższego już czasu chodziły mi po głowie. Na zdjęciach niestety nie udało mi się oddać ich rzeczywistego uroku, są takie jak chciałam, dopracowane i romantyczne. Wiem słodzę sobie, jeszcze ktoś pomyśli, ze ze mnie samochwała, ale naprawdę jestem nimi zachwycona, zwłaszcza, gdy przypomnę sobie moje początki.
Tilda z szyldem: "Herzlich Willkommen"
Tilda z szyldem:"CARPE DIEM"
Choć szycie sprawia mi wiele radości to i tak nic nie zastąpi naszego Lipowego Siedliska i pracy związanej z jego tworzeniem. Najgorszy jest dla mnie fakt ze w tym roku nie spędzę na Mazurach, w naszym siedlisku tak wiele czasu jak rok temu. To był cudowne, niezapomniane chwile. Przeżyłam mazurska wiosnę, lato i jesień. Każda z tych por roku ma swoisty urok, jednak wiosna zauroczyła mnie najbardziej. Powietrze pachnie intensywnie, ma zapach świeżej ziemi, która tylko prosi się o pokarm. Przyroda budzi się do życia, ptaki wracają z ciepłych krajów, aby u nas założyć gniazda i począć młode. Zwłaszcza bociany utkwiły mi w pamięci, bo właśnie do nas wracają. Niesamowite jest z jaka zawziętością walczą o swoja ostoje. Po stoczonych walkach z rywalami starannie pielęgnują swoje zdobyte siedlisko i rozpoczynają starania o potomstwo. Cudownie jest moc cały ten spektakle doświadczyć na żywo, z takiej realnej bliskości. Ma to zupełnie inny wymiar. W zeszłym roku po raz pierwszy w moim życiu, założyłam ogródek warzywny. Choć rolnik ze mnie żaden, a do pracy fizycznej człowiek nie przyzwyczajony, pominąwszy już fakt, ze o uprawie nawet prostych roślin pojęcia zero, to efekt końcowy były bardzo pozytywny. Zebrałam spore plony, zdrowych, własnoręcznie, w pocie czoła wypielęgnowanych warzyw. Oczywiście tego efektu nie osiągnęłam sama. Bez pomocy wielu mi bliskich już dawno bym się poddała i pole boju porzuciła. Nie wiem czy wy tez tak macie ale gdy ja robię coś, o czym nie mam zielonego pojęcia, to budzi się we mnie ogromne poczucie wątpliwości w sens tego co wlanie czynie. Dlatego wtedy tak ważne jest mieć wokół siebie innych, bliskich którzy wesprą i dodadzą wiary. Pisze tu o zwykłych, banalnych pracach ogródkowych ale właściwie mam tu na myśli jeszcze inne, ważne dymensje życiowe. W tym roku niestety nie będzie mi dane, cieszyć się mazurska wiosna i jej urokiem. No cóż tak to czasem bywa, nie na wszystko mamy wpływ, zadowolę się latem i jego tajemnicami. Najbardziej zal mi jednak mego ukochanego ogródka, którego po prostu w tym roku nie urodzę i nie wypielęgnuję. Tak tez nie pozostaje mi nic innego, jak zadowolić się tym, co tu i teraz. Naszym mieszkankiem, niewielkim balkonem, który dla mojego P. jest istnym przedłużeniem smyczy, swojego rodzaju wiezieniem. Pozostają mi moje Tildy i inne tego rodzaju rozkoszne robotki, które i tak nie zastąpią ogromnego potencjału mazurskiej ziemi, naszego Lipowego Siedliska.
Pozdrawiam i życzę miłego!!!!!!