środa, 25 lipca 2012

Sałatka doprawiona intuicją

Ostatnio często słyszę pytania: „w czym się specjalizujesz?”, „jakie jest Twoje gotowanie?”, „jak wyglądałoby Twoje idealne menu?”, „jak byś określił swój styl?”. To pytania z pozoru łatwe, wręcz naturalne, ale nie lubię na nie odpowiadać. Wiem, że ludzie wolą wiedzieć jak kogoś skatalogować, na którą półkę włożyć, to wiele ułatwia, niestety moja odpowiedź najczęściej ich zaskakuje. I nie jest to odpowiedź wymijająca, próbująca coś ukryć, jest zaskakująca, ponieważ odbiega od obecnie obowiązującego, sformatowanego sposobu myślenia, tabel, diagramów i ustalonych przez kogoś na górze gotowych, najlepszych rozwiązań. Jest bardzo krótka, esencjonalna ;)


Po pierwsze specjalizuję się w gotowaniu a po drugie (jeżeli punkt pierwszy to za mało) nazywam je wielkomiejskim gotowaniem inspirowanym podróżami. Może enigmatycznie, zbyt PR-owsko, ale inaczej tego nie mogę określić – to mi w duszy gra. Nie tworzę super-oryginalnych cudów fine dining czy haute cousine, jak kto woli, po prostu gotuję rzeczy, które sam chcę z przyjemnością jeść. Korzystam z wielu źródeł inspiracji, dobrych składników a dodatkowo mam non-stop otwarte oczy i uszy i chłonę…


Nie trzymam się jednego stylu, bo wtedy gotowanie traci swojego ducha, staje się sługą konwencji. Tak jak kurczowe trzymanie się receptury, które jest odtwarzaniem, często pysznym, ale tylko procesem wtórnym. Ktoś kiedyś użył określenia gotowanie intuicyjne i chyba do tego jest mi najbliżej. Wtedy jest radość, świeżość, smak i odrobina nas samych w potrawie :)


Dzisiejsza sałatka to przykład takiego „gotowania”, znane smaki połączone w jedno danie. Świetna na lunch w upalny dzień, polecam!


Sałatka z cukinii marynowanej curry z pistacjami
(2-4 porcje)

2 cukinie (400-450g razem)
1 ząbek czosnku (drobno posiekany)
½ czerwonej papryczki chilli (drobno posiekane)
1-2 łyżeczki łagodnego curry w proszku
Sól morska
Świeżo zmielony pieprz
2 łyżki oleju rzepakowego
Sok z cytryny (do smaku)
50g rukoli
20g pistacji (drobno posiekanych)


Potnij cukinie na podłużne paski przy pomocy obieraczki do warzyw, wrzuć do miski i dodaj czosnek, chilli, przyprawy, olej i sok z cytryny. Wymieszaj i odstaw na 10-15 minut. Kiedy cukinia „zmięknie” dodaj rukolę, wymieszaj i dopraw ostatecznie (jeżeli jest taka potrzeba). Nałóż na talerze i posyp pistacjami. Podawaj z grzankami z natartymi pomidorem.

czwartek, 12 lipca 2012

Przeciwsmak na niesmak

Wyczytałem dzisiaj, że „szczęście człowieka często zależy od jakości jedzenia, które spożywa.”* To stara prawda, która niejednemu z nas objawiła się jako własna myśl, niestety ktoś już to powiedział…


Niektórzy mierzą swe szczęście nieszczęściem innych- takich omijam z daleka, oni z mojego doświadczenia mało wiedzą o jedzeniu co jest bardzo pomocne w procesie ich eliminacji z grona osób napotkanych na swej drodze. Ale co zrobić z tymi, którzy nie potrafią odróżnić smaku pomidora od papryki, znają na pamięć parę mądrze brzmiących nazw i pojęć, udają naszych przyjaciół i pięknie nawijają makaron na uszy a kopią nam dołek?


