Pokazywanie postów oznaczonych etykietą GlossyBox. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą GlossyBox. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 9 lipca 2012

Sezon na misia vol.1 - Pitt Lake

Za mna bardzo intensywny weekend. W koncu do Vancouver zawitalo lato! Ludzie doslownie jak dzdzownice po deszczu powylazili na ulice, okupowali parki, plaze, jeziora, rzeki, laki i lasy. Byl to w sumie pierwszy w tym roku tak sloneczny i cieply, wrecz upalny weekend.

Jestem wielka zwolenniczka obcowania z natura wiec nawet przez chwile nie zastanawialam sie jak bedzie wygladala moja sobota. W piatek zaplanowalismy z mezem, ze spedzimy ja piknikujac w miejskim parku, spacerujac po plazy jednoczesnie zazywajac slonecznych kapieli, ale wraz z momentem kiedy tam dotarlismy o poznym poranku, odechcialo nam sie wszystkiego, bo okazalo sie, ze polowa miasta wpadla na ten sam pomysl i nie bylo mozliwosci znalezc wolnego miejsca parkingowego i tak jadac, i jadac, i myslac co by tu ze soba zrobic, aby nie zmarnowac dnia, znalezlismy sie 30km za miastem na drodze prowadzacej do jeziora Pitt Lake.
 
Tam tez bylo ludzi wiecej niz zwykle, jednak my rzadni zapachu wody, szumu drzew i przygody, nie poddalismy sie tym razem. Bylam przygotowana na plazowanie i zalozylam klapki, ale jeszcze przed wyjsciem z domu cos mi strzelilo do glowy wziac ze soba buty sportowe (tzw. adidasy), ale w pospiechu zapomnialam skarpetek i jaki byl tego efekt dowiecie sie czytajac dalej.

Plaza (niestety) byla zascielona ludzmi, wiec postanowilsmy odlozyc piknik na pozniej i wyruszylismy w droge. Zwroccie uwage na znak ostrzegajacy przed (takze kochajacymi nature) misiami.

Przez pierwsze 10 min spaceru bylo bardzo zielono, tak zielono, ze mogloby sie wydawac, ze na swiecie w ogole dominuje kolor zielony z delikatnymi dodatkami w kolorze nieba, drzew, ziemi, wody i slonca. Najbardziej obawialam sie biegnacego w moim kierunku obiektu w kolorze brazowym, ktorego zwyczajowo nazywa sie niedzwiedziem.

Im bylismy glebiej, tym robilo sie coraz ciekawiej,

i ciekawiej.
Tak na marginesie: powiedzcie mi kto przy 30sto stpniowej temperaturze zaklada buty bez skarpetek!? Stopa mi sie spocila, zaczela sie slizgac, pieta bolala coraz bardziej, ale nie poddalam sie i szlam dalej mimo, ze moj maz chcial odpuscic, bo troche jeczalam :) Przez zaledwie 30 min marszu, moglismy cieszyc swoje oczy widokami z jakimi nie mamy do czynienia na co dzien.


Im bylismy blizej konca trasy, widczki byly coraz bardziej zachwycajace.

I nagle przed naszymi oczami wyrosla niepozorna drewniana wierzyczka obserwacyjna i juz z krawiaca pieta wspielam sie na nia bo nie chcialam stracic tego :

i tego:
i co najwazniejsze, tego:


W plecaku mialam klapki. Nie zastanawiajac sie ani chwili, zmienilam buty i to nic, ze zapach krwi wabi dzikie zwierzeta, to nic, ze jakis niedzwiedz moglby schrupac moje "slone paluszki", to nic, ze w klapkach niewygodnie sie ucieka, wszystko to bylo nic, bo jedyne o czym marzylam i na czym moglam sie skupic to przejsc ta droge spowrotem i ostudzic stopy w lodowatej wodzie. Zanim doszlam spowrotem ranka zaschla i nie ryzykujac ataku piranii(bo tam ich nie ma) moglam spelnic swoje marzenie.
Potem wyczekiwany dlugo piknik w zacnym gronie innych piknikowiczow.
Poglaskalismy sie po brzuszkach, poszlismy jeszcze na szybki spacerek, zrobilam kolejne kilka zdjec.

