czy jest świetnym życiem? czy tutaj po prostu nie jest jak wszędzie? czy nie tracę zachwytu, naiwnego zachwytu, tego zachłystania się? budzę się rano, turlam się na twoją stronę łóżka, ty przytulasz mnie z gracją niedźwiedzia, ciężka łapa opada na mój bok. potem wstaję, idę do kuchni, za oknem Praga. robię herbatę. czy nasze mieszkanie to też Praga? czy to jakieś mezipatro, półpiętro, stan zawieszenia.
w tych ścianach mówimy innym językiem, gotujemy inne potrawy. nasze książki są pół na pół, czeskie i polskie. oglądamy polskie seriale i czytamy czeskie gazety. jadę na uczelnie i zdaję sobie sprawę, że cały weekend praktycznie nie rozmawiałam po czesku. sprawdzam tekst, który piszę, znów bohemizmy.
***
w mojej grupie jest Chinka.
jak bardzo jesteśmy ograniczeni językiem. kiedy cudzoziemiec w sklepie mówi łamanym polskim, pomału, capslockujemy wypowiedź, używamy słów najprostszych, słów nieodmienionych. do ludzi, którzy nie znają naszego języka mówimy gorzej niż do dziecka. nasza Chinka wygląda jak kukiełka, szmaciana laleczka. nie zawsze ją rozumiemy, ona często nie rozumie nas. jedna z nas traktuje ją jak matka, zabiera na herbatę na koncerty, czasami mówi o niej chudáček, biedactwo. matkuje jej. część prawie wcale z nią nie rozmawia. a potem wracam do domu i na jej blogu czytam jej wiersze, które pisze trochę koślawym, prostym czeskim. o samotności...
jak bardzo jesteśmy ograniczeni, czy można się przełamać? czy ja sama jestem w stanie kiedyś bez opiekuńczych odruchów usiąść z nią gdzieś i pogadać, zwyczajnie? czy może już to myślenie, że powinnam to spróbować, jest takim odruchem?
***
kiedy nie mogła pisać, Sylvia Plath gotowała.
a przynajmniej tak to wygląda w filmie. to nie jest istotne, czy to prawda, czy nie. równie dobrze mogła wtedy posprzątać mieszkanie, iść na zakupy, poukładać rzeczy w szafie według kolorów.
odkrywam, że planuję co będzie na obiad, planuję wyjście na zakupy. ta jesień ma smak śliwek, trzy weekendy knedli ze śliwkami, ciasto ze śliwkami... to jedzenie nie ma nic wspólnego ze zwykłym głodem. przecież w zamrażarce są pierogi, przecież można kupić słoik sosu i zrobić makaron. szorowanie wanny i kafelków nie jest częścią cotygodniowych porządków. po prostu mam kryzys, nie mogę napisać tekstu, czuję się głupsza, brzydsza, znów zrobiłam awanturę o pierdołę, cokolwiek. popatrz kochanie, zrobiłam ugotowałam sobie poczucie użyteczności
Sylwia Chutnik pisze o prostych kobietach, których sensem jest wypucowanie mieszkania. w Dużym Formacie dziewczyna z wyższym wykształceniem opowiada jak z frustracji szoruje fugi szczoteczką do zębów. czy to tylko nasze, kobiece? czy meżczyźni też w taki sposób zasłaniają sobie problemy? czy mężczyzna spędzi dzień w kuchni, żeby udowodnić sobie, że coś potrafi? a raczej, że potrafi chociaż tyle? że chociaż do tego się nadaje...
***
i jeszcze inne tematy, jeszcze Sarajevo, jeszcze Radka Denemarkova w całości i na kawałki, jeszcze o tym, jak z niczego nic się okazało, że to już pół roku nam minęło i co ja na to, i jeszcze jak się różni jedna samotność od drugiej, i jeszcze dlaczego tak naprawdę nie piszę skoro mam tyle tematów, dlaczego nie prowadzę chociaż notesu, tylko zapiski po środku wykładu z teorii literatury, której nie cierpię i dlaczego właściwie jej nie cierpię...
[na zdjęciach grochowska tęcza z początku lipca na lekko prześwietlonym filmie]