Czeka na nich szpilka przebijająca balon ich błędnych założeń- przy pierwszej nadarzającej się okazji dostają informację zwrotną o wkroczeniu na pole minowe a jeżeli to nie skutkuje, opisową analizę charakterologiczną z adekwatnymi odniesieniami do postaci historycznych, ich własnych poczynań (litościwie wcześniej pomijanych ze względu na wrodzoną awersję do naruszania czyjejś integralności cielesno-duchowej), bardzo wyraźne, ostatnie ostrzeżenie i …jedną szansę.


Założenia to prosta droga do porażki. Tak było wczoraj, ktoś okazał się bardzo małym człowiekiem. Wydawało mu się, że jest Winstonem Churchilem, nie wziął pod uwagę, że o Jałcie słyszałem bardzo dawno temu ;)

Wieczorem zjadłem moje ostatnio ulubione nudle i znowu byłem szczęśliwym człowiekiem. Zapomniałem o polityce, nerwach i dupkach, których trzeba byłoby traktować dużo mocniejszym kopem niż tym, które daje to pesto ;)


Nudle, krewety i kolendrowe pesto z lekkim kopem

Pesto z kolendry
100g kolendry (liście i łodygi)
2 ząbki czosnku
10g prażonych ziaren sezamu
1 zielona papryczka chilli
1 limonka (starta skórka +sok)
150ml oleju rzepakowego
Sól morska

Nudle
(2 porcje)
10-12 całych, dużych krewetek tygrysich
1 czerwona papryka (pokrojona w kostkę)
1 pęczek dymki (pokrojony w grube plastry)
180g średnich nudli jajecznych
Olej smażenia
Sok z limonki lub cytryny do smaku

Żeby zrobić pesto wrzuć wszystkie składniki (oprócz soku z limonki, oleju i soli) do blendera i powoli dodając olej zmiksuj. Dopraw do smaku sokiem z limonki i solą, przykryj folią plastikową i wstaw do lodówki. Ta porcja pesto powinna wystarczyć na ok.10 porcji.

Wrzuć nudle do gotującej się wody. Rozgrzej łyżkę oleju na patelni, wrzuć krewetki i podsmaż przez minutę z każdej strony. Dodaj paprykę i dymkę i smaż kolejną minutę. Kiedy nudle są gotowe odcedź je i wrzuć na patelnię dodając 2-3 łyżki pesto. Wymieszaj, dopraw sokiem z limonki/cytryny i podawaj. Proste, pyszne i szybkie!

*Andrew Davidson- The Gargoyle (2008), Cannongate
** Jak każde inne to pesto też świetnie przechowuje się w lodówce.

środa, 4 lipca 2012

Ględzenie przy kanapce

Wróciłem! Było pięknie, było gorąco, było pysznie i było leniwie. Przywiozłem opaleniznę i kilka bardzo subiektywnych obserwacji…


1. To kolejny wyjazd, który jest potwierdzeniem naturalnej nierówności jaka panuje w przyrodzie. No bo niby jak inaczej nazwać taką sytuację, w której jedni żyją w ciepłym, cudownym miejscu, w którym czas płynie kilka razy wolniej, jedzą pomidory, które smakują jak pomidory a dodatkowo nie muszą martwić się ubraniami na zimę i rachunkami za ogrzewanie? I to wszystko dwie godziny lotu z Londynu ;) Ach! Minorka, Minorka- same pyszności- enseimady, sery Mahon, wędliny, salcesony, które powaliły mnie na kolana. Miasta i miasteczka/wioski, fiesty, sjesty, wino…


2. Ludzie na wakacjach nie lubią odpoczywać. Szczególnie od codziennych hałasów typu głośne radio, telewizor lub nie daj Boże inne źródło muzyki. Nie lubią też spać.

3. Mam podejrzenie, że z jakiegoś tajemniczego powodu telefony działają tylko na balkonie. Mój doskonale działał w apartamencie, ale go dobrowolnie wyłączyłem ;)
3a. Balkon to zaciszne miejsce do prowadzenia rozmów i zdradzania sekretów- oprócz sąsiadów i połowy ośrodka, w ogóle nikt nie słyszy.
3b.Palenie papierosów na balkonie powinno być zakazane.