I tak najedzeni, i slodko zmeczeni, z czerwonymi od slonca nosami i policzkami, wrocilismy do miasta po to aby wieczorem moc ponownie zmeczyc swoje oczy komercja czyli kinem w wersji dla doroslych. Widzielismy film "Savages" po ktorym przydaloby sie obejrzec "Bambi", aby uspokoic skolatane nerwy. Jednak na "Bambi" nie mialam juz sily, zasnelam jak niemowle regenrujac sily na kolejny dzien.

Wytrwalym dziekuje i zapraszam do przezywania ze mna kolejnych wojazy.
xoxo.



środa, 27 czerwca 2012

"Diva Cup" - Sprawa bardzo kobieca

Mam  nadzieje, ze nie czyta tego zaden mezczyzna, a jezeli juz... Odsylam do blogow o innej tematyce.
Kazda z nas ma takie dni w miesiacu... No wlasnie. Takie dni, ktorych nie lubi zadna kobieta, a co nawet niektore z nas podczas tych dni przeklinaja, ze nimi sa. 

Jak do tej pory opcji nie mialysmy wiele: "pomon" lub "opaska", zaleznie od tego co komu odpowiada, ale nie tak dawno zwrocilam uwage na bardzo ciekawy wynalazek na polkach w dziele higieny osobistej i nie bede ukrywac, ze produkt zainteresowal mnie do tego stopnia, ze postanowilam dowiedziec sie wiecej na jego temat.
Otoz nazywa sie to "Diva Cup", a wyglada tak:



Kazdy wie co znaczy slowo Diva, slowo "Cup" moze byc rozumiane jako kubek, ale w tym przypadku moze tez byc tlumaczone jako kielich lub filizanka. Ja bede sie poslugiwac po prostu nazwa "Cup", tak jak w oryginale. A wiec, Cup jest wykonany z silikonu. Takiego, ktorego takze uzywa sie w chirurgii do wykonywania protez np. stawow, zastawek serca (absolutnie nie myslec o implantach w piersiach), czyli oznacza to ze je jest bardzo bezpieczny. Nie absorbuje zadnych plynow jakie wytwarza nasze cialo i takze ich nie wysusza. W przeciwienstwie do "pomponow" nie ma ryzyka wystapienia tzw. zespolu wstrzasu toksycznego. "Diva Cup" jest bezpieczny w uzyciu jeszcze przed wystapieniem menstruacji, kiedy jej sie spodziewamy lub przy bardzo obfitym lub tez skapym krawieniu. Smialo mozna pocwiczyc jego zakladanie podczas "normalnych" dni.
Jego zalozenie ponoc jest bardzo proste, ulotka zawarta w opakowaniu wszystko bardzo dokladnie objasnia i ponoc jest to nawet prostrze od zalozenia "pompona", bo textura tego wynalazku doskonale wspolpracuje z naszym cialem. Cup trzeba zlozyc tak, aby swobodnie mozna bylo go wsunac w szyjke macicy, a pozniej juz on sam sobie znajduje wygodna pozycje. Nie przecieka, nie uwiera i w ogole sie go nie czuje, oczywiscie kiedy jest prawidlowo zalozony. Jest bardzo chwalony przez kobiety uprawiajace sporty wodne takie jak windsurfing czy plywanie, przez tancerki i inne te bardzo aktywne fizycznie.




Zmiana takiego "Cup" wymaga spelnienia tylko jednego warunku. Musi byc to robione w toalecie z bierzaca woda. Cup lapiemy za ulatwiajacy go wyciagniecie koniec, oprozniamy, myjemy ciepla woda i mydlem i zakladamy spowrotem. Nie ma potrzeby sprawdzania go co jakis czas i wystarczy go oprozniac 3 razy dziennie, a kobietom nie majacym obfitych krwawien menstruacyjnych wystarcza 2 razy dziennie, rano i wieczorem. Alternatywa ta jeszcze nie jest bardzo popularna i ponoc producenci podpasek i tamponow sa w stanie zrobic wszystko aby nie byla poniewaz oznacza to dla nich spadek przychodow ze sprzedazy.