4. Hiszpanie nie uznają szeptu i zniżania głosu bez uwagi na porę dnia i nocy.

5. Napotkani Polacy nie odpowiadają rodakom na dzień dobry i uśmiech (takiego szoku nie przeżyłem bardzo długo, myślałem, że ten zwyczaj zaginął- na szczęście to była tylko jedna/jedyna rodzina z Polski, którą spotykaliśmy). Za to są bardzo mili do obcokrajowców.


Mimo tych słodko-gorzkich (jak syrop octowy) obserwacji mógłbym w każdej chwili spakować się ponownie i polecieć tam na kolejne wakacje a nawet na zawsze ;))

Stęskniony za gotowaniem, wymyśliłem parę nowych dań. Między innymi to:


Grzanki ze smażoną wątróbką i macerowanymi czereśniami
(4 porcje)

150g czereśni
Mały kieliszek dobrego czerwonego wina
2 gałązki tymianku

400g wątróbek drobiowych (pociętych na równe kawałki)
1 średnia szalotka (pocięta w krążki)
2-3 ząbki czosnku (drobno posiekane)
Łyżeczka drobno posiekanej natki pietruszki
Sól morska
Świeżo zmielony pieprz
Oliwa do smażenia
Łyżka masła
Garść rukoli
8 grzanek z ciabatty

Syrop octowy:
100ml czerwonego octu winnego (najlepiej cabernet sauvignon)
½ łyżeczki płynnego miodu

Umyj i osusz czereśnie a następnie przetnij je na pół i usuń pestki. Zalej winem, wsyp tymianek i wymieszaj. Wstaw do lodówki na minimum godzinę.

W międzyczasie zrób syrop octowy. Wlej ocet i miód do rondla i gotuj na wolnym ogniu aż płyn osiągnie konsystencję syropu, wtedy przelej go do innego naczynia. Nie przejmuj się tym, że ma to bardzo mocny smak, pozwoli to zbalansować smak całego dania.

Rozgrzej 2 łyżki oliwy na średnim ogniu. Podsmaż na niej szalotkę i czosnek przez minutę uważając żeby nie przypalić, wrzuć osuszoną wątróbkę i smaż przez 2-3 minuty żeby się zrumieniła. Wlej 4 łyżki wina, zwiększ ogień żeby wino odparowało (to powinno zająć około minuty), zmniejsz ogień do średniego, dodaj odsączone czereśnie i masło. Przypraw solą i pieprzem, wymieszaj, żeby masło się rozpuściło tworząc „sos”. Posyp pietruszką i nałóż na grzanki.

Polej syropem octowym i posyp rukolą, podawaj natychmiast (chociaż na zimno też smakują wyśmienicie).

wtorek, 19 czerwca 2012

Najpyszniejszy kurczak z pieca


Kochani!
Znikam na 10 dni na wakacje, wiem, że będziecie tęsknić, dlatego zostawiam Wam przepis podpatrzony częściowo u Toma Kerridge’a z Hand&Flowers (2 gwiazdki Michelin) w Marlow pod Londynem. Osobiście zamiast kurczaka używam poussin czyli młodego kurczaka, wtedy jest to jeszcze lepsze (o ile to może być lepsze).

Pozdrawiam!

Aha! 21-go czerwca ukazuje się nowy numer magazynu Lawendowy Dom, będę tam reprezentował męskie gotowanie - nie zapomnijcie tego przeczytać :))


Najpyszniejszy kurczak z pieca

1 cały kurczak (ok. 1½ kg)
Sól morska
Świeżo zmielony pieprz
½ cytryny
3-4 gałązki tymianku
½ główki czosnku
Małe jabłko
30-40g masła

Marynata:
500ml soku jabłkowego
4 łyżki soku z limonki
4 łyżki sosu Worcestershire
4 łyżki oleju rzepakowego
2 łyżki drobno posiekanego czosnku
1½ łyżeczki Tabasco
1½ łyżeczki mielonego kminu rzymskiego
1½ łyżeczki soli morskiej
1½ łyżeczki grubo mielonego pieprzu
50g brązowego cukru
50g płynnego miodu

Umyj kurczaka i osusz ręcznikiem papierowym.
Wymieszaj ze sobą wszystkie składniki marynaty i zalej nią kurczaka. Użyj pojemnika, w którym kurczak będzie jak najbardziej zanurzony i obracaj go co kilka godzin, żeby równomiernie się macerował). Wstaw do lodówki na minimum 24 godziny (ja lubię go marynować 48 lub nawet 72 godziny).

Wyjmij z marynaty, osusz ręcznikiem papierowym, przypraw solą i pieprzem. Wciskając palec pod skórę na piersi oddziel ją od mięsa. W powstałą kieszonkę włóż masło (to uchroni mięso przed nadmiernym wysuszeniem).
Nadziej kurczaka cytryną, jabłkiem, tymiankiem i czosnkiem.

Ułóż na posmarowanej olejem blasze, piecz w rozgrzanym do 220ºC piekarniku przez godzinę i 20 minut ( lub do momentu kiedy nakłuty wypuszcza czyste soki) polewając od czasu do czasu marynatą.

Wyjmij z piekarnika, zawiń w folię aluminiową kładąc go piersią w dół. Odstaw w ciepłe miejsce na 30-40 minut.

Podawaj z sałatką z zielonych liści i świeżych ziół.

Pyszności!!

środa, 13 czerwca 2012

Rybne sentymenty

Karasie to smak mojego dzieciństwa a raczej mojego rodzinnego domu. Najbardziej lubię te małe- „patelniaki”, które zjadam całe, zaczynając chrupanie od ogona, bez ceregieli oblizując potem palce. W dzieciństwie lubiłem na nie patrzeć kiedy tata stawiał wiadro wypełnione połowem na trawie a one pływały bezwiednie czekając na zmianę swego statusu. Najczęściej to mama była odpowiedzialna za ich transformację czyli patroszenie, skrobanie z łusek i smażenie. Tata łowił, mama robiła resztę, to się jednak zmieniało w zależności od ilości połowów w tygodniu. Im było ich więcej, tym częściej jego relaksacyjne zadanie łowienia musiało stawić czoła brudniejszej i bardziej moralnie obciążającej stronie całego procesu. Trzeba było uśmiercić rybkę…


Karasie nie lubią czystej i szybkiej wody, wolą lekko zamulone, małe zbiorniki. Nie lubią też dobrej jakości wędek, sprawdziłem to wielokrotnie- na pewno mają dodatkowy zmysł oceny sprzętu. Lubią być wyławiane w sposób jak najbardziej obskurny i naturalny. Najlepszą wędką zawsze była prosta gałąź leszczyny z żyłką i spławikiem. Kołowrotki, spiningi, etc. – nie robią na nich wrażenia. Rybacy uznają je za chwast wodny a na mnie robią wrażenie charakternych, takie wodne punki ;)


Kiedyś łowienie karasi było lokalnym sportem, rozrywką, wydarzeniem socjalnym i elementem diety. Codziennie po południu panowie (głównie) sąsiedzi wyruszali „na karasie” a skrzypienie rowerów i pyrkot motorowerów przed zmrokiem oznaczał koniec połowu. Czasami jednak zbierały się większe grupy znajomych i organizowaliśmy pikniki. Mężczyźni budowali sieć, z którą wchodzili do stawu i udawali trawler, dzieci rozpalały ognisko a kobiety najczęściej znudzone obserwowały chłopięcą zabawę. Podobno nadal niewiele się zmieniło...ach, zatęskniło mi się ;)


Wracając do początku, nadal, kiedy tylko mogę chrupię ogony usmażonych ryb, ale to nie to samo. Wydaje mi się, że jednak znalazłem już substytut, zarówno smaku jaki i tekstury. To odsączone z zalewy i usmażone na głębokim tłuszczu kapary. Przenoszą mnie nad talerz pełen „patelniaczków”. Używam ich jako garniszu do dań rybnych i wegetariańskich. Jednym z nich jest podpatrzone u Marii Elii (aczkolwiek szeroko stosowane w szefoskim świecie) połączenie kalafiora z białą rybą i pistacjami. Zapraszam!