Wynalazek jest sprzedawany w dwoch roznych wersjach 1 i 2, gdzie 1 jest dla kobiet, ktore jeszcze nie rodzily dzieci i 2 dla mam. Moga go uzywac kobiety w kazdym wieku. Pogrzebalam troche w internecie i okazalo sie, ze Diva Cup cieszy sie bardzo dobrymi opiniami wielu pan. Sam produkt zostal juz nagrodzony kilkoma nagrodami konsumenckimi. Z tego co wyczytalam, dostepny jak narazie jest w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Wielkiej Brytanii pod nazwa Moon Cup, ale wydaje mi sie, ze niedlugo wejdzie i na inne rynki. Ponoc mozna dostac odpowiedniki innych marek na ebay.com i roznych sklepach online. W wyszukiwarke wystarczy wpisac "menstrual cup".
Jedyna mala wada wspominana przez uzytkowniczki "Diva Cup" jest to, ze czasmi mozna troszke poplammic bielizne, kiedy nie robi sie sprawnej wymiany. Ale ta kwestia jest latwa do rozwiazania za pomoca zwyklej wkladki, a tak swoja droga, to czymze jest mala plamka na wkladce w porownaniu do wygody jaka podobno ma nam zapewnic?
Przepraszam, za tak dlugosc postu, ale napisalam wszystko co sama chcialabym wiedziec bo powaznie zastanawiam sie nad zakupem tego wynalazku. Z rumiencem na twarzy wspomnialam o tym swojej kolezance, a ona mi na to, ze jak w ogole moge sie nad tym zastanawiac! Ona uzywa swojego juz od okolo roku i bardzo sobie chwali to rozwiazanie.

Co o tym myslicie? Rozwiazanie alternatywne czy na stale?


poniedziałek, 11 czerwca 2012

Vancouver - Ciemna strona miasta

Miasto Vancouver przez wiele lat zajmowalo pierwsze miejsce na liscie najpiekniejszych miast swiata. Tak, jest tu pieknie i nie infrastruktura czyni te miasto specyficznym, ale Matka Natura wlozyla duzo wysilku, aby ludzie mogli cieszyc sie pieknem tych widokow. Sa gory, jest ocean, piekne plaze, duzo zieleni, klimat umiarkowany, cieplo na dole, duzo sniegu w gorach czyli wakacje na miejscu.
Jak kazde miasto, Vancouver ma swoje cienie i blaski. Zdecydowanie jego minusem jest ulica Hastings a raczej jej wschodnia czesc. Ulica ta dociera do samego centrum miasta, zwanego "downtown". Zanim tu przyjechalam myslalam, ze na cenrum miasta mowi sie "city center" jednak w Ameryce, zwyklo sie mawiac "downtown", nie bede tego zmieniac :).
Otoz wschodnia czesc Hastings Street jest epicentrum swiata przestepstw, uzaleznien i bezdomnosci. Na tym malym skrawku ulicy mieszka wielu ludzi zarazonych HIV, wiec aby zminiejszyc zarazalnosc tym wirusem w 1989 roku otwarto tam pierwszy w polnocnej Ameryce  punkt wymiany igiel, ktory dziala po dzis dzien. Rocznie jest wydawane tam okolo 3 milonow sterylnych igiel, oczywiscie za darmo, bo inaczej by to nie pracowalo. Pomysl ten jest bardzo kontrowersyjny poniewaz igly zakupowane sa z budzetu panstwa czyli za pieniadze podatnikow. Mozna by szukac innego sposobu na rozwiazanie tego problemu, ale to nie jest takie latwe jak wydawac by sie moglo. Uliczne zakamarki sluza jako sypialnie, toalety, miejsca aktow seksualnych, miejsca gdzie dokonuje sie roznego rodzaju przestepstw(napadow, kradziezy) a na kazdym kroku stoi diler narkotykowy.
W czasie swojego 3 letniego pobytu w Vancouver, przemaszerowalam ta ulica jeden raz, pierwszy i ostani. Bylam zmuszona. Byl to dla mnie straszny szok. Zwykly przechodzen jesli idzie w miare szybko, nie rozglada sie za bardzo, ma bardzo duzo szanse bezpiecznie sie przez to miejsce przedrzec. Jest tam duzo policji, ktora trzyma reke na pulsie, ale mimo wszystko lepiej zatkac uszy. Z jednej strony to miejsce napawa odraza, a z drugiej strony taka wycieczka pozostawia po sobie slad zalu, bo przeciez Ci wszyscy ludzie to tez ludzie, kazdy z nich ma swoja historie, zyciowe doswiadczenia i sa oni tacy jak my z ta tylko roznica, ze sie poddali.
Wlasnie z powodu lagodnego klimatu, uzaleznieni z calej Kanady i nie tylko(takze z U.S.), wybralo Vancouver za swoj dom. Tu latwo przetrwac zime, przekoczowac gdzies w zaulku w kartonie z butelka za pazucha. Jest to najwieksze tzw "giero" w Kanadzie, nawet aglomeracja Toronto, nie ma z tym problemu w takiej mierze. Miejsce to przez mieszkancow jest nazywane czasem Zombieland. Zeszlej zimy przed Bozym Narodzeniem podrzucilsmy tam z mezem kilka uzywanych kurtek, kilka par rekawiczek, jakies spodnie, Moze taki gest nie zmieni tamtejszego biegu zycia, ale moze da tym ludziom troche wiary, ze dobro istnieje i moze skusi do chociazby pomyslenia, ze warto jeszcze raz sprobowac.
Co ciekawe jeden krok dalej za tym swiatem zaczyna sie ten "upudrowany" swiat, centrum miasta pachnace bogactwem, sklepy Chanel, LouisVuitton, ekskluzywne restauracje i hotele.