Smażony labraks z kalafiorowym purée i kalafiorowo-miętowo-pistacjowym „kuskusem”
(4 porcje)

4 filety labraksa
Sól morska
Świeżo zmielony pieprz
Oliwa do smażenia

„Kuskus”:
Garść obranych pistacji
½ kalafiora pociętego w różyczki (sparzonego gorącą wodą i osuszonego)
Skórka starta z 1 cytryny
Sok z 1-2 cytryn
6 łyżek oliwy z oliwek
1 pęczek mięty (drobno posiekany)
Sól morska

Purée:
½ kalafiora pociętego w różyczki
Mleko (300-400ml)
Szczypta soli morskiej
25g masła
Sok z cytryny do smaku

Zacznij od zrobienia „kuskusu”. Wrzuć pistacje do robota kuchennego i „pulsując” jego mocą zmiel, żeby przypominały ziarenka kuskusu i wysyp do miski. Włóż połowę kalafiora i zmiel jak poprzednio orzechy, dodaj do pistacji. Powtórz proces z pozostałymi różyczkami. Wymieszaj z miętą i oliwą. Dopraw solą i sokiem z cytryny. Powinny być wyczuwalne wszystkie smaki ze zdecydowaną acz nie dominującą nutą cytrynową. Wstaw do lodówki na godzinę, żeby smaki się przegryzły.

Żeby zrobić purée, włóż różyczki kalafiora do rondla i zalej mlekiem ze szczyptą soli. Doprowadź mleko do wrzenia i gotuj na wolnym ogniu aż kalafior będzie bardzo miękki. Wtedy odcedź, zachowując trochę mleka. Włóż do miksera, dodaj masło i sok z cytryny i zmiksuj na gładką masę. Jeżeli będzie zbyt gęste dodaj trochę mleka z gotowania. Dopraw solą. Odstaw w ciepłe miejsce.

Rozgrzej oliwę na patelni/ach, natnij lekko skórę filetów w kilku miejscach (nie będą się zwijać w trakcie smażenia) i połóż je skórą do dołu na rozgrzany tłuszcz, lekko dociskając szpatulą do patelni przez kilkanaście sekund. Smaż przez 3-4 minuty na średnim ogniu aż ryba będzie w 70% usmażona (białko ścięte-biały kolor), wtedy przewróć na drugą stronę i smaż przez minutę.

Nałóż purée rozsmarowując łyżkę lub dwie na każdym talerzu, dodaj warstwę „kuskusu” a obok połóż
usmażony filet ryby chrupiącą skórą do góry. To jest świetny letni lunch lub lekka kolacja. Smacznego!

Oczywiście chrupkie kapary pasują tu jak ulał ;)

* Jeżeli nie masz robota kuchennego możesz „kuskus” pokroić drobno nożem.

wtorek, 29 maja 2012

Szef ą kitel a ryba ę papilot

Im jestem starszy tym bardziej zaskakuję się swoją sympatią do służb a raczej zawodów mundurowych. Zaczynam nawet nie rozumieć swojego młodzieńczego zacietrzewienia i totalnej antypatii jaką do nich pałałem. Może gdybym wychował się w innych czasach… Zasady, rytuały, mundur (oczywiście!) - przecież to nic a nic nie różni się od subkultury. My mieliśmy swoje długie włosy, obcisłe, czarne spodnie, ramoneski, Tolkiena (i paru innych), piwo, muzykę, slang i poczucie jedności. Oni mają regulaminy, mundury i zasady. To ważne, daje poczucie przynależności, specjalnego statusu, odróżnia Nas od Nich ;)


Kiedy zaczynałem pracę w kuchni, broniłem się przed białym kitlem dość długo. Początkowo czułem się niezręcznie i dzięki Bossowi, mojemu szefowi kuchni, mogłem pracować w t-shircie, czułem się w nim bardziej wolny. Z resztą nie ma nic złego w pracy w t-shircie, jeden z moich wzorców, Glynn Purnell, mówi, że pracuje w koszulce, ponieważ i tak wszyscy wiedzą kto jest Szefem. Wraz ze wzrostem moich umiejętności i kuchennego stażu coraz bardziej czułem, że fakt założenia białej szefoskiej koszuli powoduje, że czuję transcendentalne połączenie z pokoleniami szefów, których dawno już nie ma, tych, o których czytałem i podziwiałem oraz tych, którzy imponują mi teraz. Czuję przynależność i odpowiedzialność, że nie reprezentuję swoim gotowaniem tylko siebie, ale moje środowisko. Mówiąc górnolotnie, czuję się dumny będąc częścią kucharskiego świata!