Zdjecia nie sa mojego autorstwa, zostaly pobrane z internetu.

Na zdjeciu punkt wymiany igiel, ktory o poranku oblezony jest przez uzaleznionych.



Post nieco przytlaczajacy, ale mam nadzieje, ze mi wybaczycie. O problemach trzeba rozmawiac.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Niedziela w Deep Cove

Jesli ktos gdzies zobaczy Lato, prosze mu powtorzyc, ze zapraszamy do Vancouver. Przez ostani tydzien pogoda jest bardzo humorzasta, slonce pojawia sie i znika. 2 dni ciepla potem dlugo, dlugo nic, troche deszczu i znow kilka dni slonecznych i znow to samo.

Mimo kaprysnej pogody wybralismy sie dzis z moja druga polowka na spacer, a ze bywamy w tym miejscu rzadko zabralam ze soba aparat i dzieki chwilowemu usmiechowi slonca, moglam zrobic kilka zdjec. Pojechalismy do Deep Cove czyli nad mala zatoczke umiejscowiona w polnocnym dystrykcie miasta Vancouver, miejsca chetnie odwiedzanego przez lokalnych wielbicieli kajakow, lodek i zieleni, posiadaczy dzieci lub czworonogow masci wszelkiej, turystow i fotografow. Spedzilismy bardzo mile popoludnie, ktore chyba odbije sie na moim dzisiejszym snie bo opilam sie kawa jak jakas glupia. Przynajmniej po dosyc aktywnym weekendzie mam jeszcze energie podzielic sie tym z Wami.


W takiej scenerii nawet na wpol zimna kawa slodzona slodzikiem smakuje znacznie lepiej! :)

Najgorsze w tej niestabilnej pogodzie jest to, ze nie wiadomo jak sie ubrac. Mialam dzis na sobie zakiet, pod spodem koszulke oraz dzinsy i tenisowki, na chwile zaswiecilo slonce i musialam zdjac zakiet, potem sie schowalo, troche pokropilo deszczem, potem znow wyszlo. Zanim wrocilam do domu zalowalam, ze nie wzielam chociaz szalika (czapka tez by sie przydala) bo temperatura strasznie spadla. Wrrr. Jest juz czerwiec i powoli przestaje wierzyc, ze pogoda sie unormuje. Moje blade cialo domaga sie slonca - na stale.

Mam nadzieje, ze u Was sprawki pogodowe maja sie lepiej i ze witaminke D chloniecie calymi soba!

Przynislam cos dla Was ze spaceru moje drogie czytelniczki ( i moze jacys nieujawnieni czytelnicy...): pachnace cyber- kwiatki !  :)

poniedziałek, 21 maja 2012

Wizyta w ZOO. Duzo zdjec.