Mirepoix, parmentier, brunoise, julienne, en papilotte czy florentine – to szefoski slang, wyrażenia znane każdemu klasycznie wykształconemu kucharzowi. Prawie zapomniane przez klientów, ale nadal słyszane w kuchniach, taki ginący język. Jeszcze niedawno nadawały klasy, tajemnicy i wzmagały pracę ślinianek swoją aurą i francuskim brzmieniem a dzisiaj są tłumaczone na język ojczysty, często tracąc swój czar. No, ale przynajmniej klienci wiedzą co jedzą a kucharze zaspokajają swoje snobistyczne ego używając języka Escoffier’a i Brillat-Savarin’a, taką kuchenną łaciną.


En papilotte to nic innego jak pieczenie w papierowym worku. Świetna, prosta technika „beztłuszczowego” gotowania, zbliżona do gotowania na parze. Zapraszam na moją interpretację Flamandzkiego klasyka.


Dorsz po flamandzku pieczony en papillote
(4 porcje)

4x 150g fileta z dorsza
4 szalotki lub jedna cebula (piórka)
4 łyżeczki masła
Łyżeczka musztardy Dijon
2-3 pomidory (grube 5mm plastry)
1-2 cytryny (2-3mm plastry)
4 gałązki tymianku
4 liście laurowe
100ml mocnego (najlepiej belgijskiego piwa)*
2 łyżki posiekanej natki pietruszki
Sól morska
Świeżo zmielony pieprz

Przygotuj cztery duże prostokąty papieru do pieczenia lub folii aluminiowej (łatwiejsza w użyciu), z których zrobisz „paczki”.

Na środku każdego prostokąta ułóż szalotki a na nich masło, przypraw delikatnie solą i pieprzem. Następnie połóż filet ryby i posmaruj go musztardą i ułóż na nim naprzemiennie plastry pomidora i cytryny, polej piwem**, przypraw solą i pieprzem, posyp tymiankiem i połóż liść laurowy. Złóż papier/folię na pół i zagnij boki tak żeby powstała torebka/paczka.

Piecz w piekarniku rozgrzanym do 230ºC przez 10 minut. Wyjmij, otwórz ostrożnie paczki i wstaw do piekarnika lub pod grilla na kolejne 2-3 minuty żeby skarmelizować pomidory. Przed podaniem posyp natką.

Serwuj z puree ziemniaczanym lub ziemniakami z wody i sałatą.


* Ja używam Westmalle Tripel lub Leffe.
** Jeżeli używasz folii aluminiowej łatwiej jest nalać piwo po złożeniu ścianek bocznych paczki.

środa, 23 maja 2012

Kalafior ze słodko-kwaśną cebulą i widok z kuchni

„Alergicy”, „wrażliwi na …”, weganie i Amerykanie to zmora każdego kucharza (przynajmniej tych, których znam i oczywiście tych, którzy nie są wegetarianami/weganami). Kucharze wege są bardziej empatyczni, ale proszę się nie rozpędzać z wybielaniem ich wizerunku, każdy ma swoją ciemną stronę, ale o tym innym razem;) Jeżeli należycie do którejś z wymienionych na początku grup, nie bierzcie tego zbyt dosłownie, ponieważ nie jest to nienawiść dozgonna, to krótki impuls, który najczęściej wywołuje wiązkę przekleństw w kierunku Waszego zamówienia i… tyle ;)


Kucharze lubią rutynę, obojętnie czy się do tego przyznają czy nie, tak po prostu jest. Rutyna ułatwia życie, przyspiesza serwis i bardzo często wyłącza potrzebę myślenia a to pomaga przejść przez zmianę gładko i bezboleśnie. Serwis to nie czas na kreatywne burze mózgów. Każde dodatkowe życzenie to spowalniacz, który może być mnożnikiem błędów a co za tym idzie, niezadowolenia klientów i braku satysfakcji z pracy. W kuchni nie ma dwóch takich samych zmian i nie ma możliwości naprawienia błędu (fizycznie jest, ale mentalnie nie), to praca, która nie daje drugich szans, nie pozwala sprzedać wczorajszego pustego miejsca dzisiaj. Te restauracje, które mają mniej pustych miejsc w roku są lepsze. To oczywiście teoria. Dodatkowo dochodzą recenzje, statystyki, zestawienia najlepszych i najgorszych…


Myśleliście kiedyś o tym jak to wygląda od kuchni? Otóż my też mamy swoje zestawienia i rankingi, klientów oczywiście. Mamy rankingi generalne, dotyczące bezimiennych grup, które zostały utworzone ze względu na podobne „wymagania”, ponieważ z oczywistych względów, trudno o bardziej zindywidualizowane oceny ;))

Są alergicy i „alergicy”. Ci pierwsi nic nie poradzą na to, że nimi są (sam jestem) i tych absolutnie respektujemy i nie dyskutujemy, drudzy to nowy gatunek tak zwanych sprytnych klientów, który pod przykrywką alergii, leczy zupełnie inne przypadłości, najczęściej niedoboru uwagi. Wrażliwi na… smak, konkretny składnik, technologię produkcji, ekologię, nierówności społeczne, etc. są dość łatwi do zaspokojenia, pod warunkiem, że nie jest to błędnie rozpoznany przypadek z grupy „zwróć na mnie uwagę”. Weganie zawsze zaskakują wizytą w tradycyjnej restauracji a Amerykanie po prostu są połączeniem cech wszystkich (nawet nie wymienionych) grup.


Dlaczego to wszystko mówię? Otóż ostatnio mieliśmy prośbę o przygotowanie porcji warzyw, ale specjalnych- nie mogły być ukrzyżowane (cyt. not crucified). Jeżeli pytacie JAKIE?!! oznacza, że się rozumiemy, jeżeli nie… pewnie niedługo poczuję wbijaną szpilkę w laleczkę voodoo o mojej twarzy. Pozwólcie tylko, że podam parę przykładów ukrzyżowanych warzyw: brokuł, kalafior a nawet szpinak, resztę pozostawiam Waszej wyobraźni.

Jak się okazuje, gastronomia to nie tylko karmienie, dostarczanie paliwa naszemu ciału to codzienna psychologia i psychoterapia w jednym! Zapraszam więc na seans z kalafiorem ;)

Kalafior ze słodko-kwaśną cebulą
(2-4 porcje)

2 łyżki oliwy z oliwek
2 duże cebule (pocięte w drobne piórka)
15-20 pieczonych pomidorków lub łyżeczka koncentratu/pasty z suszonych pomidorów
1 łyżka cukru
2 łyżki octu sherry
4-5 gałązek tymianku
1 duży kalafior (podzielony na różyczki)
2 łyżki rodzynek
Szklanka wody
Sól morska
Świeżo zmielony pieprz
1 łyżka tostowanych orzeszków piniowych
1 łyżka tostowanych płatków migdałowych
1 łyżka posiekanej natki pietruszki

Rozgrzej oliwę na patelni, wrzuć połowę pomidorków i cebulę, smaż na małym ogniu przez 15 minut mieszając regularnie aż cebula będzie miękka i złocista.

Następnie dodaj cukier, ocet, tymianek i resztę pomidorków (lub wmieszaj pastę z suszonych pomidorów). Podsmaż przez minutę, dodaj kalafior i rodzynki, zalej wodą i przypraw solą i pieprzem. Przykryj i gotuj przez 4-5 minut aż kalafior będzie miękki/ al dente.

Posyp orzeszkami, płatkami migdałowymi i pietruszką. Podawaj z wędzonym tofu i tzatzykami.

* Przepis: przekaz ustny od znajomego wege chefa. Kombinacja z wędzonym tofu i tzatzykami – moja.