 Za mna dlugi weekend. 21 maja obchodzimy w Kanadzie takie jakby "imieniny" Krolowej Viktorii i jest to swieto konstytucyjne, cos tak jak u nas w Polsce ... hmmm nie wiem. Jak ktos ma pomysl, prosze napisac w komentarzu. Z okazji dlugiego weekendu wybralismy sie z mezem do ZOO. Przez cala nastepna noc snily mi sie malpy ;p  

Choc karmienie zwierzat jest surowo zabronione, nie moglam sie oprzec, aby nie poczestowac malpy galazka zerwana z galezi wiszaca nad moja glowa. Mina pani, ktora przylapala mnie na tym nikczemnym czynie mowila sama za siebie, ale za to mina malpy byla wynagrodzeniem mojego braku rozsadku. Malpa zjadla galazke, potem rzucila mi glebokie porozumiewawcze spojrzenie, a nastepnie rozejrzala sie czy nikt  tego nie wiedzial po czym wysunela lape po jeszcze. Niestety podeszlo do nas wiecej osob i obydwie bylysmy zmuszone skonczyc nasza bloga zabawe. Na zdjeciu widnieje moja nowa kolezanka(tudziez kolega), ktora zapewne jest nieco niesmiala bo za nic nie chciala spojrzec w obiektyw mojego apratu.


Dzien byl bardzo sloneczny, co spowodowalo, ze niestety niektore zwierzaki nie byly sklonne do interakcji z odwiedzajacymi je ciekawskimi. Lew schowal sie gdzies w kacie i spal, tak samo puma, tygrys bengalski i laciata "czita" czyli leopard, rozleniwione wylegiwaly sie w palacym sloncu. Slonia nie bylo wcale, ale hipopotamy rozmiarowo mu dorownywaly wiec moja zachcianka zobaczenia czegos wielkiego zostala zaspokojona.

3-tonowy Hipcio.


Naprawde wielkie wrazenie zrobily na mnie mitologiczne taurusy. Oj nie chcialabym rozzloscic takiego byczka...



Gatunkow bylo sporo i moznaby sie tak im przygladac calymi godzinami, ale zabraklo by nam dnia. Bardzo sympatycznym typkiem wydal mi sie takze mis grizzly, ale nie wiem czy wyjscie do takiego osobnika z gestem otwartych ramion nie skonczyloby sie krwista masakra :)

Zdjecie z prawego profilu.


 Oczywiscie nie opuscilismy ZOO bez zlozenia datku na zwierzaki, co by w tej niewoli zylo im sie lepiej. Trzeba pamietac, ze ZOO to nie tylko klatki i nieszczesliwe zwierzeta sluzace naszej edukacji i rozrywce, ZOO to takze miejsce, gdzie niektore wysoko zagrozone gatunki maja szanse przetrwac i sie rozmnazac, a dzieki temu nasza Matka Ziemia i my mozemy sie zachwycac ich pieknem dluzej. Ktoz ma dbac o zwierzeta jak nie my - ludzie?
Zalaczam reszte fotek swoich przyjaciol!

Kozice, ale nie wiem jakie :) Wiem, ze sa z Afryki.


Wielblad dwugarbny, bardzo stary i nieco "zniszczony" z jednym obwislym garbem. Bidak na pustyni juz chyba by sobie nie poradzil, a tak: ma poslane lozko, jedzonko podsuniete pod nos, ktos dba o jego zdrowie. Godna emeryturka ;)


Ciekawskie strusie.


Osoiol, ale nie klapouszek, ten jak widac ma uszy stojace. I to jeszcze jak!


Osiolek karlowaty. Rzeczywiscie wzrostu mu natura pozalowala, ale za to obdarowala go wdziekiem :)


Dromader - w poprzednim wcieleniu byl modelem. Tylko spojrzcie na jego usmiech!



Jelonki z kozka, co ona tam robi- nie wiem.


Koziolek- Matolek z Iranu.

Flamingi w bardzo modnym ostanio kolorze morelowym.


Leniwa "czita".


Zgrabna zyrafa.


I dumny gospodarz spacerujacy po grodzie - Pan Paw.
(jak u nas w Warszawskich Lazienkach)



A jako pamiatke kupilam nam fotografie malp. Nie wiem jak Wy, ale ja od malpy pochodze na pewno. Mysle, ze to zew natury wyzwala we mnie ta nieograniczona sympatie do tego gatunku. ;)




A ktory "egzemplarz" Wy byscie najchetniej przygarnely pod dach?

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Droga Czytelniczko (tudziez Czytelniku),

dziekuje Ci bardzo za pozostawienie komentarza pod moim postem. Jest on dla mnie motywacja do rowijania tego bloga. Jesli masz jakies pytania, postaram sie na nie szybko odpowiedziec.